421.830.M41, rezydencja Wysokiego Domu Oxmee
Pchnięte silnymi barkami szturmowców masywne drzwi rezydencji otworzyły się z przeciągłym zgrzytem zaniedbanych zawiasów. Graig wszedł do holu pierwszy, z podniesioną głową i prawą dłonią dzierżącą dymiącego Carnodona. Wzrok arbitratora przesunął się po pomalowanych na biało ścianach, wyblakłych obrazach dawno temu zmarłych magnatów i dwóch wielkich palmach w drewnianych donicach, usytuowanych przez wejściu na podwójne schody wiodące łukami ku pierwszemu piętru budowli. Słoneczne światło wpadało do środka przez niewielkie kolorowe witraże osadzone w niewielkich okienkach u wypukłego sklepienia holu.
- Gdzie jest pani domu? – zapytał Fenoff dostrzegając następnego stojącego w kącie serwitora. Półludzka hybryda nie odpowiedziała budząc rosnącą irytację agenta.
- Boski Imperatorze... – jęknął nagle sierżant Drake, potężnie zbudowany i zakuty w osobisty pancerz dowódca szturmowców. Jeden z podkomendnych złapał go odruchowo za ramię, podtrzymał, otworzył szerzej oczy widząc strużkę krwi sączącą się spod hełmu podoficera.
- Zdradzili go... – wymamrotał nieskładnie Drake, zrywając nieporadnie hełm z głowy i gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem – Ten ból... te istoty... skazani na udrękę bez końca...
U szczytu pozornie opustoszałych schodów pojawiły się nagle dwie ludzkie sylwetki, obie w ciemnych strojach i długich płaszczach. Ich twarze skrywały się w cieniu naciągniętych na głowy kapturów, dłonie spoczywały w powłóczystych rękawach.
Żołnierze Ordo nie czekali na żadne dodatkowe rozkazy, momentalnie wycelowali w nieznajomych lufy swych laserów zastygając w kompletnym bezruchu.
Ukryte pod anonimowymi szatami sylwetki na szczycie schodów tkwiły w takim samym bezruchu, aczkolwiek ściskający kurczowo swą broń Graig gotów był przysiąc, że czuje przenikające go na wylot lodowate spojrzenia.