Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2020, 18:28   #142
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kilka sekund zajęło umysłowi Patrcka poskładanie obrazów w całość. Miał przed sobą Kościtrzaska który po pierwsze, był absolutnym mistrzem w kryciu się, a po drugie musiał wybrać sposób podróży godny bardziej bagażu dachowe niż dumnego nieumarłego.
- Chyba cię nie przestraszyłem – stwierdził z bólem w głosie – daj mi chwilę…
Wampir wydał jakieś dziwne dźwięki z ust, chociaż w zdecydowanej większości była to cisza. PO chwili przeleciały do niego dwie małe sowy, do których szeptał jakąś wiadomość. Po chwili ptaki wzbiły się w powietrze.
- Powiadomiłem Księcia… - Kościtrzask zawiesił głos, kierując poważny wzrok na znowu majaczącego Iwana – to prawdziwy duchowny? Dobry człowiek?
Na potwornym obliczu starego nosferata malowała się tak jakby… troska. Prawdziwe przejęcie.


Czy przestraszył? Nie. Chyba nie.
Healy ogólnie był przybity całą sytuacją. Pod wpływem impulsu, pod wpływem instynktu, pod wpływem szeptu Smoka… zdradził swoich sabotując działania batiuszki. Być może ostatni przebłysk potęgi jaką staruszek mógł wydobyć z siebie przed śmiercią. A to był tylko pierwszy z szeregu błędów jakie dziś popełnił. To jego wina była że batiuszka konał, to była jego wina że ojciec Adam nie żyje. I to będzie jego wina, jeśli… pożarty Odyn nie zemści się jakoś na jeźdźcach apokalipsy z dyskontu za to, że ich Sabatnicy zrobiły sobie z niego przekąskę.
- Tak… był duchownym. - rzekł bezbarwnym tonem głosu Healy.- Pawdziwie dobrym człowiekiem. I umiera. I chyba nie można mu pomóc.
Kościtrzask wyglądał na zamyślonego. Podszedł do Iwana powoli, jakby już na etapie kroków podejmując dziwną ostrożność i staranność. Pochylił się nad nim, przyłożył szeroko dłoń do serca starego, potem brzucha, głowę miał obróconą bokiem. Jakby wyczuwał, nasłuchiwał czegoś? Po chwili skończył dziwne badanie.
- Nie wiem co to za dziwne moce go tak urządziły - zaczął po cichu, niemal szeptem - może to kara Boska, może niefart. Mnie to nie powinno obchodzić, i tak jestem w jego oczach przeklęty.
Dziwny grymas przemknął na obliczu potworka, ze względu na zniekształcone rysy Kościtrzaska, Patrick nie był w stanie rozczytać co przez to wyraża. Iwan poruszał ustami, znowu po rosyjsku. Krew ściekała mu kącikiem ust. Nosferat przyglądał się temu ze smutkiem. Powoli odwrócił wzrok kierując poważne spojrzenie na Patricka.
- Ma poszarpane organy… Może ktoś młodszy z tego wyszedłby, nie jest tak źle jak wygląda, ale z nim, nie wiem. Nie chcę cię okłamywać, iż jest gorzej niż w rzeczywistości. Walczył za naszą sprawę jak i Ty, byliśmy tam razem.
Zawieszenie głosu. Patrick poczuł, iż wampir badawczo lustruje każdy jego grymas. Jest niepewny.
- Nasza krew, moja krew ma potężne, witalne właściwości. Nie zmieni go w wampira, to nie tak działa. Nie wiem czy pomoże mu na to co się stało, nie znam się na tajemnych sprawach, jestem jednak przekonany, iż da jego ciału dosyć sił aby poradziło sobie samo. Mogę dać mu mojej krwi - stwierdził ostrożnie - taka byłaby wola Księcia, ale jest i moja. Uratowanie dobrego duchownego to zaszczyt - stwierdził jeszcze ciszej.

Taaa… uratowanie za pewną cenę. Healy wiedział, że takie łykanie krwi to podpisywanie cyrografu. Na końcu zawsze jest mały kruczek. Tu tym kruczkiem może być uzależnienie.
Patrick miał więc wątpliwości. Ale też nie miał zbyt wielkiego wyboru. Nie stać ich było na stracenie kolejnego maga w ich szeregach. Ta misja i jego wybór, już kosztowały ich jedno życie. A Irlandczyk nadal nie był pewien czy postąpił dobrze.
Westchnął ciężko i przytulił duchownego szepcząc.
- Wybacz… ale potrzebujemy cię żywego. Jeszcze nie czas…-
Po czym zwrócił się do Kościtrzaska.
- Spróbuj mu pomóc.
Wampir kiwnął powoli głową, z dziwnym pietyzmem w każdym, najdrobniejszym nawet geście, pazurem rozciął żyły na swym przedramieniu i pochylił się ku ojcu Iwanowi. Pierwsze, szkarłatne krople spadły na wargi i policzek duchownego z pewnej wysokości. Iwan dalej majaczył, kaszlał i znowu majaczył, niemal bezgłośnie, bez sił. Pierwsze krople z wargi spłynęły ku gardłu, zwilżając je, lecz Iwan zdawał się tego nie zauważać. Nawet wtedy, gdy nosferat przysunął swoje ramię bliżej jego ust, nie pozwalając mu pić krwi z siebie, lecz sprawiając, iż wątła, pojedyncza strużka ściekała na usta duchownego, chlapiąc też na jego twarz. Drugą dłonią wampir podtrzymywał jego głowę, obejmując jakby z troską.
Padało dalej. Błysk i grzmot. Zdawało się, że burza nad miastem szaleje, a do jej repertuaru doszedł porywisty kwiat.
Kościtrzask dalej karmił Iwana swoją krwią, mimo boju, nie oszczędzał tej cennej cieczy. W międzyczasie zwrócił się do Patricka, po cichu, szeptem który ledwo przedzierał się przez wzmagające się wichry.
- Nie bój się - powiedział do Patricka poważnie - bój się raczej tego, jeśli jakimś cudem przywrócą do życia Odyna. Tego Odyna - powiedział ponuro - to raczej niemożliwe, ale… Ja się boję.
- Nie ma powodu… czy Miss Storm czy Odyn… jedna apokalipsa… jeden ragnarok… - wzruszył ramionami Irlandczyk i uśmiechnął się cynicznie. - Acz… apokalipsa może być tylko jedna, więc gdy konkurencja jest. Może się wybiją nawzajem?
- Wątpię - nosferat powiedział cicho - raczej nie wskrzeszą Odyna. Ale została jego drobna iskra. Mogą ją wziąć i użyć. A my nie możemy liczyć na pomoc.
Krew ciągle kapała do ust Iwana.
- Na pomoc kogo?- zapytał Healy.
- Camarilla - Kościtrzask stwierdził poważnie - wolą nas oddać, jeden problem z głowy. Lub potem, na gruzach próbować odbić miasto. Jesteśmy poniekąd cierniem w jej tyłku - mimo cichego głosu, jakąś satysfakcję w głosie wampira dało się bez problemu wyczuć - widzisz, to miasto, w sensie naszej społeczności, powstało jako azyl. Przewodził jego założeniu duchowny, pierwszy Książę, ten którego synowie rządzą miastem. Azyl od ciemności - nosferat spojrzał na obroczoną w krwi twarz Iwana, powoli odsunął dłoń od jego ust, pozbawiając go doþlywu krwi - dobrze, dobrze już - szepnął do duchownego - wystarczy ci, ojcze - zatytułował go niemal odruchowo.
- Nie rozumieją że jeśli nie pomogą, to nie będzie czego odbijać? I że ten problem może nie skończyć z zagładą tego miasta?- zapytał cicho Healy, wyraźnie zadumany.
- Brudna polityka - Kościtrzask ciężko oparł się o auto, był naprawdę zmęczony - nie widzą skali zagrożeń. Na zachodzie oni rządzą, liczą, że wpuszczą Sabat w swoje tereny, przy okazji zlikwidują kilku niechcianych Książąt, a potem ich odetną na swoim terenie. Stara jak świat taktyka wojenna, Rosja robiła tak całą swoją historię. Nie przetłumaczysz, że tutaj dzieją się naprawdę ważne rzeczy…
- Przynajmniej umrzesz z satysfakcją, że Camarilla na zachodzie zesra się ze strachu, gdy dyskontowi jeźdźcy apokalipsy zapukają do ich drzwi. - odparł z ironią Healy podnosząc batiuszkę i ładując go na tylne siedzenie. Potem wsiadł do wozu i wsuwając dłoń z schowek zabrał się za naprawianie uszkodzeń pojazdu.
Kościtrzask jeszcze chwilę stał na zewnątrz, oparty o samochód i patrzący w deszczowe niebo. Wyglądał na zamyślonego. Dał Patrickowi parę chwil ogarnięcia sytuacji, zanim ponownie się odezwał, siadając na brzegu miejsca pasażera, bardziej dla oparcia.
- Zostanę tutaj i spróbuję skontaktować się z Moniką - zakomunikował Patrickowi - opiekuj się duchownym - chyba właśnie, sądząc po tonie głosu, Patrick dostał od niego rozkaz - będę obserwował co wypełznie z cmentarza, jak się sprawy mają. Wy postarajcie się być jutro w formie, będziemy musieli przeprowadzić kontruderzenie…
Nosferat uśmiechnął się, chociaż jego zdegenerowane rysy twarzy przerobiły to na groźny i groteskowy jednocześnie grymas.
- Dobrze się spisałeś, młody.
- Mam nadzieję, że z naszej porażki… jakiś pozytyw jednak wyniknie.- odparł szczerze Healy uśmiechając się mizernie.


Gdy opadły emocje Healy’ego dopadł ból. Sam wszak nie wyszedł bez szwanku z ostatniej walki i choć jego stan daleki był od batiuszki i nie miał takich ran jak biedny ojczulek Adam, to jednak też mu się oberwało. Nie szkodzi… Healy był pewien, że zajmie się tym po powrocie do kryjówki. Na razie zakupione w pobliskiej aptece środki przeciwbólowe powinny wystarczyć. I porządna irlandzka whiskey zakupiona w porządnym monopolowym. Patrick szczególnie tej drugiej pomocy potrzebował, bo głowę miał pełną ponurych myśli i wątpliwości. Jednym ruchem przekreślił bowiem poświęcenie batiuszki i życie ojczulka Adam w zamian za… szansę? Nadzieję? Przeczucie? A może tylko ułudę?
Czas pokaże. Healy nie był typem ponuraka i nie zamierzał się wiecznie zadręczać swoimi błędami. Zresztą jeśli się mylił to i tak pewnie wkrótce czas mu się skończy.
Niemniej odrobinę żałoby ojczulkowi Adamowi się należało. Tym bardziej że jego decyzje przyczyniły się do jego śmierci.


Gdy przybył do kryjówki magów tylko dwie tam osoby były. Oszalały uczeń spał ponoć u siebie. Hannah surfowała w sieci będąc pod telefonem w razie czego.
Healy był zadowolony. W tej chwili nie chciało mu się gadać z nikim poza butelką.
Irlandczyk zaniósł więc batiuszkę do jego pokoju, a sam zajął krzesło w tym samym pokoju i zabrał się za amatorskie opatrywanie ran i bardziej profesjonalne picie whiskey.
Butelka opróżniała się powoli, bo Healy nie planował się upijać, jedynie kolejnymi drinkami pożegnać ojczulka Adama. Zresztą jeden pełny kieliszek zostawił na stole właśnie dla jego ducha…
Pił, rozmyślał i czekał na powrót reszty magów...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline