23-09-2020, 11:08
|
#40 |
| Noc 26-27 czerwca 1996; Około godziny 22:00 Toreador siedział w tchnącej świeżym powiewiem kapitalizmu pizzeri przy tak zwanym Placu Artystów, skąd miał zaledwie krok od miejsca gdzie znaleziono Macieja. Jego espresso zdecydowanie było zrobione z wymogami sztuki i żaden barrista nie powstydziłby się samego przyrządzenia kawy, ale było coś w niej takiego, że Bleinertowi kojarzyła się z peerelowskimi lurami, które z kawą mogły mieć jedynie tyle wspólnego, że może kiedyś stały obok prawdziwej ciemno palonej arabici, czy nie mniej wykwintej robusty. Nawet nie mógł się przekonać co do walorów smakowych kawy bez ryzyka, że po chwili martwy organizm wampira wydali wszystko co nie było vitae w powodzi krwistych wymiotów.
W lokalu nie było już prawie nikogo. Spocony kelner, powoli jak mucha w smole w kiepsko dobranej różowej koszuli i niepasujący do niczego niebieskim fartuchu już brał się za sprzątanie. Z kuchni dobiegały odgłosy mytych kuchennych utensyliów. Fakt zamknięcia kuchni nie był dla Kordiana żadnym problemem. Jedzenie nie było już od lat w kręgu jego potrzeb, a przekonanie obsługi do pozostania otwartymi nieco dłużej też nie stanowiło przeszkody.
Nie minęło kilka minut, gdy do lokalu weszli pozostali członkowie koterii, przywiatni przez kelnera mało entuzjastycznym:
- Dobry wieczór. Proszę państwa kuchnię już mamy zamkniętą, zamykamy za chwilę... - Bleinert uśmiechnął się w myślach. Chłopak musiał klnąć na czym świat stoi, że tuż przed zamknięciem zjawiło się na miejscu kilku klientów.
Sowińska prychnęła tylko obojętnie i minęła całkowicie ignorując człowieka, po czym przysiadła się do Kordiana. Phillip chyba z grzeczności zamówił jeszcze dwie kawy, nim usiadł przy stoliku. Koteria była razem. |
| |