Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2020, 21:25   #36
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Informacja ogólna:
  1. Ilłin, Sayer i Pruys byli częścią pochodu i pozostali w świątyni, gdy Mawr wyszedł. Razem z Mawrem wyszedł Rohbak. Reszta stworzonych przez was BN nie była częścią pochodu i nie ma ich w świątyni.
  2. Brilchan wciąż może stworzyć BN.
  3. Odpowiedzi Goćczy na pytania Daniela umieszczę w niedzielę. (aktualnie niżej)

Daniel (i reszta):
W czasie podróży Daniel starał się podtrzymywać rozmowę z Goćczą. Rozmawiali głównie o sposobach leczenia. Medycyna nie była jej najmocniejszą stroną, ale obserwowała świat. Okazało się, że w jej rzeczywistości medycyna nie jest zbytnio ceniona. Co prawda zielarstwo było dość rozwinięte i były początki farmacji (ze słów Goćczy wynikało, że rozwój technicznych tego społeczeństwa znacząco różnił się od znanego z ziemskich książek historycznych: chemia była na poziomie znanym z XIX wieku, a wszystko inne na dużo niższym), ale brakowało wyspecjalizowanych medyków. Zębami i nastawianiem kości zajmowali się kowale albo - w większych miejscowościach niż Hoer - kaci. Najtrudniejsze choroby "leczono" izolacją. Skaleczenia (w tym takimi ranami jak miał Ajrczal) metodami zielarskimi i bandażowaniem. W przypadku zakażenia najczęściej odrąbywano nogi albo ramiona.

Później rozmowa zboczyła na Oddziały Zwiadowcze i Hoer. Dziewczyna bardzo pozytywnie wypowiadała się na temat Oddziałów Zwiadowczych. Podkreślała, że są tam najodważniejsi i najbardziej pozytywni ludzie. Odnośnie Hoer - i ogólnie szczegółów - była bardziej powściągliwa.
- Najlepiej byłoby, żebyście... porozmawiali w świątyni o tym wszystkim. Albo u zarządcy... Nie chciałabym czegoś przekręcić i wprowadzić w błąd. - lekko nalegałeś, ale nic z tego nie wyszło. Prawdopodobnie rzeczywiście nie chciała kogoś obrazić. Widać było, że społecznie nie jest tak rozwinięta jak fizycznie. Z łatwością mówiła o sprawach, na których się znała, ale zupełnie zacinała się przy innych. Jednocześnie dość szeroko opowiedziała o "medycynie", choć nie zajmuje się nią. Z ciekawością wysłuchała również co miałeś jej do powiedzenia o farmacji z Ziemi.

Na propozycje Daniela przez jej twarz przemknęła radość, aby po chwili pojawił się jakby strach? W momencie, gdy otworzyła usta, żeby odpowiedzieć łódź o mało nie przewróciła się, gdy byliście już niemal przy pomoście. Nie było już okazji z nią rozmawiać - być może po rozmowie z jej dziadkiem w świątyni (o czym niżej).

Wszyscy:
Ryboludzka eskorta spisała się na medal, gdy potężny podmuch wiatru omal nie przewrócił waszych łodzi. Zdarzyło się to niemal przy samym pomoście. Ryboludzie zajęli się cumowaniem, a wasi wioślarze pogonili was, abyście natychmiast wypieprzali z łodzi. Błyskawicznie zapadający mrok, straszliwy wiatr i bujanie, a także nagłe podniesienie głosu przez wioślarzy sprawiło, że w jednym momencie wszyscy żeście poderwali się do opuszczenia łodzi. Nie był to przez was przemyślany ruch, a raczej bezwarunkowy odruch. Wspólne powstanie doprowadziło do znacznego zwiększenia poziomu trudności i nie lada zdolności akrobatycznych, aby nie przewrócić się albo - co gorsza - wypaść za burtę do wody.
Miras (Acrobatics): 10; rzut: 8
Daniel (Acrobatics; Default: DX-6): 4; rzut: 6
Aleksander (Acrobatics; Default: DX-6): 5; rzut: 9
Bartosz (Acrobatics; Default: DX-6): 4; rzut: 14

W mgnieniu oka Miras znalazł się na pomoście, Daniel leżał w łodzi (jego nos zetknął się ze szlamowatą wodą na dnie łodzi - smród okrutny poderwał go ponownie do pozycji siedzącej), a po Aleksandrze i Bartoszu nie było śladu. Ci ostatni wypadli za burtę, ale szybko zostali chwyceni przez eskortę i odtransportowani do pobliskiej drewnianej drabinki prowadzącej na pomost. Zdarzenie to całkowicie otrzeźwiło Aleksandra. Maniakalne myśli, które dotąd zaprzątały jego umysł ustąpiły miejsca... właściwie czemu? Pustce? Czy zdrowym myślom? Sam nie wiedział.

Tym czasem pozostali już bez żadnych przygód opuścili łodzie. Ryboludzie trochę nerwowo zajęli się zabezpieczaniem swoich środków transportu. Do pomostu przywiązanych było kilka łódek bliźniaczo podobnych do tych, z których korzystaliście. Przy drugim pomoście stała o wiele większa łódź - przynajmniej czterech wioślarzy musiałoby ją obsługiwać. Nie było natomiast żadnych żaglówek. Ryboludzie zaczęli między sobą przeklinać, że zbliżająca się nawałnica może nie tylko uszkodzić łodzie, ale i zniszczyć pomosty.

Na pomoście stał stary kapłan w szarym płaszczu i z kapturem zarzuconym na głowę. Mimo, że w ogóle nie był podobny do Goćczy (albo ona do niego) to był to jej dziadek Fydlon. Puszczał mimo uszu złorzeczenia ryboludzi, ponieważ zbytnio był uniesiony chwilą. Przepowiednia sprawdzała się na jego oczach. Przejście pomiędzy światami otworzyło się w jego rejonie - to jego świątynia dostąpiła tego zaszczytu. I to dla niego najbardziej liczyło się. Jedynym zgrzytem był niefortunny wypadek przybyszy w czasie wysiadania. Kapłan sam siebie zganił w myślach za pomyślenie o nich jak o „ostatnich pierdołach”. Tłumaczył sobie, że z pewnością mają inne zalety i wystarczy tylko jeden, który jest zwinny.

Kapłanowi towarzyszyła drobna kobieta ubrana w bardzo podobny strój do kapłana. Jej płaszcz miał jednak dodatkowo zielony sznur przewiązany poniżej jej biustu znacznie go uwydatniając. W słabym świetle na przystani nie było widać jej przepracowanej, zmęczonej i po prostu brzydkiej twarzy. Jej standardowym wyrazem twarzy były usta na wpół otwarte (okazujące znaczne braki w uzębieniu) i martwy wzrok - całość sprawiała wrażenie jakby Ilłina (bo tak nazywała się kobieta) była głupia. Była jednak cenioną zielarką i oddaną religii „I”.

Oprócz tej dwójki na pomoście przebywało jeszcze kilka osób. Trzymali się jednak kilka metrów za kapłanem i kobietą. Dodatkowo kilkanaście osób znajdowało się w pobliżu pomostu. Wszyscy obserwowali. Kolejna tajemnica w Hoer stała się szybko i łatwo wiedzą publiczną. Stojący wśród niewielkiego tłumu Mawr - o którym będzie jeszcze mowa - przeklinał w duchu plotkarstwo swoich współmieszkańców.

W czasie, gdy wszyscy wyładowywali się na pomost Ilłina nie wytrzymała przekleństw ryboludzi i warknęła na nich, żeby opamiętali się.
- Burza przejdzie bokiem. - powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu, ale nie znalazła posłuchu wśród rybaków, którzy nerwowo zabezpieczali łodzie dodatkowymi linami. Ogólnie każdy pal pomostu był przewiązany linami tak jakby w Hoer znajdowała się ich fabryka.

Z lekką tremą Fydlon spróbował was powitać, ale przerwał, gdy wyjątkowo silny podmuch wiatru omal nie zepchnął go z pomostu (podobnie Ajrczala i małego Filipka - obaj mieli się jednak o kogo oprzeć). Starzec przewrócił się jednak na jedno kolano. Natychmiast jeden z mężczyzn stojących zanim podbiegł i go podniósł. Po ubraniu łatwo było poznać, że to kolejny zwiadowca. Ten był wysoki, chudy i bez zarostu (ale za to z dużą ilością piegów). Jego blond (czy rude?) włosy były przycięte bardzo krótko, a na policzku i głowie widać było ślady po ugryzieniu czegoś z naprawdę dużą paszczą. W odróżnieniu od Goćczy nie był uzbrojony w łuk, a w pałkę, którą miał przywiązaną przy pasie.

Wówczas rozpoczęła się ulewa. Fydlon krzykiem oznajmił, że wszyscy muszą natychmiast udać się do świątyni i tam nastąpi przywitanie. Część z zebranych w panice pobiegła do swoich domów bojąc się o swój dobytek, ale większość została i dołączyła do pochodu. Z ryboludzi poszedł jedynie Rheoli.

W Hoer - poza waszym pochodem - odczuwało się atmosferę paniki. Nieliczni pozostający na zewnątrz mieszkańcy biegali w lewo, prawo starając się zabezpieczać swój dobytek. Okiennice zabijano deskami. Okna były pozbawione szyb. A raczej składały się z czegoś co przypominało wiklinę (i nią było). Szkło było jednak znane - w strategicznych miejscach były chociażby porozwieszane szklane lampy uliczne, które aktualnie jedna po drugiej spadały i zanurzały się w błocie dominującym pomiędzy domkami. Wnętrze chatek było oświetlone, a niekiedy - pomimo desek - widać było twarze ludzie ze strachem spoglądające na zewnątrz.

Wasz pochód kroczył po drewnianej promenadzie, która rozchodziła się na placu otoczonym z trzech stron drewnianymi domkami, a z czwartej strony lasem. Całe podłoże placu było utwardzone - albo kamieniami albo deskami. Na środku był utworzony jakiś wzór, ale ze względu na warunki atmosferyczne żaden z was nie potrafił wyobrazić sobie co to mogło być. Szliście dalej - do lasu. Wśród drzew szybko dostrzegliście trzy duże, kamienne budynki. Te miały szklane okna. Jeszcze na placu do pochodu podbiegło dwóch mężczyzn uzbrojonych w pałki. Jeden grubszy o dość tępym wyrazie twarzy, a drugi chudszy o bardzo szczurowatej twarzy (nie wykraczającej jednak poza normy, do których przywykliście w swoim świecie). Ten grubszy powiedział kilka słów do Fydlona, ale nic z tego nie usłyszeliście. Przechodząc obok nich zobaczyliście i usłyszeliście jak stary mężczyzna (starszy od Fydlona?) opierając się o lasce pomimo wichru i ulewy podszedł do tych dwóch i powiedział do nich:

- Wilkołaki chcą porwać moje kury! Widziałem ich świecące ślepia! - po wyrazie twarzy grubego zwiadowcy poznać było łatwo jak bardzo w dupie ma te informacje. Ten o szczurowatej twarzy bardziej zainteresował się, ale nie na tyle, żeby uwierzyć starcowi. Szczurowaty odezwał się jakby był największym mędrcem świata:

- Wilkołaki to bajki, ale oczywiście zaraz sprawdzimy kurnik. Proszę schronić się przed wichurą. - poszli z nim w kierunku północnym (jezioro było na zachód od was), a wy wkroczyliście w las i chwilę później do kamiennej wieży mogącej na parterze pomieścić i kilkadziesiąt osób. Wewnątrz w centrum stał olbrzymi kikut drzewa zupełnie pozbawiony liści i gałęzi. Całe pomieszczenie śmierdziało niczym w galwanizerni i to pomimo aktualnie bardzo silnego przewiewu zapewnianego przez otwarte (i przymocowane, aby nie trzaskać) okna. Szybko waszym oczom ukazał się tył pomieszczenia. Na tyłach stało kilka kadzi, w których bulgotały chemikalia. Pomiędzy nimi stoły i szafki z różnym sprzętem do eksperymentów chemicznych. Poziom zaawansowania technicznego sprzętu ostro kontrastował ze wszystkim co dotychczas w Hoer zobaczyliście.

Kilka chwil po tym jak dotarliście do wieży w oddali zagrzmiało kilka razy. Grzmoty zbliżały się. Fydlon odchrząknął i stwierdził, że główny front nawałnicy przejdzie bokiem. Rozejrzał się po zebranych. Było kilku mieszkańców Hoer, no i przybysze. I Ajrczal. Kapłan widząc tego ostatniego uniósł brew. Następnie palcem policzył gości i zamyślił się. Wtedy odezwał się mężczyzna oparty o boczną ścianę. Po jego stroju można było wywnioskować, że to kolejny zwiadowca, ale ten nie był młody. Był wysoki i mocno umięśniony. Miał takie same oczy jak Goćcza i też czerwone włosy - to był jej ojciec.

- Witajcie w Hoer. Nazywam się Mawr. Spodziewaliśmy się waszego przybycia odkąd posłaniec ze wschodu przyniósł nam przepowiednie. Niektórzy z zebranych mogli o tym nie słyszeć, bo miała to być tajemnica - niestety plotki w Hoer rozchodzą się szybciej niż świeży chleb. - mężczyzna podszedł do starego kapłana, który w tym towarzystwie wydał się mały i jeszcze starszy - Mój ojciec wyjaśni wam mistyczny aspekt waszego przybycia. - zwrócił się bezpośrednio do was - Ale rozpocznę od tego, że nie chciałbym tutaj żadnych problemów. Jeśli rzeczywiście pochodzicie z innego świata to możecie nie rozumieć niektórych reguł jakie tutaj obowiązują. Najpierw pytajcie, a potem działajcie. - wyraźnie coś chciał powiedzieć więcej, gdy drzwi świątyni otworzyły się z hukiem, a na ich progu stanęła kobieta ubrana jak Goćcza (ale trochę od niej większa i z kruczoczarnymi włosami):

- Dowódco. Szybko. - powiedziała, a Mawr pożegnał się i razem z piegowatym, wysokim mężczyzną i przybyłą kobietą wyszli zamykając za sobą drzwi. Dostrzegliście, że kiwnął głową Goćczy, które najwyraźniej oznaczało, aby została. Przez moment w budynku rozległ się jedynie dźwięk ulewy i wichury. Nikt nic nie powiedział. Wszyscy oczekiwali na kapłana, ale ten jakby zaniemógł. Ilłin wyszła z tłumu i podeszła do niego. Bez kaptura widać było, że jest lekko łysiejąca. Nie trzeba było znać się na medycynie, żeby zauważyć skutki długotrwałego zatrucia chemikaliami. Ta kobieta dużo czasu spędzała w śmierdzącym miejscu, które miejscowi nazywali świątynią. Kobieta pomimo swoich czterdziestu jeden lat wyglądał bardziej na sześćdziesięciolatkę. Podała Fydlonowi wodę z bukłaka, który nosiła przy sobie (w rzeczywistości była to woda przyprawiona ziołami - o czym wszyscy wiedzieli oprócz was).

Niektórzy z mieszkańców przyglądali się z zaciekami Ajrczalowi. Starsi z nich pamiętali go sprzed ćwierć wieku jak przybył do miasteczka śmiało rozprawiając o innych światach i niesamowitych możliwościach handlowych. Po jego zniknięciu na krótki czas w okolicy zaroiło się od rojlige, a później wszyscy niemal o nim zapomnieli. Aż do czasu przybycia kuriera ze wschodu o spodziewanych przybyszach. Nikt jednak nie twierdził, że i Ajrczal będzie wśród nich.

- Już w porządku? - zapytał mężczyzna, który mógłby być krewnym Rheoliego, gdyby nie to, że był rasy białej. Ten sam wzrost, bardzo podobny głos i postura. Twarz była inna, ale łysina już taka sama. W jego głosie dało się wyczuć lekką nutę zniecierpliwienia. Nie chciał okazywać braku szacunku, ale nie po to pozostawił w domu swoją rodzinę i dobytek w czasie wichury, żeby teraz marnować czas na starczą niemoc kapłana. Właściwie to miał ochotę wyjść, ale to mogłoby być odczytane jako brak szacunku, a nie chciał zadzierać z bardziej fanatycznymi przedstawicielami jego społeczności. Ogólnie miał w dupie całą tą religię, ale okazywanie tego byłoby złe dla interesów, a poza tym cuda rzeczywiście zdarzały się - chociażby szóstka osób (w tym jeden rojlige!) ubrana w obce ubrania prawdopodobnie rzeczywiście przybyła z innego świata. Nie wspominając już o Bosztynnie i Herwingu, którzy władali ich społecznością od kilkudziesięciu pokoleń. Sam za młodu na własne oczy widział Herwinga - był starcem, ale wciąż miał więcej energii niż taki Fydlon. No i Herwing nadal żył. A dni Fydlona pewnie są już policzone.

Fydlon nie odpowiedział na pytanie niskiego mężczyzny, którego zresztą rzadko widywał w świątyni i nawet nie wiedział jak się nazywa. W lepszym czasie byłby go przepytał, ale aktualnie... aktualnie zdawał sobie sprawę, że wyszedł na starą pierdołę. Jeszcze kilka minut wcześniej jego myśli zboczyły na tor obrażania przybyszy, a sam w ich oczach nie wypadł lepiej. W końcu odezwał się:
- Witajcie. Nazywam się Fydlon i jestem kapłanem „I” w Hoer. Nie jest tajemnicą, że nasi przywódcy starzeją się. Nadchodzi kryzys, który wszyscy czujemy i jak tu wszyscy zebrani domyślają się to dlatego Prostota zaprowadziła was właśnie do nas. Na granicę terytorium Bosztynników i Herwingów, dzięki czemu w czasie swej podróży do stolicy poznacie problemy jakie posiadacie i będziecie mogli pomóc naszym przywódcom. - powiedział silnym głosem, które kontrastowało z jego dotychczasowym stanem. Prawda była taka, że wytężał całe swoje ciało, żeby pokazać, że nie jest taki stary jak sprawił pierwsze wrażenie. - Przybył z wami znany nam Ajrczal. Jak pewnie już wiecie jest on przedstawicielem innego gatunku żyjącego z nami równolegle na tym świecie. Wy jesteście ludźmi, jak i ja i nasi przyjaciele, którzy przetransportowali was tutaj łodziami, a którzy wyglądają odmiennie niż my. Czy i u was żyją inne gatunki? Czy w waszym świecie istnieją Boskie Słupy? Mogą inaczej nazywać się... słupy, które sięgają nieba. Widzieliście takie? Ale i wy z pewnością macie mnóstwo pytań... zadam wam jednak podstawowe: czy jesteście głodni? Mój syn zapewnił mnie, że przygotował dla was pomieszczenie w koszarach zwiadowców. - w czasie zadawania pytań wydał się trochę młodszy, jakby jego ciekawość była dziecinna i ocknął się z niej dopiero, gdy zapytał czy jesteście głodni. Przypominał swoją wypowiedzią Goćczę.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 06-09-2020 o 18:02.
Anonim jest offline