Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2020, 18:30   #70
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - 2519.I.14; knt (6/8); popołudnie

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśne pustkowie
Czas: 2519.I.14; Konistag (6/8); popołudnie
Warunki: szarówka, pogodnie, d.sil,wiatr, lodowato


Strupas



Krótki zimowy dzień się kończył. Podobnie jak trasa dla trzech rogatych i dwie postacie co szły ich śladem. Wiatr się zdążył nieco uspokoić. Nie wóch grubo odzianych sylwetek. Przez tą trasę dzień zdążył zacząć się kończyć. Bladie, zimowe Słońce znikało już za horyzontem zapowiadając nadchodzącą szarówkę i zmierzch a potem długą, zimową noc. Za to wiatr trochę zelżał więc już tak nie miotał podróżnymi przedziarającymi się przez zaśnieżone, leśne pustkowie. Chociaż nadal był na tyle silny by kołysać mniejszymi gałęziami, strząchać z nich śnieg i unosić ten co już leżał na dole tworząc zamgloną, śnieżną warstwę przy gruncie.

- Dalej nie ma co iść. Nie wiem gdzie mają obóz. Ale jesteśmy coraz bliżej. Bo coraz dalej od strumienia. Cholera. Myślałem, że w końcu sami padną. - cicho mruknał Żabiooki do garbatej sylwetki jaka obserwowała widowisko obok. Trzy rogate sylwetki wiele straciły ze swojej pierwotnej dzikości, szybkości i gracji. Zataczali się jak pijani. Ryczeli żałośnie. Odpoczywali podparci o drzewa. I wreszcie upadali w śnieżne zaspy. Ale jak na razie, mimo cichemu dopingowi dwóch obserwatorów to za każdym razem jednak w końcu podnosili się na swoje kopytne nogi. Trucizna jaką skonsumowali zadziałała całkiem nieźle. Skołatała ciała i dusze. Rogacze zostawiali za sobą koślawy szlak upstrzony tam i tu wymiocinami. Ale chociaż się chwiali to jakoś jak na razie ta trutka nie mogła ich dobić. Więc nadal brnęli przez ten śnieg, śnieżną mgłę i zaspy w swoją stronę. W stronę obozu jak dedukował Knut. Zwłaszcza jak najpierw zbliżali się do strumienia a w końcu go przekroczyli. Chociaż w całkiem innym miejscu niż wcześniej odmieńcy zostawili nafaszerowanego warchlaka.

- Dzień się kończy. Albo trzeba coś zrobić teraz albo zawracać do nas. - uznał w końcu odmieniec z wyłupiastymi oczami obserwując zza drzewa jak trzy sylwetki przed nimi zataczają się ale jednak dalej brnął przez zaspy w sobie znanym kierunku.


---



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Czarny Zaułek; kryjówka Czarnych
Czas: 2519.I.14; Konistag (6/8); popołudnie
Warunki: cisza, ciepło, jasno, na zewnątrz jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, lodowato


Versana



- Myślisz, że coś do niej dotarło? - zastanawiała się na głos jedna z dwóch odzianych w zimowe ubrania postaci. Ta odziana w skórzane i tak charakterystyczne dla siebie spodnie. To było warte zastanowienia. Przy końcówce dnia obie partnerki miały dość napięty grafik spotkań. Dzień już się kończył i jak chciały być obie na spotkaniu z Czarnym to nie mogły zbyt wiele czasu spędzić u węglarzy i Normy. Zresztą nawet nie było za bardzo sensu bo okazało się, że wojowniczka z północy jest w dość kiepskim stanie. Może nawet w gorszym niż wczoraj świeżo po walkach. Dzisiaj co jej miał poczerwienieć, zsinieć czy spuchnąć no to takie właśnie było. Samą wojowniczkę też chyba bolał każdy ruch i dotyk. A w świetle świec gdy się nią zajmowały o mogły pozbyć się większości jej ubrania to te rany jakie zadał jej wczoraj Kornas były świetnie widoczne. Norma starała się nie okazywać słabości ani boleści ale i tak widać było, że trudno było oczekiwać jakiejś większej aktywności dzisiaj i przez najbliższe dni.

- Chętnie bym się nią zajęła jak już będzie bez tych wszystkich siniaków i nie będzie taka zdechła jak dzisiaj. Wyobraź sobie. Ona cała w prawdziwej balii. Chętnie bym się pobawiła w jej łaziebną! Albo służkę. Albo kelnereczkę. - zachichotała Łasica idąc obok Versany przez zdeptany śnieg jaki zalegał na ulicy. Brudny śnieg przykrywał jeszcze brudniejszy bruk i błoto ulic i to chyba była jedna z jego niewielu zalet.

- A ty? Wolałabyś być w balii obok niej i bym zadbała o was obie czy razem ze mną ją obsługiwać? - zapytała z zaciekawieniem zerkając na parnerkę. Właściwie odkąd Versana odkryła przed nią swój nowy tatuaż to jej koleżanka wydawała się być napędzania niesamowicie pozytywną energią i dało się wyczuć, że najchętniej to by się gdzieś zamknęła z nią sam na sam by mogły skonsumować tą radość we dwie. Albo z kimś. No ale nie bardzo ten grafik dnia im na to pozwalał. U węglarzy miały do dyspozycji Normę. Ale w dość kiepskim stanie. Norsmanka kiepsko orientowała się co się dzieje dookoła niej chociaż nie miała nic przeciwko dwóm troskliwym opiekunkom jakie się nią zajmowały. Niemniej chyba nawet bariera językowa tak ich od niej nie izolowała jak te boleści jakie przeżywała. Niemniej pod kołdrą i ubraniem kryło się całkiem interesujące, zdrowe, silne ciało wojowniczki. Które tak przypadło do gustu Łasicy. Niestety na jakieś integrację z Normą nawet gdy ona sama nie miała nic przeciwko trzeba było poczekać aż dojdzie do siebie no i zostaną bez wścibskich świadków.

- A widziałaś jej wisiorki? - towarzyszka kupieckiej wdowy zapytała nieco mniej ochoczo wskazując na swoją szyję. No tak. Wisiorki. Wyglądały na dość prymitywną robotę z kłów, kości i muszelek. Pasowało to dzikiej i niezbyt wyrafinowanej cywilizacji z północnego wybrzeża Morza Szponów. Ale wśród tych ozdób z łbami zwierząt, jeden był chyba z głową wilka a inne jakieś nieznane. Ale były dwa znaki jakie obie z Łasicą rozpoznały. Jedna to była wydrapana ośmioramienna gwiazda Chaosu co była jednym z najpopularniejszych symboli im podobnych. A widocznie na Północy nie była zakazana. Drugim był taki sześcioramienny “x”. Nieco zdeformowany. Będący nieco podobny do jednej z wersji symbolu boga krwi jaki kiedyś im pokazywał Starszy. Jeśli dobrze odcyforwały te glify to by oznaczało, że mają do czynienia z wyznawczynią Mrocznych Potęg chociaż raczej taką co podąża krwistą drogą wojownika. Nie były pewne czy ludzie Dymitra widzieli te ozdoby powalonej wojowniczki albo jak widzieli to czy zwrócili na nie uwagę a jak zwrócili to czy zrozumieli ich znaczenie. W końcu one same póki nie zdjęły koszuli z Normy to nie widziały tych glifów a gdyby kiedyś Starszy ich nie uczulił na co zwracać uwagę to by wyglądały jak zwykle ozdoby dzikiego, północnego ludu.

- I co? Będziesz chciała ją odkupić? - gdy minęły kolejny budynek i kolejnych przechodniów koleżanka młodej wdowy zapytała o kolejny temat. Jakoś przy okazji tych ablucji i opieki nad powalona wojowniczką zagaiły Dimitra o to odkupienie. I ten chyba był zaskoczony takim pytaniem. Ale koniec końców nie powiedział, “nie”. A raczej jak rasowy handlarz chciał wiedzieć ile obie kobiety są skłonne dać za tą trzecią. Więc wydawało się, że sprawa jest do zrobienia, ot kwestia ceny. No ale rozmowy się przeciągały a jak chciały załatwić jeszcze spotkanie z Czarnym to musiały się zbierać. Ale dzięki temu zostawiły sobie furtkę na następną wizytę. Łasica od razu dała znać, że na jutro to nie ma co na nią liczyć, w Festag też może być trudno, no może, wieczorem jak się uda ale nie mogła obiecać no to najwyżej po. To i była szansa, że Norma przez ten czas chociaż trochę dojdzie do siebie. Z drugiej strony trochę było podobnie jak wczoraj z Czarnym i Bydlakiem. Czyli im powrót do zdrowia wydawał się być dłuższy i mniej pewnym tym właściciel bardziej był skłonny się pozbyć zawodnika.

- No to prawie jesteśmy. Trochę tu ponuro. - przez jakiś czas Łasica zamilkła bo rzeczywiście wkroczyły w jakąś mniej przyjazną okolicę. A ulicznica zdawała się znać takie ponure zaułki całkiem dobrze. Dużo lepiej niż wypadało je znać kupieckiej wdowie. W końcu zatrzymała się na jednym ze skrzyżowań. Zerkała w głąb jakiegoś ponurego zaułka. Faktycznie wyglądał dość mrocznie. Idealny by kogoś tam w głębi zaciągnąć, skroić, pobić czy zasztyletować. No a właśnie tam wczoraj umówiły się z Czarnym. Zaułek nawet nazywał się Czarny. I znów nie bardzo było wiadomo co od czego brało swoją nazwę. Ale ta mroczna nazwa wydawała się dobrze dopasowana do tego miejsca i jej mieszkańców.

- Ciekawe czy oni są od Czarnego. - mruknęła cicho Łasica poprawiając szal jakim częściowo zasłaniała twarz. Nie tylko przed śniegiem rzucanym przez wiatr w twarz. Mówiła o dwóch postaciach jakie stały niedaleko i rozmawiały ze sobą. Chyba nawet o nich bo zerkały w ich stronę. Może z ciekawości. Chociaż w takich okolicach ciekawość tubylców mogła nieść ze sobą niezbyt wesołe konsekwencje dla tych obcych co wzbudzili ich ciekawość.

Gdy weszły w ten zaułek i zatrzymały się przed drzwiami które Łasica uznała za właściwe tamci dwaj stanęli przy wylocie z zaułka. Zupełnie jakby obserwowali ich poczynania. Albo blokowali im ucieczkę. - Mam nadzieję, że Czarny ich o nas uprzedził. - mruknęła łotrzyca nie ukrywając swojego niepokoju. Ale zapukała w wybrane, obdrapane drzwi z dawno temu pomalowanego drewna. Czekały kilka uderzeń serca nim drzwi skrzypnęły i otworzył je jakichś oprych. Ale od Czarnych sądząc po czarnej chustce przewiązanej na szyi. Nie odezwał się jednak ani słowem ani nie zrobił ruchu aby im ustąpić miejsca.

- My do Czarnego. Byłyśmy umówione. - powiedziała krótko Łasica pozwalając by tamten obrzucił ich spojrzeniem od góry do dołu. I w końcu, również bez słowa, odsunął się dając głową znak by weszły do środka. Wewnątrz była chyba kiedyś kuchnia czy coś podobnego. Teraz było znacznie cieplej i jaśniej niż w ponurym zaułku. Na środku pomieszczenia stał stół z zastawioną wieczerzą. Najwyraźniej właśnie zakończoną bo talerze i półmiski były raczej puste niż pełne. Za stołem siedział sam herszt Czarnych. Przywitał obie kobiety spojrzeniem, dość obojętnym ale nie słowem. Gestem jednak wskazał im na ławę po drugiej stronie by usiadły do tego samego stołu.

- Fajne tu macie gniazdko chłopaki. - zagaiła Łasica siadając na wskazanej ławie. Odźwierny spokojne oparł się o szafę. I niby nic nie robił. Ale stanął ze trzy kroki za plecami gośćmi. I trudno było nie zauważyć, że ma za pas wsadzone dwa pistolety. Gdzieś dalej trzech czarnych grało w kości przy innym, mniejszym stole. Nawet odwracali się i zerkali ciekawie na gości ale więcej nie ingerowali w rozmowy szefa z tymi gośćmi. Gdzieś było jeszcze wejście do kuchni i tam sądząc po odgłosach też jeszcze ktoś był.

- No. Staramy się. - mruknął Czarny Peter podobnie obojętnym tonem z jakim wczoraj prowadził rozmowę na bezimiennej plaży.

- Nie jesteś zbyt rozmowny. - Łasica odważyła się na nieco uszczypliwą uwagę pod adresem gościnności gospodarza.

- Nie. - zgodził się bez zmrużenia oka co rozbawiło jego ludzi bo dały się słyszeć ich rozbawione parsknięcia. - Jak Bydlak? - wreszcie coś zdawało się przebijać poza tą wystudiowaną beznamiętnąść szefa jednej z największych szajek w mieście.

- Jak go rano widziałam to jeszcze żył. - teraz Łasica się zrewanżowała podobną obojętnością i wzruszeniem ramion. Co chyba musiało jej sprawić pewną satysfakcję sądząc po nieco ironicznym uśmieszku.

- Cholera. Mogłem go nie sprzedawać. - Czarny skrzywił się i postukał metalowym kubkiem o obdrapany blat stołu.

- No ale sprzedałeś. - łotrzyca beztrosko zmarszczyła usta i rozłożyła ramiona na boki na znak, że taki wczoraj deal zawarli.

- No. No trudno. Dobra to czego dzisiaj chcecie? - Peter machnął ręka jakby nie miał ochoty zajmować się dniem wczorajszym i wolał tym co było tu i teraz. Spojrzał na obu gości by przystąpić do właściwego tematu spotkania. Łasica zerknęła na siedzącą obok koleżankę bo gdzieś tutaj ona powinna przejąć pałeczkę. Ona jako przewodnik po tych bandyckich zaułkach i konwenasnach jakoś ich documowała do tego stołu ale główną sprawę to miała przecież Versana.



---



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kwiatowa; kryjówka Sebastian
Czas: 2519.I.14; Konistag (6/8); południe
Warunki: cisza, ciepło, jasno, gwar karczmy na zewnątrz jasno, sil.wiatr, drobny śnieg, arktycznie


Sebastian



W izbie panował półmrok. W końcu dzień się kończył a na zewnątrz nawet było pogodnie ale średni wiatr szarpał śnieżny pył w okna i przechodniów. Miasto z wolna kończyło swój roboczy rytm i szykowało się do wieczerzy a karczmy i podobne przybytki płynnie przechodziły w wieczorne godziny szczytu. W izbie było ciepło dzięki działającemu piecowi jaki gospodarz niejako odziedziczył w spadku po poprzednich właścicielach. To była zaleta tego miasta. Wolnych domów było znacznie więcej niż ludzi którzy chcieliby w nich mieszkać. Do tego nie były w złym stanie skoro najstarsze nie miały nawet stu lat. No i w okolicy były same wioski więc trudno było o cywilizacyjną konkurencję. A do tego był tutaj port co zapewniał kontakt ze światem. Nawet z dalekimi krainami południa jak Estalia, Arabia czy Tilea. Chociaż najwięcej statków, załóg i towarów było z sąsiedniej Bretonii i Kislevu. W porównaniu do wioski w jakiej gospodarz spędził większość życia to była to prawdziwa metropolia. Zwłaszcza człowiek nauki miał o niebo lepsze warunki pracy i wymiany swoich doświadczeń. Zwłaszcza jak znał odpowiednich ludzi i miał materiały do swoich badań.

No a młody gospodarz odkąd przybył do tej portowej metropolii poznał wielu ciekawych ludzi i miał wiele materiału do badań. Zwłaszcza odkąd przystał do ludzi pozornie całkiem różnych od niego a jednak mających z nim wiele wspólnego. Zwłaszcza ich lider, zamaskowany Starszy, wydawał się być człowiekiem na poziomie i rozumiał ludzi nauki. Chociaż akurat jak Sebastian zaobserwował to ich charyzmatyczny przywódca umiał się dogadać z każdym członkiem ich małej społeczności. Z porywczym osiłkiem o manierach ulicznego oprycha jak Silny rozmawiał jak herszt szajki. A Silnoręki okazywał mu szacunek i prawie zabobonny lęk jak to zwykle ludzie mieli w zwyczaju w zetknięciu z czymś czego nie do końca rozumieją. Mimo tego, że mięsniak wyglądał jakby mógł skręcić kark Starszemu albo komukolwiek z reszty ich grupy jednym ruchem. Gdy ich lider rozmawiał z Łasicą to wyglądało to jak dialog zawodowych flirciarzy. Albo raczej jakby wielbicielka mogła wreszcie porozmawiać chociaż na chwilę z jakimś uwielbianym aktorem czy inną sławą. A i Starszy okazywał się być bardzo umny w sztuce słowa. Chociaż zdawał się być odporny na umizgi ich ciemnowłosej slicznotki i gdy trzeba było to jednym słowem czy spojrzeniem mógł ją ostudzić i osadzić na miejscu. Zaś jak się słuchało rozmów z Karlikiem to brzmiało to jak rozmowa dwóch partnerów handlowych w interesach. Rozmawiali jak równi sobie. Chociaż oczywiście ten zamaskowany był równiejszy. Co czasem przypominał pulchnemu Karlikowi jak ten się za bardzo zapomniał. I wówczas szybko Karlik się mitygował jak skarcony uczniak mimo, że Starszy nie krzyczał, nie podnosił głosu ani nie używał ulicznej łaciny. Zaś z Kurtem rozmawiał jak właściciel ziemski ze swoim agronomem z którego zazwyczaj jest zadowolony z jego zarządzania majątkiem. Kurt bowiem dbał o ich łajbę jaka była ich miejscem spotkań w porcie. Zaś właśnie z samym Sebastianem Starszy rozmawiał jak z człowiekien nauki. Trochę jak dawny mistrz Sebastiana nim skończył na stosie. Taki mentor z jakim można porozmawiać o swoich planach, teoriach, projektach a ten pochwali, doradzi coś, wskaże jakieś luki czy choćby szepnie Karlikowi by ten dopomógł coś zorganizować młodemu cyrulikowi. O tak, z ich pomocą lepiej szło w tym mieście niźli to by ten młody cyrulik był zdany tylko na siebie. No i można było czuć się swobodniej wśród innych spiskowców co by pewnie każdy z nich skończył jak dawny mistrz Sebastiana gdyby władze i świątynie dowiedziały się o tych spotkaniach.

To właśnie podczas noworocznej mszy co się odbyła na “Starej Adele” na pożegnanie starego i przywitanie nowego roku Sebastianowi udało się porozmawiać ze Starszym. I ten udzielił mu dyspensy na kolejne spotkanie. Ale dał do zrozumienia, że na kolejnym to lepiej aby się zjawił. No i te kolejne to miało być jutro. W sam raz. Akurat jak skończył czytać i opracowywać ten traktat. Właśnie dlatego nie mógł przybyć na ostatni zbór co miał być pierwszym w tym nowym roku. Miał spotkanie z pewnym jegomościem. Właśnie tym od jakiego odkupił te papiery. Samego jegomościa zaś poznał za pośrednictwem Klaudii. Spotkali się we trójkę. Tamten przekazał mu te papiery, Sebastian trzos ziół, ekiksirów i monet a Klaudia sswoją prowizję w monetach. I cała trójka rozeszła się w spokoju. Spotkanie nie trwało długo no ale na zbór już nie zdążył. Poszedł następnego dnia no ale oczywiście na krypie zastał tylko Kurta. Ale jednoonogi mniej więcej streścił mu co się działo. Chodziło aby wyciągnąć z kazamatów jakaś kobietę. Co miała być jakaś wyjątkowa i miała im pomóc w odnalezieniu tajemniczego artefaktu. No i gołębie co Karlik zorganizował do łatwiejszej łączności. Jak już był to mógł je zabrać te dla siebie bo rano Strupas je odebrał od kogoś kogo przysłał Karlik no to były. Miał więc parę zimowych dni by zapoznać się z traktatem.

Wtedy na spotkaniu z Klaudią i facetem jaki nie chciał zdradzić swojego imienia nie bardzo miał okazję zbadać co to właściwie jest. Napisane odręcznym pismem wyglądało na jakieś notatki od czasu do czasu ozdobione jakimś rysunkiem poglądowym. Ale wyglądały na autentyczne. Przez większość tygodnia Sebastian zapoznawał się z tymi zapiskami. Kilkanaście kartek zapisanych odręcznym pismem. Nie było to takie łatwe. Notaktki na szczęście były zapisane w staroświatowym więc Sebastian mógł je rozczytać. Bezimienny autor zapewne robił te notatki na własny użytek. Trochę nie bardzo było wiadomo czy to spisywał jakieś wykłady, rozmowę z innym uczonym czy przepisywał z jakiejś księgi czy nawet innych notatek.

A tematem przewodnim była transmutacja. Transmutacja wszelaka. Złota w ołów i z ołowiu w złoto. A także czegoś żywego w coś martwego. I na odwrót. Albo przemianę. Czegoś żywego w coś żywego ale coś innego niż było pierwotnie. Wszystko to już ocierało się o herezję albo czarną magię. A może po prostu magię? Wszak Sebastianowi brakowało doświadczenia aby to ocenić. Nie miał zbyt wiele do czynienia z magią. Aaron był magistrem sztuk magicznych i ponoć nauki. Chociaż dość upadłym i wiecznie nieco albo bardzo zawianym przedstawicielem swojej profesji. Chyba najbardziej “wonnym” po Strupasie z ich małej grupki.

Ale może to nie chodziło o jakąś magię? W każdym razie traktat był iście filozoficzny. I kluczową rolę grało coś co autor nazywał “kamieniem filozoficznym”. Coś co miało pomóc we wszelkich formach transmutacji. Ale widocznie autor wiedział co to jest i jak pisał sam dla siebie to nie tłumaczył dokładniej czym miał być ten “kamień filozoficzny”. Powoływał się na jakiegoś mistrza Mariusa. Chociaż Sebastian też nie miał pojęcia kto to miałby być. Nie było żadnej daty ani jakiejś nazwy która by pomagała zidentyfikować kto i kiedy mógłby napisać. Poza jedną wzmianką, że ładunek gdzie miał być ten kamień filozoficzny przypłynął do portu. Nie było wzmiankowane do jakiego portu no ale w końcu byli w portowym mieście. Wydawało się jakby ów autor miał odebrać ten ładunek albo po prostu wiedział o nim. Statek został nazwany “łabędzim statkiem” chociaż napisane było z małej litery więc nie brzmiało jak nazwa statku i brakowało cudzysłowu jakim zwykle zaznaczało się różne nazwy, w tym statków. Ale żadnego innego określenia na ten statek nie było. Same notatki chyba były spisywane w pośpiechu i na kilka razy. W końcu to było kilkanaście stron jakby wyrwanych z jakiegoś dziennika. No ale jak na dziennik to brakowało dat. A notatki były pisane ciągiem jakby ktoś pod wpływem chwili albo emocji starał się spisać jak najwięcej nim zapomni czy coś takiego. Może ten co mu je sprzedał coś by mógł powiedzieć więcej ale widocznie zależało mu na dyskrecji tak samo jak Sebastianowi więc podczas wymiany nie padły żadne, nawet fałszywe imiona a tamten nie chciał gadać skąd ma te papiery ale i nie pytał skąd partner ma swoje eliksiry, zioła i pieniądze.

Pod względem naukowym, zwłaszcza o tej transmutacji na pograniczu życia i śmierci to na pewno był bardzo ciekawy traktat. Jego autor mógł się okazać bardzo interesującym rozmówcą. Wydawał się być przekonany, że ów “kamień filozoficzny” jest jeśli nie niezbędnym to bardzo pomocnym składnikiem takich eksperymentów. No ale brakowało detali i konkretów. Może przez nieuwagę a może celowo gdyby notatki wpadły w niepowołane ręce. Ale kto wie? Jakby chodziło o ich port i sprawa nie była sprzed wielu lat to gdzieś w porcie mógł stać ten “łabędzi statek” z owym ładunkiem “kamienia filozoficznego” na pokładzie? Kto wie… Sebastian w sprawach portu orłem ani sokołem nie był. W statkach tak samo. W zborze chyba najlepiej orientował się w tym Kurt bo prawie non stop przebywał w porcie mieszkając właściwie na “Starej Adele”. Może Karlik? Też wydawał się mieć liczne kupieckie powiązania a kupcy w naturalny sposób mieli związki z portem jaki stanowił o losie miasta. I może jeszcze Łasica. Ona miała różnych, dziwnych i często podejrzanych znajomych, także wśród portowych tawern. Tak czy siak jutro chyba wszyscy powinni być na “Adele”. Bo dzisiaj to pewnie był tam pewnie tylko jednonogi, stary bosman.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline