04-09-2020, 09:26 | #151 |
Reputacja: 1 | Rudy anioł nie sięgnął celu. Nim zdołał chociaż dobrze się rozpędzić, Shateiel runął na niego całym ciężarem ciała i, pośród tumanów kurzu, sprowadził do parteru. - Ekhm. Jeśli mówimy o jakiejś wdzięczności - zaczął Halaku ze spokojem, który komicznie kontrastował z jego desperackimi próbami okiełznania rozwścieczonego wspólnika - to po pierwsze, jak widać, część osób i tak już przemielona została. Powiedzmy na popiół. Za to ja niezbyt lubię rozmawiać z kimś, kto wisi nade mną. Widząc, że jego towarzysz nadal się wyrywa, Shateiel rozlużnił chwyt, po czym, odskoczywszy od Annunaka, zatrzepotał skrzydłami i uniósł się w powietrze. Chciał odgrodzić rudego anioła od czegoś, co zdawało się Halaku nazbyt śmiercionośne. Stanąwszy prewencyjnie między Valem a Sammy, zwrócił się do tej drugiej. Jego głos nabrał upominającego tonu. - Wychodzę też z założenia, że jak się zrobiło taki bałagan, to wypadałoby po sobie posprzątać, a nie podważać czyjeś wierzenia. - Nana wzięła głęboki wdech po wysiłku, który przed chwilą wykonała. Cały czas zerkała też to na Valeriusa to na Sammy. - Chyba że ta twoja nieskażona pamięć nie uwzględnia takich rzeczy. Nowy byt taktownie udał, że nie dostrzegł próby ataku na swoją osobę. Jakby zdarzenie w ogóle nie miało miejsca, a Val nie tarzał się właśnie po ziemi tocząc pianę z ust. Najwyrażniej nawet ktoś taki jak Samantha mógł odczuwać zażenowanie. Natomiast jej reakcja na słowa - a może raczej na otwarte oskarżenie - anioła śmierci była jeszcze skromniejsza. Zbitki wyrazów zostały zarejestrowane, przetworzone, a następnie od razu odrzucone - jak odarty z wartości, werbalny kołtun. Ale mimo iż w Shateielu zachowanie to wznieciło jedynie dalszy niesmak i gniew, to Nana zdawała się pojmować jego głębszy przekaz. Samantha - Sammy - postrzegała swoją nową, przebudzoną formę jako istnienie całkowicie odrębne od groteskowego kolosa, który jeszcze kilka minut temu dążył do unicestwienia wszystkich członków enklawy. Nie czuła się w jakiejkolwiek mierze odpowiedzialna za jego działania, toteż nie widziała potrzeby, by korzyć się i błagać ocaleńców o przebaczenie. Uważała się za zupełnie nową osobę - a patrząc na jej rezonującą pierwotnym majestatem postać, nie trudno było to przekonanie podzielić. Coś zdołało jednak pokonać jej pozornie nieprzeniknioną tarczę siły woli oraz pewności siebie. Była to reakcja tłumu na wcześniejsze stwierdzenie odnośnie Lucyfera. Tak, odarte z nadziei, zapłakane facjaty skrzydlatych odcisnęły na nowonarodzonej widoczne piętno, wpływając na nią do tego stopnia, że uznała za konieczne "sprostowanie" kwestii, która wywróciła światopogląd upadłych do góry nogami. - Żle się wyraziłam - rzuciła naprędce, z tonem zatroskanej matki, który był zupełnym przeciwieństwem jej niedawnej, sardonicznej nonszalancji. Tell me, who's more important than you? You're the apple of my ancient eyes. - Powiedzmy, że Lucyfer, jakim go sobie teraz wyobrażacie, jakim... sądzicie, że go pamiętacie, nigdy nie istniał. Nie smućcie się jednak! Wasze wyobrażenia, wasze formy, wasz sposób postrzegania samych siebie - wszystko to mogło przez wieki zostać zmieszane z wybroczynami ludzkich religii, ale... uspokoję was. To wewnętrzne przekonanie, wasza wiara w nieposkromione uosobienie poranka, ona jest prawdziwa. - Ekhym. Naprawdę myślę, że to zły moment. - Shateiel wskazał na Eshata, wtrącając się w kwestię niepospolitej dziewczyny o dość pospolitym imieniu. Eshat jednak trzymał się dobrze. A przynajmniej lepiej niż Val, którego to Halaku raz jeszcze zmuszony był przywołać do porządku zapoznając go na powrót z podłożem. Rudzielec stopniowo stawał się trudniejszy do utrzymania w parterze. Jeśli zaś chodziło o przewodzącego wspólnocie, to na jego twarzy gościł nie tyle przestrach wynikający z walącego się światopoglądu, co intensywność myśli i zmarszczona brew sugerujące usilne próby dopasowania nowo otrzymanych informacji do istniejącego status quo. Oczywiście niekoniecznie paląc to ostatnie do gołej ziemi, raczej spoglądając na istniejący już zbitek wiedzy z nowej perspektywy. Ortodoksyjnej mniej. - Twierdzisz więc, że nie jesteśmy aniołami ani demonami. Że po po prostu uwierzyliśmy, iż nimi jesteśmy w wyniku... przesytu Otchłani ludzką wiarą? Trudno w to uwierzyć, przecież wszyscy pamiętamy wydarzenia Wielkiej Wojny. - To bardziej... skomplikowane - odpowiedziała dawna Spętana, wracając do tonu oschłego zdystansowania, kiedy tylko desperacja na twarzach jej słuchaczy zastąpiona została świeżo wykrzesaną wnikliwością. - Teraz, w tym godnym pożałowania stanie, jesteście... staliście się istotami z wierzeń, którymi nasiąkneliście. Wasze zdolności, wasze słabości, wasz sposób pozyskiwania siły życiowej. Dawne, potężne esencje rozbite w pył, a następnie wtłamszone na siłę w mięsne powłoki. Powłoki ciasne, tępe, odarte z wielowymiarowości. Stwarzające większe zagrożenie niż dające pożytek - tu przerwała, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Nany oraz jej przeciwnika w zapasach. - Kiedyś również byliśmy mieszanką ludzkiego ciała i boskiej iskry. Człowieczej mentalności oraz nadprzyrodzonych mocy. Tyle tylko, że te wcześniejsze naczynia były znacznie bardziej pojemne. Otwarte na prawdziwą naturę świata. Mniej kruche. Silniejsze. - wypowiadając ostatnie słowo, dla emfazy zgięłą palce lewej dłoni, prawie że kształtując pięść. Szybko jednak porzuciła ów gest. - Ale nasze wspomnienia - nie ustępował nadal Eshat, a część anielskich niedobitków przytaknęła energicznie głowami, chwytając się ostatniego z argumentów tak ak tonący chwyta się brzytwy. “Sammy” wydała z siebie ciche jęknięcie i pokręciła głową. - Ale to dla nas jedyny sposób czyż nie? Moglibyśmy dalej trwać w okowach chaosu, a tutaj… - Shateiel spojrzał na swoją dłoń. - Możemy chociaż obcować z boskimi tworami. Valerius z każdą sekundą tracił na sile. Zapewne obrażenia, jakie odniósł podczas batalii ze Spętaną, raczyły mu o sobie przypomnieć. Teraz już w zasadzie rzucał się tylko sporadycznie, bełkocząc pod nosem przekleństwa oraz chowając zapłakaną i zasmarkaną twarz między rękoma. Wciąż unosząca się w powietrzu kobieta spojrzała z zamysłem na niebo. Zrodzone z nieznanego źródła niezdecydowanie zagościło przez chwilę na jej twarzy, ale zaraz zostało przegnane. - Wspomnienia? Wspomnienia, ha! - parsknęła kpiąco. - Po kim jak po kim, ale po Tobie, Eshacie, spodziewałam się więcej. Wiesz równie dobrze jak ja, że wspomnienia, na które się powołujesz, są farsą. Zlepkiem śliny, niespełnionych marzeń i wypaczonych migawek. Żadne dwa uknute naprędce wymysły nie są do siebie chociażby podobne. Jeśli zapytam dwoje osób o starcie Lucyfera z Michałem, otrzymam przynajmniej sześć różnych relacji, które wzajemnie się wykluczają. Jeżeli poproszę o to samo w odniesieniu do zatrzaśnięcia za nami bram Otchłani, sytuacja się powtórzy. O tym właśnie mówię... elementy kluczowe wciąż tkwią gdzieś w waszej nieświadomości. Zostały jednak przyćmione biblijną demagogią. Wtedy, gdy roztrzaskał się świat, roztrzaskane i zbrukane zostały też wasze wspomnienia. - skończyła z nutą wyniosłości, a ta, wraz z zawartością informacyjną wywodu, odbiła się na twarzach słuchaczy. Zaowocowało to popadnięciem upadłych w jakąś dziwną, grupową refleksję. Pogrążeni w głębokim zamyśleniu, to wbijali wzrok w buty, to znów spoglądali daleko w pustynny bezmiar. How could the world be so cruel? I'll make you my own precious jewel. - A czy to jedyny sposób? - tutaj bursztynowe ślepia znów zogniskowały się na Nanie. - Może i takim był. A już napewno takim dla niektórych pozostanie. Dla tych, którym dobrze jest w schronieniu utkanym z iluzji i kłamstw. Ale nie dla wszystkich. Samantha końcu zniżyła pułap i dotknęła bosymi stopami podłoża. Przeszła kilka kroków, jakby testując sprawność swych świeżo wykreowanych nóg. W końcu zatrzymała się przed siedzącą Valowi na Plecach Naną i przykucnęła, krzyżując dłonie na kolanach. - Widzisz, znajdą się wśród was byty, które będą mniej Naną, a bardziej odłamkiem boskości. Mniej Shateielem, a bardziej nosicielem Szmaragdowego Płomienia. Porzucą kłamstwo tej... smutnej, faktycznie upadłej formy - tu spojrzała na Valeriusa. Wpatrywała się w oblicze rudowłosego długo i czyniła to w sposób, w jaki małe dziewczynki patrzą na ranne owady - z mieszanką zdystansowania oraz ledwie kontrolowanej fali otwartego obrzydzenia. - Odrzucą je na rzecz Prawdy płynącej z Egzaltacji - zwalczywszy niesmak, dokończyła myśl i uśmiechnęła się do płomiennego anioła. Jak rodzic, tłumaczący dziecku, że to posiada potencjał, by być kimkolwiek - czymkolwiek - zapragnie. Następnie wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po czuprynie. Rudzielec był jednak zbyt pogrążony w natłoku delirycznych myśli, aby to zauważyć. Nana także przykucnęła obok Valeriusa. Pogładziła go delikatnie po ramieniu. Chciała pocieszyć anioła kuźni, ale nie wiedziała czy przyjmie on taką konsolację. Szczególnie w stanie, w jakim się pogrążył. Szczególnie od niej. - Mówisz wiele, ale nie widzę by coś to wnosiło. - Shateiel łypnął na przycupniętą naprzeciw Sammy. - Chyba większość osób pragnie z dnia na dzień stawać się kimś lepszym. Każde z nas raczej czuje, że było kiedyś potęgą, czujemy tę stratę. Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-03-2021 o 11:56. |
04-09-2020, 11:56 | #152 |
Reputacja: 1 | STILL CHOPPING. CHOPPING UNTIL THE BREAK OF DAWN. - Cieszy mnie to wielce - zapewniła Sammy, wstając. - Tym, którzy naprawdę tego chcą, okazja może nadarzyć się prędzej niż myślą. Niedobitki anielskich obrońców patrzyły teraz na kobietę z dostrzegalnym ożywieniem. Iskry zainteresowania zaczynały tlić się w ich oczach. Tylko Eshat wciąż spoglądał w stronę linii horyzontu, choć cała jego sylwetka napięta była niczym struna. There is one thing. I mean, everything has a price... - Ale będzie to wymagało porzucenia przez nas tych ciał i związanych z nimi istnień, prawda? - wysunął hipotezę, nie odwracając się. - Zamierzasz nas “poskładać”, prawda Sammantho? Znaleźć rezonujące ze sobą fragmenty esencji, scalić je w jedno, a potem znaleźć odpowiednie “naczynie”, prawda? A co z poprzednimi? Pozwolisz im umrzeć? Czort z tymi pozbawionymi ludzkiej jaźni, ale wiesz przecież, że świadomość człowieka, a także jego ciało, niemal nigdy nie przeżywają rozdzielenia z demonicznym ja. To, bez dwóch zdań, byłby dla nich wyrok śmierci. Natychmiastowy i nieodwracalny. - skwitował, prawie że oskarżycielsko Eshat. Samantha pokiwała mu z uznaniem głową. Odpowiedź padła jednak z ust kogoś innego. - Śmierć? *Wyrok* śmierci? - wtrąciła się po raz pierwszy Quasu. - Niektórzy z nich już nie żyli w momencie, gdy wniknęliśmy w ich ciała. Popełnili samobójstwo i pozbyli się ich dobrowolnie, a my wzięliśmy je pod opiekę. Inni zginęli zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy, porządkiem, który zakłóciła nasza symbioza, dając im drugą, zwykle niezasłużoną, a już na pewno niesprawiedliwą, szansę. Jeśli to jest Twój jedyny argument, Eshacie, ta sentymentalna mrzonka, to muszę się z Tobą nie zgodzić... Przywódca Enklawy, otoczony rezonansem słów pokroju “ma rację”, “szczera prawda” i “sam bym tego lepiej nie ujął”, stanął wryty i skonfundowany jak słup soli. Z miną kogoś, komu właśnie z zimną krwią wbito sztylet w plecy. - Quasu, co też mówisz?! Zawsze przecież popierałaś naszą lucyferiańską doktrynę. Byłaś jedną z moich prawy- - Lucyfer był wymysłem. Był bajką, którą wbijałeś nam do głów przez te wszystkie lata, nie przekładając ani jednego dowodu na jego istnienie. A my słuchaliśmy, jak naiwne dzieci... - Skąd... w takim razie skąd wiesz, że to co mówi ona nie jest zupełnie wyssane z palca!?- żachnął się Eshat, porzucając momentalnie personę dobrodusznego guru. Sammy milczała. Na jej ustach tańczył delikatny uśmiech. - Wiecie… ja tam Nanę lubię. - Shateiel wyprostował się, nie odsuwał się jednak od Vala. - Po za tym wlewanie dusz do naczynia, nieco mi przypomina stan w jakim niedawno byłem, jak i to coś. - Anioł śmierci wskazał na porozrzucane resztki spętanego. - Nie wiem jak wy ale ja nachetniej poszukałby swojego miejsca na własną rękę. A co do ciebie Samantha… przed chwilą widzieliśmy jak się naradzasz.. Twoje ciało zdaje się być tak ludzkie jak i nasze. Czy chciałabyś je teraz porzucić i dać się zamknąć w przysłowiowym dzbanku? - Nano, kochanie... - odrzekła, jej słowa tonące w przesadnej słodyczy. - To była metafora. *To* jest mój “dzbanek.” - podkreśliła, dotykając dłonią klatki piersiowej. - Jeżeli to wasze jedyne zmartwienie, że skończycie jako element tła, to odrzućcie je. Wasze ciała będą ludzkie. Takie jak niegdyś... i nie będziecie musieli ich z nikim więcej dzielić. Improwizowana debata zdawała się nieubłaganie zbliżać ku końcowi, a z każdym otwarciem jej ust, publika skłaniała się kapkę bardziej w stronę okrytej gryzmołami dziewoi. Postawa spokoju, jaką przejawiał zwykle Eshat, legła niemal całkiem w gruzach. Jego oskarżenie ciążyło jednak nie tylko na rywalce, ale i na całym placu, a fakt, że Quasu chciała coś dodać, ale powstrzymywał ją jakiś wewnętrzny przestrach, jedynie dolewał oliwy do ognia. Dziewczyna z koralami we włosach patrzyła po każdym po kolei, jakby to miało rozwiązać jej gardło. Jej wzrok padł również na Sammy i, choć wymiana spojrzeń nie trwała długo, to jednak doprowadziła do obalenia impasu. - Nie musisz się lękać, Quasumenrai. Dalej, zdradź braciom i siostrom swoją tajemnicę. - Ale... ale nasza wspólnota ma prawa, które zakazują takich praktyk. Oni mogą nie... - Jeśli ktoś chociażby pomyśli o podniesieniu na Ciebie ręki, ręka ta oddzieli się od reszty ciała. Daję ci moje słowo - zapewniła kobieta o cerze w kolorze kości. - I tak chyba wylewamy tu rzeczy, których normalnie nie mówiliście. - Nana wzruszyła ramionami, jej było odrobinę wszystko jedno. Była tu nowa i jak na razie w ogóle nie była też przekonana to rozwiązań wybranych przez Eshata. Quasu przytaknęła - ciężko powiedzieć, czy na uwagę Nany czy na zapewnienia Sam odnośnie jej bezpieczeństwa. Jej nastawienie przeszło oddaliło się od stereotypu przerażonej mlódki (który to ciążył na niej przez zdawałoby się całą kulminację konfliktu) w stronę bardziej znajomego, apersonalnego chłodu i pragmatyzmu. - Zanim... zanim zwerbował mnie Eshat, zanim zostaliśmy wysiedleni z Los Angeles przez nieprzebudzoną formę Samanthy, współpracowałam przez jakiś czas ze środowiskami Faustian i Kryptykow. Lub, bardziej precyzyjnie, z Namaru imieniem Engraff, który przynależności do tych dwóch grup traktował jako sytuacyjnie przydatne plakietki. Nim Engraff pożegnał się z tym światem i wrócił do Otchłani, przeprowadził wiele eksperymentów mających pomóc mu... wykorzystać, lub chociaż zrozumieć, naturę esencji Upadłych. Nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo wszyscy dość już dzisiaj przeszliśmy. Powiem tylko, że podczas jednego z tych “doświadczeń”, jedna demoniczna esencja została “zachęcona” do pożarcia drugiej. Rezultat był jednak zgoła inny, niż oczekiwał tego Engraf. Zamiast absorpcji i przejęcia wewnętrznej siły, doszło do scalenia. Dwie jaźni, i tak już bardzo podobne, scaliły się w jedną, potencjał wiary niemal się podwoił, a... “obiekt badań” zatracił część ze swoich demonicznych charakterystyk na rzecz aparycji... przypominającej bardziej tę Samanthy. Chociaż nie miałam zbyt dużo czasu na dokładniejsze przestudiowanie obiektu, to... jego wypowiedzi na temat wydarzeń z naszej historii także się ujednoliciły, zatracając sporo religijnej okrasy, na której punkcie wcześniej odnotowaliśmy fiksację. No i najciekawsze. Ci dwaj upadli, którzy wzięli udział w eksperymencie Engraffa? Jeśli nie liczyć fleksyjnych drobnostek, nosili praktycznie to samo anielskie imię... - skończyła swoją spowiedź, spoglądając zarazem wyzywająco na Eshata. Ten, w przeciwieństwie do reszty tłumu, zszokowany jej słowami nie był. Najwyraźniej słyszał część tej historii wcześniej. - Pytałeś, jak mogę jej zawierzyć, ale znałeś odpowiedź. Teraz znają ją wszyscy - nerwowo bawiąc się jednym z koralików zdobiących jej fryzurę, Quasu zwróciła się do anielskich niedobitków. Determinacja i brak wahania jej przemowy stanowiły chyba ostatni gwóźdź w trumnie lucyferiańskiej wspólnoty. Poturbowani upadli, kręcąc głowami na myśl o zatajeniach swojego guru, zaczęli widocznie przesuwać się w stronę Sammy. Shateiel zamyślił się na chwilę przyglądając się to Sammy, to Quasu, a to spoglądając w kierunku reszty wypełniających plac istot. - Stali się jedną istotą tak? Co się stało z ich powłokami? - Zadał pytanie kierując je ni to do towarzyszki z koralikami na włosach ni to do tej nowej istoty. - Ciało “ofiary” padło martwe jeszcze zanim proces asymilacji przeszedł w scalenie. Engraff stawiał praktyczność nad rozterki etyczne, toteż wybrał rozwiązanie najprostsze w implementacji. Nie wiesz tego Nano, ale anielska esencja jest najbardziej podatna na atak w momencie, gdy jej śmiertelna powłoka zostanie zniszczona - wyjawiła Quasu, odpowiedź adresując bezpośrednio do byłej zakonnicy. Wszyscy inni postronni zdawali się mieć większą wiedzę teoretyczną w tych sprawach, toteż zdziwienie ominęło ich bokiem - o zbulwersowaniu nie wspominając. Dziewczyna z koralami we włosach także przemieściła się w stronę nowego bytu, stając u jego boku, choć jej przynależność i tak była oczywistą oczywistością. Sama kobieta z mosiężną tiarą na nikogo nie naciskała. Stała spokojnie i cierpliwie, a w jej oczach odbijał się blask podziwianego zachodu słońca. Po świątynnej stronie placu ostali się w zasadzie tylko Eshat, Valerius i Shateiel. - Wygląda na to, że decyzja zapadła - odezwała się w końcu Sammy. - Ale nawet jeśli odmówiliście mojej oferty, nie smućcie się. Pozostanie ona otwarta i wierzę, że kiedy wasi bracia i siostry doznają przemiany - a świat razem z nimi - sami nas odszukacie i dołączycie do grona wyniesionych. I'm on your side. Sincerely. Uniosła dłoń. Pozornie na pożegnanie, ale gdy ją opuściła, za jej plecami, w pionie, rozwarła się ogromnych rozmiarów tafla błękitu. Upadli spojrzeli po sobie, popatrzyli raz jeszcze na świątynię, która przez tyle lat służyła im za schronienie, a potem... rozpoczęli przemarsz przez eteryczną bramę. Shateiel stanął z boku obserwując ten przemarsz. W jego głowie panował chaos wynikający z jego własnych jak i Nany myśli. Bo czy pragnął tego, dołączyć do Sammy? Stać się z nią jednością? Nana niby go popychała, czując jednak jej obecność nie był w stanie podjąć takiej decyzji. Czuł, że czegoś nie skończył, że jeszcze niewiele rozumie, a co niepokojące to tego zrozumienia teraz pragnął. - Może kiedyś się spotkamy. - Powiedział spoglądając na Sammy. - Żegnaj, Sha... Choć nie. Żegnaj, Nano. Shateielu, liczę, że to “do zobaczenia” i że następnym razem dane mi będzie zobaczyć Cię naprawdę. - Kobieta z pokrytymi zapiskami skórą uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła na pożegnanie dłoń. Shateiel zaśmiał się, choć śmiech ten wybrzmiał głosem Nany. - Nie Sammy… tamte czasy nie wrócą. - Uścisnął dłoń dziwnej istoty. Czuł, że naprawdę to był kiedyś tam jeszcze przed upadkiem i nie wierzył by akurat do tego dało się wrócić. Sam uścisk jednak wydał mu się przyjemnie znajomy - niczym wprawny i pewny chwyt starej przyjaciółki o którym... zwyczajnie przypomniał sobie dopiero teraz. - Może nie muszą? Co jeśli nigdy nie odeszły? - Rozluźniła dłoń i skierowała się w stronę skrzącego błękitu. Chwilę później został na placu sam, wciąż mierząc się z powierzonym mu pytaniem. ~ Koniec Aktu IV ~ Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-03-2021 o 06:56. |
01-10-2020, 10:27 | #153 |
Reputacja: 1 | Epilog [She can see it now. She's able to take in most of it.] Time, passing slowly and at a respectful distance. Roaring [in entitlement]. A [gluttonous] monster full of [dreams] and people. And [voices hidden between its scales] like birds too tired to fly. Behind them all[,] the quiet ticking of a thousand hungry clocks. The [insulting] sound of [an eternity] passing into a long [Californian] night. [It fills her to the brim, suffuses her with a desire to set things right.] [And so, she takes action.] ― Hunter Z. Thompson, Fear and Loathing on the Infernal Trail Ostatnio edytowane przez Highlander : 21-03-2021 o 13:26. |
25-11-2020, 09:08 | #154 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aiko : 08-02-2021 o 08:53. |
24-01-2021, 14:26 | #155 |
Reputacja: 1 | Powrót do rzeczywistości był bolesny. Gdy jedni krwawili z pokieryszowanej dumy własnej, inni - na przykład Dankworth - krwawili całkiem fizycznie i dość obficie. Ku zaskoczeniu Celine, Benon wrócił na swoje miejsce w umyśle, jak tylko wszystkie pozaświatowe potworności opuściły scenę i przejął stery. Umiejętnie. Z automatyczną wprawą młodzieńca z kolorowej dzielnicy, gdzie policja zaglądała tylko jeżeli było naprawdę ciężko.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 06-02-2021 o 09:50. |
|
| |