Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2020, 17:02   #130
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Pogruchotali mu rękę, ale to nic. Jedna wystarczyła na takich śmieci. Jeden z nich już leżał na ziemi, a krew obficie sączyła się z jego rozciętego łba. Drugi zaatakował go z lewej, licząc na łatwy łup. Błąd! Podbił mu rękę, a następnie wyprowadził proste kopnięcie w brzuch. Tamten wytrzeszczył tylko gały w wyrazie zaskoczenia, albo też w wyniku niemożności wzięcia wdechu. Nie mógł jednak dać mu odpocząć. Trafił go pięścią w szczękę, poprawił kolejnym kopnięciem w brzuch, a potem uderzył niby młotem w kark. Śmieć zleciał w dół i rąbnął o ziemię tuż obok swego kumpla. Martwy.

Ostatni, najwyraźniej orientując się, że został sam na placu boju, spróbował ucieczki. Nie rzucił się za nim niczym wściekły zwierz, chociaż wiedział, że tamten nie może uciec i był naprawdę wściekły. Przyłożył wskazujący i środkowy palec do czoła, skoncentrował się przez chwilę, a następnie posłał w kierunku uciekiniera dwie wiązki ki, z których jedna tańczyła wokół drugiej. Trafił bez problemu. Tamten zleciał z nieboskłonu niczym spadająca gwiazda. Czuć było uchodzące z niego życie.

Wylądował miękko obok dwóch trupów. Special Beam Cannon, technika którą posłał do grobu tego cholernego Son Goku. Od tamtej pory ją udoskonalił, skrócił też czas potrzebny na koncentrację praktycznie do minimum. Tak, stawał się coraz silniejszy. Tylko jak w takim razie mógł dać się zaskoczyć tej trójce błaznów, skutkiem czego zgubił tych bladych durniów, których śledził? Teraz mogli być gdziekolwiek, wykorzystując sekrety wykradzione z laboratorium Gero...

No nic, kiedyś jeszcze wypłyną, a on będzie gotowy na ponowne spotkanie. Teraz musiał wracać i zastanowić się co robić dalej. Chwycił mocniej swoje pogruchotane lewe ramię, krzyknął głośno i jednym pociągnięciem oderwał je od ciała. Chwilę później z kikuta wystrzeliła nowa ręka, identyczna jak ta poprzednia. Poruszył na próbę palcami, uśmiechnął się. Następnie wzniósł się powoli w powietrze.

Nigdzie jednak nie odleciał. Padł plackiem na ziemię sparaliżowany potwornym bólem. Jego klatka piersiowa dosłownie płonęła, nie mógł nawet krzyczeć. Działo się coś bardzo niedobrego. Po raz drugi w swoim życiu Piccolo poczuł autentyczny strach...


C-SGK1 bez problemu dotarł do Rottoro i jego towarzysza.

- Mogłeś się postarać o nieco delikatniejsze traktowanie, wiesz? - powiedział z wyrzutem olbrzym. - Albo chociaż ostrzeżenie. Dobra, co teraz?


W wyjściu z posiadłości nikt mu nie przeszkadzał. Zere'el przemknął koło strażnicy, w której niedawno ogłuszył dwóch ochroniarzy, minął zniszczone automatyczne działko i szedł dalej. Ostrożnie, nie za szybko, uważając na ochroniarzy. Nie zdążył jednak opuścić patrolowanego terenu, gdy rozległ się alarm. Najwyraźniej któryś z obezwładnionych faktycznie się ocknął. Teren rozświetliły dziesiątki reflektorów. Ransan cudem chyba tylko uniknął światła jednego z nich, kryjąc się w jakichś zaroślach.

Ale los zdawał się mu sprzyjać. Według danych ze skanera ochroniarze koncentrowali się na posiadłości. Zacieśniali wewnętrzny krąg, kosztem tych zewnętrznych. Bardzo logiczne działanie, o ile nie próbuje się złapać uciekiniera. Ale przecież oni tego nie próbują, prawda?

Zere'el z łatwością wyminął nieliczne czujki i patrole, które mu zostały, dopadł do granicy terenu Girmów, po czym zniknął w zaroślach.


Ciemność w oczach Marduka ustąpiła trochę tylko jaśniejszej ciemności. To dziwne, bo wydawało mu się, że oczy ma otwarte. I rzeczywiście po chwili upewnił się, że tak rzeczywiście jest. Przebywał jednak w ciemnym pomieszczeniu, w którym nie był w stanie dojrzeć nawet czubka własnego nosa. Czuł jednak, że jego ręce i nogi są skrępowane. Spróbował się poruszyć, ale natychmiast poczuł przeszywający jego ciało ból. Mimo starań nie był w stanie powstrzymać się od krzyku.

- Na twoim miejscu bym się nie ruszał - gdy ból minął, usłyszał głos, który zdawał się dobiegać z prawej, choć nie był w stanie dojrzeć jego właściciela. - Każdy poważniejszy ruch powoduje uruchomienie zabezpieczeń i serię rażenia prądem o specjalnie dla ciebie dostosowanych parametrach - głos był beznamiętny. Wyglądało na to, że jego właściciel ani nie współczuje Mardukowi, ale też nie czerpie radości z jego cierpienia. - Zrób więc sobie przysługę i wiś spokojnie.

"Wiś" było bardzo trafnym terminem. Marduk nie dotykał bowiem podłogi. Utrzymywał pozycję pionową, a jego ciężar utrzymywany był przede wszystkim przez obręcze, ciasno opasające jego tułów. Ręce miał nad głową, unieruchomione w nadgarstkach. Nogi skrępowane za kostki.

Zanim saiyanin zdołał spytać co tu się właściwie dzieje, oślepił go blask światła. Towarzyszył temu odgłos jakby otwieranych drzwi. Po chwili odgłos się powtórzył, a blask zniknął. Pojawiły się jednak kroki, powoli zbliżające się do Marduka od frontu.

- Obudziłeś się, jak słyszałem - stwierdził drugi głos, dochodzący z tego samego miejsca co kroki. Ten był oślizgły, ewidentnie kpiący. Nie robił najlepszego wrażenia. - Pewnie już się zorientowałeś, że lepiej dla ciebie żebyś się nie ruszał. To nie znaczy jednak, że nie możesz mówić, a ja baaardzo chciałbym z tobą podyskutować, hmm? Czeka nas dłuuuga dyskusja, mam nadzieję, że się cieszysz. Zacznijmy może od czegoś prostego. Jak ci na imię, hmm?


Zere'el wybrał sobie idealny punkt obserwacyjny. Do posiadłości Girmów prowadziła tylko jedna droga. Zaczynała się przy zjeździe z Królewskiej Autostrady i była czymś w rodzaju olbrzymiego podjazdu, bowiem wiodła tylko do posiadłości. Po obu jej stronach nie wybudowano absolutnie niczego, były tam tylko łąki i lasy. Taka była potęga Girmów. O ile Effard nie wybierze transportu powietrznego, gwardzista z pewnością go nie przegapi. Transport powietrzny był jednak mało prawdopodobny. Wyższe klasy uwielbiały obnosić się ze swoim bogactwem, a lepiej to robić dźgając nim w oczy prostaczków, niż przelatywać ponad ich głowami, co nie wzbudzi niczyjego zainteresowania.

Ransan nie musiał długo czekać. Ruch na drodze rozpoczął się nieomal zaraz po tym jak tylko przysiadł na trawce. Jednakże nie do końca tego się spodziewał. Do posiadłości gnała potężna kolumna. Szybkie, jednoosobowe ścigacze, opancerzone ciężarówki, słowem potężny konwój. Co więcej konwój wojskowy. Zere'elowi nietrudno było rozpoznać pojazdy, bowiem takie same widział na Arcose i w wielu innych kampaniach wojennych. Czy to możliwe żeby Effard załatwił sobie ochronę wojska? I to tak liczną? Przecież na tych ciężarówkach musiało być kilkuset żołnierzy.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline