Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2020, 22:39   #109
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Laboratoria w lesie (wszyscy)

- Zauważyłem, że ogrodzenie działa zdecydowanie zbyt głośno jak na 1000V napięcia. - zaczął JJ bez ogródek zupełnie nie przejmując się nagością kobiety. - Zwiększyli Państwo napięcie czy może coś uległo uszkodzeniu?- zapytał technik. - W razie potrzeby mogę zerknąć na wszelkie usterki elektroniczne, elektryczne czy mechaniczne.
- Ty się dziubas tak nie interesuj… bo ci drugą rączkę przysmaży - Powiedziała Chezas, szczerząc ząbki.
- Ty rządzisz w tym wesołym domki? - wtrącił się Billy zmieniając temat. - Przywieźliśmy jedzenie. Czy ktoś z was potrzebuje pomocy? Mamy medyka, może wszystkich obejrzeć - zaproponował. - Starszy kapral Sing - przedstawił się. Co prawda na naszywce miał to wypisane, ale kto wiedział, czy kobieta jest w stanie czytać.
- Mogę być i "dziubas" jak znajdzie mi psze pani coś ciekawego do roboty. - uśmiechnął się JJ. - Wszyscy się z mojej wytopionej rączki śmieją a jak dostanę endoprotezę z otwieraczem do piw to będzie inna gadka. - Jacob westchnął. - To mamy tu coś do roboty poza rozdawaniem chleba i przytykaniem bandaży w nadmiarowe dziury?
- Na przykład zabezpieczyć perymetr dookoła, wyznaczyć miejsca na postawienie automatycznych karabinów maszynowych, po czym ustawić je tam, no i oczywiście pilnowanie całego obozu póki się tu znajdujemy.- zwracając się do JJ-a, Hawkes gestem ręki pokazał najbliższą okolicę. - Jeśli chodzi o żywność to z pewnością nie musimy osobiście karmić cywili.
Rozejrzał się dookoła skupiając się bardziej na otoczeniu niż osobach. Gdzie znajdowały się pomiędzy budynkami wąskie gardła w które można by było wciągnąć kseno w razie ataku. Z których miejsc najlepiej było widzieć cały obszar laboratorium. Bądź co bądź nie była to szkolna wycieczka. Nawet jeśli tu było bezpieczniej niż w zainfekowanej bazie. Co jednak nasuwało porucznikowi niepokojące myśli. Dlaczego było to bezpieczniej?
Evansonowi tylko nieznacznie uniósł się kącik ust na słowa kobiety, która jak można było przypuszczać zarządzała ocalałą placówką. Tak jawna niesubordynacja wobec da Silvy, którą młodzi koloniści najwyraźniej (i kto wie czy nie wbrew jej samej), lubili, nijak go nie raziła. Zważywszy, że w zamian potrafiła tyle dni utrzymać tych ludzi przy życiu. A to dla smartgunnera stawiło równanie o wyniku zero-jedynkowym, w którym pani Rica wypadała bardzo pomyślnie w jego oczach. Nawet przymykając oczy na bynajmniej wychudzone, czy wymęczone ciało. I nawet jeśli brak spodni był zwyczajnie nierozsądny.
- Taa jest panie poruczniku. Zadekujemy się z Kovalskim na dachu. Wyglądał na dobry punkt do ostrzału. Zobaczymy też gdzie mógłby wylądować nasz Cheyenne - odparł po słowach Hawkesa najwyraźniej uznając je za rozkaz, a nie pouczanie podwładnych, po czym szturchnął partnera ramieniem i zwrócił się do Eriki - Wyznaczyła pani kogoś do kierowania obroną w trakcie…- jego wzrok zawisł na chwilę na pachnącym kobiecą libacją legowisku - drzemki? Zadam mu kilka pytań.
- Większość kolonistów znajduje się w piwnicy, jest tam mały schron… na dachu powinien zaś być David Correa, jest strażnikiem. Alfordowi trzeba połatać nogę, to pilot wahadłowca, mieliśmy kraksę w trakcie ucieczki z głównego kompleksu, jedna z kobiet ma też uszkodzoną szyję… - Chezas wyjaśniała nieco na różne tematy, przy okazji szukając spodni. Kilka par oczu śledziło jej osobę krzątającą się po pomieszczeniu, a zwłaszcza wpatrywało w wypinany od czasu do czasu tyłek w kusych majtkach.
- Ranni są w piwnicy? - upewnił się Billy. - Ryan, Nicky, zejdźcie do nich. A my może się dowiemy, skąd w kolonii wzięli się Xeno. Bo chyba nie spadli nagle z nieba.

Na ostatnie dwa zdania Singa, Chezas jakoś dziwnie się skrzywiła, i spojrzała na… da Silvę, która przewróciła tylko oczami i rozłóżyła ręce w geście bezradność.
- Najlepsze co Korpus miał w swych szeregach, doktor Chezas - powiedziała po chwili. - I tylko dla nas - puściła oko do kobiety.

Smartgunner skinął głową konstatując, że warunki na Summit sprzyjają kształtowaniu damskich tyłków.
- Zrozumiałem - odparł - Dobra robota z ewakuacją i zabezpieczeniem placówki. Teraz proszę zdać się na nas. A jak syn wróci ze spodniami, to proszę mu odebrać broń. Przy nas nie będzie mu potrzebna.
- To nie mój syn, praktykant. Chwila… lata z moim miotaczem ognia?? Mart!! - Wydarła się Erica.
- Na razie nikogo nie podpalił - stwierdził (może bezpodstawnie) Billy - więc może wrócimy do mojego pytania o pojawienie się Xeno?
- Ja tam nic nie wiem? - Kobieta wzruszyła ramionami - W każdym bądź razie, nie, nie spadły z nieba...o! Spodnie! - Erica znalazła w końcu czego szukała, i wreszcie po chwili była już prawie ubrana. No poza butami… których też na razie nigdzie nie było widać.
- Pani dyrektor, musimy porozmawiać - Zwróciła się do da Silvy, po czym dodała nieco ciszej - Chodzi o małżonka…
Kolejna, co woli wziąć wodę w usta, niż zdradzić, co się dzieje w tej przeklętej dziurze, pomyślał Billy.
- Może tak kiedyś któraś z was zechce powiedzieć prawdę - rzucił - a nie stałe "nic nie wiem..." Sprawdzę, jak sobie daje radę Ryan - spojrzał na porucznika.
Uznał, że rozmowa z dwiema "niewiedzącymi" jest bez sensu. Chyba że zmądrzeją.
- Skoro nie wiem, co się stało, skąd wylazły Xeno, i tym podobne, to co mam mówić?? "Nic nie wiem" to jest prawda żołnierzu, więc daruj sobie swoje durne komentarze! - Fuknęła Chezas.
- Nagle pojawiły się w środku kolonii? I nikt nic nie zauważył? Ciekawe... Ktoś przyniósł w walizce całe stadko? - Billy z niedowierzaniem spojrzał na mówiącą. - Komu się tak naraziliście, że aż tak was polubił, że z takimi prezentami do was przyszedł?
Chezas spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami, pokręciła głową, po czym już na niego nie zwracała uwagi.
Billy zaś nie zamierzał dłużej zajmować się kimś, kto nie wie nawet, gdzie pojawiły się Xeno.
Wyszedł z pokoju, zostawiając Chezas w dłoniach porucznika i pozostałych uczestników tej wymiany zdań.
-JJ za mną. Sprawdzimy zabezpieczenia dookoła tej “osady” i czy przypadkiem kseno nie zaczęły gdzieś kreciej roboty.- zadecydował Hawkes nie dbając o to kto wywołał ten cały kryzys z kseno. Porachunki między pracownikami/korporacjami obchodziły go tyle co zeszłoroczny śnieg. Zresztą mieli wszak ważniejsze sprawy na głowie.

***

- Salas. Zobacz, czy cię nie ma przy APC, wyładuj pudła ze sprzętem i waruj tam. Idziemy Kovalski. - Po czym ruszył ku wyjściu z “kwatery głównej”. - Psze pani. - Ze zgrzytem sprzętu przycisnął się do ściany by minąć się z da Silvą, którą czekała najwyraźniej jakaś ważna rozmowa. I skinąwszy jej głową w trudnym do interpretacji geście ruszył na wspomniany dach.
Pani dyrektor kiwnęła nieznacznie głową w stronę żołnierza i nawet lekki uśmiech pojawił się na chwilę na jej twarzy.

***

- Correa? - zapytał już na górze jednego z mężczyzn, w czymś co było chyba uniformem ochroniarza - Obsadzamy wasz perymetr. Wasza szefowa wspominała, że masz oko na wszystko i mam parę pytań. Skąd najczęściej nadchodzą obcy. Jak często i w jakiej liczbie. Czy wasze ogrodzenie wystarcza czy raczej musicie mu pomóc?
Correa spojrzał mocno zdziwiony na obu Maries…
- Nadchodzący obcy? Nieeee, tu ich nie ma - Powiedział - A ogrodzenie ma 10.000V więc chyba wystarczy?
- Kiedy nas zabieracie na orbitę?
- Spytał towarzyszący jemu starszy mężczyzna, wyglądający chyba na… górnika?? W łapach trzymał z kolei miotacz ognia-samoróbkę. I co ciekawe, był niemal identyczny, jak ten widziany u nieletniego praktykanta.


- O tym zadecyduje porucznik Welliver, który dowodzi akcją. My dopilnujemy by odbyło się to bez przygód - odparł Evanson - A wasz wahadłowiec? Czemu się rozbiliście?
- Nadziemny transporter, nie wahadłowiec… jedna z tych kreatur na niego wskoczyła, coś uszkodziła, a potem ją w dyszę wkręciło i porządnie pieprznęło, no później to już…
- Wyjaśniał Correa.
- Fiuuuu i bum - Wtrącił się starszy mężczyzna, naśladując dłonią lot koszący?
- Uciekliśmy w ostatniej chwili, nim te gnidy urządziły masakrę na całego - Wycedził Correa, któremu do śmiechów nie było.
- Widzieliśmy. - mruknął smartgunner - Niestety. Utrzymujecie z kimś jeszcze kontakt radiowy? Albo czy kontaktował się ktoś z wami w między czasie?
- Trzy dni temu, z głównej placówki, ale potem cisza… tam serio wszyscy nie żyją?
- Młody strażnik spojrzał niby w kierunku "Azura Station", będącej daleko za lasem.
- Ustalają to właśnie 2 plutony marines… - odparł mechanicznie Evanson przyglądając się wysokiemu rozsądnie oddalonemu płotowi, który odgradzał tych ludzi od piekła. Zmarszczył brwi po chwili - Źle to jednak wyglądało. Mieliście cholerne szczęście.

Przez systemy celownicze karabinu oszacował odległości i uznał, że jak ksenomorfy swoją juchą nie przetopią ogrodzenia, to nie wejdą. Dach wyglądał też nieźle by posadzić Cheyenna i ewakuować kolonistów. Pozostało czekać.
- To jak wam się udało stamtąd zwiać?
- Nooo w pośpiechu i wśród chaosu?
- Powiedział Correa - Gdy było w sumie już za późno, i ogłoszono alarm ewakuacyjny, wszyscy się rzucili w kierunku lądowisk, a te czarne gnidy wypadły z każdej dziury w kompleksie.

Kapral pokiwał głową. Fakt, że alarm zarządzono gdy obcych było już na tyle dużo by zalać kolonistów oznaczał, że to nie mógł być zwyczajny sabotaż. Ktoś celowo opóźniał procedury bezpieczeństwa. Być może dezinformował kolonistów. Szkoda, że już pewnie nie żyje. A to ksenomorfy nazywają potworami…
- Czy poza waszym transportowcem, jeszcze jakiś odleciał z lądowiska?
- Z tego co wiemy, to jeden prom się rozbił w lasach i wszyscy zginęli, na pokładzie były chyba te potwory… a kolejny nie wystartował w ogóle? Tak nam Erica gadała…
- Niezła szprycha
- Wtrącił nagle Kovalski.
Evanson uśmiechnął się do słów kolegi.
- I nieźle to wszystko ogarnęła… No ale, czas na podrywing będziesz miał na Goliacie Kovalski. A wy panowie, pakujcie manatki. Jest rozkaz z góry. W godzinę laboratorium ma być gotowe do opuszczenia. Transport w drodze. My zostaniemy na dachu na razie.
Odwrócił się już, ale coś go zatrzymało i raz jeszcze zwrócił się do młodego ochroniarza.
- Czy w sekcji ochrony mieliście też androidy?
- Nie, nie było...
- Powiedział na odchodne Correa.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 02-10-2020 o 22:44.
Marrrt jest offline