Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2020, 21:29   #263
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 69 - 1940.V.27; pn; świt; rejon Abbeville

Czas: 1940.V.27; pn; świt; godz. 08:00
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska Grand Laviers; dom Lapage’ów
Warunki: jasno, ciepło, pomruk dział, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie



Noeme (por. Annabelle Fournier)



- Ale walą. Jak na ostatniej wojnie. - rzekł cicho Pierre siedząc przy stole w kuchni. I mógł mieć rację. Chociaż Belgijka była zbyt młoda by pamiętać czasy owej strasznej wojny co była tak straszna, że miała być ostatnia. To jednak i ona słyszała nie milknący pomruk dział. Walili już z godzinę albo i dwie. Nieustanny pomruk artylerii od jakiego drżały szyby jakby miały wypaść. I groziło, że mogą pęknąć przy każdym kolejnym uderzeniu nie tak odległego gromu. Ale na razie jakoś nie pękły. Wszystko zdawało się drżeć. Kalendarz na ścianie, naczynia w szafkach i te na stole, nawet przez podłogę stopy albo i tam w środku, w żołądku, też dało się odczuć jakieś niesprecyzowane drżenie. Kolejne minuty i kwadranse mijały w oczekiwaniu na katastrofę. Kiedy wreszcie coś pęknie, spadnie, rozwali się albo jak zbłąkany pocisk eksploduje na czyimś domu albo podwórku. A nie było to czcze zagrożenie. Niekiedy coś waliło głośniej i bliżej. Wtedy drżał cały dom a gdzieś u sąsiadów poszły szyby.

- To chyba nasi. Walą w ten brzeg a tu są Huni. - Arthur siedział przy tym samym stole co gospodarz. W kuchni było ciepło więc siedział w samej kremowej koszuli od munduru. Po tym jak córka gospodarzy opatrzyła jego rany już kurtki nie zakładał.

- Może to nasza ofensywa? Może wreszcie atakujemy? Odbijął nas. Wystarczy poczekać. - Tom był podobnie ubrany. Obaj lotnicy jako zawodowi wojskowi mieli duże opory by pozbyć się swoich mundurów. Nie było się co dziwić. Sojusznicze siły zdawały się być prawie dosłownie “za rogiem” a nawet jak już by mieli wpaść do niewoli to lepiej jako umundurowany żołnierz niż szpieg albo sabotażysta w cywilnym ubraniu. Ci pierwsi powinni trafić do oflagu pod zarządem Luftwaffe a zdawało się, że wielu lotników obu walczących stron to nadal przestrzega rycerskich zasad ukutych przez ich poprzedników i pionierów z Wielkiej Wojny. A ci drudzy trafiliby pewnie w magiel smutnych panów w prochowcach co nie mieli zbyt dobrej opinii wśród wojskowych. I nie tylko u nich. Zresztą wojacy wszelkich nacji jak już mieli trafiać do niewoli to zwykle za ujmę na honorze uznawali siedzieć za kratkami ze zwykłymi kryminalistami albo by sądzić czy pilnować mieli cywile.

Obaj lotnicy zdawali sobie jednak sprawę, że swoimi mundurami i charakterystycznymi skórzanymi kurtkami mogą napytać biedy tubylcom no i każdemu Francuzowi nie mówiąc o Niemcach rzucają się one w oczy. Koniec końców na razie omawiali plan by jakoś dotrwać do wieczora a po zmierzchu spróbować jakoś przedostać się na południowy brzeg rzeki. Chociaż czekanie aż alianci odbiją Abbeville i okolice też nie wydawało się takie bezzasadne. Jak rozłożyli na stole swoją lotniczą mapę to z takiego przyczółka można by ładnie poprowadzić ofensywę na północ, wzdłuż wybrzeża i odzyskać kontakt z odciętymi nad kanałem dywizjami. A potem kto wie? Może zwycięskie, alianckie armie pobiją Niemców i ruszą na wschód? Znów do Belgii a nawet dalej, do samych Niemiec? Kto wie…

Noemie została w tym raczej męskim towarzystwie sama. Najpierw bowiem Odette zaprowadziła Birgit do kościoła a zaraz za nimi wyszedł George. Sami gospodarze okazali się dość życzliwi. Nie robili żadnych trudności z użyczeniem swojej garderoby. Nawet nie chcieli wziąć za to pieniędzy mówiąc, że “wszyscy jesteśmy Francuzami”. Właściwie to w ich domu panowała niezła mieszanka narodowa z całej Zachodniej Europy no ale chyba na swój sposób wszyscy identyfikowali się jako alianci walczący z Niemcami. Podobnie jak w poprzedniej wojnie.

Obie agentki Spectry miały o tyle szczęścia, że miały na tyle podobną figurę do Odette, że znalazły coś dla siebie. Podobnie George mógł ubrać się w jakieś koszule i marynarki Pierre’a. Też wydawali się być w podobnym wieku i posturze. Więc przynajmniej ze zmianą ubrania nie mieli większych problemów.

Mieli za to ze zmęczeniem i ranami. Może i młoda ochotniczka z obrony cywilnej ich opatrzyła całkiem ładnie ale na ból w ranach i zesztywnienie mięśni nic poradzić nie mogła. Podobnie jak na niewyspanie. Noemie zdała sobie sprawę, że jest na nogach już prawie całą dobę. Wczoraj w tą porę zbierała się na niedzielną odprawę przed misją jeszcze w londyńskiej centrali. Potem sama odprawa, nowe tożsamości i detale misji. Popołudniu przygotowania i w końcu wieczorny wyjazd i czekanie na nocny lot na lotnisku. Wreszcie sam lot tak drastycznie zakończony. I teraz to zaczynało wychodzić. Noemie czuła jak członki i głowa zaczynają jej ciążyć. Chociaż zdawała sobie sprawę, że jej młode i wytrenowane ciało będzie mogło jeszcze funkcjonować przez następne kilka czy kilkanaście godzin chociaż póki nie odeśpi to sił jej będzie stopniowo ubywać.

- Oh… samochód… - nagle wśród tego ponurego pomruku artylerii, czasem przestraszonego rżenia konia czy muczenia krowy gdzieś u sąsiadów dał się słyszeć nowy dźwięk. Pierre tylko powiedział coś co słyszeli wszyscy. Przez okna nie było widać żadnego samochodu ale słychać było jego silnik gdzieś w pobliżu.

- Niemcy? - zapytał zaniepokojony pilot zerkając ile się da przez okno. Ale nadal nic nie było widać tego samochodu.

- Nie wiem. Ale u nas we wsi nikt nie ma osobówki. Więc to nikt od nas. - gospodarz wyjaśnił dlaczego go tak zaniepokoił ten dźwięk silnika. Faktycznie mógł być to jakiś osobowy. Na pewno nie motocykl a na ciężarówkę wydawał się za lekki.

- Może tylko przejeżdża przez wioskę. - cicho powiedział Tom z nadzieją. Ale szybko okazała się ona płonna.

- Za blisko. Wjechał do nas. Jak przejeżdżają to słychać je dalej. - gospodarz pokręcił głową szybko weryfikując słowa Anglika. Zresztą jak i sam odgłos silnika który zaraz potem umilkł jakby pojazd się zatrzymał w miejscu.


Czas: 1940.V.27; pn; świt; godz. 08:00
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska Grand Laviers; wieża kościelna
Warunki: jasno, ciepło, pomruk dział, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie


Birgit (kpr. Mae Gordon)



Miały z Noemie szczęście z tymi ubraniami. Rodzina Lepage otworzyła przed nimi swoje szafy i coś dla siebie znaleźli. Zwłaszcza jak Odette miała podobną figurę jak Niemka. Więc ze spódnicami i koszulami jak i resztą garderoby nie miały problemu. Francuska rodzina odmówiła nawet przyjęcia pieniędzy za tą przysługę. Po przebraniu młoda Francuzka poprowadziła Mae ulicami wioski w stronę kościoła jaki wcześniej pokazywała jej z piętra stodoły. O ile akurat jakiś dom nie zasłaniał widoku to jak nie kościół to jego wieża była widoczna całkiem dobrze.

Kościół okazał się katolicki a drzwi główne były otwarte. Przewodniczka uklękła krótko żegnając się po czym wstała i ruszyła główną nawą w stronę ołtarza. I tam otworzyła jedne z mniejszych drzwi za jakimi ukazały się schody prowadzące na górę wieży. Chociaż dla poobijanej Niemki te schody okazały się największym wyzwaniem. Ale na górze rzeczywiście był bardzo ładny punkt widokowy. Pewnie najlepszy w okolicy. Z bliska widać było dachy domów, stodół i budynków gospodarczych wsi. Nieco dalej puste pole i zagajnik z jakiego o świcie przyszła grupka rozbitków. Z przeciwnej strony znów pola i jakieś zabudowania sąsiedniej wsi. Za to najwięcej zdawało się dziać od strony miasta i rzeki.

- To chyba gdzieś przy samym mieście. - powiedziała Odette wpatrując się w chmury dymu jakie wzbijały się przy każdej salwie z dział. Dokąd strzelały trudno było zgadnąć. Pewnie gdzieś na drugą stronę rzeki. Tam gdzie powinni być alianci. Ale w okolicy musiało być i strzelać dużo więcej dział. Bo pomruk artylerii był słyszalny nawet gdy te działa przy Abbeville milczały. Może ładowali te działa albo coś takiego. A wtedy strzelały inne. Nawet widać było miejsca eksplozji jako słupy dymów. Rozwiewały się po chwili chyba, że coś się zapaliło. Wtedy w niebo unosił się ciemny słup dymu i pewnie póki się palił to nie zamierzał zniknąć. Ale z wieży przez te domy i drzewa nie było widać co tam się pali na samej ziemi. A i wtedy czarne słupy wznosiły się i wznosiłu ku pochmurnemu niebu. A tam gdzie artyleria walnęła gęsto to zawiesina dymu i wzbitej ziemi nie znikała tak łatwo przesłaniając fragment horyzontu. I tych przesłon było całkiem sporo. Ale w większości koncentrowały się na drugim brzegu rzeki gdzieś w okolicach miasta. Samo miasto jawiła się jako plama ścian i dachów. Tylko wieże kościołów wybijały się nieco wyżej jako pojedyncze, grubsze kreski.

- A z tym przewodnikiem to się nie martwcie. Zaprowadzę was do miasta. Pójdziemy do Luca. Mojego brata. Oni mają piekarnie w mieście. - powiedziała w pewnej chwili Odette tonem sugerującym, że już chyba to całkiem dobrze sobie przemyślała. Pomruk artylerii wstrząsał nie tylko powietrzem. Drżenie czuć było nawet przez ściany i podłogę dzwonnicy. Mogło to niepokoić czy aby na pewno się ta wieża nie zawali. Ruchy były minimalne ale jednak na pewno wieża nie powinna tak drżeć w rytm wybuchów. A na tej wysokości było to chyba nawet bardziej wyczuwalne niż na ziemi.

- O! Zobacz tam! - w pewnej chwili obie dojrzały ruch. We fragmencie pomiędzy drzewami, na drugiej stronie rzeki, widać było jakieś pudełka. Chyba czołgi. Z tej odległości toczyły się po ziemi jak małe kropki. Trudno było dostrzec coś więcej.

- Myślisz, że to nasze? Czy ich? - zapytała młoda Francuzka nie bardzo mogąc coś zidentyfikować z tej odległości. Obserwowały chwilę jak te kilka widocznych w przesiece kropek posuwa się przez polę. Chyba raczej w stronę rzeki chociaż do końca nie można było być pewnym. Za to zaraz na tym polu zaczęły wybuchać pociski artyleryjskie. Nawet z tej odległosci przy tych kropkach wybuchy były o wiele większe niż one. Ale wybuchały na tym polu a jakoś nie mogły trafić tych kropek. Kilka razy przesłaniały te kropki ale w końcu te znów wyłaniały się zza czarnej kotary wyrwanej ziemi i dymu uparcie prąc do przodu. Aż wreszcie stało się.

- Oh! Trafili go! - krzyknęła przejęta Odette gdy w pewnym momencie jedno z pudełeczek podskoczyło do góry jakby naprawdę to było pudełko po butach a nie chyba czołg czy coś podobnego. Wybuch miotnął nim do góry a potem bezlitośnie cisnął z powrotem na ziemię. Z tych emocji Francuzka złapała za dłoń Mae jakby to miało im obu dodać otuchy. I nawet nie bardzo było wiadomo czyja artyleria strzela do czyich czołgów.

Te przerażające i fascynujące zarazem widowisko przerwała seria wybuchów. Eksplodowały gdzieś przy rzece parę kilometrów od wieży kościelnej. Gdzieś na kierunku zagajnika tylko bliżej rzeki. Potężne wybuchy było widać nawet poprzez dorodne drzewa. Trudno było jednak dokładnie określić po której stronie rzeki eksplodowały. Nawet przez podłogę dało się odczuć wyraźniejsze wstrząsy na słuch też walnęło znacznie blizej niż wcześniejsze eksplozje. Chociaż nadal nie aż tak blisko by stanowić dla wioski bezpośrednie zagrożenie. Pokazywało jednak, że leży ona jak najbardziej w zasięgu artylerii którejś ze stron lub obu i w każdej chwili przypadkowy czy celowy pocisk może wylądować w samej wiosce.

Ledwo obie dziewczyny się wyprostowały na wieży gdy dał się słyszeć bliższy dźwięk. Dużo bardziej swojski. Odgłos jadącego samochodu. Chociaż samego samochodu nie było widać. To jednak zdawał się zbliżać coraz bardziej. Aż w końcu wyjechał zza rogu jaki prowadził do kościoła.

- Niemcy! - krzyknęła trochę przestraszona Odette. Rzeczywiście to byli Niemcy. Birgitt rozpoznawała wojskowy łazik bez dachu. W środku widać było czterech żołnierzy w mundurach feldgrau jakich trudno było pomylić z inna armią. Tak samo jak charakterystyczną, płaską, ściętą maskę volkswagena. Łazik zatrzymał się na krzyżówkach gdy chyba niechciani goście nie byli do końca pewni dokąd jechać. Ale pasażer zaczął machać w kierunku kościoła i zaraz kierowca cofnął i skręcił na ulicę jaka do niego prowadziła ruszając raźno w stronę katolickiej świątyni.



Czas: 1940.V.27; pn; świt; godz. 08:00
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska Grand Laviers; okolice kościoła
Warunki: jasno, ciepło, pomruk dział, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie



George (srg. Andree de Funes)



Najstarszy wiekiem agent Spectry mógł szybko się przekonać, że zachowanie nowo zwerbowanej agentki, do tego Niemki, było bardzo rozczarowujące. Dała się całkiem łatwo śledzić co tylko udowadniało jej braki w nawet podstawowym przeszkoleniu agenta. I to nawet niekoniecznie na agenta Spectry. Taki stary wyga jak on nie miał najmniejszych kłopotów by pójść śladem jej i jej francuskiej towarzyszki. Nie był pewny kiedy dokładnie zaczęła to agenturalne szkolenie ale na pewno było ono zbyt krótkie by zapewnić poziom który zwykle uznawano za podstawowy. Chociaż z drugiej strony mogło to potiwerdzać jej słowa, że wcześniej szpiegostwem się nie parała. Wyraźnie też poruszała się mniej zgrabnie niż młoda Francuzka. Chociaż ta chyba też to dostrzegła bo znacznie zwolniła początkowe całkiem żwawe tempo jakim wyrwała z domu a potem z podwórka. Przy okazji ułatwiając też spacer George’owi. Ale cóż. Po takiej kraksie to cała piątka rozbitków nie była w pełni sił i gracji ruchów.

Drugim rozczarowaniem było to, że Birgit zrobiła dokładnie to co mówiła w kuchni Lepage’ów. Czyli dała się zaprowadzić Odette do kościoła. Ani nie próbowała uciekać ani z kimś się skontaktować. Potem z dołu widział je obie na szczycie dzwonnicy. Widocznie coś oglądały co je mocno absorbowało. Czasem coś sobie pokazując reką. Co to George nie miał pojęcia. Z dołu widział tylko poziom ulicy czyli francuską wioskę. Trochę wymarłą. Rzadko przejechał jakiś wóz albo przeszli przechodnie. Pewnie przez tą wojnę. Tak grzmiało i huczało, że tylko patrzeć jak jakiś pocisk rozerwie się w środku jakiejś ulicy czy domu. Zwierzęta też muczały, rżały i gdakały niespokojnie od tego pomruku artyleryjskiej bestii. W pewnym momencie gdzieś walnęło znacznie bliżej. Aż gdzies chyba w końcu pękła szyba w oknie czy co. Ale znów nic na tyle blisko by z poziomu ulicy dało się zobaczyć.

Stał sobie tak na dole starając się nie mysleć, że każdy z wielu pocisków może gruchnąć gdzieś tuż obok i jednocześnie starając się zwalczyć rosnące zmęczenie z niemłodego już ciała. Gdy do jego uszu dotarł nowy dźwięk. Samochód. Jeszcze z początku nie widział ale wydawało się, że się zbliża. Jeszcze parę chwil niepewności i na pobliskich krzyżówkach dostrzegł wreszcie ów pojazd.





Niemiecki łazik z 4-osobową załogą na chwilę zatrzymał się na tych krzyżówkach chyba sprawdzając gdzie zajechał. Ale zaraz potem pasażer na przednim siedzeniu wskazał na drogę jaką prowadziła obok kościoła. Albo do kościoła. Łazik wykręcił i ruszył raźno zatrzymując się przed głównym wejściem do świątyni. Niemcy coś krzyknęli do siebie krótko i jeden z pasażerów z tylnej kanapy szybko wysiadł i energicznym krokiem wszedł do świątyni. Z pozostałej trójki dwóch zbierało jakieś pudła z tylnego siedzenia. Całkiem możliwe, że radiostację sądząc po gabarytach. Tylko kierowca ich nieco obserwował przez ramię ale nie ruszał się z miejsca.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline