Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2020, 09:26   #151
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Rudy anioł nie sięgnął celu. Nim zdołał chociaż dobrze się rozpędzić, Shateiel runął na niego całym ciężarem ciała i, pośród tumanów kurzu, sprowadził do parteru.
- Ekhm. Jeśli mówimy o jakiejś wdzięczności - zaczął Halaku ze spokojem, który komicznie kontrastował z jego desperackimi próbami okiełznania rozwścieczonego wspólnika - to po pierwsze, jak widać, część osób i tak już przemielona została. Powiedzmy na popiół. Za to ja niezbyt lubię rozmawiać z kimś, kto wisi nade mną.
Widząc, że jego towarzysz nadal się wyrywa, Shateiel rozlużnił chwyt, po czym, odskoczywszy od Annunaka, zatrzepotał skrzydłami i uniósł się w powietrze. Chciał odgrodzić rudego anioła od czegoś, co zdawało się Halaku nazbyt śmiercionośne. Stanąwszy prewencyjnie między Valem a Sammy, zwrócił się do tej drugiej. Jego głos nabrał upominającego tonu.
- Wychodzę też z założenia, że jak się zrobiło taki bałagan, to wypadałoby po sobie posprzątać, a nie podważać czyjeś wierzenia. - Nana wzięła głęboki wdech po wysiłku, który przed chwilą wykonała. Cały czas zerkała też to na Valeriusa to na Sammy.
- Chyba że ta twoja nieskażona pamięć nie uwzględnia takich rzeczy.

Nowy byt taktownie udał, że nie dostrzegł próby ataku na swoją osobę. Jakby zdarzenie w ogóle nie miało miejsca, a Val nie tarzał się właśnie po ziemi tocząc pianę z ust. Najwyrażniej nawet ktoś taki jak Samantha mógł odczuwać zażenowanie. Natomiast jej reakcja na słowa - a może raczej na otwarte oskarżenie - anioła śmierci była jeszcze skromniejsza. Zbitki wyrazów zostały zarejestrowane, przetworzone, a następnie od razu odrzucone - jak odarty z wartości, werbalny kołtun. Ale mimo iż w Shateielu zachowanie to wznieciło jedynie dalszy niesmak i gniew, to Nana zdawała się pojmować jego głębszy przekaz. Samantha - Sammy - postrzegała swoją nową, przebudzoną formę jako istnienie całkowicie odrębne od groteskowego kolosa, który jeszcze kilka minut temu dążył do unicestwienia wszystkich członków enklawy. Nie czuła się w jakiejkolwiek mierze odpowiedzialna za jego działania, toteż nie widziała potrzeby, by korzyć się i błagać ocaleńców o przebaczenie. Uważała się za zupełnie nową osobę - a patrząc na jej rezonującą pierwotnym majestatem postać, nie trudno było to przekonanie podzielić.

Coś zdołało jednak pokonać jej pozornie nieprzeniknioną tarczę siły woli oraz pewności siebie. Była to reakcja tłumu na wcześniejsze stwierdzenie odnośnie Lucyfera. Tak, odarte z nadziei, zapłakane facjaty skrzydlatych odcisnęły na nowonarodzonej widoczne piętno, wpływając na nią do tego stopnia, że uznała za konieczne "sprostowanie" kwestii, która wywróciła światopogląd upadłych do góry nogami.
- Żle się wyraziłam - rzuciła naprędce, z tonem zatroskanej matki, który był zupełnym przeciwieństwem jej niedawnej, sardonicznej nonszalancji.

Tell me, who's more important than you?
You're the apple of my ancient eyes.


- Powiedzmy, że Lucyfer, jakim go sobie teraz wyobrażacie, jakim... sądzicie, że go pamiętacie, nigdy nie istniał. Nie smućcie się jednak! Wasze wyobrażenia, wasze formy, wasz sposób postrzegania samych siebie - wszystko to mogło przez wieki zostać zmieszane z wybroczynami ludzkich religii, ale... uspokoję was. To wewnętrzne przekonanie, wasza wiara w nieposkromione uosobienie poranka, ona jest prawdziwa.
- Ekhym. Naprawdę myślę, że to zły moment.
- Shateiel wskazał na Eshata, wtrącając się w kwestię niepospolitej dziewczyny o dość pospolitym imieniu.

Eshat jednak trzymał się dobrze. A przynajmniej lepiej niż Val, którego to Halaku raz jeszcze zmuszony był przywołać do porządku zapoznając go na powrót z podłożem. Rudzielec stopniowo stawał się trudniejszy do utrzymania w parterze. Jeśli zaś chodziło o przewodzącego wspólnocie, to na jego twarzy gościł nie tyle przestrach wynikający z walącego się światopoglądu, co intensywność myśli i zmarszczona brew sugerujące usilne próby dopasowania nowo otrzymanych informacji do istniejącego status quo. Oczywiście niekoniecznie paląc to ostatnie do gołej ziemi, raczej spoglądając na istniejący już zbitek wiedzy z nowej perspektywy. Ortodoksyjnej mniej.
- Twierdzisz więc, że nie jesteśmy aniołami ani demonami. Że po po prostu uwierzyliśmy, iż nimi jesteśmy w wyniku... przesytu Otchłani ludzką wiarą? Trudno w to uwierzyć, przecież wszyscy pamiętamy wydarzenia Wielkiej Wojny.

- To bardziej... skomplikowane - odpowiedziała dawna Spętana, wracając do tonu oschłego zdystansowania, kiedy tylko desperacja na twarzach jej słuchaczy zastąpiona została świeżo wykrzesaną wnikliwością.
- Teraz, w tym godnym pożałowania stanie, jesteście... staliście się istotami z wierzeń, którymi nasiąkneliście. Wasze zdolności, wasze słabości, wasz sposób pozyskiwania siły życiowej. Dawne, potężne esencje rozbite w pył, a następnie wtłamszone na siłę w mięsne powłoki. Powłoki ciasne, tępe, odarte z wielowymiarowości. Stwarzające większe zagrożenie niż dające pożytek - tu przerwała, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Nany oraz jej przeciwnika w zapasach. - Kiedyś również byliśmy mieszanką ludzkiego ciała i boskiej iskry. Człowieczej mentalności oraz nadprzyrodzonych mocy. Tyle tylko, że te wcześniejsze naczynia były znacznie bardziej pojemne. Otwarte na prawdziwą naturę świata. Mniej kruche. Silniejsze. - wypowiadając ostatnie słowo, dla emfazy zgięłą palce lewej dłoni, prawie że kształtując pięść. Szybko jednak porzuciła ów gest.

- Ale nasze wspomnienia - nie ustępował nadal Eshat, a część anielskich niedobitków przytaknęła energicznie głowami, chwytając się ostatniego z argumentów tak ak tonący chwyta się brzytwy. “Sammy” wydała z siebie ciche jęknięcie i pokręciła głową.

- Ale to dla nas jedyny sposób czyż nie? Moglibyśmy dalej trwać w okowach chaosu, a tutaj… - Shateiel spojrzał na swoją dłoń. - Możemy chociaż obcować z boskimi tworami. Valerius z każdą sekundą tracił na sile. Zapewne obrażenia, jakie odniósł podczas batalii ze Spętaną, raczyły mu o sobie przypomnieć. Teraz już w zasadzie rzucał się tylko sporadycznie, bełkocząc pod nosem przekleństwa oraz chowając zapłakaną i zasmarkaną twarz między rękoma. Wciąż unosząca się w powietrzu kobieta spojrzała z zamysłem na niebo. Zrodzone z nieznanego źródła niezdecydowanie zagościło przez chwilę na jej twarzy, ale zaraz zostało przegnane.


- Wspomnienia? Wspomnienia, ha! - parsknęła kpiąco. - Po kim jak po kim, ale po Tobie, Eshacie, spodziewałam się więcej. Wiesz równie dobrze jak ja, że wspomnienia, na które się powołujesz, są farsą. Zlepkiem śliny, niespełnionych marzeń i wypaczonych migawek. Żadne dwa uknute naprędce wymysły nie są do siebie chociażby podobne. Jeśli zapytam dwoje osób o starcie Lucyfera z Michałem, otrzymam przynajmniej sześć różnych relacji, które wzajemnie się wykluczają. Jeżeli poproszę o to samo w odniesieniu do zatrzaśnięcia za nami bram Otchłani, sytuacja się powtórzy. O tym właśnie mówię... elementy kluczowe wciąż tkwią gdzieś w waszej nieświadomości. Zostały jednak przyćmione biblijną demagogią. Wtedy, gdy roztrzaskał się świat, roztrzaskane i zbrukane zostały też wasze wspomnienia. - skończyła z nutą wyniosłości, a ta, wraz z zawartością informacyjną wywodu, odbiła się na twarzach słuchaczy. Zaowocowało to popadnięciem upadłych w jakąś dziwną, grupową refleksję. Pogrążeni w głębokim zamyśleniu, to wbijali wzrok w buty, to znów spoglądali daleko w pustynny bezmiar.

How could the world be so cruel?
I'll make you my own precious jewel.


- A czy to jedyny sposób? - tutaj bursztynowe ślepia znów zogniskowały się na Nanie.
- Może i takim był. A już napewno takim dla niektórych pozostanie. Dla tych, którym dobrze jest w schronieniu utkanym z iluzji i kłamstw. Ale nie dla wszystkich.
Samantha końcu zniżyła pułap i dotknęła bosymi stopami podłoża. Przeszła kilka kroków, jakby testując sprawność swych świeżo wykreowanych nóg. W końcu zatrzymała się przed siedzącą Valowi na Plecach Naną i przykucnęła, krzyżując dłonie na kolanach.
- Widzisz, znajdą się wśród was byty, które będą mniej Naną, a bardziej odłamkiem boskości. Mniej Shateielem, a bardziej nosicielem Szmaragdowego Płomienia. Porzucą kłamstwo tej... smutnej, faktycznie upadłej formy - tu spojrzała na Valeriusa. Wpatrywała się w oblicze rudowłosego długo i czyniła to w sposób, w jaki małe dziewczynki patrzą na ranne owady - z mieszanką zdystansowania oraz ledwie kontrolowanej fali otwartego obrzydzenia.
- Odrzucą je na rzecz Prawdy płynącej z Egzaltacji - zwalczywszy niesmak, dokończyła myśl i uśmiechnęła się do płomiennego anioła. Jak rodzic, tłumaczący dziecku, że to posiada potencjał, by być kimkolwiek - czymkolwiek - zapragnie. Następnie wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po czuprynie. Rudzielec był jednak zbyt pogrążony w natłoku delirycznych myśli, aby to zauważyć.

Nana także przykucnęła obok Valeriusa. Pogładziła go delikatnie po ramieniu. Chciała pocieszyć anioła kuźni, ale nie wiedziała czy przyjmie on taką konsolację. Szczególnie w stanie, w jakim się pogrążył. Szczególnie od niej.
- Mówisz wiele, ale nie widzę by coś to wnosiło. - Shateiel łypnął na przycupniętą naprzeciw Sammy. - Chyba większość osób pragnie z dnia na dzień stawać się kimś lepszym. Każde z nas raczej czuje, że było kiedyś potęgą, czujemy tę stratę.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-03-2021 o 11:56.
Highlander jest offline