Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2020, 22:24   #12
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Taksówka utknęła w niewielkim korku, który tworzył się przed podjazdem do Zamku.

- A , dziś jakieś wydarzenie.. – zagaił starszawy taksówkarz. – Ciągle tu jakieś rauty, pokazy, ludzie poubierani, eleganckie takie wszystko.. Kiedyś inaczej było, zamek to zamek, teraz to jakby… - wyraźnie szukał słowa – Taka hala wystawiennicza. Mniejsza. Jak Spodek w Katowicach, tylko on jako hala od razu był stawiany. Szwagier mi opowiadał, bo moja zona to ze Śląska, wie pani? Już 40 lat razem. Jeszcze trochę i medal za pożycie dostaniemy, prezydent sam wręcza. No, ale jakbym ja po prostu zabił, to już 15 lat bym był wolny… - zaśmiał się ze swojego żartu, brak reakcji ze strony Agnieszki wyraźnie mu nie przeszkadzał. – A wie pani, że tutaj są olbrzymie tunel pod Zamkiem? Cała sieć tych tunel, nie wiadomo, dokąd prowadzą… - staruszek wyraźnie się rozkręcał, nie przejmując się milczeniem Agnieszki. – Więźniowe je wykuwali, w czasie wojny. Tutaj wzięli tych z Gross-Rosen. Ale po mojemu, to one już tam dawniej były, i ci więźniowie tylko je odkopywali. Niemcy czegoś szukali, tyle pani powiem.
- No, ale Pani raczej na pokaz?
- zerknął do lusterka, taksując wzrokiem jej sylwetkę, dyskretny, choć wieczorowy makijaż z błyszczącymi, srebrzystymi cieniami do powiek, , dobrany do stroju, proste, gładkie, błyszczące włosy.
- Ta – mruknęła, konstatując w myśli, że warszawscy taksówkarze potrafili wyczuć nastrój klienta i jak ten nie miał ochoty na pogawędkę, to się przymykali.

Nadeszła w końcu jej kolej, lokaj otworzył drzwi pojazdu. Podała mu dłoń, pozwalając asystować sobie przy wysiadaniu z samochodu. Światła fleszy zaatakowały ją z wielu stron, nie spodziewała się takiej gali, ale ciało zareagowało odruchowo – zapozowała, przyjmując kilka wyuczonych póz, określanych jako „naturalne”. Posłała fotoreporterom kilka uśmiechów. Lubiła być w świetle fleszy, zapomniała już trochę, jakie to uczucie. Krew zaczęła żywiej krążyć w jej ciele, rozprowadzając endorfiny. Tak, to będzie dobry wieczór.

Krause wszedł na scenę i zaczął przemawiać. A raczej napawać, onanizować brzmieniem swojego głosu, obleśny typ. Słuchała z narastającą irytacja, aż padły słowa, na które czekały i które zarezonowały drżeniem jej duszy i napięciem w dole brzucha: mój mistrz i nauczyciel, Jean-Luc Goutier.. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc. Powtórzyła kilka razy, smakując każda głoskę. Oczywiście, był jej Mistrzem i Nauczycielem, gówniarz za dużo sobie pozwalał i wyobrażał. Zezłościła się, ale zaraz przyszło zrozumienie – Jean-Luc używał różnych metod, żeby inspirować. Może chciał zachęcić gówniarza, dostrzegł w nim jakiś potencjał, a ten wyobraża sobie nie wiadomo co…

Kiedy znowu wróciła myślami do sali, ta był pusta – czyżby wyłączyła się na chwilę? Znowu jakaś wizja? Odetchnęła głęboko i wtedy usłyszała gdzieś z boku komentarze innych widzów – ach, czyli po prostu przeszli dalej, a ona się zagapiła.

Szła powoli, wpatrując się w fotografie. Doceniła koncept i kompozycje. Szybko zauważyła powtarzające się elementy - trzy miecze, niebieskie róże, korona. A także skrzyżowane kości oraz kamienną urnę, i rewolwer. Coś jakby symbole okultystyczne… Tarot! Symbole kojarzyły się jej z tarotem. Co za bzdury… Ale musiała przyznać, że fotografie były intrygujące.

Druga część wystawy… było po prostu obrzydliwa. Być może niektórych kręciły takie tematy, jej zdecydowanie nie. Prześlizgiwała się wzrokiem po fotografiach, starając się nie przyglądać im specjalnie – ale fragmenty obrazów zahaczały się jej w mózgu, nie dawały się ignorować. Rany i okaleczenia wyglądały tak prawdziwie, że musiała sobie ciągle powtarzać, ze to tylko kreacja artystyczna. Mimo to napięcia narastało. Czuła się zbrukana, tak jakby samo przebywanie w towarzystwie tych okropieństw czyniło z niej sprawczynię. Jakby samą swoją obecnością dawała przyzwolenie na takie okrucieństwa, Gdyby nikt nie oglądał tych fotografii nie miały by po co powstawać, prawda? Rozważała wyjście, bo czuła się coraz bardziej zdegustowania i zniesmaczona, ale wtedy dostrzegła coś jeszcze – obserwatora i oczy. Oczy Jean-Luca, to było oczywiste, stał w głębi każdej kompozycji i obserwował swojego ucznia. A może widzów, którzy patrzyli na obraz? Agnieszka domyślała się, że taki mógł był zamysł Krausego. „Ty patrzysz na fotografię, ale jednocześnie ona obserwuje ciebie”. Ale kobieta wiedziała, że te tak naprawdę oczy patrzyły na nią. Ze to było przesłanie, które Jean – Luc dla niej zostawił. Dlaczego tak? Być może nie mógł, lub nie potrafił inaczej. Być może ktoś mu zabronił, być może uwikłał się w coś, co przerastało jego siły, możliwości i wpływy. A teraz mówił do niej. Zapraszał ja, przepraszał, przyciągał. To musiało być zaplanowane działanie, była tego pewna. Wiedział, skąd pochodzi i dlatego przysłał tutaj gówniarza.
Nie mogła przegapić tego znaku. Krause miał dla niej widomość, teraz była już tego pewna. Szła powoli., mniej już skupiając się na fotografiach, jako takich, a bardziej na samym obserwatorze w głębi. Jedna rzecz ja zaniepokoiła – oczy obserwatora wydawały się zmieniać, czasem było to znajome, czułe spojrzenie Jean-Luca, czasem zimne podkomisarza Kostrzewskiego. Podświadomość znów wciągała ją w grę, umieszczając mężczyznę w fotografiach, tak jak wcześniej umieszczała go w jej snach. Potarła skroń, zdezorientowana. Oddychała szybko, płytko. Co się z nią działo? Chciała zwrócić, ale ekspozycja się już kończyła… Jeszce parę kroków i stąd wyjdzie. I wtedy oczy na kolejnej fotografii, potwornie okaleczonej kobiety, znów się zmieniły – teraz były to surowe oczy jej ojca. Przycisnęła rękę do ust, żeby powstrzymać krzyk. Niepotrzebnie, brakowało jej powietrza, starała się napełnić płuca, odetchnąć głęboko, ale powietrze zgęstniało, .. ktoś wyssał z niego cały tlen. Przyśpieszyła, odwracając oczy od fotografii. Do wyjścia z sali były już dwa kroki…

Ktoś złapał ją za łokieć, drgnęła niespokojnie, podniosła wzrok.
- Nie powinna pani tam wchodzić - powiedział podkomisarz Kostrzewski. - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do samochodu.
Paradoksalnie - jego widok otrzeźwił ją. Poczuła się pewniej. Powietrze odzyskało swoją normalną gęstość. Nie chodziło o to, ze był policjantem. Po prostu zrozumiała, czemu widziała jego oczy na pracach Krausego. Był na wystawie, musiała zauważyć go kątem oka, a podświadomość znów spłatała jej figla. Odetchnęła i zapytała:
- Dlaczego?
- Bo to cię zniszczy i wszystko co kochasz
– dopowiedział krótko.
Prychnęła, zniesmaczona banalnością jego słów.
- Nie jesteśmy na ty, panie podkomisarzu – zaakcentowała jego stopień. – Proszę zabrać rękę.
- Pani Agnieszko
– nie cofał ręki. – Przeżyła pani ostatnio duży szok. Widzę, ze wystawa poruszyła panią. Proszę być rozsądną. To nie jest dobry moment , może pani tu wrócić jutro, czy kiedykolwiek… Teraz proszę wracać do domu. Odwiozę panią.

Potrząsnęła głową. Nic nie rozumiał. Przecież tu nie chodziło o wystawę… Jeśli dziś wyjdzie straci szansę na spotkanie Krausego i poznanie prawdy o Jean-Lucu.
- Veritas – powiedziała. – Rozumie pan? Prawda.
Zabrała łokieć i poszła w stronę kotary.

- Pożałuje Pani tego. To zmieni wszystko w Pani życiu. – dobiegły ją jeszcze słowa podkomisarza.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline