Czas: 1940.V.27; pn; świt; godz. 08:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska Grand Laviers; okolice kościoła
Warunki: jasno, chłodno, pomruk dział, pogodnie, powiew
Birgit (kpr. Mae Gordon) i Noemie (por. Annabelle Fournier)
Gdyby nie bitwa, oficer i ksiądz to kto wie jakby się skończyła ta damsko - męska awantura na szczycie wieży kościelnej. Dało się wyczuć, że z jednej strony młoda francuska kobieta nie życzy sobie tak poniżającego traktowania jak klepanie po tyłku i to od żołnierza wrogiej armii. Z drugiej ten żołnierz najchętniej nauczyłby ją moresu, najlepiej od ręki. Ale oficer się wtrącił z góry strofując podwładnego, Szkotka próbowała ułagodzić gorącą głowę Francuzki a z dołu doszła wychylona sylwetka księdza pytającego po francusku co się stało no a wciąż dudniła artyleria okładając się nawzajem przez kanał. Nie mogąc wymierzyć sprawiedliwości na własną rękę gefreiter zadowolił się groźnym zdjęciem karabinu z ramienia i przegonieniem precz tych wstrętnych cywilów z wieży. Z dołu w sukurs przyszedł mu katolicki kapłan który podjął się roli mediatora no i jeszcze okazało się, że wraz z nim jest Noemie.
Ostatecznie poza stresem i może nieco piekącym tyłkiem Odette jakoś nic więcej się nie stało. Podoficer nie odważył się na coś więcej gdy oficer patrzył mu na ręce i kazał spławić obie kobiety. Puścił więc Odette chociaż z wyraźną złością. Birgit pociągnęła więc uwolnioną koleżankę na dół schodów a oficer zagnał swoich ludzi na szczyt wieży kościelnej. A niedługo potem jakby chcąc sobie zapewnić święty spokój od natrętnych cywili wysłał tego gefreita na dół aby pilnował wejścia na dzwonnicę. Ten oparł się o ścianę ale dość groźnym ruchem odpiął bagnet i nasadził go na swój karabin. Wyglądało na to, że oficer został na górze z tym pulchnym łącznościowcem w stopniu feldfebla. Ale zajęli się swoją wojną i bitwą więc na okolicznych cywilów zdawali się nie zwracać uwagi.
- To najlepsze miejsce by rozglądać się po okolicy. - westchnęła Odette gdy spotkały się we trzy wyszły już na ulicę i mogły widzieć świątynie z zewnątrz. Na szczycie dzwonnicy widać było dwie sylwetki w szarozielonych mundurach i charakterystycznych hełmach. Jedna często spoglądała w stronę rzeki przez lornetkę a radiotelegrafisty prawie nie było widać. Pewnie siedział na podłodze bo przecież żadnego stołu ani nic takiego tam na dzwonnicy nie było. I jak na razie coś więcej niemieckich żołnierzy nie było widać. Z zewnątrz przed kościołem był tylko ten niemiecki kubelwagen i kierowca co chyba dla rozprostowania kości wysiadł ze swojego miejsca, oparł się o maskę i palił papierosa. O ile francuska wioska zdawała się go nie interesować kompletnie to już trzy młode dziewczyny co właśnie wyszły z kościoła już nawet przykuwały jego zaciekawione spojrzenie. No albo jak któryś z pocisków artyleryjskich grzmotnął gdzieś bliżej czy mocniej. Wciąć nie można było się pozbyć wrażenia, że lada chwila któraś z bomb spadnie komuś prosto pod nogi, walnie w budynek obok jakiego się stało czy coś takiego. Pewnie dlatego ludzie pochowali się w swoich domach i ulice były praktycznie bezludne.
---
Czas: 1940.V.27; pn; ranek; godz. 08:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska Grand Laviers; dom Lepage
Warunki: jasno, ciepło, pomruk dział, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie
George (srg. Andree de Funes)
Brytyjscy lotnicy chyba zdawali sobie sprawę na jakie ryzyko narażają cywilnych mieszkańców wioski gdyby Niemcy ich nakryli u nich. A może nie. W każdym razie chyba nie chcieli sprawić tym życzliwym Francuzom jacy ich ugościli kłopotów. Więc gdy George wrócił razem z panem Lepage za bardzo nie oponowali przed opuszczeniem domu. Ale sam gospodarz już miał jakieś zastrzeżenia co do pomysłu brytyjskiego agenta.
- Nie, nie, nie. - szybko pokręcił głową na znak, że ma jakieś zastrzeżenia do zierających się lotników. Ci właśnie wstali od kuchennego stołu i sprawdzali czy coś po sobie zostawili.
- Z wieży dużo widać. Pole i zagajnik też. Te wasze kurtki też będzie widać. Zaczekajcie. - pokręcił głową i zanim cała trójka porannych gości wyszła to ich zastopował zostawiając ich na chwilę w korytarzu a samemu wchodząc do jakiegoś pokoju. Zastąpiło ich młodsze rodzeństwo Odette które z ciekawością oglądało tych gości z bezbrzeżną ciekawością tak typową dla małych dzieci. Ale zaraz wrócił ich ojciec i znów je przegonił wołając, że to nic dla dzieci i nic dla oglądania.
- Włóżcie to. I się zgarbcie. Jesteście dość wysocy. Nie odwracajcie się twarzą do wioski. I jeszcze to weźcie. - pan Lepage przyniósł dwie kapoty które gdy lotnicy zarzucili na siebie, zwłaszcza na głowy to ich skórzane, brązowe kurtki robiły się niewidoczne. Z bliska i od frontu raczej nikt by się pewnie nie nabrał, że to po prostu dwaj mężczyźni z narzuconymi derkami no ale jak z pewnej odległości i od tyłu… No może, może… Zwłaszcza, że Pierre dał im wiklinowy kosz jakby mieli po coś iść do tego zagajnika.
Koniec końców gospodarz poprowadził całą trójkę do dziury w płocie jaka prowadziła na pole które oddzielało gospodarstwo od zagajnika za jakim rozbił się transportowy bombowiec. Teraz w dzień zza tego zagajnika wciąż jeszcze unosił się słup dymu ale już dość rzadki. Zresztą wciąż waliła artyleria obu stron i dało się czuć jej drżenie pod nogami gdy pociski eksplodowały po jednej lub drugiej stronie rzeki.