Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2020, 21:11   #61
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bożydar musiał przyznać, że jego starszy o kilka minut brat całkiem fajnie udawał upośledzenie i dalece idącą demencję. Chwał jak zawsze każdym zdaniem, a nawet wyrazem, gestem i emocją chciał coś zyskać i pokazać komuś jak bardzo wybiega pomyślunkiem naprzód. Niestety tym razem nie trafił na amebę umysłową tylko gościa, który miał w czaszce cholernie pofałdowany móżdżek. Być może nawet bardziej niż jajogłowy technik chociaż powiedzenie tego na głos mogłoby być niebezpieczne nawet dla najszybszego rewolwerowca Rubieży. Dar zaśmiał się wesoło na wieść, że Truposz miałby go przekonać do wypuszczenia Vanhoosa. William chyba naprawdę myślał, że to było możliwe… Kiedy były przywódca Syndykatu zaczął słowne przepychanki z Karlem nożownik przestał się uśmiechać. Mimo iż był rozluźniony to w każdej sekundzie był gotów podjąć działanie. Jak zawsze.

Bogumiła wiedziała, że kneblowanie mącicieli było jedynym rozwiązaniem, nikt jednak nie podzielał jej opinii. W efekcie wybrzmiało tylko nieme “A nie mówiłam”, gdy Karl z Truposzem doprosili się o swoje. Żyleta pokręciła głową nad marnością więzów brata i rzuciła się w kierunku swojej broni. Nie obrony głupich prowokantów.

William Vanhoose, którego znał świat należał do największych twardzieli na Rubieżach. Wielki, przerażający facet, którego reputacja wyprzedzała go o milę lub dwie. Kiedy taki typ chciał kogoś zabić mógł to zrobić pomimo krępujących więzów i przeciwności losu. Każda partia jego ciała była śmiercionośną bronią. Ręce, którymi mógł skręcić kark, nogi zdolne jednym kopem złamać kość udową i zębiska mogące rozszarpać tchawicę. W trakcie swojej paplaniny z Truposzem i krótkiej acz żywiołowej wymiany zdań z Karlem morderca powoli, systematycznie pracował nad poluzowaniem więzów u swoich stóp. Mimo iż młodszy z Coltów związał go solidnie to Vanhoose w chwili rozpaczy zdobył się na ten jeden cholernie szybki i zaskakujący skok rozpaczy.

U widzących to gapiów można było dostrzec różne stadia świadomości i reakcji. Jedni nie byli w ogóle świadomi tego co miało się stać. Do takich należał cel ataku - Karl. Drudzy doskonale wiedzieli co się święciło jednak w ich przypadku zawiodła reakcja. Do tej grupy należała Starsza Kapral Alternatywy Bogumiła Colt. Kobieta niemal obaliła się o własne nogi. Tego widoku przez najbliższe tygodnie nie będzie mógł zapomnieć jedyny i niepowtarzalny reprezentant trzeciej grupy. Rewolwerowiec, nożownik i szturmowiec od lat poszukujący po Rubieżach kogoś z szybszym refleksem niż jego własny. Bożydar Colt nazywany przez wielu pieszczotliwie "Bożydarem Pierdolonym Coltem" - szło go czasem pomylić ze starszym bratem nazywanym "Boguchwałem Jebanym Coltem" - idealnie odczytał zamiary mordercy i zareagował niemal szybciej niż magiczny sus Vanhoosa nastąpił.

Rewolwerowiec z nadprzyrodzonym refleksem doskoczył do Williama wybijając mu z głowy wszelkie głupie pomysły sportowym obuwiem firmy Nike. Rozpędzona noga nożownika trafiła zabójcę prosto w czerep zatrzymując go w połowie drogi do lśniącego od potu gardła Karla. Vanhoose został ponownie skrępowany wyuczonymi ruchami. Dar bez zbędnych uprzejmości i delikatności zajął się również kneblem. Na głowie bandyty dało się zauważyć guza, który nieznacznie ozdobił kącik jego czoła.

- Fakturkę za uratowanie życia wydrukujemy kiedy jajogłowi uwiną się z kabelkami. - rzucił z uśmiechem do Karla rewolwerowiec.

Caleb trząsł się rozbawiony pod swoim surdutem. Nie wiadomo co było większą przyczyną wesołości, but na twarzy Vanhoosa, koszący go w połowie drogi, czy wcześniej odnaleziony „trigger”.

Nie zostało już nic do rozgryzania, naprawdę nic – złapał oddech i przetarł wierzchem dłoni powieki. Brakowało mu tylko filiżanki z herbatą, którą mógłby popijać obserwując swoją egzotyczną zabawkę. Niczym znudzony arystokrata sprzed wieków. Zabawkę, której zasadę działania poznał i mógłby bez żalu wyrzucić. – Sam se ich przekonaj, panie dziesięć kilo ołowiu. Chętnie posłucham i jeszcze się pośmieje, uuuuuu nie rusz bo uuufo zrobi ci proktologie – odchylił się od podłogi, jakby niewidzialna ręka już próbowała zapodać mu sondę.

Mogli go bić, kopać, szydzić, pluć mu w twarz, Vanhoose wydawał się całkowicie skupiony na Karlu i chyba nawet nie zauważył, kto go spacyfikował. Swoje ciemne ślepia wbił w białowłosego i stało się jasne, że właśnie zapadł wyrok śmierci, że jeśli kanibal jakimś cudem przeżyje i odzyska wolność, poświęci resztę życia, żeby w krwawy sposób rozprawić się z Azylantem. Nie szarpał się kiedy, Bożydar mocował więzy a gdy Truposz zaczął z niego kpić, wydawało się, że zwraca się do sklepowego manekina a nie żywego człowieka. To była czysta nienawiść w swej pierwotnej formie. Okazało się jednak, że nie tylko takie emocje może wykrzesać z siebie legendarny lider Syndykatu Czaszek. Po jednym z policzków ciurkiem pociekły mu łzy.

Karl zbladł i gorzko przełknął ślinę, gdyby nie szybka reakcja Colta, leżałby teraz na ziemi, próbując rękami tamować tryskającą mu spomiędzy palców tętniczą krew. Wciąż jednak żył a gdy zobaczył jaką reakcję przypadkiem wywołał u kanibala uśmiechnął się paskudnie. Szybko jednak stracił zainteresowanie Vanhoose’em patrząc z pretensją na członków AdA.

- Mówił prawdę!? Chcieliście mnie stąd wyrzucić? W ten skwar? Mimo, że ledwo doszliśmy tu żywi!? – pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Padła taka propozycja, ale Ross się nie zgodził – Luis od razu wszedł w buty adwokata Coltów.

- Ale zgodził się, żeby zamknąć mnie tutaj! A co ja takiego zrobiłem!? Domagałem się tylko sprawiedliwości dla tego bydlaka – wskazał na Vanhoose’a – Chciałem, żeby zapłacił za swoje zbrodnie. Nie jakiemuś szeryfowi czy agentom federalnym! Tylko nam! Sami słyszeliście jak się chełpił, że zabił Maxa i naszych chłopaków! A potem rzucił na mnie!

Wśród ludzi dało się słyszeć pomruk aprobaty.

- Pierdolony doktorek albo jego siostra za chwilę znowu zaczną grozić mi bronią! Zrobią wszystko, żeby utrzymać to ścierwo przy życiu! Dlaczego mały Bernie – wskazał na niemowlę w rękach Azylantki – stracił matkę a tego potwora nie zjadły szczury?! Bo ktoś mu rozciął więzy!

Nie dało się nie zauważyć, że słowa Karla padły na podatny grunt. Jeszcze przed chwilą Boguchwał był dla nich mesjaszem, teraz jednak nie spoglądali już na niego tak łaskawie.

Truposz uniósł brew. Oderwał palec od czoła, którym relaksacyjnie prostował swoje zmarszczki. Nic dodać. Nie potrafił się nie zgodzić z azylantem, a korzyści w bronieniu kanibala też żadnych nie widział. Bardziej interesowały go same części i mocodawcy Vanhoosa. Zagubiony chłopiec na posyłki nie był już do niczego potrzebny. Zasłużył na swój los, bez różnicy, czy tylko wykonywał rozkazy, czy nie. Zero chęci współpracy, tylko zacięta płyta „musze iść, musze oddać”, irytujący kataryniarz. Caleb nie odzywał się, zaintrygowany jak z sytuacji spróbuje wybrnąć AdA.

- Ciężko się z tobą nie zgodzić Karl, ale pamiętaj, że to William uratował Berniego. - powiedział spokojnie Bożydar. - Gdyby nie Vanhoose malec podzieliłby los swojej rodzicielki. Mimo iż Vanhoose jest mordercą to jakiś cień człowieczeństwa, ludzki odruch, humanitarny czyn podpowiedział mu aby uratować dziecko bądź co bądź narażając własne życie. - dodał nożownik. - To, że padła propozycja wyrzucenia ciebie poza azyl nie oznacza, że ktoś by tak uczynił. Sam byłbym przeciw. I wiedz, że nie skwar byłby tam twoim największym przeciwnikiem tylko banda, która spaliła Nadzieję do gołej ziemi. - rewolwerowiec wstał i bawiąc się nożem kontynuował. - Vanhoose po dziesięciokroć zapłaci za to co zrobił wam, Maxowi, ale też dziesiątkom innych zabitych przez niego osób. Czy nie uważacie, że inni polegli z jego ręki, ich bliscy, czasem całe społeczeństwa czy osady, mają takie same prawo domagać się sprawiedliwości? Możemy zabić pustą skorupę, którą stał się Wesoły Williamek, ale wtedy nie dowiemy się nic co mogłoby polepszyć dzień jutrzejszy. Jedynie co byście zyskali to pusta, nie znacząca nic zemsta. - Dar spojrzał po zebranych azylantach. - Uważacie, że po jego śmierci czulibyście ulgę, ale mylicie się. Jestem pewien, bo byłem w waszym położeniu. Moją ciężarną ukochaną zabili z zimną krwią komuniści i mimo iż wybiłem cały oddział nie zyskałem nic. Nie przyszła ani ulga, ani spokój. Nic. Pustka. Uwierzcie mi, że takich jak William Vanhoose są dziesiątki i zabicie go bez próby ustalenia czegokolwiek, dowiedzenia się czegokolwiek, będzie jedynie pustym czynem. Kolejni jemu podobni będą katować kolejnych Maxów, będą niszczyć kolejne społeczeństwa i plugawić wszystko gdziekolwiek się pojawią. - nożownik schował nóż jeszcze raz spoglądając po twarzach zebranych. - Dlatego uważam, że śmierć Vanhoosa w tej sytuacji byłaby niczym więcej jak pustym czynem. Wasi polegli bliscy zdecydowanie woleliby rozsądek aniżeli kierowany nerwami odwet. Wiem, bo sam to przerabiałem. Byłem tam. - Dar usiadł ponownie czekając na odpowiedzi i komentarze. Wiedział, że tłum był silny kiedy miał pewnego lidera. Być może Karl posłucha go po raz kolejny i dojdzie do konkretnych, popartych doświadczeniem nożownika wniosków.
 
Lechu jest offline