Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2007, 20:18   #156
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Azyl
”Zając i Smok”

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. Zatem?
- A jak już wykrztusisz odpowiedź, to przynieś dobre wino i porządny posiłek. Ino chyżo, bom nie nawykł do czekania.
- Ach, szlachetni panowie, co tu dużo mówić o tych męt...


Karczmarz wyraźnie zawahał się, rzucając niespokojne spojrzenie na damy, wyraźnie niepewny, czy powinien używać takich słów w ich obecności. Po zmarszczonym czole i niespokojnym spojrzeniu wyraźnie było widać, że boi się wystraszyć klientów jakimś nierozważnym posunięciem. W końcu jednak podjął swoją wypowiedź.

-... o tych istotach niegodnych uwagi tak wspaniałych i wielkich osób jak panowie. Ja tam nie wiele o nich wiem. Tyle co zasłyszałem od różnych klientów. Pono Jednodniowcy pokazują się tu w Azylu znikąd... i tak samo znikają. Niby są tacy jak wszyscy, ale pokazują się i znikają, a to już nie każdy potrafi. Mówi się, że nie mają nad tym kontroli i to się dzieje niezależnie od nich, ale ja tam w to nie wierze. Jak dla mnie te szu... osoby doskonale wiedzą co robią i świetnie nad tym panują. A wszystko po to, żeby okraść i oszukać, dlatego nie warto im ufać. Niektórzy mówią, że Jednodniowcy znikają po jednym dniu i stąd ma być ich nazwa, ale inni twierdzą, że wcale tak nie jest. Pono zdarzały się przypadki, gdy taka istota pokazywała się i niemal natychmiast znikała, ale ja takiego nie widziałem. Mówi się też, że Jednodniowiec, który raz zniknie, już nigdy więcej się nie pokaże w Azylu, ale to też tylko plotka.

Karczmarz zaczął się rozpędzać w swoich wywodach. Widać temat jednodniowców nie był mu obcy. Learion słyszał w jego głosie jad, który wskazywał, że Hazar nie przepada, a nawet nienawidzi jednodniowców. Jednak trudno było z jego głosu wywnioskować cokolwiek więcej.

- A szlachetni panowie pewnie chcą jeszcze posłuchać o tatuażach?- zanim ktokolwiek zdołał zatrzymać karczmarza, ten zaczął dalej opowiadać- O tym to ja też wiem niewiele. Każdy Jednodniowiec ma tatuaż, po tym najłatwiej ich rozpoznać. Najczęściej mają go na lewej dłoni, ale to różnie z nimi bywa. Pono wszyscy Jednodniowcy to członkowie jednej sekty, a te tatuaże to ich znaki rozpoznawcze. Ja tam się na tym nie znam, ale słyszałem, że dzięki nim mają magiczną moc. Co prawda w Azylu wielu taką ma, ale tylko jednodniowi nie są członkami Kolegiów... znaczy się są jeszcze inni, co to nie chcą się poddać próbą i dołączyć do gildii, ale ci szybko są wyłapywani i albo zmuszani do posłuszeństwa, albo pozbawiani magicznej mocy. Niektórzy też mówią, że gdy jednodniowcy opuszczają Azyl to im te tatuaże znikają, ale ja tam nie wiem, bo nigdy miasta nie opuszczałem.... a i mówi się, że tych tatuaży nie da się usunąć, jakaś magia, czy cóś... Jak szlachetni panowie chcą wiedzieć coś jeszcze, to ja bym radził poszukać kogoś od Srebrnych Płomieni, to pono oni stoją za tymi tatuażami, ale ja tam nie wiem. Nikt zdrowy na umyśle nie gada ze Srebrnym Płomieniem, ale tak wielcy panowie zapewne nie mają się czego bać. Mam już podać posiłek?
- Tak. Wszyscyśmy spragnieni strawy i miodu lub wina, dobry panie.
- I podaj mleko dla kota.
- wtrąciła żywa zbroja.
- I baraninę.
- dorzucił się Trykk
- Po co ci baranina, baranie?
- A co nie wolno? To że nie jestem do końca żywy nie znaczy, że nie mam własnych potrzeb...


Hazar z zaskoczeniem przyglądał się dwóm kłócącym się przedmiotom. Zresztą nie on jeden był zdziwiony tym widokiem. Tylko Sae, Almirith i Magyr, którzy już wielokrotnie byli świadkami takich utarczek, zupełnie nie zareagowali na słowa ożywionych przedmiotów. W czasie gdy trwała kłótnia, Sae rzuciła szybkie spojrzenie na swoją rękę, ale na szczęście nie zauważyła tam nawet najdrobniejszego śladu tatuażu.

***

” - Po co ci baranina, baranie?
- A co nie wolno? To że nie jestem żywy nie znaczy, że nie mam własnych potrzeb...

Gdy dwa zupełnie nowe głosy dotarły do uszu chudego człowieczka, ten podniósł twarz i spojrzał na stół przy którym zasiadała szlachta. Jednak tym razem wyraźnie nie sprzyjało mu szczęście. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na oczach małej kobiety... oczach, które wpatrywały się właśnie w niego.

Mężczyzna głośno przełykając fragment posiłku i natychmiast opuścił wzrok, jednak nie miał najmniejszych wątpliwości, że niziołka zwróciła na niego uwagę. Przez dłuższy czas starał się zrobić wszystko, żeby skrzypaczka uznała go za zwykłego bywalca karczmy. Niestety, ale jego próby przynosiły efekt odwrotny do zamierzonego i człowiek coraz dotkliwiej czuł palące spojrzenie skierowane właśnie na niego. W jego myślach trwała gonitwa, jak wyplątać się z całej tej sytuacji i ujść z życiem."


***


Gdy oba przedmioty w końcu się uspokoiły karczmarz, kłaniając się do samej ziemi, wycofał się do kuchni. Nie trzeba było długo czekać na jego powrót, jednak tym razem towarzyszyły mu dwie młode panny. Służek nie można było nazwać urodziwymi, ale na szczęście ich widok nie odbierał też apetytu. Każdy kto choć przez moment im się przyjrzał, mógł bez trudu dostrzec spore podobieństwo do karczmarza. Podobieństwo na tyle duże, że z całą pewnością można by stwierdzić, że obie kobiety są z nim jakoś spokrewnione.

Hazar i jego dwie pomocnice wspólnymi siłami porozstawiali najrozmaitsze dania. Wino, miód i piwo znalazło się w zasięgu ręki każdego z grupy „arystokratów”. Zaraz po nich znalazły się na stole naczynia, a na nich różne „pyszności”. Do tej pory Azyl okazał się trochę inny od typowego miasta, jednak jedzenie, jak z ulgą zauważyli podróżnicy, wyglądało całkowicie normalnie.

Kolejne dania lądowały na stole przed gośćmi i choć żadne z nich, na pewno nie zasługiwało na pokazanie się na „pańskim stole”, to wyglądały całkiem okazale i smacznie. Ledwo karczmarz, który doskonale zrozumiał sugestie zawartą w słowach Croisa, wycofał się na swoje miejsce za ladą, Magyr oderwał udko kurczaka i radośnie zabrał się do jedzenia, łamiąc przy okazji wszystkie zasady dobrego zachowania przy stole.

Wyglądało na to, że wszyscy poza „straszną istotą” potrafią zachować pozory należenia do elity Azylu. Airuinath delikatnie skubała widelcem malutkie porcje jakiś warzyw, Valquar z początku nieufnie patrzył na jedzenie, ale po chwili również dołączył do pięknej kobiety i nieokrzesanego półczarta.

Jedna ze służących, nisko się kłaniając, zbliżyła się do stolika i przykucnęła obok. W ręku trzymała drewnianą miseczkę z mlekiem, z całą pewnością przeznaczoną dla czarnego kota. Fialar miał jednak zupełnie inne plany. Całkowicie zignorowawszy kobiete, swoim bezgłośnym, kocim krokiem podszedł do Sae. Na początek, zgodnie z kocią tradycją, otarł się o jej nogi, mrucząc przy tym głośno. Gdy jego zachowanie zwróciło uwagę skrzypaczki, jednym szybki susem znalazł się na jej kolanach. Na krótką chwile spojrzenie zwierzęcia spotkało się ze spojrzeniem niziołki. Sae nie mogła się pozbyć wrażenia, że wzrok Fialara jest stanowczo zbyt przenikliwy, zupełnie jakby kot ją oceniał. Wymiana spojrzeń trwała tylko chwile, po której Fialar wygodnie ułożył się na kolanach kobiety i głośnym mruczeniem dał do zrozumienia, że spodziewa się uwagi i pieszczot. Sae nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się lekko na widok tego ślicznego, puszystego i mruczącego kłębka futra. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, coś innego przykuło jej uwagę.

***

”Do głowy mężczyzny w końcu wpadł pomysł. Zerknął jeszcze w stronę stolika arystokracji, poczym gestem ręki wezwał do siebie karczmarza. Hazar niechętnie wyszedł zza swojej lady i podszedł do gościa. Ledwo zdołał do niego podejść, chudy mężczyzna odezwał się szeptem tak cichym, że karczmarz ledwo zdołał go usłyszeć.

- Chciałbym zapłacić za posiłek i wynająć pokój.
- Jak pan sobie życzy. Mam jeden woln...
- Nieważne, masz tu pieniądze i zaprowadź mnie tam.

Wypowiadając ostatnie słowa, mężczyzna wysypał na stół parę monet. Karczmarz szybko zagarnął pieniądze, wprawnym rokiem oceniając, że wystarczy ich na pokrycie kosztów posiłku i wynajęcia pokoju na dwa dni. Następnie, Hazar rzucił jednej ze swoich córek krótki rozkaz, żeby posprzątały stolik, wręczył klucz chudemu mężczyźnie.

- Na piętrze, drugi pokój od lewej.
- Bardzo dziękuje szanowny gospodarzu. Udam się teraz na górę i odpocznę po długiej podróży.

Ostatnie zdanie chudzielec wypowiedział bardzo głośno... można by nawet powiedzieć, że za głośno.”


***

W jednej chwili, Fialar zeskoczył z kolan Sae. Zaskoczona kobieta wzdrygnęła się, na ten gwałtowny ruch. Równocześnie do jej uszu dotarł głos chudzielca.

- Bardzo dziękuje szanowny gospodarzu. Udam się teraz na górę i odpocznę po długiej podróży.

Sae szybko uniosła spojrzenie i dostrzegła chudego mężczyznę, który aktualnie wspinał się po schodach. Czarny kot podążał za nim, zupełnie jak cień.

Nagle Learion poczuł wyraźny niepokój. Coś sprawiło, że ciarki przeszły mu po plecach. Przed oczami gnoma ukazał się obraz przesłany przez Fialara. Learion bez trudu wspinał się na kolejne stopnie schodów. Parę stopni przed nim, po schodach wspinał się mężczyzna. Gnom widział, jak górujący nad nim człowiek, grzebie w poszukiwaniu czegoś w sakiewce. Gdy człowiek znalazł się w połowie schodów, zatrzymał się i spojrzał za siebie.

- A kysz, przeklęty kocie!

Głos chudzielca rozległ się w karczmie. Punkt z którego patrzył Learion lekko się uniósł, a następnie skierował na podłogę. W zasięgu wzroku ukazała się jedna, czarna, kocia łapa. Wyglądało na to, że Fialar całkowicie ignorując człowieka, zaczął czyścić łapę. Po chwili chudzielec, widząc, że zwierze w ogóle się go nie boi, ruszył dalej na górę, jednak na każdym kroku zerkając za siebie. Fialar już nie podążał za nim, jednak wciąż obserwował mężczyznę. Przez chwile Learion widział jak człowiek pochyla się nad niewielką, bardzo szczegółową figurką motyla, a jego usta poruszają się delikatnie.

W tym czasie przy stole, tylko Learion, Sae i Almirith dostrzegli oddalającą się postać. Chudzielec stanowczo był podejrzany i cała trójka była pewna, że mężczyzna coś knuje, jednak żadne z nich nie ośmieliło się ruszyć. Nie dlatego, że bali się jednego człowieka, ale dlatego, że mężczyzna był bardzo ostrożny i nie dało się go śledzić bez zdradzania swoich zamiarów. Co gorsza nie wiadomo było kim, lub czym jest.

***

”W pięciu różnych uliczkach Azylu nagle rozbłysło światło. Wyglądało na to, że nic więcej się nie wydarz. Nie była to prawda. Pięć różnych uliczek, pięć różnych części miasta i pięć golemów. Cztery z nich złote, a jeden platynowy, wszystkie ruszyły przez plątaninę uliczek. A każdy z nich miał tylko jeden cel. Zabić.”

***

”Nie tylko na ulicach Azylu miały miejsca dziwne zdarzenia. W sali spowitej nieprzeniknioną ciemnością, zapłonął malutki punkcik światła. Płomyk zaczął krążyć po komnacie, stając się coraz jaśniejszym. W ciągu krótkiej chwili urósł do właściwych rozmiarów. Miał teraz postać pięknego, barwnego motyla, który zatrzepotał skrzydłami i wylądował na drewnianym stole. Z kierunku dziwnego zwierzęcia dobył się nagle głos, przerażonego mężczyzny.

- Panie! Oni wrócili! Znów tu są...

Coś zakłóciło przekaz i reszta zdania nigdy nie została wypowiedziana. Motyl na nowo rozbłysnął słabym świateł. Jednak tym razem zaczął się kurczyć. Robił się coraz mniejszy, aż w końcu całkowicie zniknął.
Sala na nowo pogrążyła się w całkowitej ciszy i ciemności. Wydawało się, że nic się nie zmieniło..."


***


”Kwiaciarka podążała do domu. Tego dnia nie miała szczęście. Zupełnie odwrotnie do sytuacji z przed dnia, kiedy to udało jej się sprzedać cały kosz kwiatów grupie arystokratów. Młoda dziewczyna wciąż uśmiechała się na wspomnienie tamtej dziwnej, ale całkiem miłej sceny. Wciąż zatopiona we wspomnieniach tamtych chwil nie zauważyła, że skręciła w niewłaściwą uliczkę.

Uśmiechnięta dziewczyna zamknęła oczy i zawirowała w tanecznym obrocie. Też chciałaby, żeby ktoś podarował jej deszcz płatków. Roztrzepana dziewczyna, z zamkniętymi oczami wirowała w tańcu wśród wymyślonych kwiatów. Nie zauważyła nawet, że jest sama... prawie sama.

Dopiero gdy otworzył oczy, dostrzegła, że coś jest nie tak. Do jej uszu nie docierał najcichszy nawet odgłos miasta. Stała sama na pustej, ciemnej uliczce... ciemnej? Przecież wciąż trwał dzień. Dziewczyna uniosła twarz do góry, ale zamiast jasnego, pogodnego nieba, dostrzegła księżyc i gwiazdy. Zanim zdołała zrozumieć co się stało, poczuła jak czyjaś dłoń chwyta ją w pasie.

Kwiaciarka chciała krzyczeć, ale nawet najcichszy jęk nie wydobył się z jej gardła. Srebrzyste ostrze przesunęło się po jej gładkiej szyi, wywołując okropny ból. Mrok zasłonił oczy dziewczyny, a ból był tak silny, że nawet nie poczuła jak ktoś rzucił ją na ziemie. Wokoło młodej dziewczyny poszerzał się krąg krwi. Kwiaciarka nie czuła jak ktoś dotknął jej twarzy.

W ciągu sekundy piękna, młoda dziewczyna zmieniła się w proch... w ciągu jednej sekundy minęło całe jej życie.

Młoda kwiaciarka wyprostowała się. W dłoni trzymała kosz pełen zwiędłych kwiatów. Jasnowłosa kobieta uśmiechnęła się patrząc na proch leżący u jej stóp, poczym przeniosła spojrzenie na kwiaty. Delikatnie przesunęła dłoń ponad nimi, a one wszystkie odzyskały młodość i świeżość. Zaraz po tym kobieta spojrzała w górę.

Księżyc zaczął się cofać na nocnym niebie. Wydawałoby się, że w ciągu sekundy zniknął za horyzontem, a z drugiego końca miasta w górę wzbiło się słońce. Jednak ono także nie zagościło na długo...

Kwiaciarka wyszła z uliczki. Był właśnie piękny, jasny dzień. Kobieta spokojnie szła ulicami miasta, zmierzając do karczmy o pięknie brzmiącej nazwie... ”Zając i Smok”... Gdzieś wysoko nad jej głową przemknął smok, stopniowo obniżając lot.”
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 21-08-2007 o 10:44.
Markus jest offline