Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2020, 21:11   #61
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bożydar musiał przyznać, że jego starszy o kilka minut brat całkiem fajnie udawał upośledzenie i dalece idącą demencję. Chwał jak zawsze każdym zdaniem, a nawet wyrazem, gestem i emocją chciał coś zyskać i pokazać komuś jak bardzo wybiega pomyślunkiem naprzód. Niestety tym razem nie trafił na amebę umysłową tylko gościa, który miał w czaszce cholernie pofałdowany móżdżek. Być może nawet bardziej niż jajogłowy technik chociaż powiedzenie tego na głos mogłoby być niebezpieczne nawet dla najszybszego rewolwerowca Rubieży. Dar zaśmiał się wesoło na wieść, że Truposz miałby go przekonać do wypuszczenia Vanhoosa. William chyba naprawdę myślał, że to było możliwe… Kiedy były przywódca Syndykatu zaczął słowne przepychanki z Karlem nożownik przestał się uśmiechać. Mimo iż był rozluźniony to w każdej sekundzie był gotów podjąć działanie. Jak zawsze.

Bogumiła wiedziała, że kneblowanie mącicieli było jedynym rozwiązaniem, nikt jednak nie podzielał jej opinii. W efekcie wybrzmiało tylko nieme “A nie mówiłam”, gdy Karl z Truposzem doprosili się o swoje. Żyleta pokręciła głową nad marnością więzów brata i rzuciła się w kierunku swojej broni. Nie obrony głupich prowokantów.

William Vanhoose, którego znał świat należał do największych twardzieli na Rubieżach. Wielki, przerażający facet, którego reputacja wyprzedzała go o milę lub dwie. Kiedy taki typ chciał kogoś zabić mógł to zrobić pomimo krępujących więzów i przeciwności losu. Każda partia jego ciała była śmiercionośną bronią. Ręce, którymi mógł skręcić kark, nogi zdolne jednym kopem złamać kość udową i zębiska mogące rozszarpać tchawicę. W trakcie swojej paplaniny z Truposzem i krótkiej acz żywiołowej wymiany zdań z Karlem morderca powoli, systematycznie pracował nad poluzowaniem więzów u swoich stóp. Mimo iż młodszy z Coltów związał go solidnie to Vanhoose w chwili rozpaczy zdobył się na ten jeden cholernie szybki i zaskakujący skok rozpaczy.

U widzących to gapiów można było dostrzec różne stadia świadomości i reakcji. Jedni nie byli w ogóle świadomi tego co miało się stać. Do takich należał cel ataku - Karl. Drudzy doskonale wiedzieli co się święciło jednak w ich przypadku zawiodła reakcja. Do tej grupy należała Starsza Kapral Alternatywy Bogumiła Colt. Kobieta niemal obaliła się o własne nogi. Tego widoku przez najbliższe tygodnie nie będzie mógł zapomnieć jedyny i niepowtarzalny reprezentant trzeciej grupy. Rewolwerowiec, nożownik i szturmowiec od lat poszukujący po Rubieżach kogoś z szybszym refleksem niż jego własny. Bożydar Colt nazywany przez wielu pieszczotliwie "Bożydarem Pierdolonym Coltem" - szło go czasem pomylić ze starszym bratem nazywanym "Boguchwałem Jebanym Coltem" - idealnie odczytał zamiary mordercy i zareagował niemal szybciej niż magiczny sus Vanhoosa nastąpił.

Rewolwerowiec z nadprzyrodzonym refleksem doskoczył do Williama wybijając mu z głowy wszelkie głupie pomysły sportowym obuwiem firmy Nike. Rozpędzona noga nożownika trafiła zabójcę prosto w czerep zatrzymując go w połowie drogi do lśniącego od potu gardła Karla. Vanhoose został ponownie skrępowany wyuczonymi ruchami. Dar bez zbędnych uprzejmości i delikatności zajął się również kneblem. Na głowie bandyty dało się zauważyć guza, który nieznacznie ozdobił kącik jego czoła.

- Fakturkę za uratowanie życia wydrukujemy kiedy jajogłowi uwiną się z kabelkami. - rzucił z uśmiechem do Karla rewolwerowiec.

Caleb trząsł się rozbawiony pod swoim surdutem. Nie wiadomo co było większą przyczyną wesołości, but na twarzy Vanhoosa, koszący go w połowie drogi, czy wcześniej odnaleziony „trigger”.

Nie zostało już nic do rozgryzania, naprawdę nic – złapał oddech i przetarł wierzchem dłoni powieki. Brakowało mu tylko filiżanki z herbatą, którą mógłby popijać obserwując swoją egzotyczną zabawkę. Niczym znudzony arystokrata sprzed wieków. Zabawkę, której zasadę działania poznał i mógłby bez żalu wyrzucić. – Sam se ich przekonaj, panie dziesięć kilo ołowiu. Chętnie posłucham i jeszcze się pośmieje, uuuuuu nie rusz bo uuufo zrobi ci proktologie – odchylił się od podłogi, jakby niewidzialna ręka już próbowała zapodać mu sondę.

Mogli go bić, kopać, szydzić, pluć mu w twarz, Vanhoose wydawał się całkowicie skupiony na Karlu i chyba nawet nie zauważył, kto go spacyfikował. Swoje ciemne ślepia wbił w białowłosego i stało się jasne, że właśnie zapadł wyrok śmierci, że jeśli kanibal jakimś cudem przeżyje i odzyska wolność, poświęci resztę życia, żeby w krwawy sposób rozprawić się z Azylantem. Nie szarpał się kiedy, Bożydar mocował więzy a gdy Truposz zaczął z niego kpić, wydawało się, że zwraca się do sklepowego manekina a nie żywego człowieka. To była czysta nienawiść w swej pierwotnej formie. Okazało się jednak, że nie tylko takie emocje może wykrzesać z siebie legendarny lider Syndykatu Czaszek. Po jednym z policzków ciurkiem pociekły mu łzy.

Karl zbladł i gorzko przełknął ślinę, gdyby nie szybka reakcja Colta, leżałby teraz na ziemi, próbując rękami tamować tryskającą mu spomiędzy palców tętniczą krew. Wciąż jednak żył a gdy zobaczył jaką reakcję przypadkiem wywołał u kanibala uśmiechnął się paskudnie. Szybko jednak stracił zainteresowanie Vanhoose’em patrząc z pretensją na członków AdA.

- Mówił prawdę!? Chcieliście mnie stąd wyrzucić? W ten skwar? Mimo, że ledwo doszliśmy tu żywi!? – pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Padła taka propozycja, ale Ross się nie zgodził – Luis od razu wszedł w buty adwokata Coltów.

- Ale zgodził się, żeby zamknąć mnie tutaj! A co ja takiego zrobiłem!? Domagałem się tylko sprawiedliwości dla tego bydlaka – wskazał na Vanhoose’a – Chciałem, żeby zapłacił za swoje zbrodnie. Nie jakiemuś szeryfowi czy agentom federalnym! Tylko nam! Sami słyszeliście jak się chełpił, że zabił Maxa i naszych chłopaków! A potem rzucił na mnie!

Wśród ludzi dało się słyszeć pomruk aprobaty.

- Pierdolony doktorek albo jego siostra za chwilę znowu zaczną grozić mi bronią! Zrobią wszystko, żeby utrzymać to ścierwo przy życiu! Dlaczego mały Bernie – wskazał na niemowlę w rękach Azylantki – stracił matkę a tego potwora nie zjadły szczury?! Bo ktoś mu rozciął więzy!

Nie dało się nie zauważyć, że słowa Karla padły na podatny grunt. Jeszcze przed chwilą Boguchwał był dla nich mesjaszem, teraz jednak nie spoglądali już na niego tak łaskawie.

Truposz uniósł brew. Oderwał palec od czoła, którym relaksacyjnie prostował swoje zmarszczki. Nic dodać. Nie potrafił się nie zgodzić z azylantem, a korzyści w bronieniu kanibala też żadnych nie widział. Bardziej interesowały go same części i mocodawcy Vanhoosa. Zagubiony chłopiec na posyłki nie był już do niczego potrzebny. Zasłużył na swój los, bez różnicy, czy tylko wykonywał rozkazy, czy nie. Zero chęci współpracy, tylko zacięta płyta „musze iść, musze oddać”, irytujący kataryniarz. Caleb nie odzywał się, zaintrygowany jak z sytuacji spróbuje wybrnąć AdA.

- Ciężko się z tobą nie zgodzić Karl, ale pamiętaj, że to William uratował Berniego. - powiedział spokojnie Bożydar. - Gdyby nie Vanhoose malec podzieliłby los swojej rodzicielki. Mimo iż Vanhoose jest mordercą to jakiś cień człowieczeństwa, ludzki odruch, humanitarny czyn podpowiedział mu aby uratować dziecko bądź co bądź narażając własne życie. - dodał nożownik. - To, że padła propozycja wyrzucenia ciebie poza azyl nie oznacza, że ktoś by tak uczynił. Sam byłbym przeciw. I wiedz, że nie skwar byłby tam twoim największym przeciwnikiem tylko banda, która spaliła Nadzieję do gołej ziemi. - rewolwerowiec wstał i bawiąc się nożem kontynuował. - Vanhoose po dziesięciokroć zapłaci za to co zrobił wam, Maxowi, ale też dziesiątkom innych zabitych przez niego osób. Czy nie uważacie, że inni polegli z jego ręki, ich bliscy, czasem całe społeczeństwa czy osady, mają takie same prawo domagać się sprawiedliwości? Możemy zabić pustą skorupę, którą stał się Wesoły Williamek, ale wtedy nie dowiemy się nic co mogłoby polepszyć dzień jutrzejszy. Jedynie co byście zyskali to pusta, nie znacząca nic zemsta. - Dar spojrzał po zebranych azylantach. - Uważacie, że po jego śmierci czulibyście ulgę, ale mylicie się. Jestem pewien, bo byłem w waszym położeniu. Moją ciężarną ukochaną zabili z zimną krwią komuniści i mimo iż wybiłem cały oddział nie zyskałem nic. Nie przyszła ani ulga, ani spokój. Nic. Pustka. Uwierzcie mi, że takich jak William Vanhoose są dziesiątki i zabicie go bez próby ustalenia czegokolwiek, dowiedzenia się czegokolwiek, będzie jedynie pustym czynem. Kolejni jemu podobni będą katować kolejnych Maxów, będą niszczyć kolejne społeczeństwa i plugawić wszystko gdziekolwiek się pojawią. - nożownik schował nóż jeszcze raz spoglądając po twarzach zebranych. - Dlatego uważam, że śmierć Vanhoosa w tej sytuacji byłaby niczym więcej jak pustym czynem. Wasi polegli bliscy zdecydowanie woleliby rozsądek aniżeli kierowany nerwami odwet. Wiem, bo sam to przerabiałem. Byłem tam. - Dar usiadł ponownie czekając na odpowiedzi i komentarze. Wiedział, że tłum był silny kiedy miał pewnego lidera. Być może Karl posłucha go po raz kolejny i dojdzie do konkretnych, popartych doświadczeniem nożownika wniosków.
 
Lechu jest offline  
Stary 30-09-2020, 18:33   #62
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Czas to pojęcie względne i nikt nie wiedział tego lepiej niż Ross Damon, staruszek, który jako jedyny mieszkaniec Azylu 47 pamiętał świat amerykańskich przedmieść, małych sklepików, barów, fabryk, kin samochodowych, autostrad, przydrożnych restauracji i moteli. W dwunastu godzinach życia małego Rossa mieściły się nudne lekcje, rodzinny obiad i mecze baseballa rozgrywane przed domem z kumplami z sąsiedztwa. Kilkadziesiąt lat później dwanaście godzin wystarczyło, by Ross spotkał jednego z największych bandytów Amerykańskich Rubieży, stracił ukochanych przyjaciół, znalazł się na granicy życia i śmierci po wyczerpującym marszu przez pustynię a potem omal nie został pożarty przez szczury. Zanim spadły bomby niewielu żyło na takiej intensywności, jednak w nowej rzeczywistości tak właśnie wyglądała codzienność ludzi, którzy mieli pecha przeżyć lub urodzić się w piekle zwanym kiedyś Ameryką. Nie tylko Azylantów z Nowej Nadziei, lecz też bojowników z AdA i wolnych strzelców, takich jak Truposz czy Rita. Człowiek przeniesiony w przyszłość, prosto z lat pięćdziesiątych doświadczając dwunastu godzin nieustającej walki o przetrwanie, paranoi, chorób, głodu i zmęczenia wpadłby w obłęd lub postarzał jak Karl, który w pewnym okresie swojego życia stracił pigment i przypominał czterdziestoletniego starca. Wyglądało jednak na to, że kolejne dwanaście godzin minie im zupełnie nieśpiesznie, w oczekiwaniu na powolny koniec, niczym w jakimś przedwojennym hospicjum. Gdy skończy się tlen zaczną umierać po kolei, jeden po drugim, najpierw najsłabsi jak Ross Damon i malutki Bernie, potem ci twardsi jak rodzeństwo Colt, Truposz i ich więzień, z którego winy się tu znaleźli. Żeby jednak oddać sprawiedliwość, to nie Vanhoose przybił gwóźdź do trumny, lecz żyleta, która dwie kondygnacje niżej pomyliła kable i spaliła terminal. Przez kolejną godzinę Rita z pomocą Boguchwała próbowała naprawić awarię, lecz wyglądało na to, że bez fachowej pomocy technika, nie uda się uruchomić systemu. Sterownia wydawała się na razie bezpieczną kryjówką. Czasem tylko coś przebiegło korytarzem a ogoniasty cień mignął na ścianie, ale łowczyni skarbów zachowywała się cicho, ostrożnie i bezszelestnie.

Dzięki kamerom Colt widział co się dzieje na zewnątrz komory ratunkowej. Szczury przemykały korytarzami pobudzone i świadome, że w pobliżu są żywi ludzie. Część wdrapała się z powrotem do szybów, gdzieś w ścianach słyszeli skrobanie pazurów. Komora ratunkowa miała swój własny system wentylacji, więc na razie nie groził im atak mutantów, ale co będzie potem, na ile zdeterminowane są te stworzenia?
- Z poziomu komory ratunkowej niewiele mogę zrobić – przyznał szeptem starszy z braci Colt naradzając się z rodzeństwem i Truposzem. Doktorek nie przekazał jeszcze mieszkańcom złych wiadomości, Azylanci nie mieli pojęcia jak w ciemnej dupie się znaleźli – Mogę spróbować nadać sygnał SOS. Obiorą go wszystkie działające terminale Protect America w okolicy. Być może jakieś znajdują się w DiscCity. Decyzja należy do was.
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć ich krótkofalówki zaczęły szumieć. Jedynie, w tej którą Boguchwał przerobił zwiększając moc fal radiowych, dało się jednak cokolwiek zrozumieć. Usłyszeli głos mężczyzny.
- Zmieniam moją ofertę robaki. Wydacie Ritę i Truposza, oddajcie ich złom a my pozwolimy wam żyć.
Technik zmienił obraz z kamer przełączając się na tą znajdującą przy włazie do bunkra. Zobaczyli kilkudziesięciu mężczyzn, wyglądających podobnie do tych, których nocą ostrzelali. Bandany z trupimi czaszkami na twarzach, blizny, tatuaże. Jeden z nich, karzeł z nienaturalnie wielką głową pełną guzów trzymał krótkofalówkę przy ustach i patrzył prosto w kamerę machając do nich. Za jego plecami żołnierze Syndykatu ciągnęli przez piasek ciężką metalową skrzynię.
- Nie ukryjecie się przed Syndykatem. Oszczędźcie sobie i nam czasu. Jeszcze możemy się dogadać. Odbiór.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 05-10-2020, 19:47   #63
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Drążone przez łzy ciężkie bruzdy w zmaltretowanej twarzy przerażającego kanibala skłoniły Bogumiłę do refleksji - każdy zasługiwał na swój los. Każdy bez wyjątku też zasługiwał na sprawiedliwość.

Znów uzbrojona po zęby maszyna do zabijania z ramienia Ada przystąpiła do Vanhose'a i zimną rękawicą otarła mu twarz, sprawdzając niby czy Bożydar za bardzo go nie poturbował. Lekko trąciła okutą w metal dłonią jego podbródek i pokręciła głową. Nie warto wypłakiwać przeszłości, skoro przyszłość jeszcze cokolwiek mogło zmienić.

Na krzyki całej bandy lokalsów nie reagowała. Stawiano ją pod murem, obrzucano kamieniami, pluto na biały pancerz. To nic, twarde płyty chroniły przed wszystkim co fizyczne i mentalne. Zbroja kiedyś należała do ich matki, najlepszego człowieka jaki stąpał po tej ziemi. Chciała być taka jak ona, więc nie mogła się poddać dezaprobacie tłumu. Ulec konstancji nieporozumień. Miała zamiar wziąć na siebie cała odpowiedzialność, kiedy to jej odrobinę starszy brat zażegnał sytuację wielką przemową, na którą natchnąć go mogło tylko bicie innego serca niż jego własne. Żyleta zaczęła podejrzewać, że Rita może zmienić coś więcej w ich życiu niż nagroda za doprowadzenie jej i Truposza do Disc City. Z resztą nie płacili najlepiej.

Wymarzona wybranka serca wojskowego jednak spierdoliła i wiedzieli to tylko oni. Terminal zdechł, nadzieja ledwo dychała. Bogumiła zgięła ciężki kark tuż nad Boguchwałem i zamigała mu jedno zdanie :

- "Wzywaj to SOS."

Nim cokolwiek zrobił, świat znów poszedł o krok na przód, a im trudno było go dogonić. Syndykat stał pod bramami Azylu, dawał ultimata nie wiedząc jak bardzo za chwile może być w dupie. Zignorowali ich. Za to zakładników - towarzyszy broni - nie. Truposz w najlepsze prawił z braćmi, a Bogumiła gotowała się z chęci do działania. Równy je rangą brat chciał snuć opowieści i ratować sytuację, tworzyć nić porozumienia, kreować nową więź, która być może zmusi wszystkich do działania. Była ona jednak gówno warta, tak samo jak wszystkie ich pomysły do tej pory.

- "32 naboje" - wygestykulowała. - "Musimy zrobić to inaczej, będę słuchać rozkazów, nic więcej." - skończyła jedyne zdanie, które było warte machania dłońmi w tej chwili.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 14-10-2020, 16:41   #64
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Na klaustrofobicznej przestrzeni komory ratunkowej aktorzy pierwszo i drugoplanowi robili wszystko by ich dramat nie zmienił się w tragedię. Jegomość, z którego można by wyciskać tusz do tatuażu. Olbrzym, co bez problemu dostałby angaż jako twarz marki swoich butów. I kobieta w pancerzu, porozumiewająca się za pomocą zgrzytów przekładni i szumu pracującej hydrauliki. Był również technik, potrafiący dwoma pierwszymi słowami sprawić by ludzie go znienawidzili. Boguchwał szybko zmienił częstotliwości w krótkofalówce i znów połączył się z Ritą. W krótkich, żołnierskich słowach, nieprzystających człowiekowi nauki, przedstawił żylecie problem, jaki czekał na nich przed wrotami do Azylu.
Przytargali chyba ciężki sprzęt. Spotkałaś się kiedyś z przypadkiem by ktoś sforsował główne wejście? – zapytał w pośpiechu.

Owszem, ale wymagało to użycia silnego ładunku kumulacyjnego. Ważącego przynajmniej kilkadziesiąt kilogramów – łowczyni skarbów znała przypadek.

Problemów nigdy dość, pomyślał Truposz na zasłyszane nowości. Powlókł się przygarbiony w stronę Boguchwała. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej dzierżył krótkofalówkę.
Zrób madżik trik z zasięgiem – grzecznie poprosił Technika szturchając go anteną. – W obecnych warunkach nie da się pracować – poskarżył się.
Zajrzał przez ramię inżyniera Alternatywy, starając się wychwycić co go tak bardzo zajmowało przez ostatnie godziny. Wyświetlacze, ciągi liter, klawisze… o, miał tu nawet podgląd z kamer.
Cześć Caroline, widzę cię – kapelusznik pomachał do ekranu, nadając przez radio ciąg niezrozumiałych trzasków. – Widzisz, zupełnie się nie da. – podkreślił, przesadnie wyginając kąciki ust w dół, przybierając minę smutnego klauna.
Banda z Syndykatu robiła wrażenie. Wrażenie ludzi, którzy pokonali szmat pustyni i przyjdzie im postać w niemiłosiernym słońcu jeszcze dłużej. Mieli szefa cierpiącego na robofilię i byli gotowi bez wahania zdechnąć, żeby go zaspokoić. Choć duża głowa karła podpowiadała raczej, że nie jest w ciemię bity i nie przyszedł nieprzygotowany.
Schrony wytrzymywały wybuchy bomb atomowych. Może to coś do przełamania zabezpieczeń terminalu? – strzelił, wlepiając się w ciężką skrzynie.

Boguchwał wymienił sie z Truposzem krótkofalówkami po czym zgodnie z życzeniem kapelusznika zaczął grzebać we wnętrznościach jego radia.

Samedi badał nabytek od Technika, potrząsając nim przy uchu. Czary działy się w środku.
Miło z waszej strony. Minęło pięć minut, a jeszcze nie stoję na zewnątrz – zaharczał, brzmiąc przy tym jakby było mu wprawdzie wszystko jedno. – Sądzę, że bym się wykpił. Prędzej wykorzystają moje umiejętności niż zabiją, a Ritę można by im sprzedać jako martwą. Pytanie, do jakich celów chcą użyć części, bo na pewno złyyych – patrzył bystro i cwanie. – Więc naprawdę nic o nich nie wiecie, nic a nic? – próbował podejść grupę uderzeniową.

Nawet bardzo miło – odpowiedział Bożydar po chwili. – Wiesz, że nie wydamy im ani ciebie ani Caroline więc zajmijmy się lepiej wyjściem z sytuacji a nie gdybaniem. Wolałbym o czymkolwiek związanym ze szrotem rozmawiać tylko z tobą, na osobności, z wyłączonym radiem na wypadek gdyby podsłuchiwali – nożownik zerknął na siostrę.
Wydaje mi się, że zasługują na nieco informacji. Wiele nie wiemy, ale niech chociaż plus minus czują za co mogą kopnąć w kalendarz – rewolwerowiec szukał u siostry potwierdzenia swoich słów. Starszego brata nawet nie pytał, bo doktorek gdyby mógł poturbował by Dara za to co już powiedział.

Nie potrzeba mi szczegółów, wystarczy ogólny kierunek – Willburn otworzył szerzej oczy, zaintrygowany. Musiał lubić szarady. Ich łamanie, bo rozwiązane stawały się nudne. – Mam kilka typów, niczym nie popartych, poza tym że to rzecz pożądana. Zaawansowana technologia obcych, produkt zbuntowanej SI, istotne dane, ulubiony robo–dog szefa pokurcza. Chociaż, gdy się dowiem… stracą urok, teraz mogą być wszystkim – możliwość wszystkiego była ekscytująca.
Wyjście z sytuacji… – zmienił gwałtownie temat. Rozgrywał warianty. – Użyć blaszaki – wskazał na roboty widoczne na ekranie monitorów. – Założyć im plecaki z częściami. Sterując zdalnie, wejść w skupiska szczurów. Oni muszą je odzyskać, inaczej szef ich zajebie. Grać na czas. Słońce, brak tlenu w powietrzu, rad, polon. Mają położenie równie chujowe jak nasze, a będzie jeszcze gorsze. W rękę robota można włożyć dodatkowo granat i grozić wysadzeniem złomu. Przydatne w negocjacjach. A gdy przebiją się przez wrota, co raczej zrobią na pewno, przydałoby się wykorzystać dywersje, odwracającą uwagę gryzoni i spróbować przejąć komorę ratunkową na niższym poziomie. One mają oddzielne wentylacje? Zyskamy kolejnych dwanaście godzin? – zapytał, nie będąc pewien.

W sumie w swojej zgadywance nawet trafiłeś – zaśmiał się Dar. – Nie będę jednak ci dalej wyjaśniał, bo zepsuję zabawę. Ten pomysł z robotami i częściami wśród szczurów dobry. Ciekawe ilu ludzi by stracili w walce z hordą. W naszym położeniu nie ma co myśleć o częściach. Jak wyjdziemy z tego cało można uznać to za wystarczający sukces – nożownik uśmiechnął się lekko. Mimo iż akcja nie toczyła się po jego myśli to był ciekaw co wymyśli jajogłowy szef Syndykatu.

Żeby użyć blaszaki, najpierw trzeba przywrócić do działania główny terminal – odpowiedział gorzko Boguchwał – A żeby przywrócić do działania terminal muszę się dostać do sterowni.

Obserwowali co dzieje się na zewnątrz włazu. Łupieżcy otworzyli skrzynię a następnie wyciągnęli ze środka coś co wyglądało na agregat prądotwórczy. Następnie zaczęli wyjmować kolejne części jakiejś maszynerii. Działali szybko, sprawnie, jak żołnierze, którzy w czasie powodzi budują w pośpiechu pontonowy most, albo zawodowi włamywacze w trakcie decydującego skoku. Gdy jedni składali poszczególne elementy, drudzy podłączali kable do generatora, idealna synchronizacja, czysty profesjonalizm. Karzeł spokojnie przyglądał się pracy swoich ludzi, co chwila uśmiechając się do kamery.

Miałeś rację Truposzu! – starszy z braci Colt z niedowierzaniem przyglądał się konstrukcji, a Truposz z podobną manierą Coltowi. Przyznał rację komuś innemu niż on sam, co było zupełnie do najstarszego z braci niepodobne. W czasie ucieczki musiał oberwać w głowę, albo zadziałał brak tlenu. Machina rozrastała się w oczach i przypominała… naręczny terminal powiększony do rozmiarów samochodu osobowego.

Oni budują przenośny terminal! Moc obliczeniowa tej maszyny….musi być ogromna! – Boguchwał pokręcił zrezygnowany głową, ale w jego oczach dało się zauważyć też nutkę nieskrywanej fascynacji sprzętem.
Jeśli mają ze sobą w miarę ogarniętego technika to kwestia paru minut jak wejdą do bunkra! Tyle, że ta maszyna jest większa niż wszystkie inne, które widziałem. Po co jej takie mocne bebechy!? Może Vanhoose będzie wiedział?

[MEDIA]https://media1.tenor.com/images/70577dc32eae40cb875bf43c5753e639/tenor.gif[/MEDIA]

Ostatnia szansa – usłyszeli w krótkofalówce głos karła, który mówił do nich spoglądając w kamerę – Gdy wrota się otworzą zaczną ginąć ludzie.

Caleb przyglądał się jak Bogumiła idąc za radą brata, zaczęła przekonywać Vanhoosa do współpracy, co polegało w skrócie na plasku w twarz i wyjęciu knebla. Bożydar rzucił pomysł by przebić się z bratem do sterowni, ale w obecnej sytuacji nie wydał on Calebowi zbyt sensowny, mieli mało czasu, a podróż była na pewno niebezpieczna. Puścił go mimo ucha, przysłuchując się lepiej radiowej rozmowie Willa z kumplem z Syndykatu. Składała się z niewielu słów, choć niosących wiele informacji. Zakończyła echem niesionym w głębi czaszki kanibala po głuchym uderzeniu w potylice. Jeśli Vanhoose nie potrafił sam ugryźć się w język, milcząca kobieta w pancerzu była pierwsza by mu pokazać jak to się robi.

Moriarty! Słyszysz mnie!? – kanibal krzyknął do krótkofalówki, którą starszy z braci Colt przyłożył mu do ust.

Szef? To ty żyjesz!? – Radio zatrzeszczało, ale bez problemu rozpoznali głos karła.

Przekaż Vanhoose’owi, że niczego nie powiedziałem! Nie pisnąłem ani słówka! Robot...

Tak to szło. Baron zachichotał pod nosem.
Niezłe z was pojeby – skomentował rozmowę więźnia, który jednak Vanhoosem najwyraźniej wcale nie był, albo miał rozszczepienie jaźni. – Chyba nagle przestałeś być wart dziesięć kilo i można cię bez problemu rozwalić, ale wciąż jednak „szef”, więc zabawniej zrobić żywą tarczę i pozwolić twoim ludziom się wykazać, wedle własnego życzenia. Pozwól, że narysuję tarczę na czole, będzie im łatwiej trafić. Nic do pisania, tylko nóż, sam rozumiesz.
Wyciągnął przerośnięty krajalnik kuchenny i niezgrabnie manipulując zabrał się do roboty przy skórze, czy to w przypływie sadystycznych skłonności, czy dla chorego żartu. Wizja postawionego do pionu łóżka z przywiązanym “Williamem” na froncie ich oddziału bardzo mu się najwyraźniej podobała.
Nie ma miejsca na konspirację. Szanowni państwo… – odwrócił się do azylantów, co jeszcze bardziej pogorszyło dokładność. – Ładujcie karabiny, budujcie z pryczy barykady. To nasz ostatni bastion, albo my, albo oni.
Podszedł do burmistrza i odebrał swoją maskę tlenową.
Rozumiem, że z poziomu “tego” terminala nie jesteś w stanie jakkolwiek uprzykrzyć im życia? – zapytał jeszcze dla pewności Boguchwała, nie spodziewając się pozytywnej odpowiedzi.
No i dobrze, niech się przebijają – wyglądał na mocno zdeterminowanego by dzisiaj nie umierać. – Zobaczymy jak daleko karzełek dobiegnie na swoich krótkich nóżkach.

Terminale w komorach ratunkowych to okrojone modele, mogę spróbować uruchomić system obronny, w razie gdyby próbowali sforsować drzwi do komory – odpowiedział doktor nerwowo zerkając na ekran monitora.

Karzeł wyglądał na lekko zdezorientowanego, po tym jak usłyszał głos Vanhoose’a, czy też człowieka, który się za niego podawał. Przez chwilę konsultował coś ze swoimi przybocznymi po czym przyłożył krótkofalówkę do swej guzowatej gęby. W radiu Boguchwała wybrzmiał głos skrzekliwy głos Moriartiego.
Pan Vanhoose nie będzie zadowolony, że dałeś się złapać żywcem.

Kanibal leżał na ziemi oszołomiony ciosem. Próbował coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się cichy jęk.

Jedyne co mogę dla ciebie zrobić szefie, to poprosić, żeby twój dzieciak za długo nie cierpiał. Przykro mi że tak wyszło, pamiętaj że to nic osobistego.

Łupieżcy tymczasem zaczęli kończyć składać sprzęt. Wyciągnęli klawiaturę numeryczną znajdującą się przy włazie po czym zaczęli podpinać przewody pod kable. Agregat został uruchomiony, maszyna zaczęła trząść się i kolebotać pracując na pełnych obrotach.

Ta maszyna….terminal – wyszeptał fałszywy Vanhoose – służy nie tylko do otwierania wrót. Oddajcie im robota. Oddajcie im tego pierdolonego robota, proszę….

Wojskowa popatrzyła na dzieło Truposza i zawinęła wyimaginowany wąs – “artysta, prawdziwy artysta!” – nie wybrzmiało, ale doceniła jego twórczość skinieniem głowy i podniesionym w górę kciukiem.

Wytatuowany typ spod ciemnej gwiazdy zgiął się wzdłuż ręki przyłożonej do pasa, podbudowany, że jego sztuka zadowoliła oczy odbiorców o wybrednych gustach.
No i teraz wszystko się układa – strzyknął śliną między zębami. – Dobrze zamieszałeś. Poszedłem za tłumem i nawet nie podważałem, że mógłbyś być kimś innym. Choć sporo rzeczy nie pasowało, twój Vanhoose był wyjątkowo zmiękły.
Truposz wyszczerzył się, że klocki powskakiwały na miejsce bez forsownego wciskania na siłę.
A do czegóż może jeszcze ona służyć, skoro poruszyłeś temat? Nie chce zgadywać. Za często trafiam, ale być może chociaż tym razem się mylę.

 

Ostatnio edytowane przez Cai : 14-10-2020 o 16:46.
Cai jest offline  
Stary 15-10-2020, 12:50   #65
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
W kupie weselej! Chyba, że jest to kupa syndykackiego ścierwa tłocząca się pod bramą twojego jedynego schronienia współdzielonego z ich przywódcą, swoim rodzeństwem, zdziwaczałym medykiem i chałastrą wiejskich głupków. Podsumowując sytuacja była przesrana, a oni pływali w tym szambie po same uszy próbując utrzymać się na powierzchni. Było tak źle, że spróbowali chwycić się nawet Vanhoose’a jak spłuczki od sracza. Ten jednak wpadł w kolejną katatoniczną otchłań, która uspokajała oblicza żadnego krwi tłumu, a czwórce speców od wymyślania rozwiązań znacząco utrudniała zadanie.

Na hasło technika, o znajomości tematu przenośnego terminalu syndykatu przez Williama, Bogumiła przyciągnęła wywoływanego do odpowiedzi bliżej narady. Nie miała na razie zamiaru dzielić się wszystkim z resztą osadników. Panika była im teraz najmniej potrzebna.

Po chwili Żyleta, nie widząc żadnej reakcji Vanhoose’a na zmieniającą się sytuację, klepnęła go lekko w twarz. Ocucony najwidoczniej nie śledził tego co działo się na ekranie i najpewniej nie był nawet świadomy, że przybyła odsiecz. Uderzony w policzek popatrzył na wojskową pytająco. Może i by coś powiedział, ale knebel włożony głęboko w usta mu to uniemożliwiał. Choć rozpuszczanie kanibalowego jęzora miało sens jedynie przy odpowiednim zapasie kwasu, w którym można by było go rozpuścić to kobieta niczym sędzia na ringu skierowała Boguchwała do Williama i poprosiła ruchem ręki o powtórzenie pytania. Następnie zarządzając czas rozkneblowania gangera na jedną minutę.

Na prośbę siostry spec zwrócił się do kanibala wyjaśniając sytuację:

- Pod włazem stoją twoi ludzie, dowodzi nimi karzeł z wodogłowiem. Mają ze sobą przenośny terminal. Nigdy nie widziałem podobnego sprzętu, do czego on służy?

Vanhoose uśmiechnął się na słowo „karzeł”, zapewne kojarząc towarzysza broni, ale dalsza część zdania wywołała na jego twarzy coś, co można śmiało nazwać niepokojem.

- Dajcie mi z nim pogadać – zażądał. Doktor niepewnie spojrzał na Bogumiłę czekając na jej decyzję, na co kobieta wzruszyła ramionami i wyjęła Williamowego Colta, którego wprawnie naciągnęła i odbezpieczyła. Ustawiła się nad kanibalem celując mu w głowę, ale swoją sylwetką zasłaniając całą rozgrywającą się scenę. Dwa słowa za dużo i będą sypać się trupy. Jedyna szansa na odpalenie w odpowiednim czasie robotów zdechła wraz z terminalem. Teraz, nawet z pomocą wszystkich świętych, raczej nie dadzą rady dobiec do sterowni na czas, więc warto było spróbować choćby tego.

Pierwsza próba, jak przy większości wydarzeń w życiu przeciętnego przetrwańca, skazana była na porażkę. Na słowo “Robot” Bogumiła uderzyła dwukrotnie w głowę zbira kolbą pistoletu. Nastąpił koniec zabawy. Jeśli po pierwszym uderzeniu nie stracił przytomności to po drugim nie miał szans zostać wśród kontaktującej części tego ich małego społeczeństwa. Nienaturalny sadyzm mogły tłumaczyć wezbrane w niej nerwy - to nie był ten Vanhoose, którego szukali. Cała ta zabawa z ratowaniem gangusa była psu na budę. Nie będzie za niego ammo, nie będzie niczego.
Żyleta wściekła na kapusia zamigała do Bożydara :

- “Jak chcesz to powiedz Karlowi, że jest jego. Już go nie potrzebujemy.”

Dar spojrzał na siostrę po czym przecząco pokręcił głową. Truposz zachęcony tym zaprzeczeniem zachichotał opętańczo i wziął się do skaryfikacji nieprzytomnego znacząc mu nożem na czole wielki celownik. Robota może nie była zbyt piękna, ale sam akt wandalizmu na udawanym przywódcy syndykatu przysporzył starszej sierżant wielu przyjemnych odczuć. Takich jak obojętność względem fałszywego Vanhoose i uznanie dla nieustępliwości cyrkowca, który znudzony ciężkim marszem w kierunku wyjścia z impasu zaczął nawoływać do broni. Na co Bogumiła odpowiedziała natychmiast uderzeniem pięści o metalowy napierśnik. Wybrzmiało huknięcie przynoszące na myśl tylko jedną onomatopeję - BOHURT!

Za to pozostali ludzie wewnątrz komory ratunkowej byli coraz bardziej zaniepokojeni. Wcześniej zajęci swoimi sprawami zaczęli się tłoczyć przy bojownikach z AdA i baronie Samedi, przysłuchując się ich rozmowie. Ta zaś rozgorzała w najlepsze. Starszy sierżant przekonywał wszystkich jak wiele mogą jeszcze ugrać w tej grze jeśli tylko ktoś z syndykatu zacznie z nimi współpracować. Propozycję Bożydara trafiła na podatny grunt i niezidentyfikowany ganger uniósł opuszczoną wcześniej z rezygnacji głowę. We wzroku pełnym rozpaczy obudziło się coś na kształt nadziei. Znów chciał połączyć się z pokurczem, który stał już przy przenośnym terminalu z niezdrowym zapałem stukając w klawiaturę.

Dla Żylety układanie się z bandziorami nijak miało się do zasad wyniesionych z rodzinnego domu. Tym bardziej nie chciała zgodzić się na dalsze paktowanie z nimi. Odmienne wspomnienia z dzieciństwa wyniósł widać Dar, bo uparł się, że woli żyć jak suka, niż pozwolić umrzeć całemu stadu. Dla Miłej nie mieli już wyjścia. Nikt jednak poza Boguchwałem nie słuchał przemilczanych słów rozsądku. Do niego więc zwróciła się z pytaniem o ocenę sytuacji. Odpowiedział jej na migi:

-„SOS wysłany. Pozostaje czekać”

Zwłoka jednak nie była wskazana, bo upał na zewnątrz wydawał się nie robić na guzowatym Moriartym wrażenia. Był całkowicie skupiony na swojej robocie z terminalem o mocy obliczeniowej zbliżonej zapewne do jednostki obcych. Reszta Łupieżców stała za nim z bronią wycelowaną we wrota, co chwila przecierając pot lejący się z czoła.

Widząc na ekranie całą scenę spod wrót bunkra Luis wyglądał na zdezorientowanego zupełnie jak większość Azylantów. Zwrócił się rodzeństwa Colt i Truposza:

- Powiedzcie co się dzieje!? Ludzie są przestraszeni, kto nas tu podusi, o czym wy mówicie? Co mamy zrobić z tą amunicją? Tu jesteśmy bezpieczni, komory ratunkowe zbudowano przecież na wypadek takich sytuacji!

W komorze namacalnie dało się wyczuć rosnącą panikę i strach. Ludzie zaczęli nerwowo szeptać między sobą. Mały Bernie, cudownie ocalony przed kilkoma kwadransami z rzezi znów zaczął głośno płakać. Wybawienie od resztek spokoju przyniósł malowaniec, który najpierw omiótł spojrzeniem otoczenie, a potem przemówił zakładając widać, że ma przed sobą twardych mieszkańców pustkowi, którzy zniosą tyle samo co oni sami:

Kolejny dzień w postapokaliptycznym piekle, Luis. Syndykat próbuje przełamać z zewnątrz zabezpieczenia Azylu. Przyciągnęli sprzęt tak zaawansowany, że nasz dobry człowiek od elektronów i kabli aż dostał erekcji.

Boguchwał popatrzył krzywo na Truposza, ale nic nie powiedział. Włączył krótkofalówkę i przyłożył ją do spuchniętego policzka kanibala. Nadszedł czas na drugie podejście do guzowatego:

- Moriarty, odbiór! Wstrzymaj atak! – Łupieżca wyraźnie odzyskał rezon, głos miał pewny i zdecydowany, jak na przywódcę przystało. W istocie był przywódcą, świat nie znał innego Williama Vanhoose, to on wraz ze swoją bandą popełnił wszystkie zbrodnie, to jego głowę płacono kilogramami amunicji. Człowiek, od którego przejął nazwisko przez te wszystkie lata musiał pozostawać w cieniu i sterować wszystkim zza kurtyny. Ale teraz wiedzieli o tym tylko nieszczęśnicy uwięzieni razem z nim w przeciwatomowym bunkrze.

- Wiesz, że nie mogę zrobić tego szefie – zaskrzeczał karzeł – Za późno na negocjacje. Jestem już prawie w środku.

- Oni nie mają o niczym pojęcia! Słyszysz!? Ten robot jest w częściach, nie ruszali go, nie próbowali go poskładać. Nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia.

- Powiesz wszystko, żeby ratować syna…

- No pewnie, że kurwa powiem wszystko, ale nie kłamię, do chuja! Przysięgam na grób Lany, że to prawda! Spędziłem z nimi kilkanaście godzin, badałem co wiedzą. Gówno wiedzą, są jak dzieci we mgle. Oddadzą robota, ale dałem im gwarancję, że zostawimy ich w spokoju.


W radiu zapadła cisza. Wydawało się, że trwa wieczność. W końcu jednak Moriarty odezwał się niepewnie.

- Muszę to skonsultować z panem Vanhoose…

- Jego zostaw mi! To ja przed nim odpowiadam! Ci którzy mnie złapali to twarde skurwysyny, mają maski gazowe, odetniesz tlen, ale ich nie zabijesz, będą walczyć. Założę się, że już wysłali SOS, zanim się z nimi uporacie przybędzie kawaleria z DiscCity.


Kolejna cisza.

- Przynieś złom. Masz pięć minut – zadecydował karzeł.

- Problem w tym, że nie mogę. Mamy tu mały problem ze szkodnikami. Wytłucz ich a ja przyniosę robota.

Boguchwał zauważył pierwszy jak ekran terminalu migota, a kamery znajdujące się w komorze zaczynają żyć własnym życiem. Kobieca twarz sztucznej inteligencji Azylu zbudowana z zielonych cyferek zaczęła rozsypywać się jak piasek by za chwilę znów łączyć w kreski i kontury, które utworzyły paskudną cyfrową gębę karła. System został przejęty.

- Tak, rzeczywiście macie problem – zauważył Moriarty, który najwyraźniej miał przed sobą obraz z kamer i widział co dzieje się w środku – Zaraz się tym zajmę szefie.

Przez jakiś czas nie działo się nic. Karzeł po prostu stał przy terminalu, wpisywał kolejne komendy. Po chwili obraz z kamery na terminalu w komorze się zmienił i zobaczyli korytarz, po którym biegały szczury. Pojedyncze osobniki nie miały siły ustać na swoich krótkich nóżkach, drżały w konwulsjach, by po kilkudziesięciu sekundach całkowicie znieruchomieć. Dołączały do nich kolejne, silniejsze sztuki a po paru minutach, ani jeden mutant już się nie poruszył. Tunel usiany był trupami, łysych, powykręcanych chorobą zwierzęcych zwłok, wyglądał jak upiorne miejsce kaźni. Być może szczury były w stanie przetrwać zagładę atomową, lecz pozbawione tlenu były równie bezradne jak każdy inny gatunek ssaków. Vanhoose gestem kazał Bożydarowi rozłączyć się, po czym zwrócił do Bożydara.

- Tylko tyle mogłem zrobić Colt. Nie będę wam mydlił oczu, karzeł jak tylko dostanie złom, zrobi z wami to samo co ze szczurami. Powiedziałem, że nadaliście sygnał SOS, więc będzie mu się spieszyło, nie zaryzykuje spotkania z ludźmi z DiscCity. To wasza jedyna szansa, żeby się ich pozbyć. Oddacie mu robota i wrócą do swojego kurwidołka.

Vanhoose nie powiedział tego głośno, ale było jasne, że jeśli karzeł odetnie tlen przeżyją tylko ci, którzy mają maski. Reszta zginie.Tymczasem radio zaszumiało a z głośnika rozległ się znów skrzekliwy głos Moriartiego.

- Droga wolna szefie. Czekam przy włazie. Pośpiesz się.

Kanibal spojrzał na rodzeństwo Colt i Truposza, czekając na ich decyzję.

- Daj mu ten złom. - powiedział Bożydar patrząc na Truposza. - Jeżeli mam wybierać to wolę życie tych ludzi niż wór blach i śrubek. - dodał Colt równocześnie ukradkiem pokazując coś na migi bratu. Poza trojaczkami nikt raczej nie znał tego języka.

- “Unieszkodliw maszynę zabierając jakąś małą, prostą do przeoczenia, ale bardzo ważną rzecz. Założe się, że nie będą tego składać do kupy przed azylem kiedy z DiscCity już ruszyły posiłki.”

Może nie wiemy nic o robocie, ale poznaliśmy sekret, który i tak wpędza nas do grobu.Caleb rozpiął klamry i pozwolił metalowym częściom ponownie przywitać się z podłogą. Pozostający w cieniu, szara eminencja. Skoro był anonimowy, nie musiał oddawać w spadku swoich personaliów. Choć zabieg był ciekawy. – Vanhoose Vanhoose pewnie źle przyjmie wyciek, więc gdy już otworzy się właz, nie wychodźcie na zewnątrz, nie bądźcie jak puszki na podeście – dzielił się zagrożeniami, które dostrzegł. – Mury przy wrotach dadzą nam osłonę, której oni nie mają. Powietrza już nam nie odetnie. Nie będzie mógł też grzebać przy maszynie, narażony na ostrzał. Brońmy się, aż przybędzie odsiecz. Uważajcie na granaty, trzymajcie dystans. Gdy osoba przy murze pada, kolejną ją zastępuje. Nadaję się na sierżanta? – parsknął pod nosem. – To co, nie ma co zwlekać..

- “Krzyczeć już potrafi, więc pewnie by go wzięli. Idę na pierwszą linię.” - Zamigała i zasłoniła starszego brata swoją sylwetką.

Boguchwał zaczął zbierać części wysypane przez Truposza do worka, jego młodszy brat zauważył jak doktor ukradkowo chowa coś do kieszeni i spogląda na niego porozumiewawczo. Vanhoose wciąż był związany więc odchrząknął wymownie. Żyleta rozwiązała quasi-kanibala i wskazała na worek, ewidentnie wybierała się razem z nim.

Vanhoose roztarł ścierpnięte nadgarski, bez słowa podniósł worek ze złomem.

- Wpuszczam z powrotem tlen szefie – zaskrzeczał przez radio karzeł – Za minutę widzimy się przy włazie.

Kanibal stanął przy wrotach komory i spojrzał na Bożydara.

- Wierzę, że dotrzymasz umowy. Mój syn ma na imię Lucas. Wszystko czego potrzebujesz znajduje się tutaj.

William zastukał w metalową płytkę znajdująca się na potylicy. Czy Bożydar coś z tego zrozumiał? Wiedział jak ta informacja ma mu pomóc? Pewnie nie, ale najwyraźniej Łupieżca miał jakiś plan. Czekając aż drzwi się otworzą zatrzymał wzrok na Karlu i Truposzu.

- Jeszcze jedno. W tej legendzie, która krąży po Rubieżach tylko część historii się zgadza. Nie zabiłem swojej kobiety, ani dziecka. Nie zostałem też kanibalem z wyboru. Mój patron okazał mi łaskę i zamiast skazać na śmierć, przez rok trzymał w karcerze, karmił mięsem… Potem dowiedziałem się czyim.

Łupieżca roześmiał się nerwowo, lecz w oczach kryła się rozpacz.

- Prawdą jest tylko to, że byłem młodym wilczkiem, któremu zamarzyła się władza. Ale to on, ten zapomniany przez historię, anonimowy przegraniec, któremu rzuciłem wyzwanie nazywał się William Vanhoose. Teraz nosi inne nazwisko, starego trudno mu się pozbyć a we mnie zobaczył …potencjał. Jak to mówią, uważaj czego sobie życzysz bo jeszcze się spełni. Mam to czego chciałem. Jestem pierdolonym przywódcą Syndykatu Czaszek.

Być może Vanhoose powiedziałby coś jeszcze, ale najwyraźniej Moriarty nie lubił czekać.

- Droga wolna szefie. Pośpiesz się.

Drzwi do komory otworzyły się, gdy karzełek wpisał w swój przenośny terminal kolejną komendę. Kanibal westchnął i przerzucił worek na plecy.

- Powodzenia. Więcej się nie zobaczymy.

Wyszedł, ruszając korytarzem, a Bogumiła ruszyła w krok za nim. Była niemową, ale nie była głucha, a wszystko co zostało powiedziane wskazywało no to, że ze zwłok warto będzie coś jeszcze wyciągnąć, gdyby wszystko szlag trafił. Trzeba było zaryzykować, bo nikt już nie chciał grać swojej roli, a ona dokładnie przez to, nie wiedziała jak się odnaleźć w tym całym burdelu. Co do ról to może tylko Truposz nie wyszedł z własnej, bo dotknął palcami ronda kapelusza rzucając przed siebie:

Gdy będziesz po drugiej stronie, odnajdź miejsce zwane Kazarath – krzyk niósł się śladem gangera i idącej za nim niemowy. – Ma tam leże Widzący Argos. Może pomóc odnaleźć Lanę, oczywiście nie za darmo…
W tych dwóch zdaniach bajek dla wojskowej było dość. Na szczęście szybko się zrewanżował, jedynym słusznym podsumowaniem dusznej narady:

Dosyć tej komory.

Po tych słowach ruszył za Bogumiłą, choć już nie w takim tempie, jakie pierwotnie zakładał. Udawany Vanhoose szedł powolnym krokiem przez korytarz rozdeptując martwe truchła szczurów. Pod jego ciężkimi buciorami trzaskały kości. Bogumiła i Caleb trzymali się go blisko jak cień, mijając zmasakrowane resztki istot ludzkich, które padły ofiarą hordy wiecznie nienajedzonych mutantów. W końcu dotarli do przedsionka. Widzieli, że kamery w korytarzach obracają się i śledzą każdy ich krok.
Kanibal milcząc, stanął przed ciężkimi wrotami. Po chwili te zaczęły się powoli otwierać, wpuszczając do tunelu mocne słoneczne światło. Ukazały się sylwetki żołnierzy Syndykatu z karabinami wycelowanymi wprost w mocarne drzwi. Karzeł stał przy terminalu, z nad którego wystawał tylko czubek jego ohydnej, wielkiej guzowatej łepetyny. William uniósł rękę na znak, by nikt nie strzelał, po czym przystąpił krok do przodu wychodząc na zewnątrz.

Odwrócił się do Truposza i siostry Colt, skinął im na pożegnanie.
Wrota zaczęły zamykać się z powrotem. Anioły śmierci i niespokojni zmarli odprowadzali skazańca po kres jego drogi. W powietrzu wciąż ciężko zawieszone wisiało pytanie - kto naprawdę okaże się ofiarą? Vanhoose dał się poznać jako całkiem przekonywujący aktor.

Fè Ogou Fè, Ogou Fèray o, Fè Ogou Fè, Ogou Fèray o – Caleb nucił melodyjnie fragment mantry. – Fèrè Fèray tout ko Fèray sé kouto… gdyby starożytny Ogoun miał się nam objawić, nosiłby dziś pancerz wspomagany.

Willburn wyszczerzył się do Bogumiły, szukając czegoś dłonią w okolicach pasa. Znalazł. Kciuk dźwięcznie wyrwał zawleczkę, a odbezpieczony granat ciśnięty po lekkim łuku, zniknął w świetle pomniejszającego się otworu wrót. Za terminal, w miejsce gdzie kapelusznik dostrzegł guzowaty czerep karła.

Nie lubię zdawać się na los. Złudzenie, że kontroluję sytuację, choć minimalnie, pozwala mi lepiej zasnąć – wyjaśnił, opierając się o ścianę. Teraz naprawdę już nic nie mógł zrobić, poza odpaleniem papierosa.

Całkowicie niedostrzegalny przez maskę pancerza uśmiech zagościł na twarzy Bogumiły, która chwilę po rzucie granatem przebierańca przyskoczyła do niego i zasłoniła własną piersią niczym nieosłonięta sylwetkę draba. Odprowadzając Truposza za załom wsporników metalowej konstrukcji całą ewentualną siłę wybuchu, grad odłamków lub zabłąkane kule brała na siebie i swoje plecy. Zabawa prawdopodobnie dopiero się zaczynała, a jej dokładnie taki styl odpowiadał. Dochodziła do tego, że chyba coraz bardziej odpowiadał jej ten wymalowany pokurwieniec z dziwnymi ideami.

Usłyszeli przerażony skrzekot karła, wrota zamknęły się a wtedy nastąpił tłumiony tonami grubego ciężkiego metalu huk wybuchu. Drzwi lekko zadrżały lecz eksplozja mogła co najwyżej osmalić je z zewnątrz, gorzej z tymi, którzy znaleźli się w polu rażenia pocisku. Dwie sekundy potem nastąpiła pierwsza salwa z karabinów, potem następne. Dziesiątki pocisków odbijały się rykoszetem od niezniszczalnych wrót Azylu, strzały ustały dopiero po chwili, gdy Łupieżcy zdali chyba sobie sprawę, że dalszy ostrzał to bezsensowne marnowanie amunicji.

- Karła i ten jego terminal szlag trafił – w krótkofalówkach usłyszeli głos Boguchwała, który z poziomu komory ratunkowej obserwował co dzieje się na zewnątrz –Vanhoose też oberwał! Wycofują się!

Samedi za bardzo wczuł się w postać z plakatów, które niegdyś widział w Vegas. Tajemniczy mężczyzna w kapeluszu przechylonym na oczy, oparty o zimny mur ściany. Zaciąga się papierosem, podczas gdy jego wrogowie toną zamknięci w wehikule znikającym w brudnym nurcie przemysłowych doków. Bogumiła najwyraźniej nie czuła klimatu, albo stwierdziła, że lepiej będzie jak porzuca swoje długie cienie kilka metrów obok, a przecież wiadomo, że wybuchy nie ranią głównych bohaterów odwróconych do nich plecami. Truposz chrząknął, przekrzywiając głowę, gdy odeskortowała go w bezpieczne miejsce.

Może... gdyby dodać pierzastego boa wokół ramion pancerza… – zastanawiał się głośno nad jakąś kwestią. – Wtedy udzieliła by się jej atmosfera...

Jak zwykle nie odpowiedziała, za to z torby przy pasie wyjęła pudełko zapałek i podrzuciła Truposzowi jakby z życzeniami przyjemnej dalszej drogi. Niech ma nagrodę za świetny pomysł.

Przydadzą sięTruposz przechwycił pudełko. – Tymczasem – rzucił na pożegnanie. –Zanim spróbują wrobić mnie w pomoc przy wciąganiu stukilowej skrzyni do środka – memłał z papierosem przyklejonym do dolnej wargi. Rozniecił płomień pocierając drewienko o draskę i ruszył przed siebie. Sycił się zapachem siarki i nikotyny, jak nałogowiec po długim okresie abstynencji lub człowiek, który uniknąwszy śmierci odkrywa na nowo przyjemność z małych rzeczy. Miarowy chrzęst deptanych szkieletów, podzwanianie ostróg i stukot talizmanów oddalały się, niknąc wraz z ognikiem w głębi korytarza. Po chwili została po nim tylko zapałka, dopalająca się na podłodze przy spokojnej wstędze dymu.
Niepomna na teatralność sceny Bogumiła nadała alfabetem morsa wiadomość do Braci:

-” Eskortować Boguchwała?”

- Zrób rekonesans, upewnij się, że jest bezpiecznie – odpowiedział starszy z braci – Jak wszystko będzie w porządku, zejdę do sterowni i zajmę terminalem.

Wojskowa wzięła sobie do serca polecenie technika i zaczęła od początku niespieszne czesanie korytarzy bunkra w poszukiwaniu zagrożeń i zdobyczy. Kierowała się w głąb Azylu, upatrując w samotnym zwiadzie okazji do przemyślenia kwestii co dalej z ich rozkazami.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 19-10-2020 o 10:51.
rudaad jest offline  
Stary 15-10-2020, 17:48   #66
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki wszystkim za długie i klimatyczne scenki

Nadanie sygnału SOS przez doktorka było najlepszym co mogli w obecnej sytuacji zrobić uwięzieni w komorze azylu ludzie. Wszystko co miało po tym nastąpić było próbą opanowania nerwów, ale też grą na czas. Każda sekunda, minuta i godzina miała znaczenie kiedy pod butem oprawcy czekało się na pomoc. Bożydar Colt nie należał do ludzi, na których wrażenie by robiły czcze groźby czy pyskówki. Rewolwerowiec do niedawna przypominał spalony przez egzystencję wrak nie czujący nic poza nienawiścią. Jego aktualny stan był zasługą czasu, który musiał upłynąć aby nożownik zdał sobie sprawę, że gdzieś tam nadal byli ludzie czekający na ocalenie…

32 naboje siostry robiły wrażenie na posiadaczu jedynie kilkunastu sztuk amunicji. Mimo ubogiego arsenału Dar nadal był cholernie niebezpiecznym przeciwnikiem. Oczywiście większe wrażenie robiła okuta w wielką zbroję wojskowa czy przebieraniec z miotaczem ognia jednak kiedy patrzeć na wszystkich zebranych ludzi, nie zważając na ich opancerzenie i broń, Dar był jedynym gotowym na wolną od wszelkich ozdóbek sieczkę. Czasem jednak nie liczyła się sama gotowość a adaptacja do warunków postawionych przez przeciwnika. Jak Truposz, który z jego miotaczem był wręcz idealną kontrą na hordę zmutowanych gryzoni.

Czas pod presją płynął błyskawicznie. Burza mózgów między Truposzem, Miłą, doktorkiem i Darem trwała w najlepsze. Sprzęt, który przytargali ludzie Syndykatu – zgodnie ze słowami fałszywego Williamka – potrafił znacznie więcej niż otworzyć główne wejście. Colt nie zamierzał zginąć bez próbowania czegokolwiek dlatego wyszedł z inicjatywą aby eskortować brata do sterowni. Pomysł ten jednak nie znalazł wyznawców i odszedł śmiercią naturalną.

Wyrycie na czole Vanhoosa czegokolwiek kosą nie było czynem, który bawiłby Starszego Kaprala AdA. Nie miało to zupełnie sensu i celu poza zadaniem bólu człowiekowi, który na ten ból był zupełnie obojętnym. Przetrwał już tak wiele, że ranka czy dwie nie robiły mu różnicy. Upokorzenie – gdyby to było celem dzierganiny – raczej nie było mu groźne. Jako wielki przywódca Syndykatu Czaszek dał się złapać żywcem, obezwładnić, a nawet opluć komuś takiemu jak Boguchwał, który mimo iż genialny zginąłby po dwusekundowym starciu z – nawet bezbronnym i rannym – Williamem. Cóż… Truposza można było spokojnie wytłumaczyć tym, że nie był do końca normalny. Tak samo jak rozbawieni widowiskiem ludzie.

To, że więzień Ada nie był tak naprawdę Williamem Vanhoosem nie znaczyło nic. To on stał za całym złem którego się dopuścił i to on zabijał, gwałcił, okaleczał i dowodził ludźmi w polu. To, że naprawdę nazywał się inaczej i ktoś wydawał mu polecenia nie znaczyło, że gość był bezwartościowy. Nie znaczyło, że nie był wart tej amunicji czy nie miał w głowie odpowiednich informacji. Czasem ludzie rozumieli niektóre rzeczy zbyt dosłownie, ale Dar wiedział, że ten facet nadal był wart bardzo wiele. Może nie tyle ile oferowali za prawdziwego, żywego Williama Vanhoose, ale z pewnością niewiele mniej. Dlatego też Colt nie pozwoliłby go zabić z powodu głupiej zemsty czy zwykłego sadyzmu. I nie ważne czy wykonawcą wyroku miałby być Samedi czy ktokolwiek z AdA.

Ustawianie się z mordercą Dar traktował jako zło konieczne. Miła była zbyt blisko wojskowych ideałów i prędzej by zdechła w ich obronie – pozwalając na śmierć wszystkich wokół – aniżeli połamała swój wyimaginowany kręgosłup moralny. Jej brat też miał swoje zasady, ale był w stanie wyobrazić sobie świat, w którym ojciec zrobi wszystko dla dobra swojego syna. Miał na tyle wyobraźni aby jej oczyma zobaczyć jak podstawiony człowiek zabija, żre ludzkie mięso, gwałci – w dowolnej kolejności – aby tylko jego pociecha była cała i zdrowa. Miła nigdy nie była matką dlatego pewna część jej mózgu pozostała pod względem tego pokroju uczuć upośledzona. To co ona uznawała za najwyższe poświęcenie dla matki czy ojca było jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Nie jeden dla dobra swojego dziecka podtarłby sobie dupsko kodeksem, zjadł to co wydalił, a na koniec zabił najbliższego przyjaciela i jego rodzinę. Być może młodsza siostrzyczka Dara kiedyś dorośnie do takiego rozumowania, ale póki co brat musiał brać na nią poprawkę.

Każdy kto pomyślał, że Colt wystawi Vanhoosa i da jego synowi umrzeć grubo się mylił. Dla niego bowiem dane słowo znaczyło wiele i choćby miał iść sam i zginąć próbując ocalić chłopca to postanowił nie zbaczać z obranej ku temu drogi. Fałszywy Williamek tak naprawdę nie miał tamtego dnia komu zaufać i zgodził się na układ, który mógł zapewnić jego dziecku bezpieczeństwo. To jedynie potwierdzało poglądy Colta, który uważał, że w pewnych sytuacjach rodzic chciał mieć nadzieję, że jego dziecko przetrwa i wyjdzie na ludzi.

Chociaż nie każdy chciałby to przyznać to układ Dara z bandytą uratował tamtego dnia wszystkich. Pomoc młodemu Lucasowi za życie ludzi Nowej Nadziei, rodzeństwa i przybyszów, których Colt zaczynał lubić była całkiem niską ceną. Z drugiej strony wyrwać kogoś pod opieki Syndykatu nie było rzeczą łatwą. Bożydar mógł się jedynie zastanawiać o co chodziło Williamkowi z tym stukaniem w potylicę. Czyżby gość miał tam jakiś nośnik informacji? Dar bardzo nie chciał zabierać jego głowy z pola bitwy, ale było to pewnym wyjściem. To, że zrobi wszystko aby Lucas żył było już postanowione…

Bożydar nie chciał pchać się za Williamem skinając mu głową porozumiewawczo kiedy bandyta ruszył z workiem wypełnionym szrotem na zewnątrz. Zapewne wraz z wielkogłowym mieli sobie nieco do wyjaśnienia, a Truposz i pancerna siostrzyczka powinni być wystarczającym towarzystwem. Colt stwierdził, że skoro wszystkie szczury zostały uduszone to mógł udać się na poszukiwania Caroline. Jakby nie było kobieta wyruszyła samopas już jakiś czas temu. Nożownik nie był bezbronny. Ruszył z nożem w jednej i rewolwerem w drugiej ręce. Gdyby napotkał jakieś ciemne korytarze zawsze mógł ratować się goglami termowizyjnymi. W razie usłyszenia czegoś podejrzanego - jak wrzaski rannej kobiety - Dar miał zamiar ruszyć biegiem. Nie był specjalistą od azyli. Adrenalina przyjemnie buzowała, a wyposażony niczym gladiator wojownik ruszył w kierunku sterowni. Miał nadzieję, że trafi bez przesadnego błądzenia po sieci korytarzy…


Maszyna zatrzymała się za pomocą termowizji monitorując korytarz. Manewr Rity najwyraźniej okazał się skuteczny. Automat zastygł w bezruchu, czerwone reflektory przygasły, robot wszedł w stan czuwania. Wtedy jednak w tunelu pojawił się kolejny intruz. Bożydar, szukając żylety w krótkim czasie pokonał drogę między pierwszym a trzecim piętrem bunkra. Ze schodów wszedł w korytarz nie zdając sobie sprawy jakie zagrożenie czyha na niego w najniższej kondygnacji bunkra. Reflektory maszyny znów rozbłysły na czerwono, metalowa głowa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Nieautoryzowany wstęp na poziom trzeci. Wprowadzam protokół. Zatrzymać i wyeliminować.

Piła przytwierdzona do ramienia znów zawirowała na pełnych obrotach.

- Kurwa - zaklęła pod nosem żyleta, ona była bezpieczna ale ktoś nieopatrznie pchał się w objęcia zabójczej maszyny. - Uważajcie tam, rozszalała puszka na wolności! - krzyknęła w dół, wprost do korytarza.


Bożydar nie znał się na azylach. Jego domeną były okopy, smród prochu i krwi lejącej się z siekanych flaków komunistów. Colt wiedział, że automaty bojowe były szalenie niebezpiecznie jednak ten model zdawał się nie być w swojej szczytowej dyspozycji. Pomimo tego rozpędzona do granic piła nie przywodziła na myśl nic miłego. Dar wolał nie wnikać co tak rozwścieczyło blaszanego strażnika. Być może było to jedynie zwykłe przepięcie a być może kręcąca się tu i ówdzie kobieta. Colt nie zamierzał przesadnie się starać w nawiązywaniu ciepłej relacji z maszyną. Dłoń uzbrojona w Magnuma uniosła się, a palec bez krępacji nacisnął spust. Rewolwerowiec miał nadzieję trafić w newralgiczny punkt maszyny. Wojownik popuścił lejce dając upust swojej żądzy krwi. Wiedział, że niezależnie od efektu strzału zaraz będzie miał okazję wystrzelić ponownie.

Pierwsza kula trafiła robota w okolice poszycia procesora. Colt poczuł przyjemne kopnięcie w nadgarstek po czym ponowił strzał trafiając kilka milimetrów obok. Ku jego uciesze automat bojowy zaczął wydawać głośne, nieprzyjemne dźwięki przy akompaniamencie unoszącego się z lekka dymu. Bożydar domyślił się, że awaria mogła być poważna jednak nie na tyle aby całkowicie wyeliminować przeciwnika. Rewolwerowiec miał nadzieję, że skrypty robota zdecydują się na starcie bezpośrednie jednak nawet w przypadku strzelaniny miał szansę przeżyć. Z tego co słyszał Caroline żyła, a zatem przeszła obok maszyny zdecydowanie sprytniej niż on…

Automat, choć poważnie uszkodzony parł do przodu momentalnie skracając dystans. Znalazł się przy Bożydarze a w ruch znów poszła pordzewiała piła, która tego dnia nie zdążyła jeszcze skosztować ludzkiej krwi.

Pędząca z zawrotną szybkością piła niebezpiecznie zbliżyła się do ciała mężczyzny. Bożydar jednak zachował zimną krew i zręczną rotacją - niczym przedwojenny pięściarz - uniknął śmiercionośnego cięcia. Automat tym razem musiał obejść się smakiem. Drugi z ataków był bardziej skomplikowany, bo szedł po skosie. Tym razem nożownik odskoczył o cal lub dwa mijając się z zardzewiałym ostrzem piły. Wojownik wolał nie myśleć jakie rany zostawiłaby mu nie pielęgnowana od lat hartowana stal. Podczas swojego skoku - w przypływie pewności siebie - nożownik ciął robota w miejsce gdzie u zwykłego człowieka znajdowało się krocze. Robot wydał kolejne odgłosy zupełnie jakby został rozjuszony.

Bożydar zdecydował się kontynuować swoje dzieło zniszczenia korzystając z rewolweru. Mężczyzna cofnął się nieznacznie do tyłu aby ponownie unieść dłoń i strzelić w newralgiczny punkt przeciwnika. Rewolwer szarpnął posyłając kulę w kierunku elektronicznego żołnierza, który po otrzymaniu kolejnego uszkodzenia zaczął tracić rozum. Jego koła kręciły się raz do przodu raz do tyłu, tyłek zdecydował się podjąć ostatnią próbę nawiązania kontaktu z sojusznikami przy pomocy znaków dymnych, a z okolic poszycia procesora szła cała masa iskier. Dźwięk jaki wydawał z siebie automat bojowy na dłuższą metę przyprawiły każdego o ból głowy jednak po kilku sekundach pokazu maszyna zastygła w miejscu i w ciszy kontynuowała dymienie się.
 
Lechu jest offline  
Stary 15-10-2020, 18:43   #67
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Światła awaryjne w sterowni zamigotały a potem zgasły, pomieszczenie pogrążyło się na kilka sekund w ciemnościach. Kiedy znów pojawiło się światło, żyleta zobaczyła, że jeden z bojowych automatów wielozadaniowych, ten, przy którym coś pochrzaniła próbując go unieszkodliwić zaczyna budzić się do życia. Reflektory znajdujące się na metalowej, pokrytej śniedzią i rdzą głowie rozbłysły na czerwono. Maszyna skierowała je wprost na łowczynię skarbów a z puszki wydobył metaliczny, nieludzki głos
Nieautoryzowany wstęp na poziom trzeci. Wprowadzam protokół. Zatrzymać i wyeliminować.

Znajdująca się w prawym metalowym ramieniu piła mechaniczna zajęczała a po chwili śmiercionośne ostrza zaczęły wirować na pełnych obrotach. Maszyna, która do nóg przytwierdzone miała twarde gumowe koła ruszyła na żyletę.
Rita nie zastanawiała się nad naturą tajemniczego skoku napięcia, nawet nie było na to czasu. Na zachowanie maszyny zareagowała jednak natychmiast, wyciągając zza pleców pistolet i cofając w kierunku drzwi, skąd oddała strzał w jej newralgiczny punkt. Trafienie w okolice miejsca, w którym znajdował się procesor, spowodowało lekkie zwarcie w układach scalonych bojowej maszyny. Mimo wypowiedzenia komunikatu o poważnym naruszeniu strukturalnym, doznane obrażenia nie spowolniły morderczego pochodu robota.
Automat nie czuł bólu ani strachu, więc wystrzał, nawet celny nie spowolnił go ani nie zaskoczył. Miał tylko jeden cel, zlikwidować intruza, do tego został stworzony i dopóki maszyna nie zostanie zniszczona, nie podda się. Nim Rita zdążyła się wycofać, skrócił dystans i momentalnie znalazł przy żylecie, gotowy posiekać ją na kawałki. W ruch poszła automatyczna piła. Maszyna nie była jednak w stanie trafić żylety, która natychmiast wycofała się w stronę wyjścia ze sterowni.
Cudem uniknąwszy pędzącej piły zagłady kobieta pospiesznie opuściła pomieszczenie i zaczęła uciekać klaustrofobicznym labiryntem korytarzy Azylu przed nieustępliwym automatem. Mimo wytężonych wysiłków napędzana kołami machina śmierci bez przerwy deptała zwinnej Łowczyni Skarbów po piętach. Szybko stało się dla niej jasne, że zgubienie pędzącego i obdarzonego noktowizją robota nie wchodzi w grę. Jedynym wyjściem było znalezienie jakiegoś bezpiecznego, niedostępnego dla okazałej maszyny schronienia. Po opracowaniu w głowie nowej alternatywy okularnica nie musiała długo czekać, by wypatrzeć coś adekwatnego. W pewnym momencie ucieczki dostrzegła bowiem kratę prowadzącą do nadścianowego chodnika wentylacyjnego. Jednak dotarcie do niego, zwłaszcza z ogonem i w jej pozycji, nie wydawało się łatwe i wymagało naprawdę sporo zręczności. Nie tyle pewna swych akrobatycznych zdolności, co zdesperowana, Rita zdecydowała się na dość ryzykowny manewr. Z rozpędu wybiła się w powietrze od betonowo-metalowego podłoża, w locie łapiąc jedną z wiązek przewodów niczym drążek, a następnie z gracją wyhuśtała się do przodu i lecąc z wyprostowanymi nogami wskoczyła niczym pocisk do środka zamierzonego otworu, po drodze łamiąc cienką kratkę zabezpieczającą. Tak też wylądowała bezpiecznie w ciasnym tunelu, poza zasięgiem prowadzącego pościg robota-mordercy.
Słysząc odgłosy walki Rita szybko wyskoczyła ze swojej bezpiecznej kryjówki. Elegancko lądując na ziemi od razu wycelowała z wiernego colta w kierunku… Colta. Zbzikowany automat bowiem dymił intensywnie i wyglądał na zdezelowaną kupę złomu. Za to przed nim stał lepszy z braci, członków Alternatywy, uzbrojony w pokaźny nóż i solidny kawał gnata. Cóż, łowczyni skarbów jakoś nie żałowała, że robot poszedł do lamusa. Cholerny rupieć prawie ją posiekał, a nie miała ona takiej mocarnej pukawki jak jego pogromca. „Zresztą, nieważne!” przerwała rozważania. Zamiast dalej rozmyślać nad nieistotną już sprawą, brunetka poprawiła okulary i odezwała się do postawnego weterana pustkowi.
Nic ci nie jest? — zapytała z troską, chociaż wstępne, może nawet nieco „nadgorliwe”, oględziny mężczyzny nie zdradzały u niego oznak bitewnych kontuzji — Właśnie miałam pomóc, ale jak widać, po raz kolejny poradziłeś sobie całkiem nieźle sam.
Dziewczyna podeszła bliżej, rzuciwszy po drodze tylko jedno pogardliwe spojrzenie na zniszczoną maszynę.
Jakim cudem się tu dostałeś i gdzie reszta? System odpalił? Dlatego wyrwaliście się z pułapki? — świadoma bezpieczeństwa wreszcie schowała pistolet do kabury za plecami — Nie wiedziałam co się dzieje w reszcie Azylu, bo odcięło główny komputer w sterowni, a radiotelefon przestał odpowiadać po pytaniu technika o możliwe sforsowanie Azylu. Co było poniekąd dziwne...
Jestem cały — powiedział z lekkim uśmiechem nożownik — A ty co? Akrobatykę tu praktykujesz? — zapytał mężczyzna powoli sięgając po ostatnie luźne naboje do Magnuma i uzupełniając bębenek rewolweru.
Powiem ci, że ostro się pojebało — skrzywił się z lekka Bożydar — Okazało się, że Vanhoose to nie Vanhoose tylko podstawiony lata temu młodzik. Ten z opowieści. Oczywiście za wszystkimi napadami na osady i złem stał już ten podstawiony człowiek, ale prawdziwy Vanhoose, stary wilk i mózg Syndykatu, kierował nim z zaplecza.
Colt schował rewolwer i nóż.
Po tego bandziora przybyła odsiecz z takim małym wielkogłowym, który ma urządzenie do przejmowania azyli. Odciął on utrzymywanie życia na korytarzach i w ten sposób pozbył się szczurów. Całą hordę załatwił jednym przyciskiem. Fałszywy Vanhoose wziął niekompletnego robota, bo doktorek wymontował ukradkiem z niego jedną ważną część i wyszedł na zewnątrz azylu, do swoich. Gdyby nie taka decyzja by nas pokurcz podusił a później zabrał złom. Miła i Truposz poszli odprowadzić fałszywego Williamka, a ja poszukać ciebie. Doktorek pewnie nadal jest z ludźmi Nowej Nadziei gdzieś w okolicy komory. Dobrze, że jesteś cała — uśmiechnął się wojownik — O czymś zapomniałem?
Dziękuję, za troskę, ale… czy powiedziałeś sprzęt do przejmowania Azyli? — spytała dla pewności łowczyni skarbów, a zaraz potem gwizdnęła okazując, że jest zarówno pod wrażeniem, jak i zaskoczona uzyskaną informacją. Sama chętnie położyłaby ręce na takim cudzie. Jej praca i zarazem pasja stałaby się wtedy o wiele lżejsza. Chociaż, gdyby wszystko było takie łatwe, to pewnie zabrakłoby jej tej nutki romantyzmu i adrenaliny, która od początku ciągnęła ją do grzebania w opuszczonych laboratoriach, bazach wojskowych, azylach i tajnych schronach rządowych.
Taki artefakt musieli chyba wyciągnąć z samego dna dupska Protect America — skonstatowała brunetka — Pewnie samej głównej siedziby korporacji albo jakiegoś nadzorczego Azylu, o którym słyszałam tylko tyle, że istnieje. Cóż, zatem gość mnie wyręczył bo miałam zrobić dokładnie to samo, tyle że cholerny komputerek Nadzorcy postanowił na złość się sfajczyć... Ale to w tej chwili nieważne.
Po chwili nieco zmienił się jej ton a oczy delikatnie błysnęły.
Tak, pozwoliłam sobie odrobinę ruchu. Bo nudno tu tak bez was, zwłaszcza Truposzowych kazań na górze [złomu] i dupkowatych Bołguczłałowych rozkazów nadawanych przez kij z jego zadka — z chwilowego nadmiaru ekscytacji i towarzyszącej jej energii dziewczyna stojąc na giętkiej nodze rozejrzała się nienachalnie wokoło a potem szturchnęła zawadiacko w rękę wojaka ADA — Wiesz, sam musisz kiedyś spróbować! — zakończyła z filuternym uśmiechem.
W głębi chciała pociągnąć dalej ten temat, może nawet pokazać drabowi sterownie i jej panel… Ale uzyskane informacje nie dawały jej spokoju. Zaraz zasępiła się trochę.
Ale może innym razem kowboju... — zawiesiła intrygująco głos — Zatem ostro się pochrzaniło... Od początku ten typ śmierdział mi leszczem, a nie szychą wartą dziesięć koła naboi. Zbyt łatwo nam poszło. Kurwa, gdyby ten jebany komputer się nie zesrał, to my byśmy ich urządzili. Chociaż… pewnie ten tech sterujący by nadpisał roota i przejął uprawnienia od SI Azylu.
Nagle dziewczyna zaczęła chodzić w tę i z powrotem przed Bożydarem. Energicznie gestykulowała mówiąc.
W sumie to wali mnie ten złom z Tahoe, i tak miał pójść na szrot za garść pestek, jednak jeśli zdążyłeś mnie trochę poznać… to domyślasz się, że bardzo interesuje mnie tajemnica stojąca za tym wszystkim. I motyw woskoustego próchna, które wysłało za mną i „Samedim” taką obławę. Ale teraz to raczej po ptakach... Co zrobimy? Będziemy jeńcami Syndykatu? Po moim kurwa trupie! No chyba, że puszczają nas wolno. Ale wtedy nic tu po mnie, Azyl zabezpieczony, sterownię niech reanimuje twój braciszek. A oni niech się udławią swoim robocikiem, i tak ten wielkogłowy, jak go określasz, ich dyma na boku. Beka. Ale cóż, o ile nie masz pod ręką małej armii, która pomoże nam załatwić czaszkojebów, to ja raczej pojadę do DiskCity, jak planowałam. A Ty?
Spokojnie, spokojnie… — zaśmiał się Bożydar — Syndykat raczej zabierze swoje zabawki, zbierze techników, Williamków i resztę pojebów i będzie spierdalał czym prędzej, bo nadaliśmy do DiscCity sygnał SOS i cała brygada idzie nam z odsieczą - dodał wojownik - Zatem nie mają czasu ani odcinać nam powietrza ani pogłaskać po głowie. Marzą jedynie aby nie zjebał im się na łeb szwadron ludzi wśród których ja mógłbym podawać ręczniki i parzyć kawę - uśmiechnął się Colt - Złom jest dość ważny dla AdA chociaż mnie zadowoli jego zniszczenie. Odpowiedni ludzie chcieliby też zamienić słówko z tobą i Samedim. Może wyglądam na naprawdę przyjemnego, ale zwykle kiedy idę z taką misją nie pytam — lekko onieśmielił się mężczyzna — Po prostu was polubiłem. Jeżeli byś zmierzała do DiscCity to miałabyś po drodze. Moglibyśmy gdzieś razem wyjść czy coś… — facet pogrzebałby nogą w piasku, ale tego akurat nie było pomimo wieku azylowego korytarza.
Przecież mówiłam, że tam jadę głuptasie! — kobieta ponownie szturchnęła masywnego i wyższego o głowę żołnierza — I z miłą chęcią możemy gdzieś wyskoczyć w wolnym czasie…
Poza tym fajnie, że udało się wam nadać ten sygnał — zmieniła szybko temat by się nie zarumienić, chociaż i tak Bożydar by tego nie dostrzegł przy tak kiepskim oświetleniu — W sumie chętnie dołączyłabym do tej pogoni. Strzelanie do Syndykatu zawsze poprawia mi humor. Fajnie też byłoby zobaczyć, jak spieprzają. No ale skoro mam się najpierw spotkać z jakąś szychą, to prowadź — zakończyła wskazując drogę z powrotem.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:13.
Alex Tyler jest offline  
Stary 16-10-2020, 22:42   #68
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
-Myślałem, że dziś pracuje z Coltem– skwitował Roger Phillips, jeden z szesnastu technoinżynierów pierwszej brygady imienia Alana Turinga, kiedy wszedł do laboratorium wypełnionego komputerowym sprzętem.
Wysoki, szczupły, patykowaty kosmita z łepetyną przypominającą okrągły żyrandol przyglądał się Philippsowi swoimi wielkimi czarnymi jak mocna kawa ślepiami. Choć tak jak ludzie miał dwie ręce, dwie nogi, głowę, szyję, korpus na tym kończyły się podobieństwa. Pokrywała go szara, śliska skóra przypominająca powłokę ślimaka, wklęsłe nozdrza i cienkie wąskie usta również trudno było spotkać wśród gatunku homo sapiens i jemu pokrewnych mutantów.
Sprzęt zgromadzony w laboratorium też różnił się od tego, jakiego używali zazwyczaj ludzcy naukowcy i technicy. Płaskie klawiatury pokryte była fantazyjnymi znakami. Mogły przypominać hieroglify, lecz były bardziej przemyślane, symetryczne, miały geometryczne kształty, jakby stworzył je nawiedzony matematyk autysta.
- WITAM DOKTORZE PHILLIPS. DOKTOR BOGUCHWAŁ COLT PRACUJE W TERENIE. DZIŚ MI PRZYPADNIE ZASZCZYT TOWARZYSZENIA PANU W BADANIACH– odpowiedział renegat z kosmosu, szesnasty członek brygady Turinga, wysyłając telepatyczny przekaz do głowy inżyniera. Człowiek westchnął, obcasem buta dogasił niedopałek papierosa. Założył laboratoryjny fartuch z naszywką AdA po czym zbliżył do jednego z terminali, które stworzono wiele lat temu, miliony lat świetlnych stąd.
- Mówił ci ktoś, że jesteś kurwa niewiarygodnie brzydki?
- DOMYŚLAM SIĘ, ŻE NIE JEST TO KOMPLEMENT DOKTORZE?
- Dobrze się domyślasz. Masz z tym jakiś problem?
- ŻADNEGO
- Świetnie. Może więc zamiast włączać to ustrojstwo i szukać kosmicznych wirusów, które zainfekowały nasze roboty, ty powiesz co kombinują twoje znajomki?
- GDYBYM WIEDZIAŁ, PRZEKAZAŁBYM TE INFORMACJE WASZEMU DOWÓDZTWU.
- Lepiej, żeby ty była prawda. Naczelnik Paslack ci ufa, ale ja najchętniej wysłałbym cię z powrotem w kosmos dziwolągu.
- MAM NADZIEJĘ, ŻE TWOJE ŻYCZENIE KIEDYŚ SIĘ SPEŁNI DOKTORZE PHILLIPS
- Dobra, przestań pieprzyć głupoty i włączaj to cholerstwo.
Kosmita podszedł na swoich szczudłowatych nogach do jednego z terminali. Jego dłonie wyposażone były w trzy długie chwytne paluchy przypominające wielkie kciuki. Przesunął nimi zgrabnie po geometrycznych znakach na klawiaturze, które rozbłysły jasnym światłem. Terminale nie miały tradycyjnych monitorów, wyświetlały za to prześwitujące hologramy. Była to technologia, której jak na razie ani Protect America ani wielkim umysłom pracującym dla Alternatywy dla Ameryki nie udało się skopiować.
- Czego szukamy?
- POWIEM, JAK COŚ ZNAJDĘ – odparł kosmiczny telepata. Przez chwilę hologram wyświetlał symbole rodem z mokrych snów matematycznego geniusza, po czym nagle zaświecił na czerwono a na niewidzialnym ekranie pojawił się kod złożony z kropek. Układ kropek nie pozostawiał wątpliwości, że mieli do czynienia z alfabetem Morse’a.
- Co się dzieje? – zapytał z zaciekawieniem Phillips.
- JEDNA Z WASZYCH PRYMITYWNYCH MASZYN NADAŁA SYGNAŁ SOS.
- Która z maszyn?
- LOKALIZACJA WSKAZUJE NA AZYL NUMER 47. LEPIEJ ZAWOŁAJMY NACZELNIKA PASLACKA.


To było najdłuższe czternaście godzin w życiu mieszkańców Nowej Nadziei. Niekończący się koszmar, który na szczęście dobiegł końca. Do tej pory na nogach trzymała ich adrenalina, teraz przyszedł czas na odpoczynek. Większość ludzi spała na pryczach w komorze ratunkowej, wyczerpana walką o przetrwanie. Burmistrz Ross ocknął się w końcu i choć wciąż osłabiony starał się stać na posterunku jak na przywódcę przystało. Pocieszał strapionych, gratulował odważnym, pomagał opatrywać rannych. Bogumiła sprawdziła kompleks, lecz wyglądało na to, że nie przeżył ani jeden szczurzy mutant. Bunkier usiany był setkami zwłok gryzoni, tego dnia piece krematoryjne, ostatnie miejsce spoczynku Azylantów, będą pracować na pełnych obrotach. O ile Boguchwał uruchomi terminal, bo to wcale nie było takie pewne. Powietrze wciąż było zanieczyszczone a po zniszczeniu przenośnego komputera karła z Syndykatu, wentylacja przestała pracować. Na szczęście w komorach ludzie byli bezpieczni, przynajmniej do czasu, gdy nie zacznie kończyć się im tlen.
Truposz włócząc się po bunkrze znalazł w końcu swoje upragnione sanktuarium. Laboratorium nie było w pełni wyposażone, ale wciąż zostało tam sporo komponentów i przydatnych rzeczy, które w rękach strzykawy staną się cudeńkami współczesnej biochemii. Rita również nie próżnowała. To co raczej nie przyda się mieszkańcom Azylu, postanowiła zabrać dla siebie jako obiecaną zapłatę. Bożydar po upewnieniu się, że mieszkańcy Azylu są już bezpieczni i nie potrzebują pilnej pomocy medycznej z pomocą brata opuścił bunkier by zrobić rekonesans na zewnątrz. Przenośny terminal leżał w kawałkach, w szkarłatnym piasku zagrzebane było ciało karła, wielki łeb przypominał krwawą miazgę, czaszka najeżona była odłamkami ostrych kawałków metalu. Nieco dalej leżał trup Vanhoose’a, czy raczej człowieka, który przejął tożsamość Człowieka zza Kurtyny. Kiedy Colt podszedł bliżej zauważył jednak, że jego klatka piersiowa nieznacznie się porusza.
Wtedy usłyszał dźwięk obracających się wirników.
Chwilę później nad jego głową pojawił się wojskowy, pomalowany w barwy Flagi zmiennopłat. Maruder latał już takim sprzętem na misje, więc wiedział, kto znajduje się w statku powietrznym. Gdyby nosił czapkę, ta zostałaby zdmuchnięta siłą podmuchu potężnych śmigieł. Zmiennopłat rozpoczął płaskie lądowanie, piasek sypał się dookoła jakby pustynię nawiedziła niewidzialna trąba powietrzna. Po chwili płozy pojazdu dotknęły ziemi a boczne drzwi rozsunęły się. Na zewnątrz zaczęli wyskakiwać ubrani w maskujące barwy żołnierze, członkowie Ruchu Oporu, elitarna gwardia ochraniająca kosmiczny statek, nazywany teraz DiscCity.
- Gleba! Nie ruszaj się kurwa! Rzuć broń!!! – ryknął dowódca a tuzin karabinów zostało wycelowanych w rewolwerowca. Za plecami dowódcy pojawiła się znajoma twarz. Naczelnik Lenny Paslack, przewodniczący komitetu do spraw logistyki Alternatywy dla Ameryki wyszedł przed szereg. Mężczyzna zamiast prawej ręki nosił mechaniczną protezę, pamiątkę do Buncie Robota, który tego pamiętnego dnia zabił i zranił kilkunastu pracowników Alternatywy.
- Przecież to Colt! Bożydar Colt idioci! – skarcił komandosów i ruszył do Bożydara, uśmiechając się z niedowierzaniem.
- Co ty tu robisz Dar!? Otrzymaliśmy sygnał SOS z Azylu. Kurwa!? Czy to nie jest przypadkiem William Vanhoose?
Lenny przyglądał się nieprzytomnemu bandycie zszokowany. Bożydara czekało chyba sporo wyjaśnień.


W czasie kiedy żołnierze Ruchu Oporu robili rekonesans bunkra a Lenny Paslack rozmawiał z burmistrzem Damonem, Boguchwał znalazł chwilę, żeby zamienić dwa słowa z rodzeństwem.
- Nie wracam z wami do DiscCity. Muszę zostać i naprawić terminal, obwody są spalone, to potrwa dłużej niż myślałem. Spotkamy się za parę dni.
Technik z kieszeni wyciągnął fragment robota, który przypominał sześciościenną kość najeżoną elektroniką.
- Oddajcie to Lennemu, ale najlepiej bez świadków, wielu ludzi zginęło przez to cholerstwo. Jeśli robot szpiegował dla Szarych a ludzie Vanhoose’a szukali tam jakichś danych, myślę, że w tej kości pamięci znajduje się coś ważnego. Roger Phillips najszybciej da radę to odczytać.
Boguchwał wręczył kość siostrze.
- To straszny dupek i oblech, ale ma łeb na karku. Leci na ciebie, więc trzymaj się od niego z dala siostrzyczko. Pilnuj jej Dar.
Po rozmowie z burmistrzem Lenny Paslack podszedł do Truposza i Rity, zapewne ukontentowanych skarbami, które wynagrodziły im przykre doświadczenia w Nowej Nadziei i przeciwatomowym bunkrze.
- Będziecie musieli lecieć z nami do DiscCity. To sprawa wagi państwowej, nie mogę za wiele zdradzić, ale zostaniecie przesłuchani przez naszą radę. Boguchwał za was poręczył, więc nie spodziewam się kłopotów i liczę na pełną współpracę.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 16-10-2020 o 23:00.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 17-10-2020, 16:32   #69
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Caleb siedział rozwalony na obrotowym fotelu kierownika laboratorium. Zgięte w kolanach nogi zaplótł pod siedziskiem. Przedramiona ułożone miał równo na podłokietnikach, palce wbite twardo w ich materiał. Pod rozchełstanym kitlem z plakietką „Genevieve Miles”, za krótkim zarówno w wysokości jak i rękawach, był całkiem nagi. Odsłonięte fragmenty skóry ukazywały finezyjne, anatomiczne tatuaże kośćca. Oczy o rozszerzonych źrenicach, zanurzone w sieci popękanych naczyń, utkwił w pracującym pod sufitem wiatraku. Jego szczęka zaciśnięta do zgrzytu zębów poruszała się nieregularnie na boki w nerwowych tikach.

Wyglądam jak gówno – Truposz był dla siebie surowy, oceniając z zewnątrz cielistą powłokę. Stał w pomieszczeniu laboratorium. Zwyczajową sterylną biel i zieleń zastępowały tu odcienie szarości o pełnym spektrum gradientu. Nie była to betonowa nuda. Kolory żyły, zdawały się płynąć, zmieniać, rozpraszać od eterycznych podmuchów. Wymiarom też nie można było do końca ufać. Sala pulsowała co najmniej dwukrotnie rozdmuchana, a kąty proste chwiały się, pochylały i powracały do pionu. Mężczyzna uśmiechnął się, wyciągając usta nienaturalnie, aż do obrysu twarzy. Był wyższy niż zazwyczaj, w kapeluszu sięgając niemal sufitu. W tali groteskowo wąski, w ramionach rozszerzał się wraz ze swoim surdutem. Palce miał długie. Bawił się przetaczając między nimi monetę. Czarną, lśniącą, bez żadnych oznaczeń. Podrzucił ją złapał w locie, stukając laską zwieńczoną czaszką o podłogę. Przygniótł do niej cień błądzącego pod szpiczastymi butami zdezorientowanego szczura. Przemykały po kątach, popiskując smętnie, nie zdając sobie do końca sprawy gdzie są i co je niedługo czeka. Willburn skoncentrował się, wyszeptał kilka słów, rozsypał startą kość z saszetki zawieszonej pod szyją. Zbił się w sobie, skurczył i urealnił w postaci bliższej materialnemu odpowiednikowi.

[MEDIA]https://dystopiaphotography.files.wordpress.com/2014/01/img_8918-edit.jpg[/MEDIA]

Procesy, które wcześniej uruchomił trwały w najlepsze. Doglądał ich, choć nie podejrzewał, by coś poszło nie po jego myśli. By musiał szybko wracać, wprowadzać korekty. Dużą część życia spędził w podobnych pracowniach. Ubrania rozwieszone w pomieszczeniu dezynfekującym poddał chemicznemu praniu, podmieniając czynnik i zwiększając siłę natrysków. Stół, uprzątnięty w pośpiechu, metodą nie przejmowania się, gdzie upchane skończą rzeczy uznane aktualnie za niepotrzebne, ugościł aparaturę. Zmontowaną z grzałek, butli, wężyków, szklanych spiral i filtrów. Z podłużnej chłodnicy spływał do pojemnika, kropla po kropli, wydestylowany MEDEX. Stacja docelowa wyglądała na zbudowaną z pieczołowitością i estetyką, czego nie można było powiedzieć o poprzedzającej jej stacji przygotowawczej. Tam mężczyzna dokonywał selekcji przeterminowanej chemii pod kątem przydatności. Co jeszcze się nada i nie zepsuje receptury? Widać niewiele. Wokół walały się porozrywane opakowania, kałuże po testach reakcji odczynników, rozsypane proszki, które z dużą dozą nadziei po przypadkowym połączeniu ze sobą, nie eksplodują.

Nie wyczuwał go w pobliżu, Williama „Pseudo” Vanhoosa. Czyżby twardy skurwiel jeszcze nie zdechł?
Szkoda… – baron westchnął – a może i dobrze. – nie potrafił sięgnąć za zakręt przyszłych wydarzeń, jednoznacznie ocenić konsekwencji.

Przeniósł się na plan najbliższy materialnemu z nadzieją, że go spotka. Lubił patrzeć na ich miny, gdy umierali i otwierali oczy. „Brednie”, „bajki”, „odstaw dragi”, „spierdalaj świrze”. Dużo się nasłuchał i w głębi jaźni pragnął satysfakcji. Zza ścian dobiegł szloch i nie wróżył on nic dobrego.

[MEDIA]https://genteyold.com/wp-content/uploads/2020/02/AdobeStock_286171947.jpg[/MEDIA]

Była połączeniem chwili swojej śmierci i najpiękniejszych wspomnień. Odziane w suknie ślubną do połowy obżarte zwłoki. Płynęła rozglądając się nerwowo. Pustym oczodołem, znad płatu zwijającej skóry, zaglądała w zakamarki labiryntu nieskończonych korytarzy. Zawodziła, po raz setny wołając imię swego syna. Welon ciągnął się za nią, jakby unosił w mętnej toni. Biel ścian wokół postrzępionej sylwetki czerniała, żłobiąc w tynku pęknięcia, odpadając od nich płatami. Wdowa po Maxie Dixie we własnej osobie. Wychwyciła obecność intruza, pozoranta udającego podobnego jej trupa. Nie dała się zwieść. Zbliżyła z sykiem, unosząc ramię, wskazała go palcem. Bijąca od niej aura żalu i rozpaczy wydzierała się spod luźnych szat. Wchodziła do głowy każdego kto znalazł się zbyt blisko. Caleb czuł to samo co i ona. Miraż obrazów z Nowej Nadziei, z dzieciństwa, młodości, powiązanych emocji. Dobrych, złych, złych, dobrych, bardzo złych. Dobre, wbrew pozorom tylko pogarszały sytuację. Budowały kontrast, powiększały uczucie straty. Twarz Maxa zmiażdżona kastetem. Kwiaty, które z trudem w tajemnicy pielęgnował na nieprzyjaznej ziemi, by gdy tylko zakwitną, oświadczyć się trzymając je w dłoni. Jego ciało padające na asfalt wśród szyderstw i śmiechów bandytów. Zachód słońca z dachu baraku, z kieliszkami cienkiego wina i muzyką gramofonu pożyczonego od Luisa. Mocne ramię i ciepły głos. Strach, szczury, szczury, przeszywający ból, krew, krew, moje dziecko…

Ty, to przez ciebie nie żyją – echo oskarżenia wstrząsnęło gniewnie fundamentem świata.

Wycieńczony ocknął się na swoim fotelu, wciągając ze świstem powietrze. Wypełniając odwykłe od dziennej pracy płuca. Starł płynące po twarzy łzy. Nigdy nie było łatwo. Wskazać drogę duchom bliskim szaleństwa.

Wiropłat wyglądał okazale. Nieznajomy człowiek coś do niego mówił. Kapelusznik z trudem rejestrował słowa i obecnie powiedziałby wszystko byle by tylko się od niego opędzić, jak od natrętnej muchy.

Tak, DiscCity, tak – przytrzymał kapelusz, by za nim nie biegać. Ostatnie czego pragnął to zbędny wysiłek. – Bądźcie mili i nie zapomnijcie odholować motocykla. Jako przyjemny wstęp do owej „współpracy”.

Wszystko było biznesem.

 
Cai jest offline  
Stary 18-10-2020, 01:45   #70
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Gdy sytuacja się nieco uspokoiła, a Bożydar poszedł na patrol, Rita postanowiła odebrać należną jej zapłatę. Azyl 47 wyglądał na nieźle przetrzebiony, a to, co w nim pozostało, na nie warte uwagi. Jednak brunetka nie była pierwszym lepszym tropicielem, czy szabrownikiem. A wyspecjalizowanym łowcą skarbów. Ze spenetrowanego setki razy składu wojskowego wytargałaby nowiutkie AR-10. Dlatego też podczas grzebania po zakamarkach dawno opuszczonego schronu udało się jej odnaleźć całkiem cenny przedmiot. Był to przenośny terminal, w dodatku w stanie pełnej używalności. Skrzyneczka wielkości kartonu papierosów skrywała całkiem mocny komputer, który mógł przydać się stalkerce podczas włamywania się do informatycznych systemów przedwojennych obiektów. Zdobyczna maszyna posiadała wbudowany monitor i uproszczoną klawiaturę, a także wszystkie niezbędne złącza oraz slot na miniwinyle terminalowe. Po zapakowaniu nabytego skarbu do torby Rita uznała, że mieszkańcy Nowej Nadziei spłacili swój dług wobec niej. Gdyby była zachłanna, mogłaby o wiele lepiej się obłowić. Jednak tak naprawdę nigdy nie zależało jej na przesadnym bogactwie. Zawsze chciała posiadać wyłącznie tyle, ile było niezbędne, by przetrwać. Mając więc to, co jej się należało, postanowiła wrócić na powierzchnię.

W trakcie gdy zmierzała na powierzchnię, zauważyła pewne zamieszanie. Okazało się, że spodziewana kawaleria wreszcie przybyła. Wśród mieszkańców Nowej Nadziei dało się wyczuć z tego powodu pewne poruszenie. Na miejscu był też Wilburn i Coltowie. Rita wywiedziała się co nieco, zanim doszło do nieuniknionego spotkania z przybyszami. Co nastąpiło już wkrótce, bo rozmowie z burmistrzem opuszczonej osady dowodzący grupą z DiskCity skierował się do niej i Truposza. Choć wypowiedziane z pewnym autorytetem, słowa naczelnika Lenny'ego Paslacka nie zrobiły wrażenia na żylecie.
Spokojnie koleś, spuść z tonu, bo nie ruszają mnie pełne patosu gadki o dobru państwa i jakichś tam tajnych sprawach. Zabiorę się z wami, ponieważ obiecałam koledze. Poza tym i tak miałam zamiar się tam udać. Sądzę też, że przelot waszym lataczem może być całkiem interesującym przeżyciem.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:13.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172