Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2020, 01:14   #60
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację


Gęsty, szary dym buchnął, gdy dwójka służebnych chlusnęła wody wiadrem w dogasający żar. Narada wielka, emocjami przepełniona, gdzie wrogie spojrzenia krzyżowały się niczym miecze obnażone, co snopy iskier złocistych pod niebo wzbijają, finis swój znalazła.
Każden jeden z członków zgromadzenia, wypalony się czuł, jak polano, co na węgiel przemiany już dokonało. Dysputa bowiem w kole rycerskim nieskończone godziny trwała i energię życiową wyssała, na podobieństwo wąpierza z ludowych podań.

Wiwaty tej nocy, nie niosły się dalekim echem po okolicznych lasach i wzgórzach. Nie ze strachu nawet przed krwiożerczymi Sasinami, jeno każden czuł, że decyzja na naradzie podjęta, ani ostateczną nie jest, ani w pełni ze zwyczajami rycerskimi i regułą zakonną zgodną.

Nawet służebni, co miejsce obrad porządkowali, zaniepokojeni się czuli i strach przed dniem jutrzejszym w ich sercach panował.
- Tatko? - spytał chromy Bolko - Jak to jest z temi panami? Ja to żem dumał, że to u braciszków, jak i z królem. Panem jest on i basta. A tu mowy takie, że ja ni słowa nie pojął. Jenoo tela, że od świtu do jaskini idom.
Ładysław, ojciec Bolka, miotłę oburącz złapał i niczym wprawny rębajło, przez łeb syna grzmotnął.
- A za co to, tatko?
- Boś durny i tela. Nie twoja to rzecz, nos pomiędzy panów braci wtykać. Odrąbia ci go i tela bydziesz miał.
- Alem jam ciekaw, jak to jest. Jak to tyn rycyrski świat urządzon jest.
- Nie twoja to rzecz, matole skończony. Czego ksiundz uczy.?
- No, żeby Jezusa kochać i modlić się.
- No dureń. Trzymajcie mnie, bo jak ci zaraz znowu przyłożę to na nogi nie staniesz.
- A co źli gadom.
- Niby dobrze, ale w czym innem rzecz. Ciekawość, to wrota do piekieł Bolko. Zapamiętaj to i swego nosa pilnuj.

Bolko pogodzić się nie mógł z tym, że go ojciec przez cały czas sztorcuje i świata poznać nie pozwala. Tako samo jak nie wszyscy potrafili zaakceptować nowego przywódcę.
Każden z uczestników narady wiedział, że sporu to nie zlikwidowało i dalej osobowości ścierać się ze sobą będą.
Tej nocy do Boga Ojca i Syna Jego Jedynego Jezusa Chrystusa, liczne modlitwy kierowane były. Wszystkie tylko o pokój i bezpieczeństwo prosiły. Nazajutrz wszak miała wyruszyć wyprawa w głąb sasinowego siedliszcza.


Ledwo słońce nad horyzont się wzniosło, a Bruno Brunonen w ciasno do ciała przylegającej kolczudze pośrodku placu obozowego stał. Przed nim wszyscy bracia rycerze stali, a także wszyscy ich członkowie świty, co do boju zdatni byli. Każden z nich zdawał sobie sprawę, jak karkołomne i niebezpieczne zadanie ich czeka. Przecież wejść mieli do mrocznych otchłani pogańskiej siedziby, a jeśli brat Agilulf rację miał, to także ichniej świątyni, co się chramem zowie.

Wobec takiej próby męstwa i hartu ducha, Herman z Turyngii, co jako jedyny święcenia kapłańskie z rąk biskupa otrzymał, zaproponował, coby wspólnie się pomodlić i o łaskę i przewodnictwo Najwyższego prosić.
Wątły mężczyzna w biały płaszcz z czarnym krzyżem odziany obok nowego dowódcy stanął i głośno zaintonował:
- Salve Regina, Mater misericordiae...
Wnet wszyscy bracia rycerze miecze w ziemię wbili i na jedno kolano przyklękli i wspólny śpiew podjęli, modły swe ku Niebiosom kierując, a głos ich niósł się szeroko i daleko i wszem i wobec oznajmił, że Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie na ziemię te przybył i słowo boże głosić będzie, lud wszelaki, ku Jedynemu i Prawdziwemu Bogu prowadząc.
- Vita, dulcedo et spes nostra, salve.
Ad te clamamus, exsules filii Hevae.
Ad te suspiramus gementes et flentes in hac lacrimarum valle.
Eia ergo, advocata nostra, illos tuos misericordes oculos ad nos converte.
Et Jesum, benedictum fructum ventris tui, nobis post hoc exsilium ostende.
O clemens, o pia, o dulcis Virgo Maria.

Także służebni na kolana padli i choć świętej mowy nie znali, ustami poruszali zaczęli, do modlitwy pragnąc się dołączyć.

Gdy antyfona wybrzmiała pokój rozlał się w serca zebranych i Duch Boży ich wypełnił.
- Za mną! - wydał swój pierwszy rozkaz Bruno Brunonen.
Pojedynczo wszyscy za nowym przywódcą ruszyli i w głąb sasinowej pieczary się zanurzyli.


Wyprawa do pogańskiego siedliszcza dla niemal każdego jej uczestnika stała się wydarzeniem, które na długie lata w jego pamięci utkwi.
Widok bowiem, jaki w jaskiniach bracia Teutoni znaleźli nie tylko włosy na głowie stawiał, ale i obrzydzenie budził. Pieczara co w niej kości składowano, jeno przedpiekle stanowiło. Im dalej i głębiej rycerze wkraczali, tym coraz bardziej wstrząsające rzeczy znajdowali.

Kompleks pod wzgórzem, które na siedzibę wybrali doprawdy rozległy był i zgubić się w nim łacno było. Liczne korytarze, groty i komnaty się tutaj znajdowały. Większość z nich, ku trwodze wszystkich obecnych, pomieszczenia mieszkalne stanowiły. Umysł.chrześcijański pojąć nie mógł, jak ludzie pod ziemią żyć mogli. Dowód to niewątpliwy stanowiło, że Sasini Ojcu Kłamstwa pokłony biją i krwawe ofiary swoim bałwanom składają. W wielu miejscach i znaki z kości i czaszek odnaleziono. Dzięki wiedzy i doświadczeniu brata Agilulfa dowiedzieli się wszyscy, co też znaki mówią. Potwierdziły się słowa von Leiningena, które w czasie narady był wygłosił. Podziemny kompleks nie tylko siedzibę mieszkalna dla owego szczepu Sasinów stanowił, ale także miejsce nabożnego kultu, co to ponoć wielką moc posiada.
Samego Świętego Gaju, czy raczej Kreve Romuva jak miejsce to w mowie Sasinów nazywano, znaleźć się nie udało.
Żadnego żywego czy martwego Sasina także grupa rycerstwa nie spotkała. Wyglądało na to, że szczep, co pod ziemią egzystował i przed oczami Boga się chował zbiegł ze swej siedziby. Dobytek oni porzucili, najwyraźniej tylko najcenniejsze rzeczy zabierając.

Mimo przejrzenia całego kompleksu jaskiń na trop porwanego Johana nie natrafiono. Żadnych śladów, czy choćby najmniejszych poszlak nie było. Losu nieostrożnego sługi można się było już tylko domyślać.

Brat Gunter, co do Zakonu nie należał, ale także z innymi do podziemi zszedł, znalazł dwa miejsca, co niepokój i trwogę w serca wszystkich wlały. Oba miejsca bliźniaczo do siebie podobne i w ten sam sposób oznaczone. W dwóch odległych kątach kompleksu miejsca się znajdowały, a jednak niemal identycznymi cechami się charakteryzowały.

Wąskie, okrągłe otwory to były, przez które co najwyżej mały pies przejść by zdołał. W dół oba one prowadziły i przeokropny fetor się z nich wydobywał.
Znaki, co to poganie tuż obok umieścili mówiły:

“Oto dom tego, co panem naszym jest, co ziemią tą włada i od którego wszelka śmierć i moc pochodzi”

Dostać się do kolejnego poziomu ni jak nie było, ale przypuszczenie padło, że to właśnie tam w dole Kreve Romuva się znajduje. Najświętsze miejsce, gdzie jeno kapłani przebywać mogą i skąd ponoć moc swoją czerpią.

Gdyby nie kolejne odkrycie, wyprawa więcej niepokoju niż radości by wszystkim przyniosła.
Dzięki bożej opatrzności i opiece, pośrodku kompleksu bracia odnaleźli podziemne jezioro.
Głębokości jego zmierzyć się nie dało, gdyż sługa co odwagę miał i nurkować umiał do dna nie dopłynął.
Wyglądało na to, że jeden z najważniejszych problemów dręczący nowy obóz został właśnie po części rozwiązany. Teraz wystarczyło jeno dziurę w stropie wybić, coby dzięki temu studnia powstała.
Wielkie i trudne zadanie przed meisterem Andreasem stało.


Wyprawa do siedliszcza Sasinów sprawiła, że wszyscy przynajmniej na kilka dni zapomnieli o sporze, jaki w czasie narady powstał. Wszyscy się wiedzą i przemyśleniami dzieli. każden jeden wiedzę brata Agilulfa chwalił. Nie kto inni bowiem, jak on przewidział, że taka sytuacja może się wydarzyć.
Nieobecność i ucieczka hadesowego szczepu Sasinów cieszyła i trwożyła jednocześnie. Dobrze, że zniknęli oni, ale pytanie wnet powstawało, dlaczegóż to z taką łatwością porzucili swoje najświętsze miejsce, Kreve Romuva zwane.


Kolejne dni przyniosły wszystkim ogrom wytężonej pracy. Mimo bowiem, że niemal całkowicie wstrzymano budowę strażnicy, to mozołu nikomu nie ubyło. Niemal wszyscy, łącznie z świątobliwym siostrzyczkami, do pomocy przy drążeniu studni się włączyli.
O ile wyliczenia meistera Andreasa były słuszne, a w to nikt nie wątpił, to już za dni kilka na uboczu obozu, niedaleko wysokich wałów stanąć powinna studnia.
Miejsce nie było idealne, ale na to nikt uwagi nie zwracał.


- Alleluja! - zakrzyknął mularz, gdy po kolejnym uderzeniu młotem zobaczył spoglądającą na niego czarną otchłań. chyba jeszcze nikogo na świecie nie ucieszył, tak fakt spotkania nieprzeniknionej ciemności, co się jeno z piekłem kojarzyć może.

W tym jednak wypadku, było zgoła inaczej. Mrok, który spojrzał na strudzonego mularza oznaczył li tylko tyle, że warownia teutońska od tej pory zasobną studnią się może poszczycić.

Z tej okazji nowy dowódca strażnicy, któremu łaska pańska najwyraźniej sprzyjała, zarządził uroczystość jej poświęcenia.
Gdy wszyscy zebrali się, meister Andreas ceremonialnie ostatni kamień w cembrowinę wmurował, po czym wiadro na długiej linie w dół spuścił. chlupot głośny wszyscy po chwili posłyszeli, a dwóch służebnych kołowrotem kręcić zaczęło.

- Panie - rzekł mistrz mularzy - Racz, jako pierwszy skosztować wody ze studni, cośmy ją właśnie wznieśli.
Po tych słowach cynowy kubek wypełniony po brzegi lodowatą wodą z podziemnego jeziora, Andreas podał dowódcy strażnicy Bruno Brunonenowi.

Książęcy syn nie zdążył jednak nawet ust zamoczyć, gdyż krzyk nagły mu przerwał. Strażnik, co to na wałach stał i okolicę obserwował, alarm wszczął.
- Orszak jakowyś ku nam zmierza.

Wnet wszyscy niemal na wały wstąpili, coby sprawdzić kto zacz.

Grupa nie była liczna, bo jeno sześciu jeźdźców liczyła. Na ich przedzie kłusował młody mężczyzna w skórznie odziany, co na pice miał powiewające żółto-niebieskie wstążki. Za nim dwóch rycerzy w kirysach lśniących i z tarczami w dłoniach. Na tarczach owych jednaki herb się znajdował. Podkowa na opak w polu błękitnym, złota, z takimż krzyżem kawalerskim w środku. Znak to był rycerstwa polskiego i Boleścic, abo Jastrzębiec się zwał.

Orszak rychło pod wałami teutońskiej strażnicy stanął.
- Laudetur Iesus Christus - zakrzyknął chorąży - Rycerze Sędziwój i Klemens z Mazowsza o gościnę i posłuchanie proszą.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 18-09-2020 o 18:49.
Pinhead jest offline