Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2020, 11:56   #152
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
STILL CHOPPING. CHOPPING UNTIL THE BREAK OF DAWN.

- Cieszy mnie to wielce - zapewniła Sammy, wstając.
- Tym, którzy naprawdę tego chcą, okazja może nadarzyć się prędzej niż myślą.
Niedobitki anielskich obrońców patrzyły teraz na kobietę z dostrzegalnym ożywieniem. Iskry zainteresowania zaczynały tlić się w ich oczach. Tylko Eshat wciąż spoglądał w stronę linii horyzontu, choć cała jego sylwetka napięta była niczym struna.

There is one thing.
I mean, everything has a price...


- Ale będzie to wymagało porzucenia przez nas tych ciał i związanych z nimi istnień, prawda? - wysunął hipotezę, nie odwracając się. - Zamierzasz nas “poskładać”, prawda Sammantho? Znaleźć rezonujące ze sobą fragmenty esencji, scalić je w jedno, a potem znaleźć odpowiednie “naczynie”, prawda? A co z poprzednimi? Pozwolisz im umrzeć? Czort z tymi pozbawionymi ludzkiej jaźni, ale wiesz przecież, że świadomość człowieka, a także jego ciało, niemal nigdy nie przeżywają rozdzielenia z demonicznym ja. To, bez dwóch zdań, byłby dla nich wyrok śmierci. Natychmiastowy i nieodwracalny. - skwitował, prawie że oskarżycielsko Eshat. Samantha pokiwała mu z uznaniem głową. Odpowiedź padła jednak z ust kogoś innego.
- Śmierć? *Wyrok* śmierci? - wtrąciła się po raz pierwszy Quasu. - Niektórzy z nich już nie żyli w momencie, gdy wniknęliśmy w ich ciała. Popełnili samobójstwo i pozbyli się ich dobrowolnie, a my wzięliśmy je pod opiekę. Inni zginęli zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy, porządkiem, który zakłóciła nasza symbioza, dając im drugą, zwykle niezasłużoną, a już na pewno niesprawiedliwą, szansę. Jeśli to jest Twój jedyny argument, Eshacie, ta sentymentalna mrzonka, to muszę się z Tobą nie zgodzić...
Przywódca Enklawy, otoczony rezonansem słów pokroju “ma rację”, “szczera prawda” i “sam bym tego lepiej nie ujął”, stanął wryty i skonfundowany jak słup soli. Z miną kogoś, komu właśnie z zimną krwią wbito sztylet w plecy.
- Quasu, co też mówisz?! Zawsze przecież popierałaś naszą lucyferiańską doktrynę. Byłaś jedną z moich prawy-
- Lucyfer był wymysłem. Był bajką, którą wbijałeś nam do głów przez te wszystkie lata, nie przekładając ani jednego dowodu na jego istnienie. A my słuchaliśmy, jak naiwne dzieci...
- Skąd... w takim razie skąd wiesz, że to co mówi ona nie jest zupełnie wyssane z palca!?-
żachnął się Eshat, porzucając momentalnie personę dobrodusznego guru.
Sammy milczała. Na jej ustach tańczył delikatny uśmiech.

- Wiecie… ja tam Nanę lubię. - Shateiel wyprostował się, nie odsuwał się jednak od Vala. - Po za tym wlewanie dusz do naczynia, nieco mi przypomina stan w jakim niedawno byłem, jak i to coś. - Anioł śmierci wskazał na porozrzucane resztki spętanego. - Nie wiem jak wy ale ja nachetniej poszukałby swojego miejsca na własną rękę. A co do ciebie Samantha… przed chwilą widzieliśmy jak się naradzasz.. Twoje ciało zdaje się być tak ludzkie jak i nasze. Czy chciałabyś je teraz porzucić i dać się zamknąć w przysłowiowym dzbanku?

- Nano, kochanie... - odrzekła, jej słowa tonące w przesadnej słodyczy. - To była metafora. *To* jest mój “dzbanek.” - podkreśliła, dotykając dłonią klatki piersiowej.
- Jeżeli to wasze jedyne zmartwienie, że skończycie jako element tła, to odrzućcie je. Wasze ciała będą ludzkie. Takie jak niegdyś... i nie będziecie musieli ich z nikim więcej dzielić. Improwizowana debata zdawała się nieubłaganie zbliżać ku końcowi, a z każdym otwarciem jej ust, publika skłaniała się kapkę bardziej w stronę okrytej gryzmołami dziewoi. Postawa spokoju, jaką przejawiał zwykle Eshat, legła niemal całkiem w gruzach. Jego oskarżenie ciążyło jednak nie tylko na rywalce, ale i na całym placu, a fakt, że Quasu chciała coś dodać, ale powstrzymywał ją jakiś wewnętrzny przestrach, jedynie dolewał oliwy do ognia. Dziewczyna z koralami we włosach patrzyła po każdym po kolei, jakby to miało rozwiązać jej gardło. Jej wzrok padł również na Sammy i, choć wymiana spojrzeń nie trwała długo, to jednak doprowadziła do obalenia impasu.
- Nie musisz się lękać, Quasumenrai. Dalej, zdradź braciom i siostrom swoją tajemnicę.
- Ale... ale nasza wspólnota ma prawa, które zakazują takich praktyk. Oni mogą nie...
- Jeśli ktoś chociażby pomyśli o podniesieniu na Ciebie ręki, ręka ta oddzieli się od reszty ciała. Daję ci moje słowo -
zapewniła kobieta o cerze w kolorze kości.

- I tak chyba wylewamy tu rzeczy, których normalnie nie mówiliście. - Nana wzruszyła ramionami, jej było odrobinę wszystko jedno. Była tu nowa i jak na razie w ogóle nie była też przekonana to rozwiązań wybranych przez Eshata.
Quasu przytaknęła - ciężko powiedzieć, czy na uwagę Nany czy na zapewnienia Sam odnośnie jej bezpieczeństwa. Jej nastawienie przeszło oddaliło się od stereotypu przerażonej mlódki (który to ciążył na niej przez zdawałoby się całą kulminację konfliktu) w stronę bardziej znajomego, apersonalnego chłodu i pragmatyzmu.
- Zanim... zanim zwerbował mnie Eshat, zanim zostaliśmy wysiedleni z Los Angeles przez nieprzebudzoną formę Samanthy, współpracowałam przez jakiś czas ze środowiskami Faustian i Kryptykow. Lub, bardziej precyzyjnie, z Namaru imieniem Engraff, który przynależności do tych dwóch grup traktował jako sytuacyjnie przydatne plakietki. Nim Engraff pożegnał się z tym światem i wrócił do Otchłani, przeprowadził wiele eksperymentów mających pomóc mu... wykorzystać, lub chociaż zrozumieć, naturę esencji Upadłych. Nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo wszyscy dość już dzisiaj przeszliśmy. Powiem tylko, że podczas jednego z tych “doświadczeń”, jedna demoniczna esencja została “zachęcona” do pożarcia drugiej. Rezultat był jednak zgoła inny, niż oczekiwał tego Engraf. Zamiast absorpcji i przejęcia wewnętrznej siły, doszło do scalenia. Dwie jaźni, i tak już bardzo podobne, scaliły się w jedną, potencjał wiary niemal się podwoił, a... “obiekt badań” zatracił część ze swoich demonicznych charakterystyk na rzecz aparycji... przypominającej bardziej tę Samanthy. Chociaż nie miałam zbyt dużo czasu na dokładniejsze przestudiowanie obiektu, to... jego wypowiedzi na temat wydarzeń z naszej historii także się ujednoliciły, zatracając sporo religijnej okrasy, na której punkcie wcześniej odnotowaliśmy fiksację. No i najciekawsze. Ci dwaj upadli, którzy wzięli udział w eksperymencie Engraffa? Jeśli nie liczyć fleksyjnych drobnostek, nosili praktycznie to samo anielskie imię... - skończyła swoją spowiedź, spoglądając zarazem wyzywająco na Eshata. Ten, w przeciwieństwie do reszty tłumu, zszokowany jej słowami nie był. Najwyraźniej słyszał część tej historii wcześniej.
- Pytałeś, jak mogę jej zawierzyć, ale znałeś odpowiedź. Teraz znają ją wszyscy - nerwowo bawiąc się jednym z koralików zdobiących jej fryzurę, Quasu zwróciła się do anielskich niedobitków. Determinacja i brak wahania jej przemowy stanowiły chyba ostatni gwóźdź w trumnie lucyferiańskiej wspólnoty. Poturbowani upadli, kręcąc głowami na myśl o zatajeniach swojego guru, zaczęli widocznie przesuwać się w stronę Sammy.
Shateiel zamyślił się na chwilę przyglądając się to Sammy, to Quasu, a to spoglądając w kierunku reszty wypełniających plac istot.
- Stali się jedną istotą tak? Co się stało z ich powłokami? - Zadał pytanie kierując je ni to do towarzyszki z koralikami na włosach ni to do tej nowej istoty.

- Ciało “ofiary” padło martwe jeszcze zanim proces asymilacji przeszedł w scalenie. Engraff stawiał praktyczność nad rozterki etyczne, toteż wybrał rozwiązanie najprostsze w implementacji. Nie wiesz tego Nano, ale anielska esencja jest najbardziej podatna na atak w momencie, gdy jej śmiertelna powłoka zostanie zniszczona - wyjawiła Quasu, odpowiedź adresując bezpośrednio do byłej zakonnicy. Wszyscy inni postronni zdawali się mieć większą wiedzę teoretyczną w tych sprawach, toteż zdziwienie ominęło ich bokiem - o zbulwersowaniu nie wspominając. Dziewczyna z koralami we włosach także przemieściła się w stronę nowego bytu, stając u jego boku, choć jej przynależność i tak była oczywistą oczywistością. Sama kobieta z mosiężną tiarą na nikogo nie naciskała. Stała spokojnie i cierpliwie, a w jej oczach odbijał się blask podziwianego zachodu słońca. Po świątynnej stronie placu ostali się w zasadzie tylko Eshat, Valerius i Shateiel.
- Wygląda na to, że decyzja zapadła - odezwała się w końcu Sammy.
- Ale nawet jeśli odmówiliście mojej oferty, nie smućcie się. Pozostanie ona otwarta i wierzę, że kiedy wasi bracia i siostry doznają przemiany - a świat razem z nimi - sami nas odszukacie i dołączycie do grona wyniesionych.

I'm on your side. Sincerely.


Uniosła dłoń. Pozornie na pożegnanie, ale gdy ją opuściła, za jej plecami, w pionie, rozwarła się ogromnych rozmiarów tafla błękitu. Upadli spojrzeli po sobie, popatrzyli raz jeszcze na świątynię, która przez tyle lat służyła im za schronienie, a potem... rozpoczęli przemarsz przez eteryczną bramę.
Shateiel stanął z boku obserwując ten przemarsz. W jego głowie panował chaos wynikający z jego własnych jak i Nany myśli. Bo czy pragnął tego, dołączyć do Sammy? Stać się z nią jednością? Nana niby go popychała, czując jednak jej obecność nie był w stanie podjąć takiej decyzji. Czuł, że czegoś nie skończył, że jeszcze niewiele rozumie, a co niepokojące to tego zrozumienia teraz pragnął.
- Może kiedyś się spotkamy. - Powiedział spoglądając na Sammy.
- Żegnaj, Sha... Choć nie. Żegnaj, Nano. Shateielu, liczę, że to “do zobaczenia” i że następnym razem dane mi będzie zobaczyć Cię naprawdę. - Kobieta z pokrytymi zapiskami skórą uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła na pożegnanie dłoń.
Shateiel zaśmiał się, choć śmiech ten wybrzmiał głosem Nany.
- Nie Sammy… tamte czasy nie wrócą. - Uścisnął dłoń dziwnej istoty. Czuł, że naprawdę to był kiedyś tam jeszcze przed upadkiem i nie wierzył by akurat do tego dało się wrócić. Sam uścisk jednak wydał mu się przyjemnie znajomy - niczym wprawny i pewny chwyt starej przyjaciółki o którym... zwyczajnie przypomniał sobie dopiero teraz.
- Może nie muszą? Co jeśli nigdy nie odeszły? - Rozluźniła dłoń i skierowała się w stronę skrzącego błękitu. Chwilę później został na placu sam, wciąż mierząc się z powierzonym mu pytaniem.


~ Koniec Aktu IV ~
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-03-2021 o 06:56.
Highlander jest offline