Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2020, 17:11   #3
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Na scenie szykowała się właśnie orkiestra, a potem na scenę weszła kobieta o czarnym kolorze skóry. Niewolnictwo co prawda było już dawno zniesione we Wszechimperium, ale i tak murzyni nie trafiali się w Londynie zbyt często.



Kobieta więc przyciągała uwagę swoją egzotyczną urodą, a potem zaczęła śpiewać w stylu Nowego Świata. Skandalicznym i demoralizującym.
- Co ty o tym sądzisz? Jak ci się podoba?- zapytał mężczyzna zaciekawiony opinii panny Stone.
- Interesujące, choć po prawdzie świat muzyki nigdy nie był mi bliski - powiedziała Carmen po chwili zastanowienia, po czym wpadła na pewien pomysł - Czy taniec teraz nie byłby równie skandaliczny i demoralizujący, jak myślisz?
- I niepoprawny bo nie to nie miejsce na to, ale jako właściciel tego przybytku.- Cranston wstał i ukłonił się Carmen podając jej dłoń. - Mogę sobie na to pozwolić.
- Szkoda - odparła, podając mu dłoń i również podnosząc się z miejsca powolnym, zmysłowym ruchem - Wolałabym, żebyś zrobił coś niedozwolonego... - odparła prowokacyjnie.
- To jest coś.. niedozwolonego.- przyciągnął ją do siebie władczo i przytulił w tańcu porywając do wirowania między stolikami.
- Po prostu… nikt nie będzie nas powstrzymywał. -
Ani jego dłoni sunącej po jej plecach, na pośladek… silnej i delikatnej zarazem. Lamont miał coś w sobie niesfornego i bezczelnego chłopca… taki urok musiał działać na kobiety. Nie na Carmen oczywiście. Nie w obecnej chwili. Zdecydowanie nie.
Oczywiście że była ponad to… ale nie jej ciało. Wodząca po pośladku dłoń pieściła krągłość Stone niczym złodziej szukający klucza do jej sekretów. I była w tym skuteczna. Panna Stone mogła bowiem przeżywać w sercu to co zaszło między nią i Orłowem i to jak to się skończyło. Mogła zamknąć swoje serce na miłość i podobne uczucia i po prawdzie nie czuła budzącego się uczucia zakochania wobec Cranstona. Czuła za to coś innego… jej ciało dzięki doświadczeniom jakie przeżyło, także z pewną Wężową Księżniczką, pamiętało dobrze jaką przyjemność może sprawić doświadczony kochanek lub kochanka… i pamiętało ile czasu upłynęło od ostatniego razu, kiedy miała okazję taką przyjemność poczuć.
Dziewczyna wtuliła twarz w szyję mężczyzny, jakby faktycznie chciała skupić się tylko na nim i zapomnieć o reszcie świata. Reakcja jej ciała była naturalna i przyjemna. I prawdę mówiąc Carmen chciała się jej poddać, chciała dać się porwać i wyrzucić z pamięci dotyk innych rąk. Lamont albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo dyplomatycznie ignorował skupiając się tylko na tańcu i na pieszczocie. Carmen nie widziała tego co się działo dookoła niej. Przylegając do agenta czuła jego muskulaturę pod ubraniem, jego zapach i słyszała odgłosy oburzenia dochodzące ze stolików. Cranston skupił się jednak na tańcu i na ostentacyjnej pieszczocie jej pośladków przez materiał. Nie miała wątpliwości, że czerpał z tego przyjemność, acz… trzymał się wszak swojej roli, nie traktując jej jak trofeum do podboju. Był jednak tylko mężczyzną, dużym… jak się przekonywała wtulona w niego panna Stone. Taniec nie stanowił dla niej wyzwania, jako że była akrobatką. Wręcz przeciwnie, był polem do popisu i teraz też korzystając ze swoich umiejętności niejako oplotła własnym ciałem Lamonta, zmysłowo opierając ciężar ciała na jego udzie w taki sposób, jakby go ujeżdżała.
- Myślę, że Londyn więcej już dziś nie zniesie - szepnęła mu cicho do ucha, gdy piosenka miała się ku końcowi.
- Niemniej potrzebny jest ostatni szlif.- odparł mężczyzna ujmując podbródek Carmen i nakierowując jej usta na swoje. Pocałunek był długi i namiętny… muśnięciami języka Lamont wodził po wagach lady Stone, smakując ten akt niczym kieliszek drogiego wina.
Dziewczyna zamknęła oczy, rozkoszując się tą pieszczotą i na moment naprawdę zapomniała o otaczającej ich gawiedzi, a jej ciało naturalnie przylgnęło mocniej do mężczyzny.
- Musimy... zostawić coś na jutro - szepnęła zarumieniona, gdy ich wargi wreszcie się rozdzieliły.
- Mogę się zapomnieć jutro.- rzekł żartobliwie Lamont ostrożnie uwalniając Carmen. - Postaram nie… acz… jestem tylko człowiekiem.
- Lubię testować silną wolę. Mam nadzieję, że jednak takową posiadasz... - dodała zaczepnie, puszczając oko i nie patrząc na ludzi, ruszyła w stronę wyjścia z podniesioną głową.
- Zaczynam wątpić czy taką posiadam. Kiedyś powiedziałbym, że tak… teraz już nie.- odparł jej amant doganiając ją i ujmując jej ramię. A gdy tak szli do powozu.- Może jednak powinienem pojechać z tobą aż pod dom?
Carmen zastanowiła się. Właściwie dlaczego miałaby się opierać?
- Jeśli masz czas... - zaczęła trochę na około - Myślę, że to doda nam wiarygodności.
- Jakbym nie mógł mieć czasu dla mojej ukochanej.- rzekł żartobliwie mężczyzna otwierając drzwi do jej powozu, by mogła wsiąść. Skorzystała z jego pomocy, a gdy i on zajmował miejsce, rozejrzała się dyskretnie, czy ktoś ich obserwuje.
I dostrzegła rudą czuprynę wyłaniającą się zza drzwi, fałszywa arystokratka nie mogła przepuścić takiej okazji.
Carmen czule zarzuciła Amerykaninowi ramiona na szyję, gdy tylko znalazł się obok niej.
- Mamy widownię - szepnęła, po czym zaczęła niespiesznie kosztować jego ust swoimi.
- Wiedziałem, że ktoś… złapie przynętę…- odpowiedział Lamont, a jego odpowiedź łączyła się z namiętnym pocałunkiem jej ust, a potem szyi, a potem… cóż… Wszak oboje byli “nieświadomi”, że skrywająca się w cieniu Klara ich obserwuje, więc Amerykanin zaczął wodzić językiem po szyi i całować odsłonięty dekolt Carmen… z wyraźną przyjemnością. Ciepły język, przyjemnie wijący się po skórze dodawał pikatnerii sytuacji, tak jak spojrzenie wścibskiej dziennikarki.
Agentka westchnęła, pozwalając się ponieść chwili i odchylając głowę do tyłu.
A dłonie mężczyzny skorzystały z sytuacji. Piersi arystokratki, były pieszczone i ugniatane ocierając się o siebie. Owszem nadal były w więzieniu sukni, ale to na co sobie Cranston pozwalał zdecydowanie przekroczeniem dobrych manier. A choć mrok ukrywał szczegóły, to Carmen była pewna że Klara von Hearst jutro zaszczyci swoją gazetkę skandalicznym artykułem na ich temat.
- Jak tak dalej pójdzie, nie będą mieli za trzy dni o czym pisać. - zażartowała Carmen cicho, nieco speszona, ale i podniecona pieszczotami z nowym partnerem.
- Przecież masz jeszcze na sobie ubranie.- mruknął Lamont przesuwając językiem pomiędzy piersiami arystokratki, delikatnie ścisnął krągłości dodając żartobliwie.
- Może nakażesz ruszyć dorożce? Ja mam ręce zajęte.
- Tak się mną wysługiwać... - mruknęła pomiędzy pocałunkami, ale jakoś udało jej się wydać polecenie.
- Obawiam się, że polubiłem tę naszą maskaradę lady Stone. - delikatnie ukąsił szyję Carmen.- Nawet bardzo.
- I myślisz, że uwierzę na słowo? - uśmiechnęła się doń prowokacyjnie. Nie było już ważne, czy tylko kokietował ją, czy mówił prawdę - jeśli jego ciało trawił podobny ogień... dlaczego nie ugasić go wśród poduszek jej sypialni? A może nawet tutaj, w dorożce?
- Jestem gotów dostarczyć wszelkich dowodów jakie zażądasz…- wymruczał żartobliwie Cranston i pocałował jej usta, powoli i namiętnie smakując je. Jego język niczym wąż muskał czubkiem jej wargi… przesuwając się na boki. Biedak nie wiedział, że akurat na wężach panna Stone zna się bardzo dobrze.
Językiem pieściła i prowokowała mężczyznę, a gdy ten zapalał się jeszcze większą namiętnością, delikatnie stopowała go, odsuwając się odrobinę.
- Wszelkich powiadasz... - szepnęła, odsuwając nieco głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Zrób więc coś, czegoś jeszcze nie robił. - rzuciła z uśmiechem. Mógł więc potraktować to zarówno jak żart, jak i jako wyzwanie.
- Zgoda… powstrzymam swoje żądze na wodzy, za to zajmę się twoimi.- odparł żartobliwie Cranston.
- Przyznaję, że dla żadnej niewiasty nie powstrzymywałem własnego apetytu.- Mówiąc to rozpinał guziki pod gorsetem sukni, rozluźniając jej dekolt i bardziej kuszące widoki odsłaniając. Tym bardziej że wyboje londyńskiego bruku wprawiały w drżenie uwięzione krągłości Carmen. A że apetyt miał duży… cóż wystarczyło dyskretne muśnięcie palców arystokratki wzdłuż spodni, by natknąć na ów wulkan namiętności uwięziony pod materiałem.
Brytyjka nie opierała się, choć też nie zachęcała Amerykanina do kolejnych etapów pieszczot. Była ciekawa jego reakcji, temperamentu, w końcu miała spędzić z nim sporo czasu, więc dobrze było wiedzieć, co i jak na niego działa. Że mężczyzna przekroczy dopuszczalne przez nią granice, jakoś się nie bała. Były one wszak bardzo odległe, a ona, cóż, miała do czynienia z gwałtowniejszymi kochankami.
Na razie “zagrożone” były jej piersi, które kochanek wyraźnie odsłonił i skupił się na pieszczocie owych krągłości coraz bardziej wynurzających się spod tkanin. I każdy jego pocałunek, każde muśnięcie językiem, każde skubnięcie zębami wydobywało westchnienie z ust Carmen Stone. Cranston wiedział jak rozpalić ciało kobiety i badał dłońmi na ile suknia jaką nosiła pozwoli mu. Ile ciała arystokratki zdoła odsłonić.
- Czego szukasz? - wyszeptała mu żartobliwie Carmen do ucha.
- Skarbów… najsłodszych skarbów i drogi do nich.- wymruczał w odpowiedzi mężczyzna nie zaprzestając ani pieszczot, ani swoich starań.
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Wierz mi, poszukiwania skarbów, to mało przyjemne zajęcie. Coś o tym wiem... - dodała i znów przypomniała sobie ostatnią przygodę na pustyni. I człowieka, który jej towarzyszył. To ostudziło niestety temperaturę chwili.
- To zależy gdzie i jakich skarbów szukasz.- wymruczał pomiędzy pomiędzy pocałunkami na jej piersiach i sięganiem dłońmi głębiej. - Ja uważam, że skarb który chcę odkryć jest wart poszukiwań.
Przesunął palcami po udach Stone pieszczotliwie. - Czyżbyś chciała mnie zniechęcić do dalszych poszukiwań?
Carmen uśmiechnęła się słodko, tak jak to robiła tysiące razy ukrywając swoje prawdziwe emocji.
- A kto ceni skarb, który łatwo wpada mu w ręce? Myślę, że tutaj zakończymy twoją wyprawę. I tak... pozwoliłam ci odkryć aż nazbyt wiele - znacząco wskazała na swój dekolt.
- Uczciwe postawienie sprawy. - przyznał mężczyzna i jego dłonie powróciły do ugniatania i wielbienia dwóch oswobodzonych krągłości łącząc te pieszczoty z drapieżnymi i namiętnymi pocałunkami.- To jak zakończymy ten wieczór lady Stone?
- Właśnie tak. - Odparła z psotnym uśmiechem kobieta, wskazując okno - Tutaj mieszkam. Dziękuję za odwiezienie mnie. I liczę na dalszą, owocną współpracę.
- Niewątpliwie będzie owocna. Więc spotkamy się jutro o… dziesiątej może? Myślę że to będzie dobra godzina na omówienie przedstawienia dla paparazzich.- zaproponował mężczyzna profesjonalnym tonem i szybko odsunął się od Carmen siadając na swoim miejscu. Jakby nic nieprzyzwoitego nie zdarzyło się przed chwilą.- Pojazd będzie czekał pod domem.
- To dobry plan. Do zobaczenia zatem jutro, partnerze. - Carmen wysunęła w jego kierunku dłoń jakby byli raczej wspólnikami biznesowymi niźli kochankami, których mieli udawać.
- Do zobaczenia.- odparł Cranston ściskając mocno dłoń, jakby była mężczyzną.

Carmen wysiadła z powozu, pożegnała Amerykanina ruchem dłoni, po czym skierowała się w stronę wejścia do swojej posiadłości, której wciąż jakoś nie umiała nazwać domem. Choć szła powoli, spokojna, w jej głowie szalał huragan. Dlaczego nie zaprosiła tego przystojnego mężczyzny, który zdawał się być nie tylko chętnym, ale i bardzo umiejętnym kochankiem? Czy za coś się karała? A może tylko bała się “powtórki z rozrywki”, kiedy to ostatnio wdając się w romans, tak bardzo się w niego zaangażowała, że była gotowa opuścić służby jej królewskiej mości? Panna Stone starała się myśleć, że to właśnie ta druga opcja była prawdą i kierował nią wyłącznie zdrowy rozsądek. Dlaczego jednak czuła tak głęboki niepokój w sercu?


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline