Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2020, 11:23   #55
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
W takim stroju nie różniła się zbytnio od służby, więc nie zwracała większej uwagi uczniów i magów. No… może od czasu do czasu poczuła uderzenie w zadek za pomocą dyskretnie rzuconego czaru, ale nic poza tym. Kręcąc się w okolicy domu magów nie dostrzegła jednak niczego niezwykłego. Ot trochę ekscentrycznych magów, trochę cichych rozmów na schodach. Niemniej, żadnej Azjatki… może za wcześnie było? Za to zwróciła uwagę jakiegoś… jasnowłosego elfa, który kręcąc się po okolicy podobnie jak ona zaczął się jej przyglądać bacznie i podejrzliwie. Nie wyglądał jednak na czarownika. Ściskająca w jednej dłoni koszyk na zakupy El, pomachała mężczyźnie i uśmiechnęła się do niego. Przysiadła też na jednej z ławek wiedząc, że ma chwilę nim pojawi się Charles. Cóż… przyjdzie jej zajrzeć w tą okolicę wieczorem, teraz mogła poudawać, że odpoczywa.
Sam elf odpowiedział podobnym gestem i zaczął się nonszalancko przechadzać ignorując czarodziejkę, zajęty interweniowaniem w sprawach bardziej spektakularnego zakłócania porządku. Zaś El na Charlesa musiała jeszcze trochę poczekać, wszak jej “prawie narzeczony” miał się zjawić gdy już skończy robotę. Skąd mogła wiedzieć że wyrobi się przedwcześnie?
Czarodziejka rozsiadła się więc wygodnie zerkając to na podjazd to w kierunku domu magów, a do elfa odezwała się gdy ten znalazł się w pobliżu.
- Dzień dobry. - Rzuciła pogodnie chcąc zatrzeć złe wrażenie.
- Nie jesteś stąd. - odparł uprzejmie elf patrząc z góry na El. - Zauważyłbym gdybyś pojawiła się wcześniej w okolicy tego budynku.
- Pracuję po sąsiedzku. - Elizabeth wskazała na budynek magów, w którym przyszło jej sprzątać. - Ale chciałam odpocząć od tamtych widoków. A Pan, wyglądało jakby pana zaniepokoiła.
- Niezupełnie… - odparł elf spokojnym tonem rozglądając się dookoła. - Po prostu bacznie muszę obserwować otoczenie, zwłaszcza w czasie szkolnej przerwy.
- Uczniowie rozrabiają? - El zaśmiała się. - Czyli jest pan jakby strażnikiem?
- Tak. Coś w tym stylu. - przyznał elf. - Pilnuję tu porządku. Może nie wyglądam na takiego, ale jestem całkiem niezłym bokserem.
Morgan z zaciekawieniem przyjrzała się sylwetce mężczyzny.
- Spodziewałam się, że może być pan wojownikiem. - Uśmiechnęła się ponownie. - Ja jestem Elizabeth, pracuję jako sprzątaczka.
- Esurdael. - przedstawił się krótko elf, bo sprzeczka młodych magów przyciągnęła jego uwagę. I wkrótce bez słowa ruszył ku nim, by zakończyć spór.
Elizabeth obserwowała go z zainteresowaniem nim ponownie spojrzała na dormitorium magów. Była ciekawa czy Almais uda się czegoś dowiedzieć. W końcu wstała uznając, że może odwiedzić Clarice i sprawdzić czy może ma dla niej jakąś książkę.


Gdy tak przemierzała ścieżkę kierując się ku bibliotece, kolejny raz dziś jej plany uległy zmianie. Bo z przeciwnego kierunku nadchodził Charles… z małym bukiecikiem róż.
Elizabeth widząc go uśmiechnęła się ciepło i przyspieszyła kroku. Czuła niepokój, bo wiedziała o czym tego popołudnia chce z nim porozmawiać. Nie chciała oszukiwać Charlesa, ale o tym mogli porozmawiać za chwilę.
- Już dotarłeś? - Spytała podchodząc do mężczyzny.
- No tak. Już… trochę wcześniej niż miałem się zjawić. - odparł uprzejmie młodzian podając jej kwiaty. - To dla ciebie.
- Jakie piękne. - Elizabeth przyjęła róże i zanurzyła w nich nos. - Ślicznie pachną.
- Cieszy mnie to że ci się podobają. Głupio by tak było przyjść z pustymi rękami.- stwierdził z uśmiechem młodzian.
El ujęła kochanka pod ramię.
- Czy potowarzysz mi przy zakupach? - Chciała odwlec odrobinę moment przyznania się do swej rozwiązłości… ale czy słusznie? - A potem może przejdziemy się do parku?
- Chyba wolę do parku.- rzekł po chwili wahania mężczyzna.
El spojrzała na niego pytająco niepewna co miał na myśli.
- Przejść po parku. Nie jestem pewien czy chciałbym spędzić na zakupach popołudnie. - sprecyzował Charles.
- Och… dobrze. Kupię coś wracając. - El uśmiechnęła się. - Prowadź.
- To znaczy… mamy iść do parku uczelnianego? Nie znam go. Może ty powinnaś prowadzić mnie? - zapytał zakłopotany Charles.
Czarodziejka ruszyła przodem w kierunku bramy..
- Po parku uczelni lepiej nie chodzić, już raz trafiłam w nim na jakąś magiczną roślinę. - El starała się sobie przypomnieć lokalizację jakiegoś pobliskiego parku. - myślałam o jakimś miejscu w Uptown, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Znam takie. - ujął jej ramię młodzian i ruszyli przed siebie kierując się do bramy uczelni.- Będziemy musieli wziąć dorożkę w przeciwnym wypadku to dłuższy spacer.
- Nie mam nic przeciwko dorożce. - El zaśmiała się. - Dostałam wypłatę i mogę już nawet się dorzucić. - Uśmiechnęła się zadziornie do Charlesa by po chwili przenieść wzrok na niewielki bukiecik. Żaden inny kochanek nie dawał jej takich prezentów.
- Nie. Myślę że to ja powinienem zapłacić. - rzekł z uśmiechem Bruckner, gdy już podchodzili do stojących dorożek. Wybrał jedną z nich, wspomniał woźnicy nazwę “Park Wyzwolenia” i wsiadł zaraz po czarodziejce do środka. Dorożka ruszyła ospale.
- Wyglądasz uroczo.- Charles rzekł do niej, gdy jechali.
- Dziękuję. - Elizabeth czując, że dorożka ruszyła nachyliła się i ucałowała mężczyznę.
Charles ujął jej twarz, gdy się całowali i przytrzymywał przedłużając tę pieszczotę ich ust. Uśmiechnął się nieśmiało, po czym spytał.- Jak minął poranek?
- Dosyć leniwie. - El ułożyła jedną z dłoni na udzie mężczyzny. - Jedna z czarodziejek może weźmie mnie na osobistą służącą. A tobie jak minął dzień?
- Nudno… pomijając niezgodności w rachunkach jednego ze sklepów, ale to już nie mój problem tylko tych powyżej mnie. Przywódcy gildii sami będą musieli go rozwiązać. - odparł z uśmiechem Charles kładąc dłoń na jej dłoni.
Elizabeth przytaknęła czując niepokojącą suchość w gardle. Czemu tak bardzo obawiała się reakcji Charlesa?
- A co porabiałeś po południami?
- Socjalizowałem się z kolegami. Chodziliśmy na piwo i plotliśmy głupoty. Jeśli planuję awansować muszę stać się… częścią gildii. -westchnął ciężko Charles i nachylił się szepcząc do ucha El.
- Tak między nami. To tak naprawdę nie lubię piwa czy gorzały. Mam za delikatny żołądek na te.. męskie trunki.
Elizabeth skorzystała z okazji by pocałować go w policzek.
- Ja nawet lubię lubię piwo. - Rzuciła żartobliwie. - Mogłabym je wypijać za ciebie.
- Może i będziesz miała okazję.- odparł żartobliwie jej kochanek i pocałował ją w szyję.
- O.. kiedy? - El spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Eeee… żartowałem. Takie imprezy nie są dla niewiast. Kupa pijanych facetów tam…- wydukał zawstydzony młodzian.- … różne głupoty się dzieją na nich.
- Myślisz, że gorsze niż w miejscu, w którym się poznaliśmy?- El delikatnie poprawiła włosy Charlesa.
- No… tak. Bardziej pijackie wygłupy to są. Mogliby cię chamsko zaczepiać. - wyjaśnił wstydliwie Charles.
- Do tego akurat przywykłam. - El mrugnęła do niego. - Ale nie martw się, nie planowałam się wpraszać.
- To dobrze. Jeśli trafi mi się znowu jakieś przyjęcie… takie jak ostatnio, to czuj się zaproszona. - odparł ciepło młodzian.
- Nie wiem czy powinnam. - El westchnęła ciężko i wyjrzała przez okno dorożki.
- Czemuż to? Nie bawiłaś się dobrze ostatnio?- zapytał zaniepokojony młodzian.
El spojrzała na niego niepewnie.
- Po tym co.. było między nami ostatnio. Jak myślisz? Czy jesteś moim jedynym?
- Eeee… co? - wyraźnie go zaskoczyła tymi słowami. Zadumał się pocierając podbródek. - W zasadzie nigdy o tym nie myślałem. Nasza znajomość tak szybko i gwałtownie się rozwinęła. A nie jestem… jedyny?
El zarumieniła się i pokręciła przecząco głową.
- A raczej… tylko ty traktujesz mnie poważnie. - Czarodziejka spojrzała na kwiaty. - Ale ja… chyba za bardzo to lubię.
- Cóż…- Charles spojrzał na kwiaty i zamyślił się. - Trochę tak. Ale to wszystko rozgrywa się za szybko, więc… nie wiem co o tym myśleć. Traktuję cię poważnie i każdą naszą randkę… też. Niemniej nie wiem i nie wiedziałem do czego chcę dążyć. Szczerze mówiąc, spanikowałbym gdybyś nalegała na narzeczeństwo. Nie jestem jeszcze gotowy na małżeństwo. Ba, z obecnej pensji ledwo sam się utrzymuję. Nie wiem czego oczekiwać po naszej relacji… a czego ty oczekujesz?
- Lubię te nasze pogawędki, wspólne chwile… te nasze chwile na osobności. - El także się zamyśliła. - Na razie chcę się tym cieszyć.
- Ja…- zamyślił się młodzian… bardzo długo. - ... ja nie wiem. Co o tym myśleć. Też lubię nasze wspólne chwile. Kim… są inni?
- Na pewno chcesz wiedzieć? - El uśmiechnęła się chcąc nieco rozluźnić atmosferę. - To przelotne znajomości… czasem przyjaciele.. przyjaciółki.
- Chyba nie…- speszył się Charles. - Aż tak dużo?
- Trochę się tego narobiło. - Morgan westchnęła ponownie i przez chwilę przyglądała się siedzącemu obok młodzieńcowi. - Wiesz… mówię to, bo nie chcę cię oszukiwać. Zrozumiem jeśli nie będziesz chciał się ze mną zadawać jednak.. nie przystają do powszechnie przyjętych norm.
- To całkiem szokujące wieści, choć przyznaję… pasują do miejsca w którym się poznaliśmy i tego co się potem stało.- przyznał Charles i pokręcił głową.- Nie wiem co o tym myśleć. Wiem, że nie mam prawa niczego od ciebie wymagać. Niczego mi nie obiecywałaś. Niemniej to całkowicie zmienia moje spojrzenie na ciebie. Nie jesteś takim niewinnym acz namiętnym dziewczątkiem za jaką cię miałem.
- To prawda, raczej daleko mi do niewinności. - El grzecznie zabrała dłoń z uda mężczyzny i oparła się wygodnie w bryczce. - To co teraz? Nadal masz ochotę na ten spacer?
- Zdecydowanie potrzebuję rześkiego powietrza by przemyśleć to co mi powiedziałaś.- odparł młodzian wzdychając ciężko. - Nie takich dylematów spodziewałem się w dorosłym życiu.
Elizabeth przytaknęła ruchem głowy.
- Ja… też myślałam, że to wszystko… że będzie jakoś inaczej.
- To znaczy? - zapytał Charles.
Elizabeth zaczekała z odpowiedzią do momentu, w którym wysiedli z dorożki i nabrała powietrza.
- Zawsze mi się wydawało, że nie uda mi się wyrwać poza Dowtown. Że otaczać mnie się będą ludzie wciśnięci w ciasne gorsety tradycji i własnych obaw. - Uśmiechnęła się do Charlesa ciekawa czy ten poda jej ramię.
- Acha… ale przecież… byłaś w “Słodkim Pączku”. Tam chyba nie bardzo dba się o tradycję i dobry obyczaj.- młodzian z wahaniem to uczynił i ruszyli razem przed dobrze utrzymany park, pełen par i rodzin im podobnych.
- I to chyba pobudziło moją ciekawość. - El trzymała go za rękę delikatnie nie chcąc nadto peszyć. - Cały czas jednak wydawało mi się, że to taki zamknięty światek.
- Cóż… do Uptown łatwo trafić. W końcu służba i rzemieślnicy i tu są potrzebni. Acz trudniej się wybić wyżej, być kimś w Uptown jest znacznie trudniej niż być kimś w Downtown.- ocenił Charles gdy wędrowali uliczkami.
- Niby tak ale moi rodzice mają dwa nieźle funkcjonujące zakłady w Downtawn… nie spodziewałam się też, że ktoś zaproponuje mi inną pracępracę. - El spojrzała na Charlesa z zaciekawieniem. - Nie spodziewałam się też, że zwrócę twoją uwagę.
- Cóż… ee… ciężko by było nie zwrócić uwagi na ciebie. - mruknął wstydliwie Charles zezując na jej biust.
- Zupełnie jakbym tam pracowała, co? -El zaśmiała się na wspomnienie propozycji Melisandrae.
- No… tak… przecież pomyliłem cię z pracownicami.- odparł zawstydzony młodzian.
- Nawet zaoferowano mi tam pracę. - El zamyśliła się. - Ale to by już zabiło moich rodziców.
- Z pewnością… gdyby się dowiedzieli. - ocenił Charles i wzruszył ramionami.- Ale chyba żadna z nich nie pracuje tam pod własnym imieniem.
- Nie, ale chyba i tak wolę być pokojówką i robić to bo lubię i z kim lubię.
- To z pewnością lepsze.- odparł z uśmiechem młodzian i przyglądając się Elizabeth.- I z pewnością tak śliczna dziewczyna jak ty… potrafi skusić kogo chce.
- Przeceniasz mnie. - El zaśmiała się.
- Nie wiem… nie sądzę.- przyznał się Charles i zaczął opowiadać o swojej pracy. Nie było to specjalnie ciekawe. Mimo że był członkiem gildii alchemików, jego robota dotyczyła liczb, tabel i algebry. I przekomarzaniem się z współpracownikami i współpracownicami.
El mimo to słuchała o zupełnie obcym dla siebie świecie z zaciekawieniem, nieco mocniej przyciskając rękę mężczyzny do swojego boku i piersi przy tym. Nic dziwnego że go to trochę rozkojarzało, zwłaszcza gdy zerkał ukradkiem w dół. Ale jakoś nie narzekał na to.
W końcu jednak rzekł.
- Aaaa ty… co tam u ciebie w pracy?
Uznając zapewne, że łatwiej będzie mu słuchać niż mówić.
- W pracy jest normalnie, sporo sprzątania, słabe posiłki… ale chyba udało mi się dogadać z jedną czarodziejką by mnie wzięła jako prywatną pokojówkę. Udało mi się dostać na indywidualne lekcje do profesora geografii i historii. Nawet znajoma bibliotekarka załatwi mi do tego książki.
- Ambitne… co planujesz osiągnąć dzięki tym lekcjom? Mogłabyś spróbować zostać guwernatką nawet. - zadumał się Charles.
- Na razie po prostu bardzo chcę się uczyć. W Dawntown ciężko o lekcje wychodzące poza naukę czytania, pisania i liczenia, a ja zawsze czułam niedosyt. - El takze zamyśliła się nad tym pomysłem.. guwernantka.. tylko czyja? - Korzystam, póki ktoś ma na uczelni dla mnie czas.
- Dziwi mnie że ktoś ma… przy tylu uczniach. - zadumał się Bruckner i zaśmiał. - Po prawdzie sam uczniem byłem kiepskim… poza arytmetyką nie wykazywałem uzdolnień. A ty czego się uczysz?
- O geografii i historii. Ostatnio słuchałam o dziejach New Heaven. - Elizabeth nie była w stanie ukryć odrobiny ekscytacji.
- Pewnie o tej pirackiej przeszłości, co? Też to często słyszałem. Mój praprapradziadek był oficerem marynarki. Pozostał po nim magiczny oficerski pałasz. - wspomniał Charles z uśmiechem.
- Tak właśnie o tym i o Szarych Futrach… - El uśmiechnęła się spoglądając przed siebie. - To musi być niesamowite mieć kogoś takiego wśród przodków… Byłam ciekawa na ile też są gdzieś tam rody pirackie. Profesor mówił, że część zapewne się z asymilowała.
- Jestem pewien że większość rybaków to byli piraci i obecni przemytnicy. Zresztą piractwo nie znikło tylko dlatego, że powstało New Heaven. Na szlakach morskich nadal sporo ich grasuje, tylko kryjówki mają mniejsze i lepiej ukryte. - odparł cicho Charles.- Mam w dokumentach rubryki na towary stracone w wyniku działań piratów.
- Naprawdę? - El wtuliła pierś mocniej w ramie Charlesa uśmiechając się do niego i spoglądając na mężczyznę z zaciekawieniem. - Byłam kilka razy w porcie, ale nigdy nie wypływałam.
- Ja w sumie też… jedynie słyszałem narzekania alchemików gildii na pirackie bandy atakujące mniejsze jednostki. Nie są jednak dość silni, by uderzać na konwoje. W tej chwili nie ma tak... krzykliwych nazwisk jak ponoć były kiedyś. Nie ma już Sinobrodych i Czarnobrodych… większym problemem jest przemyt niż piractwo. Więc jesteś bezpieczna. Piraci nie zaatakują miasta.- wyjaśnił jej Bruckner dumnie wypinając tors.
- Cieszę się.. wystarczająco dużo rzeczy może mnie zaatakować w mieście. - El mrugnęła do mężczyzny. - Mamy ochotę coś zjeść? - Czarodziejka rozejrzała się ciekawa czy gdzieś w okolicy jest jakiś pub lub karczma.
- Mamy ochotę…- zgodził się Charles acz jego ukradkowe zerkanie mogło świadczyć o innym rodzaju apetytu… a może i tym samym. W okolicy parku nie było ani pubów, ani karczm… były tu tylko restauracje z ogródkami dającymi możliwość posilania na świeżym powietrzu.
- To może, któraś z restauracji? - El wskazała w kierunku, w którym znajdowały się lokale. Przyjrzała się ich budynkom, ciekawa czy może w którymś na piętrach znajdują się pokoje. Byłoby im dużo wygodniej niż w jakimś zaułku.
Niestety tutejsze budynki wyglądały na przewidziane tylko na rozkosze podniebienia i gastronomii. Najwyraźniej… sądząc po tym co widziała przez okna (duże i piękne okna, często witrażowe), restauracje dookoła parku zajmowały się tylko przygotowywaniem posiłków. Ale za to jakich! Po prostu niemal obrazy na talerzu.
- Jadłeś kiedyś tutaj? - El spojrzała niepewnie na Charlesa. Nie była pewna czy stać ją było na posiłek w takiej lokalizacji.
- Tak. Drogo… ale dobrze karmią. Jeśli lubisz smaczne, acz niezbyt obfite posiłki.- odparł młodzian gdy już wędrowali wzdłuż uliczki mijając kolejne restauracje.
- Nie martw się. Stać mnie na posiłek dla dwojga tutaj. Co prawda do końca tygodnia będę żył o chlebie i wodzie…- zażartował.
- Myślę, że mogę się dorzucić. - El mrugnęła do niego. - Ostatnio wpadło mi nieco dodatkowych pieniędzy. - Zaciągnęła się zapachem zastanawiając się, który lokal wybrać.


- Naprawdę nie musisz. Tu jest drogo, ale nie aż tak…- protestował, gdy czarodziejka w końcu natrafiła na restaurację z ładnym ogródkiem w którym stały stoliki. Wyglądała przytulnie.
- Może tutaj? - Wskazała wypatrzone miejsce.
- Może być.- odparł młodzian i ruszyli ku stolikom w ogrodzie. Tam osłonięci przed słońcem parasolką i otoczeni kwiatami, wśród których pełno było motyli i brzęczących pszczół dostali w dłonie karty dań i…. wszystko zapisane było w elfim. Języku który na szczęście znała. I pod melodyjnymi nazwami kryły się zwykłe potrawy naszpikowane egzotycznymi przyprawami… w większości przynajmniej. Część z nich nawet po przetłumaczeniu było zagadką dla El.
Morgan poszukała czegoś co brzmiało zagadkowo ale nie raziło też ceną, cały czas zerkała na Charlesa ciekawa czy on też sobie radzi z elfim. Najwyraźniej radził sobie całkiem dobrze i co więcej, wiedział co jest dobre. Bo od razu zamówił potrawę dla siebie.
- Może mi coś doradzisz? - Elizabeth odłożyła kartę dań. - Większość tych nazw brzmi dla mnie obco.
- Zamówię ci to samo, może być ?- zaproponował Bruckner.
- Dobrze. - Morgan przesunęła pod stołem nogą, obutą stopą sunąc po łydce mężczyzny.
- A więc… - rzekł Charles i zamówił posiłek z deserem, aż dotarł do deseru i wtedy się zająknął. A gdy kelner się oddalił z zamówieniem, nachylił ku czarodziejce i szepnął cicho.
- Co ty robisz?
- Cieszę się, że cię widzę? - El uśmiechnęła się do mężczyzny, ale grzecznie zabrała nogę rozglądając się po okolicy.
- Dobrze wiesz… że… teraz będę zamiast skupiać się na jedzeniu, myśleć tylko o twoim ciele… nagim i kuszącym…- mruknął zaczerwieniony mężczyzna. Niemniej El przekonała się, że takie drobne i subtelne pieszczoty nie przyciągają uwagi innych gości restauracji.
- Muszę przyznać, że nawet mi to pochlebia. - noga Elizabeth powróciła do delikatnej pieszczoty.
- I teraz przez resztę dnia będę myślał co było gdybyśmy mieli możliwość.- mruknął cicho Charles, ale nie odpędzał stopy czarodziejki wodzącej po jego łydce.
- Chyba nic nie stoi na przeszkodzie by po posiłku poszukać możliwości. - El mrugnęła do mężczyzny.
- Jak tak dalej pójdzie… to nie wiem czy doczekam końca posiłku.- zażartował mężczyzna, a kelner wreszcie przyniósł pierwszą potrawę. Wyglądała… interesująco.
- Co to? - El przyjrzała się daniu z zainteresowaniem.
- Płatki steku wołowego zapiekanego z sezamem, podawane ze świeżą cebulką, młodymi pędami bambusa i serowymi pasemkami.- wytłumaczył półelfi kelner wystudiowanym tonem głosu. - Podane w sosie szefa kuchni.
- Wygląda przepysznie. - Elizabeth uśmiechnęła się do kelnera. - Dziękuje za objaśnienia.
Mężczyzna skłonił się i po chwili odszedł dodając jeszcze.- Deser będzie za dwadzieścia minut.
Elizabeth, nieznacznie poruszając nogą po łydce kochanka, zabrała się za degustację posiłku. Był warty swojej ceny, smaczny niewątpliwie… nawet mimo że porcja była w rozmiarze “minimum”.
Charles pałaszował posiłek szybko, ale w połowie jego zrobił się jakiś taki rozkojarzony… także ciało lekko mu drżało.
El jadła nieco wolniej, ciesząc się bliskością Charlesa. Do tego danie było innego od tego co jadła dotychczas i sama przed sobą musiała przyznać, że zastanawiała się jak coś takiego naszykować.
Wkrótce przyniesiono desery… Małe słodkie “kanapeczki z różyczkami”.
- Jakie to urocze. - Elizabeth przyglądała się daniu nieco żałując, że przyjdzie jej je popsuć zjadając.
- I słodkie.- spojrzenie Charles’a zawisło nie na deserze, a na piersiach pochylonej czarodziejki.
Noga El powędrowała nieco wyżej zahaczając o udo mężczyzny. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem nie zabierając się jeszcze za posiłek.
Mężczyzna sapnął cicho nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Niemal czuła jak rozbiera ją wzrokiem, a gdy stopa przypadkiem omsknęła się po udzie głębiej to cóż… El miała świadomość, że jej kochanek gotów jest spełnić jej łóżkowe kaprysy.
El zabrała się za jedzenie niewielkiej kanapeczki.
- Poszukamy karczmy, czy bramy?
- Nie ma w najbliższej okolicy bramy… karczmy… może… dorożka?- zapytał cicho Charles.
- Brzmi dobrze. - El zaśmiała się. - Odwieziesz mnie na targ? Może być okrężną drogą.
- Z chęcią… - odparł uprzejmie Charles zabierając się za jedzenie deseru.
Elizabeth zjadła i obserwowała kochanka nadal wodząc stopą po jego nodze. Przyspieszając w ten sposób spożywanie przez niego posiłku. Charles jadł zachłannie, czasem nawet się krztusząc byleby tylko skończyć jak najszybciej. Najwyraźniej ich wcześniejsza rozmowa nie przeszkadzała w tym by jej pragnął. Elizabeth czekała grzecznie aż kochanek skończy i zapłaci.
W końcu skończył i pospiesznie zamówił bukłaczek z winem na wynos. I wyszli z restauracji po opłaceniu rachunków. Młodzian zerkał na El i wzdychał cichutko, gdy szli w poszukiwaniu przystanku z dorożkami. Czarodziejka ujęła go pod ramię, przytulając rękę kochanka mocno do swojej piersi.
- Było przepyszne.. dziękuję. - Ucałowała go w policzek.
- Co ty ze mną robisz… parę ruchów stopą i… ech… straszliwa jesteś.- rzekł żartobliwie młodzian.
- Wiesz… mi to też sprawia przyjemność. - Elizabeth zaśmiała się cicho wpatrując się w swego kochanka. Czuła, że ma na niego ochotę szczególnie po zabawie przy stole.
- Mam nadzieję.- przyznał jej kochanek, gdy zbliżali się ku dorożce.- Tylko co dalej? W tej sytuacji nie będę miał moralnej obligacji tkwić zawsze przy tobie. Może… się trafić inna dama, lub sytuacja która popchnie mnie do narzeczeństwa z inną.
- Cóż… będę musiała ci wybaczyć. - Elizabeth zamyśliła się. - Ale gdy już się komuś oświadczysz.. to raczej będzie koniec. Nie wyobrażam sobie namawiać kogoś do zdrady.
- Nie…- nie dopowiedział zdania i zawstydzony spojrzał w dół na stopy.- I dobrze. Bo cóż… boję się, że mogłoby ci się udać.
- A co chciałeś jeszcze powiedzieć? - El zaciekawiła się.
- Nie ciągnąłbym naszej znajomości będąc narzeczonym innej.- wyjaśnił młodzian.
- Dobrze… - El uśmiechnęła się. Stanowczo wolała takie podejście niż fakt, że mogłaby być tą drugą.. kimś na boku. - Ja pewnie też kiedyś chciałabym wyjść za mąż, choć nie wiem czy ktoś będzie mnie chciał za te kilka lat.
- Z pewnością… będą…- ocenił Charles otwierając przed nią drzwi dorożki.- Będziesz wybierała jak w ulęgałkach.
- A ty masz kogoś jeszcze na oku? - El weszła po schodkach wsiadając do dorożki.
- Co? Nie… oczywiście że nie. To tylko taka teoretyczna uwaga.- odparł młodzian zamykając drzwi za sobą, po tym jak podał kierunek jazdy, trasę i nakazał brak pośpiechu woźnicy.
- Myślę, że także mógłbyś mieć wiele chętnych do zamążpójścia. - Elizabeth odłożyła koszyk na zakupy na podłodze i usiadła na ławie, czekając na kochanka.
Ten usiadł obok niej, a gdy dorożka ruszyła El poczuła jego usta na swoich w namiętnym pocałunku i… jego dłoń pospiesznie rozpinające paski na jej gorsecie. Morgan zamruczała pomiędzy pocałunkami i sięgnęła do spodni mężczyzny, by uwolnić bestię, którą czuła pod stopą w restauracji.
Szło to jej sprawnie, takoż i jemu. Nie przestając jej całować rozpiął sprzączki, a potem poluzował górę gorsetu, koszulę rozluźnił i dłoń sięgnęła po słodki owoc piersi czarodziejki, której osłonięte koronkowymi rękawiczkami palce gładziły już twardy i obnażony dowód admiracji kochanka.
Elizabeth pieściła delikatnie odsłonięte ciało, drocząc się z apetytem Charlesa. Czuła, że Charles zasługiwał na kogoś lepszego od niej, kogoś kto będzie mu wierny. Na razie jednak miał ją i czując jego pocałunki na szyi, zachłanną dłoń na piersi i jego… mocne pragnienie pod palcami El miała świadomość, że jej admirator nie narzeka. Elizabeth uniosła się starając się nie przeszkadzać mężczyźnie w pieszczeniu jej ciała. Pochwyciła własną spódnicę i przyklęknęła okrakiem ponad kochankiem.
Ten zaś bezczelnie i nieco brutalnie rozchylił jej bluzkę w pełni odsłaniając falujące pod wpływem ruchów dorożki piersi. Pochwycił je spragnionymi palcami rozkoszując się ich miękkością i równie spragnionym spojrzeniem wodził po samej czarodziejce.
- Na szczęście obojgu nam nie spieszy się z zamążpójściem. - Elizabeth osunęła się w dół biorąc w siebie kochanka. Wymagało to długiego podwijania sukni i odchylenia garderoby, ale w końcu… nabiła się na ów pal rozkoszy mężczyzny podskakując lekko na wybojach i czując jego zaciśnięte zachłannie palce na piersiach. Czarodziejka usiadła na nim pozwalając by wyboje i uchy bryczki przez dłuższą chwilę targały ich złączonymi ciałami, ciesząc tym jak Charles ją wypełnia. Otwarte okienka powozu pozwalały w teorii podejrzeć ich figle. Na szczęście, tylko w teorii… w praktyce szanse na to były małe, a chwila na podejrzenie za krótka. Zresztą jak miała myśleć o tym czując dłonie kochanka bawiące się jej miękkimi krągłościami, usta kąsające szyję i tę rozpalającą obecność między udami, raz po raz przeszywającą ją piorunami rozkoszy. Elizabeth poczęła poruszać się góra-dół, nabijając się na oręż Charlesa. Ten hipnotyczny rytm budził w ich gardłach coraz głośniejsze jęki, zbliżające się z każdym przebytym metrem do celu i finału zarazem. Jeszcze trochę i… poczuła jego ekstazę, a potem swoją.
Elizabeth pocałowała kochanka namiętnie chcąc stłumić ich jęki. Całowała zachłannie tuląc się do niego, podczas gdy jej ciało przeszywały kolejne fale dreszczy.
Młodzian odpowiadał kolejnymi pocałunkami, obejmując w pasie i tuląc do siebie. Spragniony więcej, acz nie mieli na to czasu.
Elizabeth także tuliła się do niego nie chcąc tej rozłąki. Dobrze jej było w troskliwych ramionach Charlesa.
W końcu jednak dotarli na miejsce. Ich miłosne pieszczoty musiały się skończyć. Elizabeth zeszła z kolan Charlesa i poczęła się ubierać.
- Teraz to ja będę czekać na list od ciebie gdy będziesz chciał się spotkać. - Uśmiechnęła się do mężczyzny sięgając po swój koszyk na zakupy.
- Dobrze… napiszę.- odparł cicho mężczyzna sam zabierając się za porządkowanie swojej garderoby.
Elizabeth nachyliła się i pocałowała kochanka. Zaczekał aż bryczka stanie i ruszyła na zakupy, machając jeszcze Charlesowi na pożegnanie.
Ten odpowiedział podobnych pożegnaniem i bryczka ruszyła. Randka z Charlesem się zakończyła. El ruszyła w kierunku targu planując zrobić zakupy na kolację i śniadanie. Dziś czekała ja względnie spokojna noc w pokoju, który dzieliłą z Frolicą. Mając też odrobinkę pieniędzy rozejrzała się po sklepach z bielizną i ubraniami. Kusiło ja by nabyć sobie jakąś zwiewna koszulę, jak na razie jej kochankowie niezbyt się wykazywali w dawaniu prezentów. Jednak nie miała do tego takiego drygu jak dziewczyny z Pączka. Chociaż… Z uśmiechem zerknęła na bukiecik.
 
Aiko jest offline