Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2020, 00:01   #585
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację




[media]http://www.youtube.com/watch?v=mN7LW0Y00kE[/media]

Na stoliku leżał telefon. Zaczął wydzwaniać typowo świąteczną melodię. Był to apartament, którego salon był całkowicie biały. Za oknem powoli pruszył śnieg. Z jednego z pomieszczeń, przylegającego do salonu wyszła rudowłosa kobieta. Zerknęła na telefon z mieszanymi uczuciami. Alice obserwowała jak komórka wibrowała po stoliku. Za moment zerknęła w stronę drzwi prowadzących do łazienki.
Co najmniej jakby Abigail wiedziała, wyskoczyła z niej jeszcze przecierając dłonie ręcznikiem.
- Już już! - oznajmiła niemal przepraszająco i pospiesznie dopadła do komórki, którą pozostawiła tam tylko na kilka sekund. W końcu kto przypuszczał, że akurat w tym momencie ktoś zadzwoni.
- Prosiłam, żebyś zmieniła ten dzwonek… - powiedziała cicho Harper i po prostu opuściła pomieszczenie. Święta tego roku były dla niej najsmutniejszymi i najbardziej przykrymi. Choć otaczało ją grono ludzi, czuła się wyjątkowo wręcz samotna i przygnębiona. A do tego wszystkiego męczyły ją skoki nastrojów i wzmożony apetyt na dziwne rzeczy. Pewnie zniosłaby to spokojnie, gdyby nie nudności i tak spędzała drugi dzień tutaj, w Petersburgu. Weszła do sypialni, którą zajmowała. Tymczasem w tle słyszała połowę rozmowy. Abigail była Konsumentką o takim samym, długim stażu co Jennifer. Co znaczyło, że mogła na niej, jak i na blondynce, całkowicie polegać.
- Halo? Oh… Tak… Tak jak pisałam… Nie, bez zmian… - odpowiadała komuś, lekko zbyt podekscytowanym tonem. To zainteresowało Alice. Rudowłosa nie przypominała sobie, by Abigail szczebiotała w ten sposób do kogokolwiek. Ciemnowłosa chyba ruszyła się z salonu do swojej sypialni, ale dla jej słuchu dwa pomieszczenia to nie było coś nadzwyczajnie wymagającego.
- … Nie chcesz z nią zamienić słowa? - znów głos Abigail. Rudowłosa przełknęła ślinę i pokręciła głową, natychmiast przestając słuchać. No tak. Mogła tak rozmawiać z tylko jedną osobą. Tą, do której była irracjonalnie przywiązana, tak jak jej bracia do niej, po tym jak dała im moc konsumowania. W tym momencie rozmowa przestała ją interesować. Przewodząca Konsumentom nie chciała naruszać prywatnej sfery założyciela KK. Usiadła w fotelu. Był piąty stycznia, wieczór. Nazajutrz mieli przyjść do Kirilla na Boże Narodzenie, które zorganizował wraz z Kirą i reszta ich małej rodzinki. Z jakiegoś powodu to tylko bardziej ją pogrążało. Patrzenie na nich razem. Ukłucie nieprzyjemnego bólu w klatce piersiowej zmusiło ją do zamknięcia oczu. Wzięła trzy głębokie, spokojne wdechy, według zaleceń lekarza i uspokoiła się. Nie wolno jej się było stresować niepotrzebnie, hormony i tak dostarczały jej dość dużą dawkę ładunków stresowych, nie potrzeba jej było więcej. Skupiła się na śniegu, który pruszył na zewnątrz. Zaczęła wystukiwać coś palcami na podłokietniku. Thomas z Arthurem i Jenny poszli na zakupy. Przebywanie tu tylko z Abigail jakoś jej nie pomagało, ale kobieta chociaż wiedziała jak się nią opiekować. Była z zawodu akuszerką. A przynajmniej była, dopóki nie zajęła się pracą dla Kościoła.
Możliwe, że rudowłosa miała cichą nadzieję, że Dahl zechce z nią rozmawiać, ale zagłuszała tę myśl realizmem i założeniami, że może miał ważniejsze rzeczy na głowie. W końcu na święta dla całego świata wysłała mu jedynie wiadomość, na którą i tak odpisał nieco spóźniony, ale nie winiła go. Miał na głowie swoją tajną misję... Zerknęła na swój telefon. Nie dzwonił i nie oczekiwała, że to uczyni.

Telefon o dziwo zadzwonił, chociaż na wyświetlaczu niestety nie pojawiło się nazwisko Joakima. Dzwoniła Jennifer. Tymczasem do pokoju wróciła Abigail. Trzymała pod pachą laptopa. Szukała wzrokiem kontaktu, do którego mogłaby podpiąć ładowarkę. Nuciła pod nosem świąteczną melodię dzwonka. Alice przez chwilę zastanawiała, czy może celowo chce ją zirytować, ale Abigail najprawdopodobniej zapomniała, że tego roku Harper nie miała w sobie zbyt dużo świątecznego ducha. Chyba cieszyła się, że okres Bożego Narodzenia w tym roku przedłużył jej się o kilka dodatkowych dni. Miała dość niespotykany charakter wśród Konsumentów. Alice nie przychodziła do głowy druga równie optymistyczna osoba w szeregach organizacji. Może charakter kobiety był mocno zakorzeniony w jej mocy. Potrafiła przyjmować twarze innych osób i najwyraźniej dość mocno rozwinęło to w niej empatię. Harper czasami zastanawiała się, czy to oblicze, które Abigail nosiła na co dzień, było jej prawdziwym. Może tak naprawdę nie cieszyła się taką urodą. Miała bardzo gęste, czarne włosy opadające kłębami do ramion. Symetryczna, kobieca twarz z idealnym nosem i ustami, a jej oczy były przenikliwe, co dodatkowo podkreślał idealnie dobrany makijaż. Jedynie brwi wydawały się nieco zbyt wyraźnie zaznaczone, ale z drugiej strony dodawało jej to trochę charakteru i swoistego uroku.

Telefon nie przestawał dzwonić.
Harper zlitowała się i w końcu wstała, by wziąć go i odebrać.
- Halo? - zapytała stonowanym, wyjątkowo kontrastowym do nastroju Abigail tonem. Nie była w depresji, jednak nic nie mogło pokonać aury Konsumentki w salonie. Kontaktów było tam aż dwa, z czego jeden przy stole, przy którym jadali.
- Wszystko w porządku? - było chyba standardowym, drugim pytaniem po ‘Halo’, które od kilku miesięcy rudowłosa miała w zwyczaju zadawać. Wszyscy przywykli i wiedzieli, że robiła to z niepokoju, ale i z troski. Jeden z nawyków, których się nabawiła od czasu ‘M’, jak zaczęto pomysłowo nazywać jej wycieczkę rodzinną na Mauritius. Głównie dlatego, bo sama nazwa wyspy wywoływała u niej podniesienie ciśnienia.
W słuchawce rozległy się trzaski, a po chwili głos Jennifer.
- Alice? - zapytała, po czym bez chwili czekania kontynuowała wypowiedź. - Dzwonię tylko dlatego, bo nie wiem, czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli kupię alkohol? Pamiętam, że nie byłaś zbyt zachwycona, kiedy zaproponowałam drinka Arthurowi, a sama też nie możesz, więc… - blondynka zawiesiła głos.
Tymczasem Abigail podłączyła komputer do kontaktu przy stole i usiadła po turecku na krześle. Czekała, aż system operacyjny włączy się, spoglądając na okno i padający śnieg. Nawet uśmiechnęła się lekko. Jej entuzjazm był wręcz dziecięcy. Alice przypomniała sobie, jak rankiem cieszyła się, kiedy ten zaczął padać. Nawet wystawiła twarz w ten sposób, aby jak najwięcej białego puchu napadało na nią. Niestety nie była w stanie zarazić Harper dobrym nastrojem. Swoją drogą… cudem było to, że Alice nie zdołała ją zgasić swoim własnym, dużo gorszym.
Kobieta milczała przez moment, po czym sama zerknęła w stronę okna i padającego śniegu.
- Możesz kupić, ale bez przesady. Nie chcę, żebyście się upili na umór, bo to Rosja… - właściwie był to żart, ale na początku było trochę trudno określić kiedy Harper rzucała takimi. choć miała też lepsze dni i wtedy zachowywała się całkowicie normalnie. Ten, choć się kończył, jednak do takich nie należał. Zwłaszcza, że zaczynało jej być powoli znów niedobrze.
- I kupcie mi… Wafelki waniliowe… - poprosiła.
- Potrzebujesz coś jeszcze? Oprócz tych wafelków? W ogóle mamy kupić jakieś prezenty? Czy już zajęłaś się tym w domu? - Jenny pytała. Tak właściwie nie rozmawiały wcześniej na ten temat. - W ogóle będzie wręczanie ich, czy nie ma czegoś takiego w planach? Ciężko kupować je ludziom, których prawie w ogóle nie znasz - mruknęła pod nosem. Alice usłyszała jakieś poruszenie w tle i męski głos. Brat śpiewaczki mówił po angielsku, ale ciężko było stwierdzić, który dokładnie. - Tak, i jeszcze słodycze. Alice chce jakieś wafelki waniliowe, idź po nie. Ja idę na alkohole - mruknęła i rozległa się chwila ciszy. - Mówiłyśmy o prezentach… - Jenny znów mówiła do Harper.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę.
- Cóż, mam już zakupione jakieś drobiazgi dla nich, ale zawsze możecie kupić coś dla Mishy, bo w końcu to najmłodszy dżentelmen. A gospodarzom coś symbolicznego… Tylko może nie flaszkę alkoholu. W sumie, jakąś ozdobę, albo nawet roślinkę świąteczną… To będzie pasowało - wyjaśniła co myśli na ten temat.
- Wafelki i colę… I frytki… - dodała jeszcze. Zmarszczyła brwi.
- Długo was nie będzie? - zapytała jeszcze, oceniając jak się czuje i w ogóle czy wytrzyma jeszcze pół godziny, czy też godzinę bez zwracania, albo pogryzienia Abigail z niewyjaśnionych, nielogicznych powodów. Z tym drugim, tak jak z pierwszym trudno jej było walczyć.
- A te frytki to jak zrobisz? Mamy w kuchni piekarnik? Bo może są takie do piekarnika. Tyle że tu wszystkie napisy są… no cóż, po rosyjsku i jedynie posiłkujemy się obrazkami...
- To popcorn, taki gotowy - wtrąciła Alice.
- Dobra. Poszukam, czy będzie. Ogólnie strasznie dużo jest ludzi w około. Nie jestem osobą, która robi wielkie plany i zawsze jest przygotowana na wszystko, ale nie robiłabym zakupów na ostatnią chwilę… Dlatego nie wiem, kiedy dokładnie wrócimy, bo kolejki są pełne. Po trzydzieści osób na kasę. A wszystkie otwarte - Jenny warknęła. Bez wątpienia stanie w kolejce kłóciło się z jej temperamentem. - A Abby potrzebuje coś? Prosiła mnie, żebym kupiła jej kosmetyki, ale tutaj nie ma rzeczy, których ona chciała… Zupełnie inne firmy.
Alice zerknęła w stronę salonu i stołu, przy którym usiadła Abigail.
- Nie wiem, ale podam ci ją, to się dowiesz… - powiedziała, po czym ruszyła w stronę salonu.
- Ja chyba idę do łazienki… - zabrzmiała niewyraźnie. Podeszła do czarnowłosej, po czym wyciągnęła do niej rękę z telefonem.
- Jenny - powiedziała krótko i podała słuchawkę konsumentce. Sama ściągnęła gumkę do włosów z nadgarstka i zebrała je w koński ogon. Poszła zająć łazienkę. To już było jak zasada. Jej żołądek dyktował reguły. Najpierw wymiotowała, a potem, żeby rozluźnić napięcie ciała, brała prysznic, który łagodził wszelki ból, dużo lepiej niż tabletki. Wolała się nimi nie faszerować, za radą Abby. Chwilę to więc trwało. Nie zamykała też drzwi, w razie gdyby kobieta potrzebowała szybkiej porady w jakiejś kwestii, albo gdyby sama na przykład zasłabła. Myślała o wszystkich tych drobnych rzeczach i pewnie właśnie dlatego nie miała czasu na pogrążenie w mroku.
W jej przypadku pewnego rodzaju rutyna była wręcz wskazana. Wyszła z łazienki po dwudziestu minutach, odświeżona, choć blada jak ściana. Potrzebowała soku.
Słyszała głos swojej towarzyszki. Jako że był ściszony, to rzecz jasna dodatkowo się zainteresowała.
- ...nie, ciągle jest w złym nastroju… próbuję ją rozweselić, ale wydaje mi się, że tylko ją irytuję… chyba poszła wymiotować, w sumie nie dziwię się… nie, nie spała. Tak, mam ją na oku. I pamiętaj o tym korektorze.
Alice weszła z korytarzu do salonu i ruszyła w stronę kuchni. Wyjęła szklankę i nalała sobie słodkiego napoju z kartonika. Czasem miała wrażenie, że to bogowie stworzyli sok pomarańczowy, a nie ludzie… Słuchała dalej rozmowy Abigail, choć przestała się aż tak przysłuchiwać. To był nieprzyjemny nawyk, którego też się nabawiła, podejrzewanie, że osoby wokół niej tak naprawdę są zdrajcami. Wierzyła tylko bardzo małej, zaufanej grupie, ale i tak miała odruchy, których nie umiała się wyzbyć. To tylko dodatkowo ją wkurzało, a dziś prawie psuło smak soku. Wypiła szklankę, zjadła ciastko czekoladowe i ruszyła do swojej sypialni.
- Nie masz komórki? - usłyszała cichnący głos Abby. - Przecież możesz przetłumaczyć sobie “korektor” na rosyjski… Chyba w ustawieniach zmienia się klawiaturę.

Alice odpaliła laptopa. Uznała, że wypada zająć się obowiązkami. Sprawdzała pocztę kilka godzin temu, ale od tego czasu nie przybyło zbyt dużo nowych wiadomości. Od wielu miesięcy zajmowała się problemami, które wynikły z powodu śmierci Abascala. Kiedy żył, Alice nie miała pojęcia, że praca Kościoła aż tak bardzo opierała się na nim. Co gorsze, zabrał z sobą do grobu wiele informacji, których nigdzie nie zapisywał. A jak już, to śpiewaczka nie miała pojęcia, w jakim miejscu. Znał ludzi, z którymi należało rozmawiać, numery, na jakie należało zadzwonić, firmy, z których usług Konsumenci korzystali… Śmierć Terrence’a była drugim, ogromnym ciosem. Organizacja stała na dwóch nogach i obie padły. Joakim był głową i sercem, ale teraz musiała wykonywać nie tylko jego zadanie, ale również Abascala i de Trafforda. Tego było tak bardzo dużo, a dodatkowo przecież była w ciąży i czuła się fatalnie przez większość czasu. Inna sprawą, na którą do tej pory nie znalazła rozwiązania, było samoistne rozwiązanie Szakali. Nie mogli zmieniać postaci, bo maski od Abascala utraciły swoją moc po jego śmierci. Nie z dnia na dzień, był to stopniowy proces i dwa tygodnie temu dobiegł końca. Alice nie tylko miała całą grupę prawie bezużytecznych ludzi, ale straciła ogromny trzon siły bojowej kościoła. Mogła z nich zrobić standardowych żołnierzy, jednak to już nie było to samo.
Kiedy tak patrzyła na aplikację poczty, w międzyczasie pojawiła się nowa wiadomość. Nadawcą był jej niegdysiejszy Koordynator, Conrad Egelman.
Zapadła się w pesymistycznych myślach i pojawienie się wiadomości na ekranie uratowało jej nastrój. Przynajmniej tak pomyślała w pierwszej chwili. Potrząsnęła głową i odgięła się na krześle, biorąc wdech. Minęło kilka miesięcy i nauczyła się panować nad tą machiną, którą było KK, jednak kosztowało ją to wiele wysiłku psychicznego i pewnie dlatego większość czasu była w takim, a nie innym nastroju. Obecność Abigail na swój sposób łagodziła to, bo mimo że kobieta była irytująca dla jej emocji, to jednak kotwiczyła i równoważyła ją.
Alice otworzyła wiadomość od Egelmana, mając nadzieję, że to miłe życzenia świąteczne.
Wnet zaczęła czytać linijki tekstu.

Cytat:
Dzień dobry! Nie pracuję już w IBPI, odkąd moja przynależność do Kościoła została odkryta, jednak wciąż posiadam pewne zasoby informacji sprzed kilku miesięcy. Wtedy też Oculus wykrył zjawisko w Operze w Sydney, które zostało potem zbadane i zidentyfikowano powód dziwnych wydarzeń - stały za nimi ostatnie skrzypce Stradivariusa, które zbudowal tuż przed swoją śmiercią. Samo Paranormalium niestety wymknęło się detektywom i zostało wywiezione do Stanów Zjednoczonych, jednak wtedy wszelki ślad się urwał. To bardzo potężny artefakt. Gra na nim potrafi zahipnotyzować całą widownię, choć same skrzypce są również śmiertelnie niebezpieczne dla grającego. Uzależniają tak bardzo, że niejednokrotnie osoba nie mogła przestać grać i w ten sposób umierała. Zazwyczaj znajdowane je leżące na podłodze w kałuży własnego moczu i ściskające mocno instrument. Według ustaleń naszych Badaczy… to znaczy Badaczy IBPI, najprawdopodobniej właśnie te skrzypce były przyczyną śmierci samego Antoniego Stradivariego. Choć nie jest to pewne, gdyż mężczyzna zdołał dożyć wieku dziewięćdziesięciu trzech lat i mógł zginąć jak najbardziej z powodów naturalnych. Jednakże, przechodząc do meritum… tak się składa, że prywatnie interesuję się muzyką klasyczną i często oglądam nagrania najróżniejszych oper z całego świata. Na jednym z nich czystym przypadkiem dostrzegłem kobietę, która wywiozła skrzypce z Sydney. Miało to miejsce tydzień temu w Teatrze Maryjskim w Sankt Petersburgu. Czy powinienem wysłać jakichś Konsumentów w celu przechwycenia artefaktu? Sprawa jest o tyle kusząca, że IBPI o niczym nie wie - zakładając, że w ich szeregach nie ma takiego miłośnika muzyki klasycznej, jak ja. W dodatku skrzypce są szczególnie wartościowym obiektem.
Ironiczne było to, że Egelman nie wiedział, gdzie obecnie przebywała Alice. Śpiewaczka jeszcze nie ufała mu wystarczająco. Choć było to bardzo kuszące, bo mężczyzna był utalentowany i miał za sobą długi staż na stanowisku Koordynatora. W Kościele pełnił podobną rolę, a Alice zastanawiała się, czy nie przydzielić mu nieco więcej własnych obowiązków. Wydawało się, że Conrad byłby w stanie je udźwignąć. Tyle że… czy mogła zrobić filar organizacji z człowieka, który przez tak wiele lat kłamał, oszukiwał i szpiegował? Rzecz jasna dla Kościoła, ale mimo wszystko posiadał cechy charakteru, przez które Alice wahała się. Być może był podwójnym agentem. Skąd mogła to wiedzieć.
Dlatego i zapewne tylko dlatego, uznała już jakiś czas temu, że Egelman był takim ‘lisem’ Kościoła. Wartościowym, inteligentnym, posiadającym odpowiednie umiejętności i wartym by mieć go w pobliżu, ale nie chciała przywiązywać go do filaru, bo to byłoby zbyt niestabilne. Traktowała go natomiast z należytym uznaniem i konsultowała z nim część spraw. Zlecała mu także kontrolę części Konsumentów, ze względu na doświadczenie w wykonywaniu podobnego zadania z pozycji koordynatora.
- Abby, rozmawiasz jeszcze z Jenny? - zawołała do salonu.
- Nie! - kobieta odkrzyknęła. - A co? - zapytała.
 
Ombrose jest offline