Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2020, 20:28   #11
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Budynek banku przy ulicy Adama Mickiewicza, prezentował się okazale i niewątpliwie musiał być dumą i chlubą władz miasta. Historyczny gmach został odremontowany z budżetu miasta oraz przy pomocy lokalnych przedsiębiorców. Dzięki temu stojący przy głównej arterii gmach stał się perłą architektoniczną Wałbrzycha i popularnym miejscem, gdzie turyści robili sobie pamiątkowe zdjęcia.

Agnieszka czekała cały kwadrans, aż prezes Banku raczy ją przyjąć. Niewątpliwie zrobił, to specjalnie, gdyż wizyta została wcześniej umówiona. Otwartą pozostawała kwestia, dlaczego tak postąpił.

- Dzień dobry, pani Agnieszko - wysoki, szpakowaty mężczyzna przywitał ją wstając zza biurka. Bezpośredniość niewątpliwie miało wytworzyć atmosferę i stworzyć grunt pod mającą się odbyć rozmowę.
- Proszę usiąść - prezes wskazał dłonią skórzany fotel dla gości - Co panią do mnie sprowadza? Zanim jednak pani zacznie, chciałbym wyrazić najszczersze wyrazy współczucia z powodu tego, co spotkało pani ojca. To straszna rzecz i muszę panią zapewnić, że odpowiednie służby robią wszystko, co w ich mocy, aby wyjaśnić tę sprawę i złapać winnych.

Ton jakiego prezes Więcek użył, wypowiadając słowa “odpowiednie służby” oraz “złapać winnych” wyraźnie sugerował, że wie dużo więcej na temat sprawy niż to co ukazało sie w lokalnej prasie.

- Dziękuję panu - odparła Szacka w całkowicie mechaniczny sposób, wchodząc w rolę zasmuconej córeczki tatusia.
- W związku z wypadkiem, porządkowałam dokumenty ojca. Wśród nich znalazłam kartkę z numerem, który prawdopodobnie wskazuje na że jest to identyfikator bankowej skrytki. Zastanawiałam się, czy nie mógłby mi pan pomóc dowiedzieć się czegoś o niej. Moja mama niestety jest w zbyt wielkim szoku, żeby mi teraz wyjaśniać takie rzeczy.
Czesław Więcek pokiwał w milczeniu głową. Splótł ręce pod brodą i po chwili namysłu rzekł:
- Pani Agnieszko.. to oczywiście zrozumiałe… Pani rodzina przeżywa, niewątpliwie ciężkie chwile… musi pani wiedzieć, że możecie liczyć na wszelką pomoc… zarówno z mojej strony, ze strony banku…. jak i wszystkich ludzi życzliwych pani ojcu… a musi pani wiedzieć, że jest ich wielu.. i chyba nie muszę dodawać, że to wpływowi ludzie.

Prezes banku przemawiał tonem władczym, pełnym fałszywej uprzejmości i ukrytych przesłań i niedomówień. Bardzo ostrożnie ważył każde słowo, jakby nie chciał urazić swojej rozmówczyni, albo jakby uważał, żeby nie powiedzieć za dużo.

- Myślę, że powinno mi się udać zdobyć dla pani informację o tej skrytce. Miałbym jednak jedną małą prośbę - prezes Więcek cedził każde słowo, co powoli stawało się nie tylko zbyt teatralne i przesadzone, ale nade wszystko drażniące - Prawdopodobne, że nie wie pani, co się znajduje w tej skrytce, albo wie bardzo niewiele. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że to przez zawartość tej skrytki doszło do tego nieszczęsnego wypadku. Zalecałbym zatem, aby skontaktowała się pani z mecenasem Konradem Rawiczem. Rozmowa z nim na pewno pomoże pani podjąć odpowiednią decyzję. Ja postaram się uzyskać dla pani dostęp do tej skrytki, ale naprawdę zalecałbym, aby on był obecny na naszym kolejnym spotkaniu, jak i przy otwarciu skrytki. Umówmy się może jutro popołudniu, powiedzmy o 17. Bank już będzie zamknięty i będziemy mogli swobodnie porozmawiać.



Spotkanie z prezesem Więckiem wywarło mieszane uczucia na Agnieszce. Nie potrafiła rozgryźć tego około czterdziestoletniego finansisty, który ewidentnie rozpoczął z nią jakąś grę. Tylko po co i o co?

Wyguglanie mecenasa Konrada Rawicza nie stanowiło żadnego problemu. Kancelaria w samym centrum miasta, zaledwie kilkadziesiąt metrów od rynku i siedziby władz miejskich.
Szybki telefon i Agnieszka dowiedziała się od niezwykle miłej sekretarki o dziewczęcym głosie, że pan mecenas przyjmuje w godzinach od dziewiątej do piętnastej. Na spotkanie można było przyjść w tych godzina i wedle zapewnień młodej kobiety, pan mecenas na pewno znajdzie chwilkę czasu, aby się spotkać.

Jak się okazało na samo brzmienie nazwiska Szacka otwierało się wiele drzwi w tym mrocznym mieście.


Zamek Książ w blasku srebrzystych księżycowych promieni prezentował się iście zjawiskowo. Punktowe reflektory swym ostrym światłem wydobywały z mroku bryłę budowli, jej architektoniczne detale i ornamenty. Gra półcieni pobudzała wyobraźnię i stwarzając podniosły i majestatyczny nastrój. Wjeżdżając na szczyt wzgórza wkraczało się do zupełnie innego świata. Świata, gdzie chybotliwe promienie wszechobecnych świec wypełniały przestrzeń naturalnym ciepłem i spokojem, gdzie ogień w kominku trzaskał rytmicznie, budząc tęsknotę za bliskością innych ludzi i potrzebę snuciem opowieści z dalekich podróży. W takim miejscu w jednej chwili człowiek czuje się bezpiecznie i komfortowo. Panują tutaj stare zwyczaje i zasady gościnności i serdeczności i wielkiego szacunku dla wszystkich gości. Tutaj słowa mają swoją wagę i nikt nie rzuca ich na wiatr. Honor stanowił wartość najwyższą, a jego utrata gorsza jest niźli śmierć ostateczna.

Siedem wieków historii odcisnęło swoje wyraźne piętno na tym obszarze. Niewidoczna i niewykrywalne deformacja przestrzeni kształtowała każdą cząstkę materii, która znalazła się w jej zasięgu. Ludzką świadomość wkraczającą w zamkowe mury, bombardowały niezliczone symbole, ukryte znaczenia, tajemne odniesienia i wyobrażenia. Bezcielesny, bezosobowy byt delikatnie i z pietyzmem modelował każdą ludzką jaźń, umysł i serce, sprawiając, że każdy gość mimowolnie i nieświadomie poddawał się odwiecznym regułom tego miejsca. Chłonął go każdą cząstką siebie i uznawał za swój własny, przyrodzony i naturalny.

Tylko nieliczni wyczuwali, że pod tym płaszczykiem nadobnych form i zwyczajów czaił się mrok, zimny i lepki. Zło wsączające się do krwioobiegu i przenikające do szpiku kości. Tak, jak łyżeczka dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu, tak kilka lat niemieckiej okupacji i zbrodni wypaczyło stulecia pięknej przeszłości. Zasługi polskich książąt, arystokratycznych rodów i wielkich mistrzów budowlanych, bladły w konfrontacji z tajemnicami jakie okrywały inżynieryjne i architektoniczne wyczyny Organizacji Todt. Któż bowiem ze współczesnych znał nazwisko architekta, który przebudował zamek na styl barokowy? Zapewne tylko pasjonaci historii i przewodnicy wycieczek. Natomiast nazwiska Speer, czy Todt z miejsca rozpalały wyobraźnię i fascynowały przywołując skojarzenia ze słynnym projektem Reise.

Zło budziło ciekawość, egzaltowało i kusiło wszystkich jednako. Fotografie autorstwa Olgierda Krausego wpisywały się w tę obsesję doskonale. Nim jednak Agnieszka Szacka mogła przyjrzeć się wystawie stanęła w oko w oko ze światem przed którym uciekła kilka lat temu.

Wałbrzych, to nie był Paryż, czy Mediolan, ale zważywszy na okoliczności trzeba było przyznać, że oprawa wernisażu mogła wywołać podziw i ekscytację. Zwłaszcza u ludzi, którzy pierwszy raz stykali się z takim światem. Po minach wielu osób i ich zmrużonych powiekach, gdy w jednej sekundzie padał na nich blask dziesiątków fleszy, bez trud można było rozpoznać kto jest nuworyszem, a kto zapuścił już korzenie w świecie elit.

Raz po raz samochody podjeżdżały pod zamkowe wrota i ubrany w czarną liberię, nienagannie ostrzony lokaj otwierał drzwi i asystował zaproszonym gościom przy wysiadaniu. W tym czasie inny pracownik zatrudniony przez zamek specjalnie na tę okazję odbierał kluczyki i odprowadzał samochód na parking. Na wielu przybyłych procedura ta wywoływała jednocześnie zdziwienie i zmieszanie. Nie do końca potrafili się zachować w takiej sytuacji. Powierzenie swoje własności komuś obcemu, budziło lęk i irytację.

Agnieszka bez żadnego trudu i z pełną naturalnością weszła w ten teatrzyk. Idąc w stronę drzwi prowadzących na zamek poczuła ekscytację, która dawniej towarzyszyła jej na wybiegu. Obdarzyła reporterów kilkoma niewinnymi uśmiechami i w mig stała się ich ulubienicą. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy aby na pewno potrzebuje aż takiej atencji w tym momencie. Było już jednak za późno. Stało się.


Po przekroczeniu zamkowych progów na wszystkich gości czekał obowiązkowy kieliszek szampana, który oferowały skąpo ubrane hostessy. Większość wchodzących czułą się mocno zakłopotana i nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji. Na szczęście usłużni animatorzy z przyklejonymi uśmiechami kierowali wszystkich w kierunku zejścia do podziemi.

W dość obszernej sali która kiedyś zapewne służyła za piwnicę na wino zaczęli się gromadzić ludzie. Wąskie lampy umieszczone na ścianach oświetlały łukowe sklepienie, tworząc tym samym odpowiedni nastrój. Ludzie niemal natychmiast zaczęli mówić ciszej i rozglądać się uważnie wokół. Pod jedną ze ścian ustawiono małą scenę na której stał na razie tylko samotnie statyw na mikrofon.
Z głośników sączył się cicho jazz w którym wprawne ucho znawców w mig rozpoznawało kompozycje znakomitego amerykańskiego saksofonisty i multiinstrumentalisty, wybitnego improwizatora Johna Zorna.

Muzyka wprawiała powietrze w drżenie, które przenikało każdą cząstkę materii i nastrajała ludzkie ciała i umysły na obcowanie ze sztuką niezwykłą, tajemniczą i obrazoburczą.


Światła przygasły. Mrok rozpostarł swój płaszcz i wziął we władanie wszystkich zgromadzonych w piwnicznej sali. Jasny snop światła przeszył ciemność i ukazał wszystkim wątłą postać artysty, Olgierda Krausego, który stał przy mikrofonie.
- Dobry wieczór szanowni państwo - przemówił Krause. Głos miał piskliwy, świszczący i nieprzyjemny. kojarzył się on z zaszczutym psem, który wyje, błagając o pomoc.
- Witam wszystkich na moim pierwszym wernisażu w Polsce. Proszę się nie obawiać, nie będę was zanudzał swoimi wynurzeniami, ani nie próbował przekonać was jaki jestem wybitny. Kurator tej wystawy, mój przyjaciel Filip Górski, chciał w tym miejscu wygłosić laudację na mój temat, ale mu tego kategorycznie zabroniłem. Nawet gdyby chciał to uczynić mój mistrz i nauczyciel, Jean-Luc Goutier. to bym odmówił. No chyba, żeby bardzo nalegał, to bym uległ, bo musicie wiedzieć, że mam wielką słabość do mojego mistrza - powiedział udając konspiracyjny szept i sugerując publiczności, jak bliska zażyłość łączy go ze znanym fotografem.

- Krótkim słowem wstępu - kontynuował po chwili - Powiem tylko tyle, że wystawa nosi tytuł “Przymierze ciała i krwi” Została ona podzielona na trzy sekcja oznaczone trzema kolorami - Pierwsza sekcja oznaczona kolorem zielonym, nosi tytuł “Illusio”. Sekcja druga oznaczona kolorem czerwonym ma tytuł “Passion” I trzecia część opisana kolorem czarnym i tytule “Veritas” Nie przedłużając zapraszam na wystawę.

Światło nagle rozbłysło, niczym piorun w środku nocy, oślepiając wszystkich zebranych. Agnieszka pod powiekami poczuła pieczenie. Jej oczy przyzwyczajone do tego typu świetlnych tortur, zawiodły ją. Przez kilka chwil była modelka stała oślepiona, a przed nią lewitowały falujące barwne plamy, które mieszały się, zachodziły na siebie i tworzyły dziwaczne kolaże.

Powidoki zniknęły, na szczęście dość szybko. Gdy oczy na nowo zaczęły funkcjonować normalnie, Szacka ujrzała, że stoi sama pośrodku sali, gdzie jeszcze przed chwilą zebrani goście ledwo się mieścili. Na podłodze dostrzegła linie, których chyba wcześniej nie było.

Zielona linia prowadziła do wąskiego korytarza oświetlonego skąpo słabymi lampami, które budziły skojarzenia ze średniowiecznymi kagankami. Po kilku metrach linia rozwidlała się i każda z odnóg miała inny kolor.

Agnieszka lekko zdziwiona, a może nawet wystraszona ze względu na ostatnie wydarzenia w jej życiu, ruszyła wolno naprzód. Gdy usłyszała głosy ludzi, którzy komentowali kolejne fotografie uspokoiła się i śmielej ruszyła przed siebie.
- Toż to zwykła pornografia.
- Wielki mi artysta.
Ktoś kilka metrów przed nią wyrażał swój niepochlebny osąd o twórczości Krausego.

Szacka z ciekawością zbliżyła się do pierwszej fotografii. Był to zainscenizowany akt. Na jego scenerię wybrano pomieszczenie, które wyglądało, jak pokój w mieszkaniu prostytutki z początku XX wieku. Odrapane ściany, pozdzierane tapety i ozdobne kinkiety rozmieszczone symetrycznie po obu stronach. W centralnej części kadru stała naga kobieta o potężnej nadwadze. Jej gigantyczne piersi zwisały niczym worki z mąką. Liczne rozstępy na brzuchu i udach przypominały secesyjne ornamenty. Ręce miała szeroko rozłożone, a pod jej pachami stali dwaj karłowaci mężczyźni ubrani tylko w cyrkowe kamizelki.

Zarówno kolory na zdjęciu, ich nasycenie, poziom kontrastu, a także scenografia i pozy modeli bardzo przypominał i nawiązywały do twórczości Jana Saudka. Krause podobnie jak czeski fotografik ukazywał nagość, dziwność i brzydotę w fantasmagorycznych wnętrzach. Wszystko ocierało się o trupizm, pornografię, a także wulgarność.
W zdjęciach Krausego dodatkowym elementem odróżniającym jego prace od uznanego już artysty był mocno zaakcentowany symbolizm.

W portrecie grubej kobiety i dwóch karłów Agnieszka dostrzegła umieszczone w tle koronę i berło, a także porzucone na krawędzi obrazu trzy miecze.

Z jednej strony Krause w pewien sposób kopiował i nawiązywał do znanego artysty, a z drugiej dodawał element, który decydował o oryginalności jego zdjęć.

Agnieszka patrząc fachowym okiem z zazdrością patrzyła na warsztat i umiejętności kompozycyjne młodego twórcy,

Z ciekawością przeszła do kolejnej fotografii.
Przedstawiała ona dwóch mężczyzn stojących tyłem do obiektywu. Obaj mieli niezwykle umięśnione ciała, których rzeźba została podkreślone umiejętnym operowaniem światłem. modele stali nago w pozie wisielca z Tarota. Na kolanie zgiętej nogi obaj trzymali niebieskie róże, które niewątpliwie miały jakieś symboliczne znaczenie.

Po przejrzeniu kilku zdjęć Szacka dostrzegła powtarzające się elementy. Symbole trzech mieczy, niebieskich róż i korony przewijały się niemal na każdym zdjęciu. Obok nich odszukać można było także skrzyżowane kości oraz kamienną urnę, a także rewolwer.

Sekcja “Illusio” skończyła się i z jeszcze większą ciekawością Agnieszka wkroczyłą wkroczyła do sekcji czerwonej.


Już pierwsze zdjęcie dawało jasny sygnał, co będzie wyeksponowane w tej części. Nadal były to różnego rodzaju fantasmagoryczne i symboliczne akty, ale tym razem budziły one zdecydowanie więcej niepokoju i obrzydzenia. O ile w pierwszej, zielonej części, brzydota ukazana została jako coś pięknego i mistycznego, tak w tej pięknej, młode ciała modelek i modeli przedstawiono tak, aby wzbudzić jak największą ohydę. Każde z ciał zostało w jakiś sposób okaleczone, wielu modeli miało otwarte krwawiące rany, które zostały ukazane w taki sposób, że trudno było określić czy to aż tak dobra charakteryzacja, czy jednak ukazano na zdjęciach prawdziwe rany i obrażenia.

W to drugie trudno było uwierzyć, ale iluzja przedstawiona na zdjęciach wnikała w mózg i sprawiał, że wątpliwość została zasiana.
Tym większe zohydzenie i oburzenie wywoływały zdjęcia. Idąc wolno wzdłuż ścian Agnieszka oglądała coraz brutalniejsze sceny na których pokazywane coraz większe okrucieństwo i bestialstwo.

Dodatkowych symboli na zdjęciach, poza jednym nie dostrzegła. Być może dlatego, że nie była w stanie zbyt długo przyglądać się okrutnym inscenizacją, gdzie erotyka, mieszała się z perwersją i zwierzęcą brutalnością.
Jedynym dodatkowym elementem, który niemal natychmiast rzucał się oczy był tajemniczy mężczyzna, który zawsze stał w głębi kadru, niemal całkowicie skryty w cieniu. Jedynie jego hipnotyzujące oczy przykuwały uwagę widza.
Ku swemu przerażeniu Agnieszka Szacka zauważyła, że na kolejnych zdjęciach dostrzega, a to oczy swego ukochanego Jean-Luca, a to podkomisarza Kostrzewskiego. Serce zaczęło jej łopotać jak wystraszony ptak. Tuż obok słyszała coraz bardziej oburzone głosy widzów. Większość publiczności zapewne nie była przygotowana na taki szok poznawczy. Sporadycznie dało się tylko słyszeć głos, jakiegoś konesera współczesnej sztuki, który pod niebiosa wychwalał odwagę i pomysłowość Krausego.

Czerwona sekcja, niosąca tytuł “Passion” kończyła się portretem nagiej dziewczyny leżącej na łóżku z metalowymi okuciami. Brzuch modelki został rozpruty, a wypływające wnętrzności tworzyły krwawą, abstrakcyjną mozaikę. Po obu stronach łóżka stało dwóch wysokich mężczyzn. Ich muskulatura mogła budzić zazdrość u niejednego Mr. Universe. Poza modeli sugerowała, że pełnią oni wartę przy łóżku wybebeszonej kobiety. Krocze każdego ze strażników stanowiła krwawa plama. Ślad po brutalnej kastracji. Uśmiechnięte i pełne ekstazy miny modeli sugerowały, że przeżywają oni właśnie w tej chwili wielką rozkosz.

Ostatnia fotografia sprawiła, że Szacka zaczęła się trząść tym bardziej, że tak jak na każdym zdjęciu także tutaj znajdowała się postać ukryta w cieniu. Błyszczące w mroku oczy mężczyzny, to były oczy jej ojca.


Zamęt i mętlik. Przesuwające się przed oczami fotografie Krausego i migawki kolejnych obleśnych spojrzeń mężczyzny ukrytego w cieniu, atakowały umysł Szackiej niczym chmara wściekłych szerszeni. Dzwoniło jej w uszach. Rozmowy toczące się obok stały się nic nieznaczącym bełkotem, który tylko drażnił i wkurwiał.
Nogi miała jak z waty. Szła wolno przed siebie. Zatrzymała się chcąc wyjść z tej matni. Zaczerpnąć powietrza. Uwolnić się od chorych perwersji, które oblegały jej umysł.

Rozejrzała się wokół.

Tuż przed nią znajdowało się łukowate, gotyckie wejście do kolejnej podziemnej komnaty. Wejścia do niej strzegła czarna, ciężka kotara. U jej szczytu wyhaftowana srebrną nicą słowo “Veritas”

Szacka poczuła nagle, że ktoś łapie ją za łokieć. Po chwili usłyszał głos podkomisarza Kostrzewskiego.
- Nie powinna pani tam wchodzić - wypowiedział te słowa z autentyczną troską i ciepłem - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do samochodu.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 17-09-2020 o 17:58.
Pinhead jest offline