Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2020, 19:10   #106
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Veronica powoli podniosła wzrok na żołnierza.
- Słucham sierżancie - powiedziała ogniskujac wzrok na mężczyznie. - Czarną bez cukru poproszę - jako że nie wypadało odmawiać gdy ktoś proponował coś do picia przyjęła poczęstunek. Reynolds podał jej więc kubek, który wybrała, a do drugiego wsypał cukru, po czym się napił...i trochę skrzywił.
- Kiepski ten automat - Mruknął pod nosem. Wyciągnął papierosy i skierował je w stronę da Silvy…, która pokręciła przecząco głową, po chwili sam zapalił.
-Dobrze… to tak...z tego co pani pewnie widzi, nadal tu się bunkrujemy. Z tego co pewnie pani słyszała, wysadziliśmy małą dziurę w ścianie, i dostarczono nam amunicję… - Sierżant przeszedł od razu do konkretów -...Hawkes wycofał się z dowodzenia, i teraz rządzi tu Welliver. Jeśli z kolei przeżyjemy do rana, pewnie rozpoczniemy dalsze przetrząsanie kolonii, być może nawet poza główną placówką. Pojawia się więc pytanie, gdzie w tym wszystkim pani miejsce. Nie przyleciała tu bowiem pani, tylko nam patrzeć na ręce? - Reynolds puścił dymka w bok, by nie kopcić prosto w da Silvę.
- Jestem tu po to, żeby przypilnować, żebyście nie poczynili gorszego spustoszenia w mojej kolonii aniżeli ksenomorfy - pani dyrektor wyraźnie zaakcentowała słowo "mojej".
- I nic więcej? Nie po męża, albo żonę, albo rodzinę, albo… po coś innego? I nie, nie mam tu na myśli jakiś tam waszych sekretów przemysłowych, czy jak to tam nazwać… jest tu pani "ogólnie" i to wszystko? Sam biznes? - Sierżant podrapał się po gębie pełnej blizn.
- Sierżancie Reynolds - powiedziała da Silva stukając paznokciami lekko i rytmicznie w kubek z napojem. - traktuję swoją pracę bardzo poważnie.I dlatego tu jestem. Mam nadzieję, że pan i wszyscy obecni tu żołnierze podobnie podchodzi do swoich obowiązków. Bo tylko wtedy ta kolonia ma szansę przetrwać. A to czy jestem tu po kogoś ze swojej rodziny zostawię bez komentarza.
- Oczywiście, że traktujemy naszą robotę poważnie. Dla kogoś postronnego może to nie być tak od razu widoczne, jednak w sytuacjach bojowych… różnie się reaguje na różne sprawy - Odparł sierżant - A ta banda idiotów, jak to pani czasem pięknie mówi, wbrew pozorom wie co robi…
- Ja takiego epitetu nigdy publicznie nie użyłam. Wypraszam sobie takie instytucje - odpowiedziała mu pani dyrektor.
- Każdy kto z panią przebywał dłużej niż 5 minut, potrafi wyczytać między wierszami jak to jest… - Wzruszył barami Reynolds - Ale odbiegamy chyba od tematu. Weźmie pani udział w naradzie z cyklu "co dalej" z dowódcami plutonów?
Veronica pokiwała głową z dobrotliwym uśmiechem na twarzy. Jedyne co jej pozostało to wytłumaczyć wojskowemu, że ona nie obraża się gdy ktoś na nią krzywo spojrzy. Widocznie była to stała praktyka w wojsku i oni w swoim ograniczeniu nie rozumieli, że można inaczej.
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym wziąć udziału takiej naradzie - powiedziała. - Wszak po to tu jestem.
- Dobrze… to tak chyba za kwadrans by ta narada miała miejsce… i zdaje się, że tam - Sierżant machnął dłonią w kierunku sąsiedniego pomieszczenia.


Narada

Porucznik Hawkes zjawił się na naradzie nieogolony i ponury. Przysiadł i czekał… na Wellievera, jego przedstawienie sytuacji i jego plany. Nathan mógł go nie lubić i mógł się z nim nie zgadzać, ale uważał że w sytuacji kryzysowej nawet kiepski dowódca jest lepszy niż demokracja. A byli w sytuacji kryzysowej… z winy Wellievera właśnie. A skoro on przejął władzę to Nathan wolał mu się podporządkować… głównie dlatego, że nie ufał mu. Nie wierzył, że Welliever wypełniałby polecenia, gdyby to Nathan miał tu pełnię “władzy”.
Więc dlatego Hawkes czekał na to co powie ich “genialny przywódca”. Jakie miał plany w kwestii gówna, w którym tkwili.

- Dobra, to skoro wszyscy już są… - Porucznik Welliever omiótł spojrzeniem zebranych -... z dobrych wieści, za około 24h przybędą posiłki w liczbie czterech plutonów, wraz z niejakim Pułkownikiem Massey. My mamy do tej pory nadal utrzymać kolonię i kolonistów w całości. Amunicji po uzupełnieniu mamy jeszcze sporo, i powinniśmy dociągnąć tu w szpitalu do rana… kwestią otwartą pozostaje pytanie, co dalej? Skoro Xeno są przez dzień mniej aktywne, można by opuścić teren szpitala, i… no właśnie, jakieś propozycje?
- A co robicie standardowo? To nie jest pierwsza tego typu akcja. Macie zatem wypracowane procedury. Co one przewidują. Co robiliście podczas ostatniej akcji. I tej wcześniej. I jeszcze wcześniejszej - stawiając to pytanie Veronica każdemu z obecnych poświęciła krótkie spojrzenie w twarz.
- Nie każdą sytuację da się wpakować w sztywną formułkę, i według niej postępować. Bardzo często musimy się dostosować do panującej sytuacji... - Wyjaśnił Veronice Welliever -...co niektórym nie zawsze się podoba - Dodał, kątem oka zerkając na Hawkesa.
- Hmmmm… - Veronica głośno wypuściła powietrze. Nie było w tym jednak ni krzty rozczarowania. Innej odpowiedzi nie spodziewała się przecież.
- Na chwilę obecną koloniści w magazynie-bunkrze, przy warsztatach inżynierskich, są tam bezpieczniejsi niż przy nas. Opatrzyliśmy ich rany i dostali żywność. Skoro wytrzymali tam tydzień, wytrzymają jeszcze i dzień - Powiedziała porucznik Brooks, robiąc nieco zasępioną minę do da Silvy -Czasem inaczej nie idzie…
- Nie no. Oczywiście - pani dyrektor pokiwała ze zrozumieniem głową. Zrobiła to bardzo, ale to energicznie. - Są przecież inne, ważniejsze sprawy - dodała niezwykle poważnie.
- Na obecną chwilę, nie mamy sił które możemy wysłać w celu sprowadzenia tu cywili. Każda taka ekspedycja skończy jako pokarm dla obcych nie docierając nawet do celu… lub, jeśli będą mieli szczególnego pecha, dotrzeć do cywili i zostać pożartymi wraz z nimi podczas próby sprowadzenia ich tutaj.- odparł pozbawionym energii i entuzjazmu tonem Hawkes. Bądź co bądź już dawno się pożegnał z nadzieją, że jakiekolwiek argumenty dotrą do pani dyrektor. - No i wysyłając taką ekspedycję, zmniejszymy swoje siły tutaj ułatwiając kseno pożarcie nas.
Po czym spojrzał na Wellievera dodając.- A co do pomysłów, to cóż… możemy tu tylko siedzieć i czekać. Zaczopować i zaminować małymi ładunkami wszelkie otwory wentylacyjne. Zrobić tyle koktajli mołotowa ile się da korzystając z medycznych zapasów i używać ich do odstraszanie hordy kseno… ogień to zrobi lepiej niż kule, a priorytetem jest zniechęcanie ich do ataków zamiast kolejnych prób zdziesiątkowania stworzeń. To wszystko… jeśli chodzi o cudowne rozwiązania.
- Mamy siedzieć na dupie i czekać na zbawienie?? - Zdziwiony Welliever spojrzał na Hawkesa, i pokręcił głową - To może od razu przebijemy się na lądowisko, wrócimy na orbitę i chuj tam z kolonią i tymi paroma, co to przeżyli? - Machnął ręką, podkreślając swoje słowa.
- A może by… - Zaczęła coś Brooks, ale uniesiony, wyprostowany palec Wellievera, ją uciszył. On czekał na odpowiedź Hawkesa… i być może da Silvy, na którą również na drobny moment zerknął.
- Czyli wasza liczba się podwoi - pani dyrektor spojrzała na młodego porucznika. - Czy to panu wystarczy, poruczniku Hawkes, na wykonanie zadania? Jeżeli nie, to proszę mi powiedzieć ilu ludzi potrzebuje pan.
- Przypuszczam że wraz z tymi żołnierzami przybędzie oficer wyższy od nas rangą i to on będzie podejmował decyzje w tej kwestii.- wyjaśnił jej Nathan i wzruszając ramionami dodał.- Cztery dodatkowe pełne plutony w pełni uzbrojone i już dobrze obeznane z sytuacją powinny bez problemu ewakuować z planety już zlokalizowanych cywili. Teraz gdy wiemy gdzie są ich ekstrakcja nie powinna stanowić problemu, a co do… czekania na zbawienie, to zakładam że ma pan jakąś “genialną” strategię, co?- stwierdził sarkastycznie zerkając na Wellievera. -Jakiś szaleńczy rajd… może na królową, co? Siedzącą bóg wie gdzie, ale zapewne głęboko pod ziemią i otoczoną wiernymi dronami w olbrzymiej liczbie. Albo czemu nie przeciążyć reaktora i posłać alieny do piachu wraz z bazą w pięknym wybuchu atomowego grzybka?… oczywiście nie swoimi rękami. Od tego są pozostali porucznicy i ich plutony.
Splótł ręce razem dodając. - No cóż… ja nie piszę się na durne plany. Jeśli się panu tu nudzi to może je pan realizować samodzielnie. W końcu to pański pluton poniósł najmniejsze straty.
- Nie rozdzielamy tu na twoje i moje - Warknął niespodziewanie Welliever -Wszyscy siedzimy w tym wspólnie, więc wszyscy jesteśmy tu odpowiedzialni. Póki się tego nie nauczysz, nigdy nie będziesz prawdziwym oficerem. Jest czas na prztyczki w nos, jest i czas by być poważnym. Więc albo wóz albo przewóz poruczniku Hawkes - Wycedził mężczyzna - Działamy wspólnie, albo ktoś inny będzie dowodził Bravo.
- No to w ramach wspólnego działania siedzimy na dupie, albo przebijamy się do lądowiska, które miało być zabezpieczone… i na orbitę. Nie ma innych opcji. - stwierdził zimno porucznik Hawkes, który bynajmniej nie czuł, by siedzieli w tym wspólnie. - Jesteśmy oblężeni, więc nie widzę tu możliwości dalszego zwiedzania tej bazy.
- Czy ja nie powiedziałem parę chwil temu, że ucieczka na orbitę nie wchodzi w rachubę? - Welliever przewrócił oczami.
Pyskówki między oficerami przestawały być już zabawne. Pokazywały również tak brak profesjonalnalizmu jak i poziom kadry oficerskiej.
Veronica pokręciła głową z dezaprobatą, nie odezwała się jednak ani słowem.
- Na razie w sumie niewiele pan powiedział, poruczniku. - odgryzł się Hawkes wzruszając ramionami. -Nic czego bym nie wiedział. Nie chce pan siedzieć na dupie i sugeruje że moglibyśmy wyruszyć gdzieś za dnia… Gdzie niby? I po co ? Tego to już pan najwyraźniej nie wie. Pani da Silva chce sprowadzić tu cywili, którzy są jednak bardziej bezpieczni w swojej kryjówce niż tutaj. Ja jednak uważam, że to ryzykowanie zarówno życiem naszych podwładnych jak i samych cywili. Zwłaszcza że posiłki przybędą wkrótce.
- Staram się tu coś ustalić wspólnie, nie narzucając własnych decyzji. Jak na razie jednak jest albo brak pomysłów, albo są sporym pudłem… no cóż… PROPONUJĘ więc, by przeczekać tu noc, i być może za dnia aktywność Xeno zmaleje. Jeśli zaś tak będzie, plutony wycofują się w stronę głównego wejścia kolonii. Po drodze zgarniamy zaś cywili ze schronu przy Warsztatach Inżynierów. Następnie pakujemy ich do jednego z UDL i oni - i tylko oni - lecą na orbitę. My z kolei nadal badamy kolonię, pluton Alpha idzie jej środkiem, w stronę Mesy i tak dalej. Pluton Charlie bierze lewą flankę, i idzie w kierunku Biur Zarządu i Stref Mieszkalnych VIP. Pluton Bravo zabezpiecza tyły, czyli właśnie główne wejście kolonii. Zbadamy z ośrodka tyle, ile się da, a co dalej, to podumamy za kilka kolejnych godzin. Czy taki plan może być, czy ktoś ma może lepszy pomysł? - Porucznik Welliever spojrzał po wszystkich zebranych, po dwóch pozostałych porucznikach, po trzech sierżantach, po da Silvie i Agnes…
- Może być.- krótko stwierdził Hawkes beznamiętnym głosem.
- W jakim celu, poszukując żywych kolonistów, chcecie sprawdzać sektory, w których nie ma oznak życia? - Odezwała się dyrektor da Silva, a Welliever spojrzał na nią… jakoś tak dziwnie.
- Zwiad? Ocenienie szkód w kolonii? Miejsce przebywania Xeno i...być może ich królowej? No i Korpus chce wiedzieć co to za android bojowy był, więc i z tą kwestią przetrząsamy kolonię? A oprócz tego, komuś się mógł nadajnik w ciele zepsuć, a wciąż żyje? Czy może nie mamy już więcej chodzić po pani kolonii? - Powiedział porucznik plutonu Alpha, a na jego ostatnie słowa, jakoś tak prawie wszyscy wbili spojrzenie w panią dyrektor.
- Ocenianiem szkód kolonii zajmie się zespół ekspertów. Z tego co pamiętam, to królowa ma ulubione miejsce. Sprawdźcie najpierw tam. Mało jest prawdopodobne aby nadajnik popsuł się w ciele. No chyba, że ktoś w nim grzebie. Co też jest mało prawdopodobne wśród nor… - da Silva w ostatniej chwili ugryzła się w język. - wśród zwykłch ludzi. A co do androida, to może chcecie po sobie raczej posprzątać, co?
Welliever głęboko odetchnął, pokręcił głową...aż w końcu się nawet i uśmiechnął.
- Ekspertów tu w tej chwili nie ma, tylko my. Więc można rzucić okiem na to i owo, nim owi eksperci przybędą...bo potem może nie być już co oglądać. No chyba, że czegoś tam nie mamy właśnie zobaczyć… a pani jest takim znawcą Xenomorfów, i wie co i jak? Oj, to musiało mi umknąć - Mężczyzna wzruszył ramionami -Z nadajnikami to zaś różnie jest, i lepiej chyba dmuchać na zimne? Żeby potem nie było, że kogoś zostawiliśmy, bo zaś będzie na nas kolejny punkt na liście? - Welliever świńsko się uśmiechnął -A z tym androidem to niestety nie rozumiem? Co mamy sprzątać?
- Słucham uważnie wykładu sierżanta Reynoldsa o ksenomorfach. No chyba, że jego słowa, że ul będzie z dużym prawdopodobieństwem koło reaktora były tylko taką gadką dla małych dzieci, żeby je przestraszyć - da Silva spojrzała na podoficera. - Nie jesteście w stanie przeszukać każdego pomieszczenia i proszę nie udać, że wam tak zależy na ocalałych. Najpierw trzeba sprawdzić te miejsca, w których z dużym prawdopodobieństwem będą koloniści. A wspomniane biura zarządu i strefa mieszkań do nich nie należą. Z tym ukrywanie czegoś przed wami to ja teraz nie rozumiem.
- Pani wyjaśni ze sprzątaniem po sobie, to ja z ukrywaniem niby czegoś - Odparł Welliever… a pozostali to patrzyli raz na niego, raz na da Silvę. Z prawej na lewą, z lewej na prawą. Całkiem jakby jakiś mecz oglądali, czy coś. Hawkes uśmiechał się zaś ze złowieszczą satysfakcją… cieszyło go, że teraz Wellieverowi przyszło się użerać z upartą da Silvą.
- Ponieważ jest Pan tu gościem, to zachowam się jak należy i pozwolę pierwszemu się wypowiedzieć - powiedziała niezwykle uprzejmie pani dyrektor.
- Dziękuję za wielce inteligentny wkład w nasze plany. A przy kolejnych pani już nie będzie. Jak się zaś coś nie podoba, proszę złożyć wszelkie skargi i zażalenia bezpośrednio do Korpusu, ja już nie mam cierpliwości więcej tego wysłuchiwać. Jeśli nikt już nic więcej nie ma do powiedzenia, to to wszystko - Welliever spojrzał po Marines. Nikt się nie odezwał, parę osób jedynie przytaknęło głową.
- Dobra, to plan znacie, rozejść się!
- Dlaczego mnie to nie dziwi, że tylko tak potraficie odpowiedzieć? - Pytanie było z tych retorycznych.- Chodźmy Agnes. Niestety nawet wiek nie daje pewności, że trafi się na kogoś inteligentnego. Pagony już dawno tej pewności nie dają - da Silva i jej ochroniarz wróciły do śpiącej Denise.
Pseudonarada, na którą tak gorąco zapraszał sierżant Reynolds okazała się porażką. Nie zdziwiło to wcale pani dyrektor. Pozostało mieć nadzieję , że kolonia przetrwa taki najazd głupoty.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline