Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2020, 14:03   #41
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Nowa Nadzieją płonęła rządzą zemsty. Azyl dusił w sobie złość. Zaś droga pomiędzy nimi usiana była ofiarami obu tych uczuć, choć tym razem wymierzonych w złym kierunku.

Nie łatwo było zaskoczyć kwintesencje postapokaliptycznego renesansu w osobie Bożydara - nieustraszonego gladiatora, wytrawnego myśliwego i kucharza od siedmiu boleści. Walczył, mordował, skórował i na szczęście jeszcze nie gotował. Zdecydowanie należał mu się aplauz, fajerwerki, nagie panienki i wyrazy wszetecznej wdzięczności za oczyszczenie drogi do bunkra.


Nikt się jednak nie kwapił z hordą pochwał w kierunku wojownika, a nawet jego wykrzywionej w wiecznym cierpieniu królewny nie było na horyzoncie widać. Świat nie jest sprawiedliwy. Zwłaszcza ten po upadku bomb. Na szczęście można go czasem oszukać i wyrwać coś dla siebie lub dla kogoś innego… Tuż po przekroczeniu wrót wymarzonej przez Rossa Damona oazy spokoju Bogumiła musiała pochwycić jego zwiotczałe starcze ciało, gdy nagle pozostało bez nadzoru świadomości. Żyleta automatycznymi ruchami ułożyła omdlałego starca na chłodnej posadzce Azylu wzruszając warstwę zastanego od lat kurzu. Zmartwieni osadnicy zaczęli się tłoczyć w okół niej ograniczając możliwości działania. Ktoś jęknął, ktoś krzyczał, kto inny wydawał rozkazy, ktoś chrypiał, ktoś kaszlał, ktoś coś komentował. Dopóki nie były to dźwięki ewidentnie zwiastujące zagrożenie starsza kapral nie rejestrowała ich w swojej głowie. Zajęła się sprawdzaniem pulsu burmistrza, zaglądaniem w gałki oczne, nasłuchiwaniem bicia serca. Wszystko było, choć wyglądało na to, że już niedługo. Mordercza droga przyszła nareszcie po swoje żniwo, wybierając jedną z najważniejszych w tej chwili osób w krypcie. Bez Damona, za parę minut mógł nastać tam kompletny chaos.

Po chwili ścisk wokół pacjenta ustał tak nagle jak się pojawił. Kobieta zauważyła, że pozostał przy niej tylko haloweenowy komik, z którym do tej pory nie miała nawet okazji się poznać. Przez moment przyjrzała się jego asyście - sprawnym, wyćwiczonym ruchom zawodowej Strzykawy, która z pewnością o niebo lepiej od niej wiedziała co należy robić. Nikt jednak nie podejmował decyzji, nie przejmował inicjatywy, ani nie pokazywał jej co robić. Tylko Boguchwał podał jej maskę przeciwgazową, której użycie w danym momencie mogło doprowadzić staruszka do niedotleniania mózgu. Zawahała się, na szczęście przyłbica pancerza nie zdradzała żadnego wyrazu jej twarzy. Zamigała do brata parę słów:

“I co ja mam niby z nim zrobić? Haftowankę na czole?”


W odpowiedzi ze zduszonego gardła Boguchwała nie wydobył się żaden głos. Samymi tylko wargami przekazał jej jedno słowo, mogące zapewne znaczyć “wszystko” lub “cokolwiek".

Wobec bierności pozostałych i głębokiego zaangażowania zawodowego medyka w dyskusję z każdym w bunkrze tylko nie z nią, żyleta w ułamku sekundy zdecydowała, by poświęcić skromne zapasy ich biostymulantów, byle tylko wyjść z tego pieprzonego impasu. Nie miała zamiaru niańczyć całego tego przedszkola, skoro ich wychowawca jeszcze dychał. Wyciągnęła z plecaka medexa plus, którego znalazła przy Vanhoose i przygotowała się do podania substancji Burmistrzowi. Zdjęła rękawice, rozerwała rękaw jego kurtki i koszuli, lekko oklepała zgięcie łokcia i przedramie, zacisnęła parę razy jego dłoń. Gdy wyraźnie pokazała się jej nabrzmiała żyła, z uwagą wbiła igłę do iniekcji narkotyku w sam jej środek. Upewniając się że krew, która wypłynęła z wkłucia ma odpowiedni kolor, nacisnęła tłok strzykawki. Zielony płyn popłynął wprost w wycieńczony, starczy organizm. W tym momencie Truposz zamilkł i głośno przełknął ślinę wpatrując się w głębie zielonej toni.

“Dziwny jesteś jebańcu.” - przemknęło Miłej przez myśl, ale nie poświęciła jej uwagi, bo pacjent otworzył i wytrzeszczył szeroko oczy. Z jego gardła wydobył się przeciągły jęk, wyglądało jakby w martwe ciało wszedł duch i ożywił je albo opętał, bo grymas na twarzy Rossa przypominał demoniczne opętanie. Burmistrz oddychał ciężko i szybko, niemal słychać było jego głośne bicie serca. Przez chwilę nie mógł jednak wydusić z siebie słowa, nie wiadomo czy z szoku czy z bezsilności, która go ogarnęła gdy słuchał wypowiedzi Karla skierowanej do Boguchwała:

- Jesteś pojebany człowieku…zachowujesz się jak jakiś bandyta – wydukał a potem zwrócił do reszty osadników – Sami widzicie! Oni niczym się nie różnią od Vanhoose’a!

Wywołany do tablicy kanibal, chichotał. Ross Damon ociężale podniósł się z ziemi. Na jego czole pojawiły zmarszczki gniewu i irytacji.

- Dosyć tego Karl! Jasno się chyba wyraziłem, mamy z tymi ludźmi umowę. Pomogą nam przywrócić systemy i jutro ich już tu nie będzie. Masz się trzymać od nich i kanibala z daleka. Znajdź sobie jakieś zajęcie, to rozkaz!

Karl nie odpowiedział. Skinął tylko głową i zniknął w głębi korytarza.
Bogumiła popatrzyła triumfalnie na swoje dzieło, gdy podawała Damonowi rękę by wstał i przejął do końca dowodzenie nad swoją kompaniją. W danym momencie - nie czuł bólu, zmęczenia, ani potrzeby by pozostać w pozycji horyzontalnej chociażby sekundy dłużej. Jego organizm się regenerował, a siła i rozwaga wróciły w progi śmierdzącej krypty. Jeden problem mieli z głowy.

- Dziękuję – zwrócił się Damon do wojskowej i podał jej poparzoną słońcem starczą dłoń.- Zawdzięczam ci życie.

Kobieta skinęła głową i popatrzyła jak wszyscy stali w ładnych, równych rzędach, które wyznaczył im chyba Boguchwał. Przywołała najstarszego brata do siebie gestem ręki, na co zareagował podchodząc, ale nadal nie spuszczając z oka Karla. Mundurowa zamigała kolejne kilka zdań do braci, wiedząc, że Bożydar też zwraca na nią i jej wyczyny uwagę. Ciężko by było nie.

“Weźcie na bok naszego ożywieńca i ustalcie z nim dwa szczegóły . Pierwszy - nowy kod do wejścia, bo stary poszedł w eter. Drugi - wystawiamy mąciwodę za drzwi, zanim wszystkiego sami tutaj nie ogarniemy?”


Technik skinął siostrze głową i powiedział z niezmąconym spokojem burmistrzowi:

- Damonie, znamy się nie od wczoraj i zawsze byłem pod wrażeniem was. Jednak mamy dwie sprawy ważne. Pierwsza, nowy kod do wejścia, bo ten co jest poszedł w eter. Na ucho. Im mniej osób wie, tym lepiej. Wszyscy wiemy dlaczego.

Burmistrz pomyślał chwilę, po czym wyszeptał Coltowi na ucho dziewięć cyfr. Stanowiły nowy szyfr, który trzeba będzie zaprogramować po uruchomieniu systemów.

- Zapamiętasz?.... Zresztą kogo ja pytam, no jasne, że tak.
– staruszek po raz pierwszy od dłuższego czasu wysilił się na słaby uśmiech, a zapytany odpowiedział mu tym samym, kontynuując swoją wypowiedź:

- Druga sprawa, Karl. - powiedział prosto i bez ogródek - Ta szuja Ciebie wykończy przyjacielu przy najbliższej okazji jak tylko ją zwęszy. Znam takich jak on, bo zwalczam tą plagę jak długo żyję. Jak długo będzie z wami, tak nigdy nie będziecie bezpieczni. Znasz jego słowa, znasz jego nastawienie… co z nim zrobisz w tym naszym świecie w którym nie możemy pozwolić sobie na słabość?

Bogumiła klepnęła brata w ramię słysząc, że do jej prostego rozwiązania dokłada swoją pokrętną ideologię. Gdy na nią spojrzał przypomniała mu w gestach “Tylko na czas naprawy i sprawdzania Azylu, potem to nie nasza sprawa!”

- Nie bądźcie dla niego tacy surowi. Przez takich jak Vanhoose stracił więcej niż ktokolwiek z nas – powiedział ze smutnym przekonaniem Damon – tak długo wytrzymał ze swoim wybuchem.

Miła wysłuchała burmistrza Damona, ale nie odpuściła - “Damy Karlowi broń, wodę i jedzenie, żeby przetrwał te parę godzin na zewnątrz, kiedy my będziemy czyścić i naprawiać Azyl. Poproś Pana Rossa w moim imieniu”.

Boguchwał przez chwile przyglądał się jej i ponownie skinął głową. Wszystko pozostało w jego rękach i gestii rozsądku zarządzającego tą całą szopką.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 03-09-2020 o 06:36.
rudaad jest offline  
Stary 03-09-2020, 17:37   #42
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG za scenkę


Bożydar Colt nie należał do najlepszych kucharzy jednak żaden z nich – od azjatyckich mistrzów surowych ryb, poprzez amerykańskich szefów znamienitych burgerowni, aż po przyrządzających steki z antrykotu wirtuozów – nie pracował nożem tak sprawnie jak Starszy Kapral Alternatywy. Jego ręce porcjowały mięso z niesamowitą precyzją przywodząc na myśl jak sprawnie w walce wywijał kosą Dar. Facet nie spieszył się starając zachować tyle mięsa ile się tylko dało. Nie brzydziła go niecodzienna faktura czy występujące licznie guzy. Wbrew temu co myśleli ludzie on nie zawsze miał przyjemność wybierać kolejny posiłek często zdając się na to co było pod ręką. Spora ilość masy mięśniowej nie brała się znikąd dlatego – poza aktywnością fizyczną – Colt pochłaniał góry pokarmu, którego większość stanowisko białko.

Truposz, który wspólnie z rewolwerowcem oprawił upolowane zwierzęta nie stronił od cienia. Dla wojownika Alternatywy ten był niemal wybawieniem. Już po dłuższej chwili Dar odżył. Mimo iż nadal był cholernie zmęczony nie narażał się na promienie słońca piekące jego odsłonięte połacie skóry od dobrych kilku godzin. Kiedy wrota azylu się otworzyły, a znajdująca się w środku Caroline była zdrowa Dar pozdrowił ją skinieniem głowy i zajął miejsce gdzieś na uboczu. Osłabionemu Damonowi nie był w stanie pomóc lepiej od siostry, a ogarnianiem społecznego bajzlu zajął się doktorek. Co prawda krzyki Boguchwała na jednych mogły zadziałać pokrzepiająco, a na innych odstręczająco, ale… Czy ktoś nadal przejmował się delikatnymi duszyczkami błąkającymi niepewnie po Rubieżach?

Miła wraz z Truposzem zajęli się burmistrzem Nadziei, Chwał wymienił niezbyt przyjemne animozje z Ritą, a Karl w końcu zniknął w jednym z korytarzy. Bożydar nie odzywał się kiedy starszy brat starał się rozporządzić całą zebraną ferajną. Boguchwał chciał aby wszystko miało ręce i nogi chociaż sposób w jaki wydawał polecenia nie do każdego mógł przemawiać. Młodszy z braci znał doktorka na tyle aby wiedzieć, że technik miał dobre zamiary. Tam gdzie jeden zdobywał pogłos miłymi słówkami i spokojem inny wprowadzał dyscyplinę, rygor i żelazne zasady. Oczywiście rewolwerowiec wiedział dlaczego tak było i rozumiał brata chociaż jedynie nieliczni mogli to w pełni pojąć i zrozumieć. Dla większości Boguchwał wydałby się zarozumiałym cwaniakiem nie różniącym się zachowaniem od niejednego bandziora. Prawda była jednak zupełnie inna, ale nie każdy posiadał wiedzę aby tę prawdę znać. Nożownik nie uważał aby Karl należał do takich osób, a został potraktowany dość “siarczyście”. Tak naprawdę gość powiedział to co myślało wielu. Był odważny. Bożydar nie uważał aby Karl zasłużył na nazywanie sępem czyhającym na śmierć burmistrza. Gdyby tak było z pewnością Damon nie uważałby Karla za jednego z bardziej wartościowych członków społeczności…

Wystawienie go na zewnątrz - nawet z zapasem wody, jedzenia i bronią - było dla mężczyzny wyrokiem śmierci. Tam już nie chodziło wyłącznie o prażące słońce, ale też zagrożenie ze strony tych którzy spalili Nową Nadzieję. To, że przyjadą do azylu było faktem, a ich nadejście było jedynie kwestią czasu. Biedny Karl na zewnątrz nie miałby szans. To, że stracił naprawdę wiele mogło oznaczać, że miał traumę i zaraz za Ritą był w kolejce osób chętnych do ubicia Vanhoosa. Niestety musiał zrozumieć, że śmierć tego pojeba była jedynie kwestią czasu.

Dar zastał Karla w głębi korytarza. Siwowłosy mężczyzna dokonywał przeglądu, opukiwał ściany a latarką oświetlał sufit jakby czegoś szukał. Nie miał jeszcze pojęcia, że zamierzają go wyrzucić z bunkra i skazać na pewną śmierć. Ta część rozmowy go ominęła, gdy burmistrz kazał mu zająć się swoimi sprawami. Wyglądało na to, że Azylant posłusznie wykonuje jego polecenia i nic nie wskazuje by dybał na śmierć swojego przywódcy albo knuł za jego plecami.

- Bożydar Colt. - przedstawił się raz jeszcze wcześniej milczący rewolwerowiec. - Mój brat niezbyt zręcznie zjednuje sobie ludzi, co nie? - zapytał patrząc na Karla. - Straciłeś wiele przez Syndykat i ludzi im podobnych dlatego jako nieliczny zrozumiesz jak może zmienić człowieka strata. W oddziałach AdA bratamy się jak rodzina, a giniemy zdecydowanie częściej niż byśmy chcieli. Czasem kiedy stracisz tak wiele tracisz też wiarę w człowieczeństwo i ufasz jedynie najbliższej rodzinie. - dodał nożownik wskazując głową mniej więcej w kierunku starszego brata. - Nie zawsze w tym całym bałaganie, kiedy świszczą kule, a ludzie tracą nadzieję, dasz radę postawić się w roli drugiej osoby, nie uważasz? - głos Bożydara był spokojny. Niby płytki, zwykle bardziej przewidywalny charakter wojownika ustępował w nim pewnemu doświadczeniu, które z wiekiem bardzo niewielu drabów zdobywało.

Karl nawet nie spojrzał na Bożydara. Nie przedstawił się, nie podał mu ręki. W milczeniu kontynuował swoją pracę. Wyglądało na to, że wyrobił sobie już opinię na temat żołnierzy i pracowników AdA i żadne, nawet szczere, płynące z serca słowa tego nie zmienią. Po chwili skierował snop światła na kilka szczurzych, powykręcanych w przerażającej popromiennej chorobie szkielecików.

- Musiały tu wleźć przez wentylację. Małe skurwysyny. Jeśli poprzegryzały przewody, ten wasz jajogłowy dyktator gówno tu pomoże. - Karl ruszył w głąb korytarza, omiatając sufit snopem światła z latarki. - Nie wiem czego od mnie chcesz człowieku. Gdy będę miał pierwszą okazję zajebię Vanhoose’a za to co zrobił Lennemu i reszcie chłopaków. To my powinniśmy mu wymierzyć sprawiedliwość, to nasza pierdolona powinność, pomścić naszych braci. Wy chcecie dostać nagrodę, zgrywacie patriotów, ale jesteście tylko najemnikami. I nie tłumacz się za brata, bo sam nie wierzysz w to co mówisz. Niektórym wystarczy dać do ręki karabin i trochę władzy a wtedy maska opada.

- Uważam, że śmierć Williama to jedynie kwestia czasu, Karl. - powiedział wojownik. - Jako członek AdA, podobnie jak moi bliscy, pomagałem wielokrotnie Nadziei oraz innym osadom bezinteresownie więc nazywanie mnie najemnikiem raczej nie jest na miejscu. Nie pamiętam czy byłeś przy rozmowie z Damonem, ale całość amunicji za głowę Vanhoosa idzie dla was, ludzi Nowej Nadziei. Uzbroimy was, a jak pozwolicie dołożymy kilku zasłużonych weteranów aby wśród was, wraz ze swoimi rodzinami, się osiedlili. Będzie mieli czym i jak się bronić i nie będą wam potrzebni “najemnicy”. - Bożydar spojrzał na powykręcane małe kreatury. - Gdy podczas przesłuchania Vanhoose pęknie to dowiemy się o kilku dziuplach Syndykatu i zadamy im kilka mocniejszych ciosów. Może hydra nie padnie, ale utniemy jej kilka łbów. Czy nie uważasz, że takich jak William jest więcej i im też należy się kula w łeb? Jak zabijecie Vanhoosa jak psa, bez przesłuchania, to nie dowiemy się nic nowego, a tacy jak on nadal będą bezpieczni w swoich kryjówkach. Co więcej nie zyskamy broni, która wraz z żywnością, sprzętem jak maski p-gaz, medykamentami, się wam przyda. Dla siebie czy rodzeństwa nie chcę nic. No, może poza osobistym wymierzeniem sprawiedliwości typom, których Vanhoose wyda. Myślisz pewnie, że on nic nie powie, ale ludzie z Antykryzysowej Agencji Dozoru mają takich ludzi od przesłuchań, taką chemię, że powie mimo woli. Kiedy już sam człowiek stanie się nie przydatny pomścimy Lennego, ale też dziesiątki innych, których Vanhoose i jemu podobni zabili. - Colt mówił spokojnie nie szukając ani zaczepki ani nie wywyższając się jak jakiś uczelniany wykładowca. Jego ton zupełnie oponował do potężnej postury i umiejętności bojowych. W każdym jego geście było widać, że nie zostało w nim nic z napalonego na mordobicie młodzika.

Karl dalej pochłonięty był przeglądem infrastruktury bunkra. Wydawało się, że nie słucha Bożydara, lecz po krótkiej ciszy odparł niechętnie.

- Jesteś w porządku Colt.
Snop światła jego latarki padł na kratkę wentylacyjną znajdującą się na suficie.
- A to kurwa co?

Wtedy usłyszeli kroki. Zza zakrętu wyszło trzech osadników, lokalny handlarz Luis Villanova oraz dwóch młodych mężczyzn, których Bożydar słabo kojarzył. Nieśmiało podeszli do Karla, Luis odchrząknął.

- Z rozkazu Rossa, musimy cię zatrzymać Karl. Przepraszam. Oni boją się że odwalisz coś głupiego. Przez parę godzin posiedzisz w zamknięciu a jak skończą naprawiać systemy i zabiorą stąd Vanhoose’a wypuścimy cię.

Siwowłosy machnął tylko ręką i wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem. Zgasił latarkę.
- No to na co czekacie? Odprowadźcie mnie.

- Ehh… - westchnął Bożydar wyciągając swoją latarkę i świecąc w kierunku kratki w suficie. - Jak mówiłem. Intencje mają dobre, ale zaufania brak. - Colt spojrzał na zebranych mężczyzn. - Pójdę z wami i upewnię się, że miejsce izolacji jest bezpieczne. - dodał jeszcze raz przyglądając się kratce i temu co kryło się za nią.

W kratce wentylacyjnej zauważył okrągły otwór, wyglądało jakby coś się przez nią przegryzło. Mężczyźni ruszyli odprowadzając Karla do jednego z wewnętrznych schronów.

- Idziesz Colt? - spytał Denis widząc, że Bożydar zatrzymał na dłużej przy kratce, latarką oświetlając sufit.

- Idę. - powiedział Bożydar ruszając w ślad za pozostałymi. Musiał mieć pewność, że schron nie został zamieszkany przez coś co nie życzyłoby sobie współlokatora…
 
Lechu jest offline  
Stary 03-09-2020, 23:53   #43
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Boguchwał nigdy nie rozumiał motywacji Azylantów pragnących żyć na powierzchni... nie rozumieli tego świata? Oczywiście, warto było go przejąć na nowo, naprawić co zostało zepsute, wprowadzić nowy, cywilizowany ład... ale ruszać wszyscy na powierzchnię zostawiając bezpieczny i cholernie dobrze zaopatrzony azyl samopas na zapomnienie? Naprawdę? Gdzie tu była logika w porzucaniu potęgi technologii, całego jej zaplecza, laboratoriów medycznych i genetycznych, warsztatów?
To tak, jak by odciąć sobie rękę i zostawić ją na zgnicie i poddanie procesom rozpadu. To było chore.

Może dlatego zdecydował się pomóc Nowej Nadziei na powrót do ich porzuconego przed czasem domu? By mogli się schronić? ...a może dlatego, bo choć nagroda za Vanhoosa przypadnie osadnikom, to Alternatywa zyska o wiele więcej? Azyl. Pieprzony po całości Azyl ze wszystkimi dobrodziejstwami nie tak daleko od DiscCity!

Wdarli się do środka. Chaos który nastał potrzebował natychmiastowej opieki i reakcji. Wiedział, że to co trzeba zrobić było... delikatnie mówiąc nie w zwyczajowym kodeksie Alternatywy dla Ameryki, ale przyznajmy szczerze, AdA była popierdolona i potrzebowała zmian. Zmian do których Boguchwał powoli, delikatnie, stopniowo dążył. Ostrożnie zbierając sojuszników w jej szeregach, przyzwyczajając ludzi. Powoli, ale czasem nie można było nie działać, a wszystko można było wytłumaczyć rezultatami. Dla przykładu, pojmanie herszta szajki Syndykatu? Normalny protokół kazałby się kurwa wycofać!

Teraz stał pośrodku pandemonium. Omiótł wzrokiem pomieszczenie… Jak karl go wkurwiał i to nie bez powodu. Nie było czasu pieprzyć się w demokrację. To była wojna. Wojna o życie najważniejszego człowieka ze wszystkich żywych z Nowej Nadziei. Opiekuna Azylu. Kurwa, poza tym... lubił gościa. Szczerze go lubił, a Karlik najwyraźniej miał posłuch i ostrzył sobie ząbki, więc...

- John! - zakrzyknął do pancerniaka - Pilnuj Vanhoosa, a jak kto się niebezpiecznie zbliży rozstrzelać. Szczególnie tego sępa Karla co tylko czycha na śmierć staruszka! Biorę odpowiedzialność na siebie!

- Ludziska! Odstąpić od Damona! Pod tamtą ścianę! - wskazał odległy kąt zdejmując przy tym maskę przeciwgazową z szji przez głowę - On potrzebuje chłodu i powietrza na miłość Boga Maszyny! Ludzie nie widzicie tego! Kurwa!

- Miła, Truposz! Ratować mi tego człowieka! - mówił nadal silnym uniesionym głosem wręczając siostrze swoją maskę. - Mamy z nim umowę i nie pozwolę mu umrzeć!

- Dar, zabezpieczaj teren i pomóż Miłej i Truposzowi jeśli trzeba! Miej oko na wszystko!

Rzucił kątem oka na Ritę nadal mając czujne oko na podjudzaczu-czychaczu na władzę mając go na muszce.

- Rita, znajdź ten cholerny panel wentylacyjny i konsolę!

- A ty kochaniutki w tamten kąt! - wskazał ruchem kałasza w róg po przeciwnej stronie od swoich pobratymców gdzie nie miał gdzie się ukryć, ani manewru zbytnio też jak zrobić - I lepiej żebyś się stamtąd nie ruszał! Przede wszystkim... Stul! Pysk!

Następne wydarzenia działy się w mgnieniu oka. Dosłownie, chaos powoli się uspokajał, krótka „narada” z siostrą... marudzenia pod nosem Truposza. W sumie, Technik zastanawiał się czy to co widział było tym co widział? Strzykaw miał niesamowitego głoda na biostymulanty? To było ciekawe... w sumie widział ćpunów nie raz, a taki co umiał robić dla siebie... tak, to by tłumaczyło jego zachowanie.

Dawny Opiekun Azylu wrócił do świata żywych i przytomnych. Prawda, chwilę potrwało nim wrócił do siebie, ale był zdrów... Karl? Cóż, swoje zdanie wyraził, opierdol dostał i się zmył. Tyle dobrego. Chwał nie ukrywał tego zimnego spojrzenia które towarzyszyło jego odchodzącej sylwetce. Pieprzony sęp...

Jednak sprawa dopiero miała swój początek i siostra wzięła go do siebie obok Damona mając do niego sprawę. Kilka dłuższych mignięć i wszystko było wiadome. Nie mógł się nie zgodzić. To były dokładnie jego myśli... tylko jak je przekazać starcowi? Był już tym wszystkim kurewsko zmęczony, a co za tym idzie lekko wkurwiony. Uśmiechnął się nieznacznie po głębszym oddechu przygotowując siebie do dalszej batalii...

W ten dał się słyszeć głos “poszukiwaczki skarbów”... Rita? Tak chyba Rita było jej na imię... tak, zdecydowanie, choć chyba nie było jej imieniem, bo zdawało mu się, że inaczej się o niej ktoś zwracał? Może już zaczynało mu się po prostu pierdolić w łepetynie?

Kurwa, nie jestem Twoją suką, żebyś na mnie warczał — rzuciła Caroline, maska wyciszyła nieco jej podniesiony głos — Wiem co trzeba zrobić. Więc lepiej zawlecz tu swoją dupę i chodź za mną.

Uśmiechnął się zadziornie i spojrzał na nią rozbawiony. Normalnie jak ją kochał! Zdecydowanie miał wielką ochotę się odgryźć, ale się rozmyślił, bo jego głos był łagodny i czuły, ale zdecydowanie nie potulny. Tak, zdecydował się z nią zabawić w inny sposób. W sumie, to nie mieli okazji porozmawiać... kto wie? Może była całkiem normalna, tyko coś tam oleum jej nie tak się przelewała w czarce mózgowej? Nie wnikał, nie takie rzeczy widział w swoim życiu. Ludziom po prostu odwalało na pustkowi.

- Sprawy ważne i ważniejsze. Przypomnij sobie kochana rozkład Azylu, a niedługo do Ciebie dołączę i… porozmawiamy.

Spojrzał na Burmistrza Nowej Nadziei przyjaźnie i ze spokojem którego jeszcze tak dawno nie było patrząc po jego dość wybuchowej reakcji na stan zagrożenia. Co było to było, teraz przyszła pora na spokojną rozmowę. Jak on nie lubił zrywać tego spokoju... Niestety, w tym świecie, w świecie w którym przyszło im żyć nadzwyczaj spokojni ludzie żyli albo krótko, albo pod butem tych co krzyczeli i siłą wymuszali na innych swą wolę. Jeszcze niedaleko a wróci do DiscCity... tam odpocznie od tego całego brudu.

- Damonie, znamy się nie od wczoraj i zawsze byłem pod wrażeniem was. Jednak mamy dwie sprawy ważne. Pierwsza, nowy kod do wejścia, bo ten co jest poszedł w eter. Na ucho. Im mniej osób wie, tym lepiej. Wszyscy wiemy dlaczego.

Poważne wyczekiwanie na słowa mężczyzny było tym co nastało, a burmistrz po chwili namysłu wyszeptał mu na ucho dziewięć cyfr.

- Zapamiętasz?.... Zresztą kogo ja pytam, no jasne, że tak. – staruszek po raz pierwszy od dłuższego czasu wysilił się na słaby uśmiech.

Boguchwał przymknął oczy i zrobił to co zawsze z cyframi. Szczególnie długimi. Zaczął na nich operacje matematyczne fizyczne, mechaniczne i inne, aż wszystko dało się opisać wzorem który nigdy nawet dla tej samej cyfry nie był ten sam gdyby miał do niej podejść choćby i w odstępie sekundy. Pokiwał parę razy głową. Cyfry zaskakiwały jedna w drugą układając się logicznie w algorytmy. Trybiki umysłu zaskoczyły. Maszyna dostała nowy trybik.

Otworzył oczy i uśmiechnął się delikatnie. Eh, teraz była ta trudna część...
- Druga sprawa, Karl. - słowa proste i pozbawione jakichkolwiek ogródek. Ktoś to musiał zrobić - Ta szuja Ciebie wykończy przyjacielu przy najbliższej okazji jak tylko ją zwęszy. Znam takich jak on, bo zwalczam tą plagę jak długo żyję. Jak długo będzie z wami, tak nigdy nie będziecie bezpieczni. Znasz jego słowa, znasz jego nastawienie… co z nim zrobisz w tym naszym świecie w którym nie możemy pozwolić sobie na słabość?

Kiedy siostra klepnęła go w ramię i dała znać o swoich myślach... uśmiechnął się pogodnie do niej i spojrzał na starca. Cóż, nie mógł jej winić, ale tylko mówił jak działa świat. Nie żeby od razu chciał wszystko naprawić... prawda?

Spojrzenie Karla które mu posłał... byłoby pewnie specyficzne, ale tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło, więc nie miał co o nim myśleć. Grunt, że zniknął za zakrętem korytarza. Jak szczur którym był.

- Nie bądźcie dla niego tacy surowi. Przez takich jak Vanhoose stracił więcej niż ktokolwiek z nas – słowa Damona były pełne smutku, ale i pewnego swego przekonania – I tak długo wytrzymał ze swoim wybuchem.

Dlaczego Technik miał przejebanie złe przeczucie co do tego? Cóż, pewnie dlatego i po tym co zamigała mu siostra... Dlaczego miał wrażenie, że brnie w coś co tylko przysporzy złej krwi? Cóż, nie ufał Karlowi i sam z siebie też nie mógł odpuścić. Poza tym, był głosem Miłej. Dwóch do jednego niewiadomego, bo Dar jak zwykle pewnie coś tam robił. Demokracja!

- Rozumiem, ale proszę zrozum, że mu nie ufamy. To też życzenie mojej siostry. Karl dostanie wodę, jedzenie i broń, a następnie spędzi je na zewnątrz, aż uruchomimy azyl. Potem może wejść do środka i wszystko wróci na właściwe miejsce, a co nasze do nas wróci. Wybacz mi przyjacielu, ale taka jest prośba mojej siostry. Nie chcemy ryzykować, że coś zrobi nawet jeśli jest na to najmniejsza szansa. Zbyt dużo i my straciliśmy. Wszyscy straciliśmy i nikt z nas więcej stracić nie chce. Bezbronny nie będzie.

- To szalony pomysł, przepraszam, ale nigdy się na to nie zgodzę – mężczyzna był zdecydowany obstawiać przy swoim – Ledwo co uszliśmy z życiem z tych pustkowi a ja mam odsyłać go tam z powrotem? Przykro mi, ale nie. Znam go dłużej niż wy, Karl jest cennym członkiem naszej społeczności. Jakby to wyglądało gdybym go teraz wygnał? Przecież moi ludzie by mi …i wam tego nie darowali. Jeśli mu nie ufacie, możemy go trzymać pod strażą, albo przetrzymać w jednej z kapsuł ratunkowych, to jedyne na co mogę przystać.

Ross ledwo skończył mówić, rozkaszlał się, a ktoś inny osunął się na ziemię, łapczywie próbując nabrać powietrza w płuca. Stało się jasne, że dłuższe przebywanie w skażonym powietrzu z przerzedzonym tlenem nie skończy się dla większości z nich najlepiej.

- Niech będzie, Karl zostanie poddany izolacji w bunkrze po sprawdzeniu jego bezpieczeństwa. Odrobina samotności może pomóc mu zrozumieć siebie. Dostanie Maskę p-gaz z komory ratunkowej by się nie udusił. Komory to nie przelewki, ale powinniście mieć tam maski przeciwgazowe, prawda? Niech każdy z was i nas weźmie po jednej jeśli jakieś tam są i się trzyma w komorach, plus parę ludzi na zewnątrz, bo nie wiadomo co się tu zalęgło. Bezpieczniej będzie się zamknąć niż ryzykować śmierć w razie zagrożenia, a my oczyścimy teren. - powiedział spokojnie i z delikatnym uśmiechem.

Z tą myślą podszedł panelu kontrolnemu włazu wejściowego by zmienić kod. Tak, był zadowolony. Człowiek miał szanse przetrwać, choć najchętniej by odstrzelił zagrożenie. Niestety byłoby to bardzo złe dla interesów Alternatywy, a fortel z czujką na zewnątrz... nie przeszedł. Co zrobić, że on zwykle nie bywał w Azylach? Nie znał się i tyle! Tak, rodzice byli azylantami, ale ile człowiek spamięta za młodego opowieści kiedy cały wielkie świat pustkowi na zewnątrz? I ta ponura realizacja rzeczywistości jak ten świat wygląda... nadal nie pojmował po jaką cholerę ci ludzie wyszli z tego miejsca.... Im bardziej by się nad tym miał zastanawiać tym pewniej doszedł by do jednego wniosku...

Nie chciałby wiedzieć.
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 04-09-2020 o 09:03.
Dhratlach jest offline  
Stary 04-09-2020, 07:37   #44
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Truposz – podjudzacz i wichrzyciel, ustawiający się wiecznie od strony interesu wiejącego w żagle. Aczkolwiek od czasu przebicia bariery, jego interes często wymuszał altruizm. Caleb nie mówił nie. Sympatia ludzi była miłą odmianą po dawnym życiu. Od mieszkańców pustkowi często słyszał przyjazne „dzień dobry” i nie wydali go nawet, gdy niesławny bandzior pokroju Vanhoosa, groził im śmiercią. Wciąż był zaskoczony, bycie przyzwoitym może dawać jakiekolwiek profity?

Minął ciężkie stalowe wrota, oddzielające bunkier od świata zewnętrznego. Rozejrzał się po pomieszczeniu znad szkieł opuszczonych na sam koniuszek nosa. Kilka razy pociągnął, węsząc w zastałym powietrzu. Kurz, padlina i wyschnięte guano, trochę inaczej wyobrażał sobie pierwszą wizytę w jednym z tajemniczych kompleksów firmy Protect America, bardziej… magicznie.

Szare komórki dawno uzmysłowiły mu, że słowa są tańsze od amunicji, a potrafią zdziałać równie wiele. Stan Damona wymuszał reakcje, bo gdyby jego organizm nie dał rady, wodzem mianowano by Karla. A tego niezbyt przyjemnie potraktowała Alternatywa. W przypływie niezdrowych emocji sam Baron mógłby zostać z nimi powiązany jako ten „obcy”, a spodziewać mógł się potem wszystkiego, od wyrzucenia na zewnątrz, po zamknięcie w jednej z komór jako pogrzebany żywcem.

Panuje tu mocno niezdrowa atmosfera – zatoczył dłońmi dwa półokręgi. – No i po co to wszystko, te groźby, te krzyki. Na maszynach może się znasz, ale na ludziach ni chuja – wygarnął stoickiemu Technikowi, który jak na stoika dość często tracił kontrole. Zrzucił z siebie balast w postaci futerału, ten opuszczony na podłogę wzbił w górę tuman osiadłego pyłu.

A to wszystko wynika z niezrozumienia – zbliżył się do staruszka, kucnął przy nim i asystował siostrze miłosierdzia od ślubów milczenia w ocenie stanu jego zdrowia i środków, które mogli podjąć by utrzymać go przy życiu. Obserwował jak radzi sobie ze stawianiem pacjenta na nogi. Pewne ruchy świadczyły o solidnym bojowym przeszkoleniu medycznym podpartym doświadczeniem w polu. Skoro potrafiła wyciągnąć pociski i zszyć rany z czymś takim też powinna dać sobie radę. Ograniczył się do pomocy przy bardziej wymagających czynnościach, skupiając się głównie na głoszeniu prawdy, bo tylko prawda potrafiła wyzwolić.

Istniały dwie metody oddziaływania. Przez emocje lub odwołując się do bezpośrednio do ośrodka odpowiadającego za logiczne myślenie. Bywało różnie, bo do niektórych nawet najbardziej racjonalne argumenty nie trafiały. Twierdzili na przykład, że ziemia jest płaska, bo horyzont jest linią prostą jak ścieżka do wciągnięcia, wyprostowana brzegiem karty wstępu do Vegas. Do takich Caleb chętnie zastosował by terapię Technika z ADA. Tłuc kolbą, aż udrożnią się im synapsy. Jednak to, że Karl chciał zabić Vanhoosa, bo ten zamordował mu przyjaciół i spalił dom, nie zasługiwało na podobne metody. Truposz cenił sobie wolność wyboru i rozumiał, że osadnik mógł czuć się rozżalony. Burmistrz narzucił mu swoją decyzję nie pytając nawet o zdanie. Boguchwał, czy jak mu tam było, gość w płaszczu co lubił machać karabinem, zachowywał się jak fanatyk. Najwyraźniej ubzdurał sobie, że zniszczy Syndykat, nie ważne jakim kosztem. Fanatycy byli niepożądani, nie ważne po której stronie barykady stali. Zgadywał, że do tej pory najtrudniejszą decyzją rycerzyków z Alternatywy było jakiego koloru breje nałożyć sobie na talerz w wojskowej stołówce, bo nawet srali na rozkaz. No i wyszedł z założenia, że gdyby ich mamusia należała do Czaszek, trojaczki biegałyby właśnie radośnie i z oddaniem rozpruwały ludziom brzuchy. Nie wyglądali na takich co potrafią cokolwiek zakwestionować. Nigdy nie musieli, ani swojego życia ani rozkazów płynących z góry, a mózgi mieli wyprane zawodowo, przynajmniej jeden z nich.

Błędnie zakładasz, że Vanhoose posiada taaakie informacje, że Syndykat zaraz nakryje się nogami – kontynuował, nie zaprzestając pracy. – Bez przesady, z tego co mi wiadomo, to luźno zorganizowane komórki, nawet ze sobą nie współpracują. Van nie jest typem fuhrera, że Rzesza zaraz się rozpadnie. Coś tam wyśpiewa, może uderzycie w kilka miejscówek, nie więcej.

Dziadek na oko Barona był ewidentnie odwodniony i wycieńczony. Należało przede wszystkim podać mu tlen, podłączyć pod kroplówę i wzmocnić akcje serca. Nie sądził, by MEDEX, którym dysponowała Miła docelowo pomógł, w końcu głównie pobudzał tkanki do szybszej regeneracji, ale nie zaszkodziło spróbować, na tyle, by doprowadzić starca do ambulatorium, chociaż kto tam wie, solidna porcja sterydów potrafiła zdziałać cuda. Sięgnięcie przez kobietę po skoncentrowaną dawkę biostymulantu, zdradzało duże zniecierpliwienie, może nawet desperacje, ale też gotowość do poświęcenia. Swoich, cennych zasobów dla dobra innych. Caleb nie oponował. Nie znał wydajnego sposobu by się porozumieć z rocket angel, a używanie żywych translatorów mu się nie uśmiechało.

Ty z kolei – zwrócił się do stojącego z tyłu Karla. – Dajesz się wrobić w grę nana nana naaaa – nucił – „Napuść Azylantów na Alternatywę”. Ej, na miejscu kanibala robiłbym dokładnie to samo, w końcu nic innego zrobić bym nie mógł. Patrz jak mu się morda cieszy, sukces kurwa. Zabicie go pomoże jedynie wyładować gniew i frustracje, to dużo i mało jednocześnie, ale można go użyć w lepszy sposób. Chciałem powiedzieć jedno. Pamiętajcie, nie jesteśmy wrogami i nasze cele nie są znowu tak bardzo odległe, by ze sobą walczyć.

Ujawnienie manipulacji i zasady jej działania zwylke było solidną kontrą na tego typu socjotechnikę, a Vanhoose powinien być ostatnią osobą, której woli Karl chciałby ulegać. Z fascynacją obserwował jak biostymulant znika w żyle, przełknął ślinę jak ktoś kto dawno nie jadł i trapi go mocny, wiercący układ krwionośny głód.

Odstąpił. Przysłuchiwał się dalszym dyskusjom, stojąc z boku, odpoczywając i zbierając siły na następny ruch. Leniwie wachlował się kapeluszem, dzwoniącym przy tym ozdobami niczym szamański tamburyn. Część osób już się porozchodziła, inna została pod przymusem odprowadzona.

- Nie lubię być rozjemcą, ale czasami wolę zmienić nieco kierunek ostrza, które we śnie mogłoby wbić się w moje plecy – wyjaśnił niepytany tym którzy jeszcze zostali. – Człowiek patrzy na koniec lufy i ostatecznie nie ma dla niego znaczenia, czy karabin trzyma bandyta, czy wojskowa junta, a ucisk rodzi bunt. Karl miał swoje racje, a teraz idę tam gdzie mogę pożytecznie spędzić czas. Tymczasem…

Pomachał tyłem ugiętej w łokciu ręki, gdy zmierzał w głąb kompleksu. Gdzieś tu musiały wisieć ewakuacyjne plany pomieszczeń na ścianie, w hotelu w Vegas mieli. A i podejrzewał, że maski p-gaz i latarki przy grodzi też powinny przecież być. Byłyby pomocne przed skierowaniem kroków w stronę laboratorium. Szedł kołysząc się na boki, zgrzytając podeszwami butów o zaschłe szkielety drobnych gryzoni. Niespiesznie podziwiał opuszczoną przez dekadę architekturę ośrodka.

Caroline ruszyła ze swoją misją, a mijając go podpowiedziała, którędy najszybciej dotrze do szpitala i labu. Zuch-dziewczyna, dobrze wiedziała jakie posiada priorytety. Uśmiechnął się wytatuowanymi zębami i skinął nieznacznie głową, dziękując za informacje. Zatrzymał się jednak przed podświetlonym bladym światłem, awaryjnym oznaczeniem wskazującym kierunek do komory ratunkowej. Postawiłby żeton, że mogą znajdować się w niej sprzęty ułatwiające przeżycie, oddychanie w atmosferze pełnej drobin zmutowanego gówna również. Nie chciał, żeby w płucach wyrosła mu śpiewająca narośl. Robienie z nią tournee po Stanach nie obejmowało jego aktualnych planów. Wiedział już gdzie musi najpierw zmitrężyć przed zapuszczeniem się dalej w korytarze. Skręcił w bok rozwidlenia, podążając za strzałką.


 

Ostatnio edytowane przez Cai : 04-09-2020 o 07:43.
Cai jest offline  
Stary 04-09-2020, 12:18   #45
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita nawet porządnie przygadała zarozumiałemu Boguchwałowi, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Dowodziła tego chociażby opóźniona o trzy minuty reakcja mężczyzny, będąca raczej pogłosem w jego zarozumiałej i ociężałej głowie. Tak naprawdę wszyscy byli zajęci sobą, Karlem lub chorym. Może poza Riddem... mimo, że należał do Alternatywy, to kobieta miała wrażenie, że jest takim samym outsiderem we własnej grupie, jak ona dla wobec wszystkich zgromadzonych. W istocie, upłynęło sporo minut a ona wciąż stała jak idiotka pośród tego gorączkowego zamieszania. Gdy jej cierpliwość sięgnęła skraju wyczerpania, szybko stwierdziła, że powie tylko to, co musi (skoro jednak zobowiązała się pomóc, a swoje zasady miała) i zajmie się swoją robotą.
Sterownia znajduje się na najniższej kondygnacji bunkra, stamtąd można uruchomić wszystkie systemy, którymi domyślnie zarządza sztuczna inteligencja — rzekła podniesionym głosem, chyba bardziej do siebie, patrząc bezwiednie na znajdującą się w ciemnym rogu zdezelowaną komorę dekontaminacyjną — Azyle z reguły mają kształt silosa podzielonego na piętra przeznaczone do konkretnych ról. Można spróbować dotrzeć tam windą. Zazwyczaj są przynajmniej trzy osobowe i jedna towarowa. Nie wiadomo jednak czy będą działać, a wtedy pozostaną schody. Sądząc jednak po tym co widzę tutaj — wskazała głową ledwie migające, przyblakłe lampy wystające z sufitu — To raczej windy nie ruszą. Może być problem z Power Guardianem, pewnie ktoś taki jak technik ADA wie, że to reaktor powielający wraz z dodatkową aparaturą. Powinien dawać zasilanie przynajmniej na 200 lat, więc nie mógł ot tak się wyczerpać. Coś musiało się zesrać w kalibracji AI.

Więcej nie powiedziała, bo została bez powodu uciszona przez niemą popleczniczkę zdziecinniałych zbawców pustkowi. Tak jakby to ona tutaj zabierała najwięcej uwagi! A nie domorosły dyktator, absurdalne... Łowczyni Skarbów tylko machnęła ręką na Bogumiłę. Nie miała czasu ani chęci użerać się ze zgrają dupków z ADA. Udała się więc w drogę do wind i schodów łączących podpoziomy Azylu 47. Smród wnętrza kompleksu wydawał się jej teraz niepomiernie mniejszy, i o wiele przyjemniejszy od tego, który wydzielały sztywne i mdłe charaktery "restauracjonistów Ameryki". Jedynie z obowiązku powiadomiła, w sposób nader zdawkowy i szorstki, Boguchwała o kierunku, jaki ma obrać jeśli zechce zająć się problemem z zasilaniem i wentylacją. Potem rześko ruszyła z powrotem do środka. Po drodze mijając błąkającego się po okolicy Truposza, zasugerowała mu, na którym poziomie prawdopodobnie znajduje się szpital i laboratoria. Domyślała się czego może szukać ten chytry aktor. Potem zniknęła w mroku długiego holu. Postanowiła poszukać w trzewiach kompleksu jakichś ciekawych skarbów. Magazyny ochrony i na zapasy najprawdopodobniej wyczyszczono przed porzuceniem tego miejsca. Ale może w pomieszczeniach wyższych warst, w tym samego Nadzorcy, mogła znaleźć jakieś ciekawe rzeczy? A jak nie, to po prostu rozbierze co lepsze komputery, na pewno znajdzie na ich części kupców w DiskCity. W każdym razie jej robota była już skończona. Teraz wreszcie miała czas dla siebie...


 
Alex Tyler jest offline  
Stary 05-09-2020, 08:51   #46
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Siedem lat temu


Ktoś kiedyś powiedział, że wojnę nuklearną przeżyją jedynie karaluchy i szczury. Musiał być skończonym idiotą. Ani robaki ani gryzonie nie stały się nowymi władcami planety, wręcz, przeciwnie, tutaj, na skąpanej słońcem pustyni należały do najniższego rzędu łańcucha pokarmowego a prawdziwymi królami polowania były pumy, kojoty i grzechotniki, których radioaktywne promieniowanie może i okrutnie zdeformowało, lecz uczyniło też silniejszymi, szybszymi i bardziej zajadłymi w walce. Od czasu gdy wybuchły bomby tutejsza populacja szczurów spadła niemal do zera, większość skończyła w żołądkach drapieżników. Gdyby nie szczęśliwe zrządzenie losu tego upalnego dnia dwa małe łyse, powykręcane popromienną chorobą gryzonie dołączyły by do reszty swoich braci zjedzone przez trzygłowego grzechotnika. Wydmy są dla węży tym czym dla rekina ocean a dla jastrzębia przestworza. Z szybkością jaką może osiągnąć jedynie ludzki pojazd silnikowy sunął po piasku, by za chwilę otworzyć paszczę i wstrzyknąć swoim ofiarom porcję jadu, która najpierw je sparaliżuje a po paru sekundach zabije. Szczury desperacko, do ostatniej chwili walczyły o życie. Przetrwanie leżało w ich naturze, nawet jeśli nie były świadome, że ucieczka nie ma sensu, że to już koniec ich żałosnej egzystencji. A jednak czasem może zdarzyć się cud. Przebierając nóżkami nagle poczuły jak piasek zapada się pod ich stopami a potem runęły w dół, prosto w ciemność. Wąż wściekle zaatakował, lecz trzygłowy łeb stuknął z łoskotem w krawędź metalowej rury, do której wpadły gryzonie. Kilka minut później, nieświadome tego jak bliski był ich koniec, radośnie kopulowały a gdy skończyli wygłodniała samica zjadła samca. Ciąża u szczurów w Czasach Pokoju trwała dwadzieścia dni, lecz zmieniony genetycznie szkodnik potrzebował pięć razy mniej czasu, żeby powić kilkadziesiąt wyglądających jak larwy, malutkich, ślepych pokrak. Dzieci pożarły matkę, a gdy stały się równie duże i brzydkie jak ona, kopulowały między sobą by do nowotworów i choroby popromiennej dołożyć wszystkie możliwe wady genetyczne. Tak jak William Vanhoose żywiły się swoim własnym gatunkiem, aż do tej chwili gdy wrota betonowej konstrukcji, w której egzystowały otworzyły się a one po raz pierwszy miały zasmakować w ludzkim mieście.

Teraz

Czy gdyby wiedzieli co za chwilę ich spotka, woleli by zostać w Nowej Nadziei i zdać się na łaskę Syndykatu? Zajęci Karlem, zupełnie zapomnieli po co właściwie tu przyszli. Szkielety gryzoni i odór szczurzego gówna na tamten moment wydawał im się mniej palącym problemem niż podburzony przez Vanhoose’a osadnik. Cenne minuty, które powinni wykorzystać by jak najszybciej dostać się do sterowni przestali w przedsionku bunkra. Azyl bez sprawnie działającej wentylacji tylko chwilę był bezpieczną kryjówką. Jak zakopana przed momentem trumna.

Kiedy Rita zniknęła w czeluściach bunkra, to burmistrz Damon zdecydował się zostać przewodnikiem starszego z braci Colt i zaprowadzić go na najniższą kondygnację bunkra, gdzie znajdowało się serce Azylu. Medex postawił go na nogi, ale staruszkowi wyraźnie zaczynało brakować tchu w płucach. Gdyby nie biostymulant trujące wyziewy i zbyt niskie stężenie tlenu pozbawiły by go przytomności.
- Jeśli uda ci się uruchomić systemy, możemy spróbować skontaktować się z DiscCity – odparł kiedy ruszyli w głąb korytarza. – Poinformować twoich przełożonych co się wydarzyło. Jeśli Syndykat jest wciąż w okolicy mogliby…
Coś przebiegło nad ich głowami. Damon światłem latarki omiótł sufit lecz znajdował się tam tylko twardy beton.
Weszli w korytarz całą grupą. Bogumiła miała zamiar dokładnie sprawdzić pomieszczenia Azylu upewniając się czy przez te wszystkie lata nic się tu nie zalęgło. John eskortował Vanhoose’a. Sanki w bunkrze stały się bezużyteczne, więc związany od stóp do głów kanibal dreptał malutkimi kroczkami. Kiedy zauważył szczurze szkieleciki próbował coś powiedzieć, lecz knebel tłumił większość jego słów.
- Głup…pojeby…musi…stąd…sp….dalać….
Siostra Colt zauważyła w końcu podejrzaną kratkę wentylacyjną, przy której kilkadziesiąt sekund wcześniej stali jej brat i Karl. To była rzecz, którą ewidentnie trzeba sprawdzić, więc Ridd podsadził żyletę do góry. Ta odkręciła śruby, zdjęła przegryzioną kratkę i zajrzała w głąb szybu wentylacyjnego. Odór padliny, gówna i choroby omal nie pozbawił jej przytomności. Nie to jednak było najgorsze. Blacha pokrywająca szyb nagle wpadła w rezonans. Drżała coraz szybciej i szybciej. Tunelem coś się zbliżało, słyszała piski, wwiercające się w mózg jak tępy zardzewiały gwóźdź.
- …dioci…wszy…zgi… - cedził przez szmatę w zębach Vanhoose.
- Co się dzieje Bogumiło, co to hałas? – spytał burmistrz, lecz Miła z wiadomych względów nie mogła mu odpowiedzieć. Na końcu szybu, który zakręcał w prawo zauważyła powiększające się, ruchome cienie.
Osadnicy Nowej Nadziei spoglądali na siebie z coraz większym niepokojem. Wdowa po Maxie Dixie, zamordowanym ubiegłej nocy przez przywódcę syndykatu, mocno przytuliła do piersi śpiące niemowlę.

Komora ratunkowa znajdująca się na końcu korytarza rzeczywiście wyglądała jak bunkier w bunkrze. Ciężkie grube drzwi przypominały wejście do bankowego skarbca, żeby je otworzyć musieli przekręcić okrągły uchwyt po środku. Komora posiadała własne systemy podtrzymywania życia, dwadzieścia składanych prycz i system sterowania, niezależny od tego znajdującego się w sterowni. Karl wszedł do środka po czym wskazał na znajdujący się przy ścianie terminal.
- Ktoś wie jak uruchomić to kurestwo? Nie chcę się tu udusić kiedy już mnie zamknięcie i zostawicie na pastwę losu.
Chwilę później dołączył do nich Truposz, który dobrze wykombinował, że w komorze znajdują się maski tlenowe. Znalazł dwie sztuki. Zaopatrzony w to czego szukał mógł ruszyć dalej na poszukiwania laboratorium. Wtedy on i reszta mężczyzn usłyszeli nad głowami szum, jakby przez rury przetaczała się potężna fala. Choć gruby beton tłumił dźwięki, w uszy wdzierało się jazgotliwe popiskiwanie gryzoni. Sekundę później zauważyli, że kratka wentylacyjna znajdująca się trzy metry dalej zaczyna się poruszać, a z otworów wystają małe żółte pazury, dziesiątki, setki pazurów i łyse małe szczurze pyski wgryzające się w metal.
Luis Villanova ciężko oparł się o ścianę i przeżegnał a dwóch towarzyszących mu młodych Azylantów gapiło na ten horror jak sparaliżowani. Karl wycofał się do komory. Złapał za drzwi i przez chwilę wydawało się, że zamknie je przed nosem pozostałych, skazując ich wszystkich na śmierć.
- Colt, Truposz, Villanova, chłopaki! Na co wy kurwa czekacie!? – krzyknął.

Rita znalazła się na klatce schodowej. Ginące w mroku żelazne schody prowadziły na niższe kondygnacje. To tam znajdowało się najwięcej fantów, które miały paść niebawem łupem Łowczyni Skarbów. Gdzieś w oddali, za jej plecami ludzie rozmawiali w korytarzu, lecz po chwili uwagę żylety zwrócił inny dźwięk. Znajdowała się w połowie drogi między pierwszym a drugim piętrem, kiedy usłyszała mlaskanie. Kiedy skierowała snop światła latarki trzy stopnie niżej, zobaczyła łyse, poskręcane, guzowate ciałko pochylone nad truchłem identycznej, martwej istoty. Pozbawiony sierści stwór wyglądał niemal jak ludzki płód. Ludzkie niemal łapki zakończone były ostrymi żółtymi pazurzyskami. Szczur zauważył żyletę, wyszczerzył w jej stronę zakrwawiony pyszczek z którego wystawały dwa ostre długie zęby.

 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 10-09-2020, 14:09   #47
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Starsza Kapral z niedowierzaniem przyglądała się procesji starców i niemowląt wewnątrz bunkra. Nie po to wlała w Damona jeden z dwóch ostatnich biostymulantów, którymi dysponowali, żeby przedszkole cały czas za nią lazło. Były przecież w Azylu bezpieczne miejsca, których nie dotyczył problem braku sprawnej wentylacji wewnątrz budynku. Mimo to burmistrz, niczym król szczurów, postanowił ciągnąć za sobą stado aż na samo dno i to nie tylko schronu. Dysząca kupa przesiąkniętych znajomym smrodem ciał była lepsza, niż pozostawienie kogokolwiek na pastwę nieznanego losu. Tak sobie to zapewne tłumaczył.

Zaś Bogumiła, w danej chwili, miała ochotę, jak Rita, rzucić wszystko w cholerę i ruszyć przed siebie. Nie była nią. Nie zrobiła tego. Pozostała na posterunku, ubezpieczając pochód astmatycznych biczowników w sprawie ochrony każdej iskry poczętego życia. Uzbrojona w przeładowanego kałacha, latarkę czołową, broń boczną i zapas flar dokładnie sprawdzała każdy kawałek korytarza, potrząsając drobiazgowo niezidentyfikowane obszary, w których mogło czaić się zagrożenie. Jednym z nich był właz kratki wentylacyjnej przegryziony prawie całkowicie przez chuj-wie-co i chuj-wie-kiedy. Nie miała jednak sposobności Wszechwiedzącego wywołać do odpowiedzi, bo skomlał wyzwiska i groźby śmierci krocząc skrępowanym i zakneblowanym tuż za jej plecami. W efekcie skorzystała z pomocy Johna, który użyczył jej jeszcze dwóch metrów swojego wzrostu, by sięgnęła do umiejscowionego cztery metry nad ziemią szybu, którego konstrukcja zaczęła wpadać w rezonans. W środku przestrzeni mieszczącej przyzwoitej wielkości humanoida coś było i walczyło, o to żeby się wydostać. Kłębiące się w snopie światła cienie w niczym nie przypominały człowieka. Miały na to zdecydowanie za dużo pazurów i zębów.




Za dużo było też widowni żeby móc prowadzić swobodną walkę na w miarę korzystnych dla wojskowych z AdA warunkach. Z jednej strony, zawsze można było zmniejszyć liczebność problemów zaczynając walkę natychmiast. W tym miejscu i dokładnie tak jak było… Z drugiej strony, można też było tak jak Coltówna odpalić flarę z podręcznej torby i rzucić nią wewnątrz szybu - w kierunku przesuwających się cieni. Powinno to zostawić azylantom czas na ukrycie się za zablokowanymi metalowymi grodziami kwater. Co prawda w codziennych pomieszczeniach ze wspólnym systemem wentylacyjnym również mogły się lęgnąć stada zmutowanych gryzoni, ale będzie można to łatwo i szybko ocenić po ilości odchodów i szkieletów na odgrodzonej od obecnej lokalizacji posadzce. W efekcie na holu zostaliby ludzie do tego przygotowani i Vanhoose, który po raz kolejny próbował szerzyć panikę i zasiać ziarno niepewności pośród towarzyszących im ludzi. Nawet najbardziej zmutowane szczury z jakimi mieli kiedykolwiek do czynienia nie przekraczały wielkością średniej wielkości psa. Jedyna ich przewaga była w liczbie i być może kontakcie z pełznącą anomalią wystarczyło więc…. zrobić sobie miejsce i wycelować broń w ciemność.




A ciemność nadeszła i to nieprzebraną falą, której skali Bogumiła nie mogła się nawet spodziewać. Kłębowisko zdeformowanych szczurzych mutantów wybiegło zza zakrętu szybu, od razu zmiażdżone przez falę potworów napierających z tyłu. Szczury zauważyły płonącą flarę, próbowały w panice się wycofywać, przez co fala na moment spowolniła. Była to ostatnia szansa żeby zacząć uciekać, choć dla Żylety stało się jasne, że większość ludzi nie ma szans przetrwać tej potworności.

“Nie będą ginąć na mojej wachcie” - przebijało się przez myśli Coltówny, gdy przytłaczające fakty zaczęły wwierać się w jej świadomość. Ogrom masy zmutowanych ciał był druzgocący, ale na drodze do niewinnych ofiar stały mu jeszcze dwa uzbrojone w ciężkie pancerze maszyny do zabijania i jebane cztery flary. Bogumiła mocno klepnęła Johna w hełm tuż przed zeskoczeniem w dół z jego ramion i wydała w uniwersalnych gestach sygnał do pełnej gotowości bojowej i odwrotu. Do Boguchwała mignęła trzy hasła:

“Do schronu!”

“Biegiem!”

“Już!”


Następnie rozcięła więzy na nogach Vanhoose. Podsumowanie zmarnowanego czasu nie wyglądało zbyt imponująco: 15 sekund straty na wydanie rozkazów, 5 sekund na uruchomienie krótkofalówki i wybicie SOS na częstotliwości umówionej z drugim bratem oraz 3 sekundy na uwolnienie kanibala i ponowne przygotowanie się do walki.

W tym czasie padły na głos jej własne, choć nie wypowiedziane słowa. Mimo mocy jaką w pokazanie małomiasteczkowym zagrożenia włożyła wojskowa, nie ruszyli biegiem. Tym bardziej mundurowa nie miała innej opcji niż majestatycznie kroczyć na końcu pielgrzymki zasłaniając własnym ciałem i ścianą ognia uciekających ludzi. W tak małej, zamkniętej przestrzeni i na tak niewielkich, kruchych ciałkach gryzoni kule kalibru 7,62 powinny były zostawiać sito do trzeciego szeregu włącznie i tak było... Pierwsze sztuki, które rzuciły się do szaleńczego ataku padły rozerwane przez kule lecz szczurów było zbyt dużo a magazynek zbyt mały by zatrzymać je wszystkie. Kolejne mutanty niczym żywa masa wylewały się przez otwór w szybie. Sam ten jazgot, ich zwierzęcy pisk mógł odebrać zdrowe zmysły. Żyleta przyśpieszyła kroku, cały czas próbując chronić ludzi. O ile ona sama poruszała się sprawnie, tak niektórzy zostali w tyle. Przepychanka z przeważającą hordą gryzoni zdawała się przegrana. Bogumiła ściskała w szaleńczej walce z wiatrakami zdobycznego kałasza, co chwilę przeliczając amunicję - zostało 15 kul w magazynku Ak-47, w Mimie 10 i w pistolecie 3. Sytuacja wydawała się opłakana… i to z każdym krokiem coraz bardziej. Miła cofając się i natrafiła na powalonego technika. Bez skrupułów odpaliła i rzuciła przed siebie flarę, by rozgonić kłębowisko przy bracie.




Zostały jej zaledwie trzy straszaki, ale musiała dać Chwałowi chwilę na podniesienie się z posadzki zalanej krwią rannych, których już uratować się nie dało. Czas pozostały jej do kolejnego szturmu nieprzebranej rzeszy małych agresorów skrzętnie wykorzystała na wypięcie maga z amunicją do kałacha po Johnie i dobiciu wijącej się w agonii dziewczyny z broni bocznej. Nic więcej nie dało się zrobić. Ani zatrzymać kanibala, ani zawlec Johna na bok, ani wybebeszyć szczurów. Adrenalina uderzała jej do głowy, pompując nową siłę w zastałe na moment mięśnie. Przez wezbraną nad młodą matką litość jej pogoń za peletonem przerażonych mieszkańców Nowej Nadziei opóźniła się o kolejne kilka sekund zabierając cenne miejsce do użycia broni długiej. Uderzała więc na oślep kolbą karabinu cofając się systematycznie równym tempem w głąb korytarza, walcząc o każdy metr przestrzeni.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 11-09-2020 o 07:27.
rudaad jest offline  
Stary 10-09-2020, 20:48   #48
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Dlaczego Boguchwał miał złe przeczucia? Nie wiedział, ale czuł to całym ciałem... a mignięcia siostry jak najbardziej utwierdziły go w uczuciu.

“Do schronu! Biegiem! Już!”


Wiedząc, że zdolności wokalne siostry pozostawiają wiele do życzenia, Boguchwał zakrzyknął rozkazy siostry udania się do komór, biegiem! Niech ludzie będą bezpieczni… a stamtąd może uda mu się nawiązać łącze z terminalami Azylu. Póki co, nie miał zamiaru marnować amunicji. Była zbyt cenna. Kiedy rozkazy zostały wydane nadał na łączu krótkofalówki.

- Dar! Potrzebujemy wsparcia!

Osadnicy nie rozumieli o co chodzi, dlaczego mają udać się do komór, ze strachem nasłuchiwali niepokojących szczurzych pisków, dochodzących z szybu wentylacyjnego. Niepewnie ruszyli korytarzem, a powinni zacząć biec, wtedy mieliby jakiekolwiek szanse z tym co za chwilę wylezie z sufitu. Po chwili pierwsze szczury zaczęły wyskakiwać na korytarz, a za nimi wylała się cała masa obrzydliwych, powykręcanych chorobą mutantów wyglądających jak wynaturzone płody z zębami i pazurami. Ludzie widząc stwory wpadli w popłoch. Ktoś kogoś trącił, ktoś kogoś popchnął…
Bogumiła próbowała ubezpieczać tyły. Zaczęła strzelać. Pierwsze sztuki, które rzuciły się do szaleńczego ataku padły rozerwane przez kule, lecz szczurów było zbyt dużo a magazynek zbyt mały by zatrzymać je wszystkie. Kolejne mutanty niczym żywa masa wylewały się przez otwór w szybie. Sam ten jazgot, ich zwierzęcy pisk mógł odebrać zdrowe zmysły. Żyleta przyśpieszyła kroku, cały czas próbując chronić ludzi. O ile ona sama poruszała się sprawnie, tak niektórzy zostali w tyle. Boguchwał trzymał się przodu, lecz w pewnym momencie potknął się o czyjeś nogi. Bogumiła minęła go skupiona na nadciągającej hordzie. Szczury rzuciły się do ataku, technik zobaczył dziesiątki, setki małych ostrych zębów i czerwonych oczu i gdy wydawało się, że to już koniec…stanął przed nim John Ridd.

- Spierdalajcie! – krzyknął introwertyczny skórzak a szczury natychmiast go obsiadły. Ridd w swoim pancerzu wyglądał teraz jak makabryczna wersja pszczelarza, tylko zamiast roju owadów jego kombinezon przykrywało dziesiątki łysych, powykręcanych chorobą gryzoni. Pozostałe potwory przelały się dwoma falami po bokach i rzucały na ludzi, którzy byli zbyt wolni żeby przed nimi uciec. Niczym piranie obgryzały mięso aż do kości, ludzie wydzierali się jakby trafili wprost do najniższego kręgu piekieł. Johna na początku chronił jego pancerz, lecz po chwili bluznęła krew, wszystko nie trwało nawet dwóch sekund, setki stworów pożerało nieszczęśnika żywcem i nie było już dla niego ratunku. Boguchwał spostrzegł, że obok niego leży młoda wdowa po Maxie Dixie a szczury ucztują na jej plecach. Dziewczyna piszczała, piszczało też jej niemowlę, które próbowała chronić własnym ciałem. Vanhoose złapał dziecko za rączkę i wyszarpał spod piersi dziewczyny. Potem zniknął mu z oczu, biegnąc za pozostałymi.

Technik syknął w irytacji, mocniej chwycił karabin, obrócił się w do pozycji siedzącej i puścił długą niską serię z kałasza po gryzoniach zrywając się na równe nogi i biegnąc w kierunku komory rzucił za siebie, a przed Miłą flarę krzycząc "Biegnij!". Co jak co, ale nie miał zamiaru tutaj umierać... i wtedy, wtedy go olśniło. Co do kurwy nędzy robili z nimi cywile?!
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 10-09-2020 o 22:34.
Dhratlach jest offline  
Stary 10-09-2020, 22:19   #49
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG i Caiowi za scenkę

Bożydar nie był pewien czy zamykanie Karla zupełnie samopas było dobrym pomysłem. Co prawda nie był specjalistą od technologii jednak azylanci dopiero wrócili do dawnego domu i nie mieli pewności, że wszystkie systemy azylu były sprawne. Karl z pewnością nie zasłużył aby się udusić czy wyjałowić z powodu nadmiaru promieniowania. Colt póki co podziwiał wejście do komory, która wyglądała jak bezpieczne schronienie dla dobrych dwóch tuzinów ludzi. Prycze były więcej niż zadowalające dla wojownika, który większość życia spędził na twardej ziemi, nie rzadko w chłodzie i bez ochrony pancernych ścian, a co dopiero grubych, zbrojonych wrót.

Podziwiając przez moment terminal sterowania Bożydar słuchał zapytania Karla na które niemo – niczym kochana siostra – pokiwał przecząco głową. Niestety gladiator, nożownik, rewolwerowiec i szturmowiec nie mógł znać się na technice, bo zostałby uznany za absolutne wynaturzenie i pokrojony w jakimś podziemnym laboratorium. Nie żeby w przeszłości jakiś chory psychicznie naukowiec nie chciał sprawdzić jego nadnaturalnie szybkiej regeneracji powysiłkowej i łatwego nabierania masy mięśniowej.

Pojawienie się Truposza nie zwiastowało nic niepokojącego. Dar nawet polubił gościa, bo w przeciwieństwo do wielu nie owijał w bawełnę i miał całkiem rozsądne podejście do kilku spraw. Co dziwne przeplatało się to ze zrozumiałym, ale niecodziennie dziwnym paplaniem na granicy wymiaru życia, nad którym wojownik nigdy się nie zastanawiał. Z rozmyślań nożownika wyrwał cichy, ale szybko przybierający na intensywności szum. Po pewnym czasie dołączyły cichutkie piski, które po kilku sekundach stały się przeraźliwie denerwujące.

Napór małych, paskudnych stworzeń na kratkę wentylacyjną wysoko nad głowami mężczyzn nie zwiastował nic dobrego. Masa krwistych ślepi, chluszczących blachę szponów i przewalających się łysych, niewielkich ciał. Dar zaklął cicho chociaż Luis i pozostali zareagowali o wiele gorzej. Sparaliżowani faceci nie mogli się ruszyć. Początkowo nie pomagały nawoływania Karla, który jednak nie ratował swego tyłka kosztem bezpieczeństwa pozostałych. Być może burmistrz miał zatem rację, że Karl nie był wcale takim jakiego w nim widział Chwał?

- Ja tam nie lubię wiać jako pierwszy. - rzucił Colt popędzając tym samym pozostałych. - Moja reputacja nieustraszonego twardziela mogłaby przez to ucierpieć. - wskazał ręką na wrota, za którymi czekał Karl.

Samedi z ulgą zamocował do twarzy maskę. Krawędziami przylegała ściśle do skóry, obejmując usta i nos, a jej przezroczysty materiał z każdym przyjemnym oddechem to zapadał się lekko, to pokrywał od środka parą. Zaciągnął się czystym powietrzem z butli, niczym Euforią najwyższego sortu. Drugą przekazał Coltowi, ogień spopielał i oczyszczał, ale wypalał też tlen.

- Tu Truposz… - kapelusznik wymacał jedną ręką przycisk nadawania krótkofalówki, drugą operował dyszą miotacza, kierując ją w stronę wylotu wentylacji. – Bronimy się przy komorze ratunkowej.

Obawiał się, że jak ukryją się w środku, grube ściany już nie pozwolą na dalszą komunikację. Ostatnia wiadomość. Zalał sufit morzem płomieni, momentalnie podnosząc temperaturę w całym korytarzu.

- Co chcesz im zrobić, zahipnotyzować grą na flecie? – krzykiem przebił szum ciśnienia wyrzucanego czynnika. Przemieszczając się w tył, nie przestawał przygrzewać wrót piszczącej, piekielnej hordy. Gorąca mieszanka, skapywała ze stropu na podłogę tworząc punktowe płonące kałuże. Wolał nie mieć nikogo przed sobą.

Lepiej zatłucz to co nam się przeciśnie przez szczelinę w grodzi, a jak ścierwa zgromadzi się zbyt dużo, użyj tego. – wskazał na granat przy swoim pasie. Komora była pułapką, ale też dobrym miejscem do walki. Caleb mógł wystawić dyszę przez lekko uchylone drzwi, jak komuch kaema w otworze strzelniczym bunkra i jechać z mutantami do wyczerpania zbiornika. A potem drugiego.

- Dzięki. - powiedział Bożydar przyjmując maskę od Truposza. W jego jednej ręce wylądował nóż, a w drugiej kastet z pięcioma metalowymi kolcami. Wojownik wycofał się ostrożnie dając czas na to samo pozostałym. Gdyby jakiś szkodnik przecisnął się pod ostrzałem towarzysza miał zamiar go ukatrupić. - Mimo iż jeden szczur nie wygląda groźnie to cała horda może nam narobić problemów. - rzucił mało wyraźnie z założoną na twarz maską tlenową.


Jeśli to przeżyją będą dziękowali za dzień, w którym spotkali Truposza. Miotacz ognia wydawał się jedyną sensowną i skuteczną bronią przeciwko hordzie. Trudno było stwierdzić ile osobników zdążył spalić Samedi, w końcu jednak krwiożercze stwory odpuściły i pobiegły szybem wentylacyjnym dalej, w głąb korytarza. Po reszcie pozostały poczerniałe kości i ohydny smród spalonego mięsa.

- Nieźle ich przysmażyłeś. - skwitował Bożydar patrząc na truchełka gryzoni. - Może zbierajmy się aby pomóc pozostałym? Obawiam się, że nie każdy mógł mieć tyle szczęścia co my. Znaczy gościa z miotaczem ognia na podorędziu…
 
Lechu jest offline  
Stary 10-09-2020, 23:40   #50
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Narastający pod sufitem harmider ustępował, cichł i znikał w oddali równie gwałtownie jak nadszedł. Obudzili mieszkańców czeluści. Człowiek niegdyś dumnie wieńczońcy łańcuch pokarmowy, dziś musiał wydzierać przestrzeń życiową groteskowej hordzie. Stawał się obcy we własnym świecie, w domu który sam zbudował. Ten należał teraz do powykręcanych tworów nowej ery.

Wolałbym, żeby to oni do nas, gdy fala przyjdzie z kilku stron, stracę swoje atuty – Baron miał pewne obawy. Machał przed sobą, rozwiewając dym, wątpliwości, poprawiając widoczność. Przebiegł wzrokiem po osmalonych ścianach, żarzących się czerwienią poszarpanych krawędziach dziury w wentylacji i stosie skwierczących ciał, które z niej wypadły.

Szlaaag, na czym one się wypasły, dorwały 500 letnie zapasy, czy wyżarły wszystkie kable? – zaklął pod nosem. – Kanibalizm, kanibalizmem, nic nie jest perpetuum mobile. Słodki powrót do domu, co Karl? – zwrócił się do azylantów. – Obawiam się, że po naszej deratyzacji niewiele z niego zostanie. Dobrą metodą może okazać się wysadzenie reaktora – czarny humor dziś go nie opuszczał, ale to naprawdę mogła okazać się jedyna skuteczna metoda. W dymie unoszącym się nad posadzką dostrzegał nieprzyjemne kształty. Ignorował je, zrzucał na karb pobudzonej wyobraźni.

[MEDIA]https://media1.tenor.com/images/4dee5f80fdf0eb00d33c5e083ca66668/tenor.gif[/MEDIA]

Bez przesady – Colt wciąż pozostawał optymistą i być może miał racje. Nie mogło gnieździć się ich tu w końcu aż „tak” wiele. Spoglądał ze szczytu mięsistej konstrukcji wysportowanego cielska i niósł tym swoim spojrzeniem coś uspokajającego. Można było się poczuć jak przy starszym bracie, co wpierdoli każdemu kto podniesie rękę. Truposz nigdy takiego nie miał. Zastępował mu go szybkowar wypełniony gwoździami i improwizowanym ładunkiem.

Wydaje mi się, że twój miotacz i kilka innych pomysłów może oczyścić azyl na tyle aby był zdatny do tymczasowego zamieszkania – dodał wojownik. – Gdyby jednak było inaczej będzie trzeba zająć się kawalerią, która lada chwila zbierze się na zewnątrz. – pokiwał głową. – Póki co jednak zajmijmy się obecnym problemem. To co, idziemy czy czekamy na kolejną falę gdyby ta miała nadejść?

Bożydar nie bał się chociaż czuł niepokój spowodowany nieświadomością losu jego brata i siostry. Nożownik miał nadzieję, że nic im nie było i tak samo jak on martwili się o niego. Spróbowaliby nie…

Kawaleria, kawaleria… a nie moglibyście wezwać swojej? – Truposz przeniósł wzrok na górującego nad nim żołnierza, choć gdyby wliczyć cylinder można by uznać, że jest nawet remis. Czy Karl nie zamknie im drzwi przed nosem na widok pana nie–potrafię–przewidzieć–w–ilu–jeszcze miejscach–dobra–wola–azylanta–może–kopn ąć–mnie–w–dupę? Na tak małym metrażu to było mocno prawdopodobne. Wystarczy, że rozgryzie jak włączyć systemy komory, a te powinny uruchamiać się w sposób, że byle spanikowany gość po ciemku jest w stanie to zrobić. Samedi machnął ręką po raz ostatni.

Niech będzie, wyjdźmy im naprzeciw – zdecydował z ociąganiem. – A te całe wsparcie… mogliby zająć się przy okazji Łupieżcami co to po okolicznych drogach tyłki wytrząsają? Tylu bandytów w jednym miejscu i nawet nie trzeba wchodzić do żadnych ciemnych dziur żeby ich wyciągąć. Co faktem, byłoby mokrym snem twojego brata, wymacać sobie i ostro się wbić. Trzymając się konwencji, mam bardziej delikatny sposób. Wibrujący automat, na którym dużo ludzi chce usiąść. Nie moja bajka, ale na szczęście jest taki dominujący w długim płaszczu, co pewnie się zna. Mógłby go włączyć, przetestować i mi powiedzieć co w nim wspaniałego.

Baron wykrzywił się w uśmiechu. Dealerem bywał, pimpem nigdy, ale gdy pojawiła się perspektywa uszczęśliwienia tylu ludzi na raz, nie mógł sobie odmówić.

Nie wiem co słyszałeś o Alternatywie, ale zwykle nie możemy liczyć na kawalerię. – odparł z nieciekawą miną żołnierz. – Pewnie jakby niektórzy wiedzieli jak “niewiele” robię obecnie to miałbym dodatkową robotę czy dwie. – uśmiechnął się Colt. – Jak się uwiniemy z pomocą Nadziei to postaram się zapolować na tutejszych bandytów aby nie czuli się zbyt pewnie. – wojownik spojrzał na Karla, Villanove i pozostałych po czym znowu wrócił do Truposza. – Mój brat ma specyficzne gusta jeżeli chodzi o przyjemności. Ja pod tym względem jestem raczej staromodny i bandytom daję to na co zasłużyli bez zbędnego pastwienia się czy poufałości. – zaśmiał się Colt. – Chociaż czasem mój automat też się przydaje to wolę ich oprawić nożem czy poskładać jak origami wręcz. To bardziej boli i daje chwilę czy dwie na zastanowienie się nad plusami i minusami swojej profesji… – nożownik ruszył powoli w kierunku, który uznał za drogę ku stęsknionemu rodzeństwu. – Długo tak z Caroline podróżujecie? Na pierwszy rzut oka nie wyglądacie na zżytych.

Niepokój Colta zniknął kiedy otrzymał sygnał SOS na trzeszczącym z lekka radiu. Dało się też słyszeć głos Boguchwała. Wyglądało na to, że Chwał, Miła i pozostali azylanci potrzebowali wsparcia. Z pewnością nie byli oni tak zaradni jak technik i maszyna bojowa Alternatywy. Oby tylko nikomu nie przyszło do głowy zgrywać bohatera. To była jego fucha!

Żołnierz chyba nie do końca zrozumiał metaforę, ale Truposz wcale mu się nie dziwił, przesadził z liryką. Przeklęty robot z Tahoe. Trzeba było się spieszyć, dodatkowe kilogramy w futerale ciążyły, a wciąż nie wiedział po co je nosi? Po co uruchomiono wojska zmechanizowane do ich przejęcia? Współczynnik śmiertelność wśród obecnych w Azylu niebezpiecznie wzrastał. Za kilka minut nawet mogło nie być kogo zapytać, albo sam się wykrwawi nie wiedząc zupełnie „dlaczego?”. To by bardziej mu urągało, niż sama śmierć w zębach tych powykręcanych kurwi.

Trudno zżyć się z żywiołem. Ona jest jak wiatr, radość odnajduje w nieustannym wznoszeniu – odpowiedział, budząc w sobie trupa poety. – Ciężko za nią nadążyć, ale sprawia, że ogień płonie silniej, mocniej.
Zdał sobię sprawę, że wcale nie martwi się o Ritę. Nie dlatego, że był bezdusznym socjopatą. Po prostu… nie da się złapać wiatru.

Truposz i Bożydar nagle usłyszeli dochodzące z głębi korytarza odgłosy rzezi. Nie mieli wątpliwości, że tam umierają ludzie i to w jakiś potworny sposób. Po chwili pierwsi osadnicy wybiegli zza zakrętu uciekając w kierunku komory, w której już siedział Karl i trzech pozostałych Azylantów.

Niech wpadną do komory, a później usmażysz co zostanie? – zapytał Colt nie będąc pewien ile zostało Truposzowi paliwa.

Baron już miał odpowiedzieć, gdy instynktownie przywarł do ściany, nie chcąc zostać zdeptanym przez rozpędzony tłum. Prześlizgiwał się bokiem, mijany przez galerię twarzy wykrzywionych strachem. Pokaz slajdów w stroboskopie migającej lampy światła awaryjnego. Z rękami wyciągniętymi w przód w stronę miejsca zbawienia. Wykręcający za siebie szyje, sprawdzając, czy bliscy wciąż są za nimi. Wrota komory niczym bramy niebios i piekielne pomioty wyrywające zboże dojrzałe do ścięcia. Jak macki Czerni sięgające tego świata. Pożerające dusze i więżące je po kres czasów. Wiecznie głodna i nienasycona. Jak miał z nią walczyć, jak miał z nią wygrać? Można było tylko uciekać. Ukryć się, uciekać.

[MEDIA]https://offscreen.com/images/made/images/articles/_resized/MarkHain-cthulhu-banner-crop_1000_420_90_c1.jpg[/MEDIA]

Nigdy mnie nie dopadniesz! – Samedi krzyczał zza ściany ognia. Źrenice miał tak szeroko otwarte, że tęczówki całkiem schowały się w jego oczach. W głowie słyszał jedynie dudnienie przyspieszonego bicia serca, rozchodzącego się echem po całym ciele. Trzepoczącego, jak skrzydła uwięzionego ptaka, na chwilę przed spotkaniem z drapieżnikiem. Zawsze spokojny i opanowany, teraz śmiał się obłąkańczo, jakby śnił swój największy koszmar. Spoconymi, drżącymi rękami ściskając dyszę miotacza płomieni, niczym różyczkę chroniącą przed złymi mocami, wyzwalał niszczycielski podmuch.

Nawet tu po mnie przyszłaś, nawet tu?! – razem z Vanhoosem stanowili mocny wabik, ale żeby aż przebiła Zasłonę. Nie mógł uwierzyć, ale co "jeśli"? – Hahahaha! – Samedi nie godził się z przeciągnięciem na drugą stronę.

[MEDIA]https://nerdist.com/wp-content/uploads/2019/01/Bird-Box-Drawings-2-1024x565.jpg[/MEDIA]

Colt stał obok obsługującego miotacz towarzysza. Wyposażony był w broń białą mając na celu wybijać wszystkie gryzonie, którym jakimś cudem udałoby się uciec spod stożka płomieni. Truposz najwyraźniej też miał na karku koszmary przeszłości. Kto ich nie miał? Bożydar do niedawna też gadał do siebie, pił ile wlezie i poznawał bliżej spore ilości niewiast - przynajmniej tak chciał myśleć o tych “osobach”. Jak się okazało czas wcale nie zmniejszył bólu tylko uczył się do niego przyzwyczajać.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 11-09-2020 o 11:12.
Cai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172