Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2007, 14:07   #151
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Post

Azyl
”Ulica”

Perlisty, przyjazny śmiech oznajmił uszom gnoma, że niziołka miała poczucie humoru. Srebrzysta kaskada rozdarła ciemność, przywodząc na myśl mnóstwo przyjaznych, ogrzewających serce wspomnień... i nie tylko.

Tętnienie w uszach. Uczucie ciepłoty na policzkach. Ucisk w piersi. Dudnienie, które zdawało się niemal wylewać z gnoma... Learion stał, wsłuchany w siebie tak dalece, że niemal w tym zatopiony. Na twarzy ślepca, był wciąż ten sam, rozbrajający i łobuzerski uśmiech i nikt by nie odgadł, że jest on tam utrzymywany siłą.

"Co jest? Co się dzieje? Co to za uczucie? Czy to magia tego miejsca?"

Dwie rzeczy wydarzyły się naraz, które wytrąciły gnoma z tego stanu. Reakcja Airuinath była jedną, drugą zaś było powolne zejście Fialara na ziemię. Wbite w plecy pazurki, odbicie się, gładkie lądowanie na ziemi i spod lazurowego płaszcza wysunął się czarny kot, który idąc powoli, ruszył w stronę wskazaną przez kwiaciarkę.

Gdy Airuinath poczęła oddychać, gdy przemówiła, gnom odetchnął z ulgą. Wciąż pod wrażeniem poprzedniego dziwnego uczucia, Aylinn poczuł się znacznie lepiej wiedząc, że kobieta podniosła się z ponurych rozważań.

Valquar był definitywnie elfem, sądząc po barwie głosu, co oznaczało, że Straszliwa Istota nosiła imię Maygar. Gnom spróbował sobie przypomnieć czy w języku piekielnym to słowo coś znaczyło, ale był na to zbyt rozkojarzony.

Dało się łatwo zauważyć, że kot był swego rodzaju przewodnikiem. Szedł nieustannie przy nodze gnoma, który raczej kończynę przestawiał niż chodził. Sprawiało to wrażenie utykania, lecz dzięki temu ślepiec nieustannie wyczuwał obecność kota przy nodze.

Podążali za Fialarem zatem, a jak w pewnym momencie uświadomił sobie gnom, było coś nie tak.

"Słyszę dużo ludzi. Mnóstwo głosów. Języki mieszają się tak, że nie nadążam z ich rozpoznawaniem. Kopyta, przemieszczające się wraz z głosem? Jeździec? Czy centaur? Pachnie koniem, ale to cecha wspólna dla obu..."

Potem był wielki łopot, cień przesłaniający słońce, i obraz od Fialara, któremu nie po raz pierwszy w ostatnich dniach zjeżyło się całe futro. I ogrom, ogrom stworzenia i zdumienia na jego widok.

Smok. Gnom w milczeniu chłonął majestat stworzenia, trzymając w rękach kota, którego uspokajał.

Gdy podjęli marsz, gnom zauważył coś jeszcze. Poruszali się w tłoku. Ale ani razu nikt na niego nie wpadł, nikt nie krzyknął nad uchem, nikt nawet się nie zbliżył.

"Rozstępują się przed nami?! Dlaczego? Stroje? Pierścienie?"

Rozważając wypływające z tego wnioski, gnom musiał jeszcze dorzucić do listy zagadek jednodniowców, kimkolwiek by nie byli. Z zamyślenia wyrwało go zasłyszane z tyłu, pełne pogardy:

- Z drogi hołoto.

Pierwszy odruch w tym wypadku był nadzwyczaj błędny, gnom miał bowiem ochotę uskoczyć, schować się. Tutaj, przy tym stroju, jedynie wzbudziłoby to podejrzenia. Natomiast mimo tej wiedzy, chęć pozostała, strach bowiem pozostał.

Kopyta z impetem uderzały o bruk ulicy, rżenie, parskanie wierzchowców sugerowało duże rumaki raczej, niż to, co zwykło ciągnąć powozy, choć gnom powątpiewał swoim zmysłom. Wciąż pamiętał o dziwnym wrażeniu niedawno, w dodatku niesamowita ilość głosów, zapachów i istot konfundowała go potwornie.

Dyskretnie wspomógł się obrazem przesyłanym przez kota. Mignęła mu przy okazji twarz Sae, zupełnie wyraźna przy zupełnie niewyraźnych twarzach pozostałych. Kobieta była chyba trochę zirytowana...

Dwoje podróżnych miało podobne im ubrania. Gnom miał ochotę się roześmiać, widząc ich „święte oburzenie”, roześmiać i zbulwersować ich czymś jeszcze. Tylko dla tego by potem śmiać się z ich min.

***

Azyl
”Zając i Smok”

Widząc scenę z wytatuowanym smokowcem, Learion natychmiast zrozumiał, że ma oto okazję na wyjaśnienie fenomenu. Ale z kim? Niewyraźny obraz gnoma z rudymi włosami przewinął się przez głowę Aylinna, który nie myśląc wiele zagadał:

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? - słowo fenomen ociekało sarkazmem, głos gnoma zaś miał charakterystyczny, nosowy akcent i wymowę, którą cieszyła się zwykle przekonana o swej wyższości arystokracja - Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. Zatem?

Jednocześnie zaś gnom łowił uchem czy mężczyzna łgał, lub czy jego chęć do zatrzymania gości nie była podszyta czymś więcej niż chciwością i zaskoczeniem. Tych emocji należało się spodziewać.

Problemem mogłyby być pozostałe.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 08-08-2007 o 14:08. Powód: brakujący tag
Tammo jest offline  
Stary 10-08-2007, 20:00   #152
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Palce gnoma uderzały nerwowo o stół, czerwone oczy wydawały się lekko świecić, nozdrza drgały jak u węszącego wilka...Harpo był zdenerwowany...Cały ten pochód go irytował. Podczas przejścia do tej karczmy czuł ich wzrok. Osób usuwających się z drogi arystokracji, za jaką ich brali....Gnoma bynajmniej nie cieszyła ta całą uprzejmość z jaką go traktowano. Harpo był złodziejem, i źle się czuł widoku. O wiele lepiej dla gnoma byłoby, gdyby jego strój był pospolity, pozwalający mu wtopić się w tłum. Jedynym pocieszeniem byłoby zabawne miny tej pary z karocy. Niewielkim wszakże.
Umysł Harpa pracował gorączkowo, tworząc kolejne mniej lub bardziej udane plany działania...Jednak one wszystkie rozbijały się o mur niewiedzy.
Co więcej, towarzysze raczej niechętni byli do, a ten gnom zdawał się traktować tą sytuację jak piknik! Choć Harpo był gnomem i rozumiał naturę swej rasy (a przynajmniej sądził, że rozumie), to jednak są gdzieś granice lekkomyślności!
W dodatku obecni towarzysze zignorowali jego słowa...Nic dziwnego więc, że Harpo nie był w dobrym humorze.
W ciągu ułamka sekundy, karczmarz znalazł się tuż przy stoliku bohaterów. Kłaniając się nisko, prawie do samej ziemi, z chciwym uśmiechem wymalowanym na twarzy, zwrócił się do nowych gości.

- Witajcie szlachetni goście! Najwspanialsi dobrodzieje! Niech wam się wiedzie gdziekolwiek się udacie, a bogowie niech się do was uśmiechają. Co sprowadza tak znamienite osoby w moje skromne progi? A nie wybaczcie... Oczywiście to nie moja sprawa. Zapewniam, że jestem najdyskretniejszą osobą w całym Azylu i żadne słowo, które padnie w tym miejscu, nigdy go nie opuści. Przysięgam na grób własnej matki, że na za wołanie mogę stać się ślepy, niemy i głuchy. A teraz, czym mogę służyć, tak wielkim i wspaniałym osobistością?
Gnom spojrzał na karczmarza z wyrazem niechęci...Znał takich jak on, śliskich jak skóra smokowca z którym rozmawiał. "Jeśli masz pełną kiesę, gotów ci lizać buty, ale niech się okaże, żeś biedak to będziesz dla niego hołotą równą szczurom." - pomyślał.
Pierwszy odezwał Learion.

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? - słowo fenomen ociekało sarkazmem, głos gnoma zaś miał charakterystyczny, nosowy akcent i wymowę, którą cieszyła się zwykle przekonana o swej wyższości arystokracja - Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. Zatem?

Harpo spojrzał ponownie na karczmarza i rzekł. - A jak już wykrztusisz odpowiedź, to przynieś dobre wino i porządny posiłek. Ino chyżo, bom nie nawykł do czekania.

Gnoma mało obchodziła odpowiedź karczmarza...Jednodniowcy byli najmniejszym problemem. O wiele ważniejsze było dowiedzenie kto rządzi tą metropolią i skąd nią rządzi. Poznanie szefa straży miejskiej, zlokalizowanie ważniejszych gild, w tym gildii magicznej, i ewentualnie złodziejskiej... Dowiedzenie się kogo Harpo i jego towarzysze ścigają, też było ważne. Ale sądził, że w przeciwieństwie do niego, niziołka i jej towarzyszą wiedzą nieco więcej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-11-2007 o 09:31.
abishai jest offline  
Stary 11-08-2007, 11:37   #153
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Almirith ze zdziwieniem obserwował rozstępujący się przed nimi wielorasowy tłum. Był zaskoczony obecnością tak wielu przedstawicieli różnych ras w jednym miejscu, co więcej, zaskoczył go szacunek graniczący z delikatnym przestrachem goszczącym w oczach rozstępującego się ulicznego tłumu. Podniósł głowę do góry obserwując cień przemykający nad miastem - "Smok?W tym miejscu?! Co tak potężne stworzenie tu robi?" - elf pytał sam siebie. Widział już wcześniej smoki w swojej ojczyźnie - piękne złotoskóre wierzchowce, których dosiadała grupka elitarnych magów, strzegła Evermetu z powietrza. Zawsze podziwiał ich wstrzymujące dech w piersiach ewolucje powietrzne, gdy pełnił służbę strażniczą na pałacowych blankach.

Szyld karczmy wyrwał go z rozmyślań nad smoczą obecnością. Jak na ironię zajazd nosił nazwę "Zając i smok". Weszli do środka, akurat w środku sprzeczki niskiego i korpulentnego karczmarza z przedziwnym smokopodobnym stworem, oznaczonym dziwnym tatuażem. Karczmarz wyzywał smokowca mianem "jednodniowych", po czym ten niespodziewanie zniknął.

Siedli przy stole, gnomy postanowiły wydobyć z właściciela jakieś informacje. Elf patrząc na spocona obleśną twarz barmana, domyślał się ,że ten dla złota byłby gotowy zrobić wszystko. Wierzył jednak, że gnomy miały swoje sposoby na odsianie prawdy od kłamstwa, zresztą o to ostatnie nie musiał się bać. Sae, która tak dobrze zna się na ludzkich emocjach, na pewno nie da się oszukać. Elf musiał w duchu przyznać, że empatia nie była jego najmocniejszą stroną, szeroki świat i nowych ludzi, poznał dopiero na wygnaniu. Zamówił wino oraz posiłek i zaczął wodzić wzrokiem po siedzących w karczmie bywalcach. Kątem oka zauważył jak niziołka cały czas obserwuje, chudego człowieczka, siedzącego w drugim końcu sali i za bardzo starającego się udawać kogoś bardzo nieważnego. Rzucił Sae porozumiewawcze spojrzenie i szturchną Maygara siedzącego obok, cicho mówiąc: - Bądź czujny przyjacielu, myślę, że zno szykują się kłopoty.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 20-08-2007, 14:02   #154
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Kiedy weszli do karczmy, Crois wciąż jeszcze był pod wrażeniem smoka. Przejeżdzającą dorożkę ledwie zanotował w pamięci. Wychowanie w szlacheckim dworku uodporniło go na bufonadę i zadęcie wysoko urodzonych.

Kiedy zajęli miejsca przy stolikach poczuł niesamowitą ulgę. Do jego nozdrzy, prócz wszechogarniającego dumy z fajek kopcących podróżnych i piwnych oparów, doleciał zapach cynamonu i pieprzu. Przybytek wyglądał dość schludnie, wcale nie zdziwiłby się, gdyby podawali przyprawiane piwo lub wino, pewnie nawet niezgorsze.
Dookoła nich krzątał się w najlepsze pulchny karczmarz. "Hazar", powtórzył sobie w pamięci jego świeżo zasłyszane imię Crois. Był tak podniecony obecnością schludnie ubranych i bogato wyglądających ludzi w "Zającu i Smoku", że z jego ust płynął nieprzerwany potok pochlebstw i usłużnych deklaracji. Właściwie za całym tym jego procesem hałaśliwego otwierania ust - bo ciężko było nazwać to mową - kryło się jedno przesłanie: "zostaw tu swój majątek, a zostanę twym podnóżkiem". Tak zapędził się w usługiwaniu i peplaniu, że w pewnym momencie zaczął wycierać swoim poplamionym fartuchem blat dużego stołu, przy którym usiadła nowo złączona i wciąż nieufna wobec siebie drużyna, jednak zrezygnował po chwili. Crois wolał nie zastanawiać się czy dlatego, że niewiele to w gruncie rzeczy dawało, czy raczej dlatego że jeszcze bardziej go ubrudził.

Ślepy Learion poprawił się w krześle. Wyprostował się dumnie w krześle i odkasnął lekko. Zwracając twarz idealnie w stronę krążącego wokół stołu głosu karczmarza, przerwał jego nonsensowną paplaninę.

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? - Tu zwrócił się w stronę Harpo, rudego gnoma - Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. - Znów obrócił twarz w stronę karczmarza i rozpościerając sie na krześle nadał swemu głosowi znudzoną i lekko zblazowaną wymowę - Zatem?

Crois uśmiechnął się w duchu. Sprytnie, chociaż sprawa nurtująca iluzjonistę - o taki zawód podejrzewał Crois Leariona po sztuczce z kwiatem, którą gnom zademonstrował na ulicy - wydawała mu się mało istotna, to jednak z ciekawością nastawił uszu. W końcu poznanie tego miejsca powinno być równie ważne co dalsze plany.

- A jak już wykrztusisz odpowiedź, to przynieś dobre wino i porządny posiłek. Ino chyżo, bom nie nawykł do czekania. - mruknął Harpo, bębniąc niecierpliwie palcami po stole. Croisowi wydało się że gnom jest jednym z tych szlachciców, których Crois nieraz widywał w młodości, którzy pół życia spędzali w siodle, a drugie pół nad kielichem, burkliwych i rzucających groźne spojrzenia na boki, gdy byli trzeźwi, rubasznych i zarumienionych po wychyleniu kielicha wina lub miodu - z tym że w wersji znacznie pomniejszonej.

"Naprawdę, podróżowałem swego czasu z trójką gnomów i dobrzy to byli towarzysze. Ale nie przypuszczałem nigdy, że rasa ta ma wrodzone zdolności aktorskie" - pomyślał, śmiejąc się w duchu.

Przywołał mgliste wspomnienia dworku na którym sie wychował. Wiedział, że etykieta dworu królewskiego lub hrabiowskiego nieco różniła się od obyczajów dworków na kresach, jednak potrafił przypomnieć sobie odpowiednią intonację głosu i dobrze dobrać słowa, tak aby nie było wątpliwości że pochodzi z wyższej warstwy społecznej. Będąc w pewnym sensie arystokratą, choć nie poczuwając się do tego za bardzo, nie miał problemów ani z odnalezieniem się w nowym stroju (prawda, że nieco błazeńskim, ale przynajmniej okrywającym ciało) czy udawaniem szlachcica. Nie bał się o Almiritha i Valquara. Oboje poważni i dumni z pewnością nie mieliby problemów z odnalezieniem się w swojej roli. Martwił się tylko o znajomo wyglądająco skrzypaczkę - Sae, złowrogą bestę - Magyara i milczącą i chyba dość mocno zdezorientowaną kobietę, która zmieniała imiona jak rękawiczki, a obecnie chyba nazywała się Airuinath.
"Chociaż z drugiej strony" - pomyślał patrząc na karczmarza - "Temu idiocie wystarczyłyby jedwabne rękawiczki na rękach włochatego i cuchnącego piwem na kilometr krasnoluda by uwierzył że jest elfim markizem"

Przejechał wzrokiem po twarzach towarzyszy i i na chwilę zatrzymał się na Harpie. Patrząc w niecodzienne, płonące czerwienią oczy, zorientowałs ie gnom intensywnie nad czymś myśli. I nie jest chyba zadowolony z obecnej sytuacji. Przypomniał sobie jego rady z ulicy i cicho westchnął. Wyglądało na to, że gnom wciąż nie mógł zrozumieć, że w potoku nienormalności w jakim się znaleźli potrzebny był choć krótki przystanek. By nie zwariować.
Z drugiej strony Crois zanotował w głowie, że rudy gnom wydaje się być najbardziej pragmatycznym z jego nowych towarzyszy. I być może już chodzi mu po głowie jakiś plan działania - a to było cholernie ważne. W obecnej hierachii ważności tuż za suto zakropionym miodem posiłkiem.
Nagle spojrzenia Croisa i Harpa spotkały się. Człowiek odwrócił szybko wzrok i spojrzał na szkrzypaczkę, której twarz wciąż kołatała do jakichś zamkniętych drzwi w jego pamięci. Na próżno.
Zauważył, że niziołka rzuca od czasu do czasu niespokojne spojrzenia w kąt karczmy. Obok siebie usłyszał szept, przekręcił głowę i zobaczył jak Almirith szepce coś do Magyara.

Wciąż sobie nie ufali. Zdaje się że poza "grupą ze szkatułki" - Sae, Magyarem i Almirithem, wszyscy wciąż patrzyli na siebie podejrzliwie.
Nic dziwnego, bo choć z pewnością nie było to pomocne, trudno było oczekiwać serdeczności od ludzi którzy znają się od tak niedawna... i w takich okolicznościach.

- Wszyscyśmy spragnieni strawy i miodu lub wina, dobry panie - odezwał się w końcu nieco jąkając sie i łamiącym się głosem. Wśród łączącej się nawet pośród bliskimi krewnymi arystokracji problemy z umysłem był na porządku dziennym. A jednak nie spodziewał się, że traumatyczne przeżycia doprowadzą go aż do tego stanu. Modlił się w duchu, aby kciuk prawej ręki przestał drgać. - Jednakże kiedy, kiedy... kiedy przyniesiesz już co masz tam w spiżarni i piwniczce, daj nam chwilę prywatności, gdyż mamy bardzo ważne sprawy do omówienia.

Hałaśliwe otwieranie ust tym razem stało się specjalnością Croisa. Miał nadzieję, że karczmarz zrozumie ukryty przekaz, który brzmiał - zostaw nas w spokoju idoto, bo chcemy pogadać.

Pomyślał, że najlepiej będzie jak wysłuchają opowieści grupy ze szkatułki - którzy zdawali się najlepiej orientować się w niecodziennej sytuacji i Airuinath - która pod różnymi postaciami doświadczyła chyba najwięcej z nich wszystkich. Coś mu mówiło, że ich własne historię mają w tej sutuacji dużo mniejsze znaczenie.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 20-08-2007, 14:19   #155
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Kiedy weszli do karczmy, Crois wciąż jeszcze był pod wrażeniem smoka. Przejeżdzającą dorożkę ledwie zanotował w pamięci. Wychowanie w szlacheckim dworku uodporniło go na bufonadę i zadęcie wysoko urodzonych.

Kiedy zajęli miejsca przy stolikach poczuł niesamowitą ulgę. Do jego nozdrzy, prócz wszechogarniającego dumy z fajek kopcących podróżnych i piwnych oparów, doleciał zapach cynamonu i pieprzu. Przybytek wyglądał dość schludnie, wcale nie zdziwiłby się, gdyby podawali przyprawiane piwo lub wino, pewnie nawet niezgorsze.
Dookoła nich krzątał się w najlepsze pulchny karczmarz. "Hazar", powtórzył sobie w pamięci jego świeżo zasłyszane imię Crois. Był tak podniecony obecnością schludnie ubranych i bogato wyglądających ludzi w "Zającu i Smoku", że z jego ust płynął nieprzerwany potok pochlebstw i usłużnych deklaracji. Właściwie za całym tym jego procesem hałaśliwego otwierania ust - bo ciężko było nazwać to mową - kryło się jedno przesłanie: "zostaw tu swój majątek, a zostanę twym podnóżkiem". Tak zapędził się w usługiwaniu i peplaniu, że w pewnym momencie zaczął wycierać swoim poplamionym fartuchem blat dużego stołu, przy którym usiadła nowo złączona i wciąż nieufna wobec siebie drużyna, jednak zrezygnował po chwili. Crois wolał nie zastanawiać się czy dlatego, że niewiele to w gruncie rzeczy dawało, czy raczej dlatego że jeszcze bardziej go ubrudził.

Ślepy Learion poprawił się w krześle. Wyprostował się dumnie w krześle i odkasnął lekko. Zwracając twarz idealnie w stronę krążącego wokół stołu głosu karczmarza, przerwał jego nonsensowną paplaninę.

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? - Tu zwrócił się w stronę Harpo, rudego gnoma - Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. - Znów obrócił twarz w stronę karczmarza i rozpościerając sie na krześle nadał swemu głosowi znudzoną i lekko zblazowaną wymowę - Zatem?

Crois uśmiechnął się w duchu. Sprytnie, chociaż sprawa nurtująca iluzjonistę - o taki zawód podejrzewał Crois Leariona po sztuczce z kwiatem, którą gnom zademonstrował na ulicy - wydawała mu się mało istotna, to jednak z ciekawością nastawił uszu. W końcu poznanie tego miejsca powinno być równie ważne co dalsze plany.

- A jak już wykrztusisz odpowiedź, to przynieś dobre wino i porządny posiłek. Ino chyżo, bom nie nawykł do czekania. - mruknął Harpo, bębniąc niecierpliwie palcami po stole. Croisowi wydało się że gnom jest jednym z tych szlachciców, których Crois nieraz widywał w młodości, którzy pół życia spędzali w siodle, a drugie pół nad kielichem, burkliwych i rzucających groźne spojrzenia na boki, gdy byli trzeźwi, rubasznych i zarumienionych po wychyleniu kielicha wina lub miodu - z tym że w wersji znacznie pomniejszonej.

"Naprawdę, podróżowałem swego czasu z trójką gnomów i dobrzy to byli towarzysze. Ale nie przypuszczałem nigdy, że rasa ta ma wrodzone zdolności aktorskie" - pomyślał, śmiejąc się w duchu.

Przywołał mgliste wspomnienia dworku na którym sie wychował. Wiedział, że etykieta dworu królewskiego lub hrabiowskiego nieco różniła się od obyczajów dworków na kresach, jednak potrafił przypomnieć sobie odpowiednią intonację głosu i dobrze dobrać słowa, tak aby nie było wątpliwości że pochodzi z wyższej warstwy społecznej. Będąc w pewnym sensie arystokratą, choć nie poczuwając się do tego za bardzo, nie miał problemów ani z odnalezieniem się w nowym stroju (prawda, że nieco błazeńskim, ale przynajmniej okrywającym ciało) czy udawaniem szlachcica. Nie bał się o Almiritha i Valquara. Oboje poważni i dumni z pewnością nie mieliby problemów z odnalezieniem się w swojej roli. Martwił się tylko o znajomo wyglądająco skrzypaczkę - Sae, złowrogą bestę - Magyara i milczącą i chyba dość mocno zdezorientowaną kobietę, która zmieniała imiona jak rękawiczki, a obecnie chyba nazywała się Airuinath.
"Chociaż z drugiej strony" - pomyślał patrząc na karczmarza - "Temu idiocie wystarczyłyby jedwabne rękawiczki na rękach włochatego i cuchnącego piwem na kilometr krasnoluda by uwierzył że jest elfim markizem"

Przejechał wzrokiem po twarzach towarzyszy i i na chwilę zatrzymał się na Harpie. Patrząc w niecodzienne, płonące czerwienią oczy, zorientowałs ie gnom intensywnie nad czymś myśli. I nie jest chyba zadowolony z obecnej sytuacji. Przypomniał sobie jego rady z ulicy i cicho westchnął. Wyglądało na to, że gnom wciąż nie mógł zrozumieć, że w potoku nienormalności w jakim się znaleźli potrzebny był choć krótki przystanek. By nie zwariować.
Z drugiej strony Crois zanotował w głowie, że rudy gnom wydaje się być najbardziej pragmatycznym z jego nowych towarzyszy. I być może już chodzi mu po głowie jakiś plan działania - a to było cholernie ważne. W obecnej hierachii ważności tuż za suto zakropionym miodem posiłkiem.
Nagle spojrzenia Croisa i Harpa spotkały się. Człowiek odwrócił szybko wzrok i spojrzał na szkrzypaczkę, której twarz wciąż kołatała do jakichś zamkniętych drzwi w jego pamięci. Na próżno.
Zauważył, że niziołka rzuca od czasu do czasu niespokojne spojrzenia w kąt karczmy. Obok siebie usłyszał szept, przekręcił głowę i zobaczył jak Almirith szepce coś do Magyara.

Wciąż sobie nie ufali. Zdaje się że poza "grupą ze szkatułki" - Sae, Magyarem i Almirithem, wszyscy wciąż patrzyli na siebie podejrzliwie.
Nic dziwnego, bo choć z pewnością nie było to pomocne, trudno było oczekiwać serdeczności od ludzi którzy znają się od tak niedawna... i w takich okolicznościach.

- Wszyscyśmy spragnieni strawy i miodu lub wina, dobry panie - odezwał się w końcu nieco jąkając sie i łamiącym się głosem. Wśród łączącej się nawet pośród bliskimi krewnymi arystokracji problemy z umysłem był na porządku dziennym. A jednak nie spodziewał się, że traumatyczne przeżycia doprowadzą go aż do tego stanu. Modlił się w duchu, aby kciuk prawej ręki przestał drgać. - Jednakże kiedy, kiedy... kiedy przyniesiesz już co masz tam w spiżarni i piwniczce, daj nam chwilę prywatności, gdyż mamy bardzo ważne sprawy do omówienia.

Hałaśliwe otwieranie ust tym razem stało się specjalnością Croisa. Miał nadzieję, że karczmarz zrozumie ukryty przekaz, który brzmiał - zostaw nas w spokoju idoto, bo chcemy pogadać.

Pomyślał, że najlepiej będzie jak wysłuchają opowieści grupy ze szkatułki - którzy zdawali się najlepiej orientować się w niecodziennej sytuacji i Airuinath - która pod różnymi postaciami doświadczyła chyba najwięcej z nich wszystkich. Coś mu mówiło, że ich własne historię mają w tej sutuacji dużo mniejsze znaczenie.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 20-08-2007, 20:18   #156
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Azyl
”Zając i Smok”

- Karczmarzu, świetnie się składa. Jednodniowcy. Jak ktoś taki jak Ty wyjaśni ten fenomen? Harpo, bądź tak dobry i nie sugeruj mu odpowiedzi, rozstrzygniemy w końcu ten zakład raz, a dobrze. Zatem?
- A jak już wykrztusisz odpowiedź, to przynieś dobre wino i porządny posiłek. Ino chyżo, bom nie nawykł do czekania.
- Ach, szlachetni panowie, co tu dużo mówić o tych męt...


Karczmarz wyraźnie zawahał się, rzucając niespokojne spojrzenie na damy, wyraźnie niepewny, czy powinien używać takich słów w ich obecności. Po zmarszczonym czole i niespokojnym spojrzeniu wyraźnie było widać, że boi się wystraszyć klientów jakimś nierozważnym posunięciem. W końcu jednak podjął swoją wypowiedź.

-... o tych istotach niegodnych uwagi tak wspaniałych i wielkich osób jak panowie. Ja tam nie wiele o nich wiem. Tyle co zasłyszałem od różnych klientów. Pono Jednodniowcy pokazują się tu w Azylu znikąd... i tak samo znikają. Niby są tacy jak wszyscy, ale pokazują się i znikają, a to już nie każdy potrafi. Mówi się, że nie mają nad tym kontroli i to się dzieje niezależnie od nich, ale ja tam w to nie wierze. Jak dla mnie te szu... osoby doskonale wiedzą co robią i świetnie nad tym panują. A wszystko po to, żeby okraść i oszukać, dlatego nie warto im ufać. Niektórzy mówią, że Jednodniowcy znikają po jednym dniu i stąd ma być ich nazwa, ale inni twierdzą, że wcale tak nie jest. Pono zdarzały się przypadki, gdy taka istota pokazywała się i niemal natychmiast znikała, ale ja takiego nie widziałem. Mówi się też, że Jednodniowiec, który raz zniknie, już nigdy więcej się nie pokaże w Azylu, ale to też tylko plotka.

Karczmarz zaczął się rozpędzać w swoich wywodach. Widać temat jednodniowców nie był mu obcy. Learion słyszał w jego głosie jad, który wskazywał, że Hazar nie przepada, a nawet nienawidzi jednodniowców. Jednak trudno było z jego głosu wywnioskować cokolwiek więcej.

- A szlachetni panowie pewnie chcą jeszcze posłuchać o tatuażach?- zanim ktokolwiek zdołał zatrzymać karczmarza, ten zaczął dalej opowiadać- O tym to ja też wiem niewiele. Każdy Jednodniowiec ma tatuaż, po tym najłatwiej ich rozpoznać. Najczęściej mają go na lewej dłoni, ale to różnie z nimi bywa. Pono wszyscy Jednodniowcy to członkowie jednej sekty, a te tatuaże to ich znaki rozpoznawcze. Ja tam się na tym nie znam, ale słyszałem, że dzięki nim mają magiczną moc. Co prawda w Azylu wielu taką ma, ale tylko jednodniowi nie są członkami Kolegiów... znaczy się są jeszcze inni, co to nie chcą się poddać próbą i dołączyć do gildii, ale ci szybko są wyłapywani i albo zmuszani do posłuszeństwa, albo pozbawiani magicznej mocy. Niektórzy też mówią, że gdy jednodniowcy opuszczają Azyl to im te tatuaże znikają, ale ja tam nie wiem, bo nigdy miasta nie opuszczałem.... a i mówi się, że tych tatuaży nie da się usunąć, jakaś magia, czy cóś... Jak szlachetni panowie chcą wiedzieć coś jeszcze, to ja bym radził poszukać kogoś od Srebrnych Płomieni, to pono oni stoją za tymi tatuażami, ale ja tam nie wiem. Nikt zdrowy na umyśle nie gada ze Srebrnym Płomieniem, ale tak wielcy panowie zapewne nie mają się czego bać. Mam już podać posiłek?
- Tak. Wszyscyśmy spragnieni strawy i miodu lub wina, dobry panie.
- I podaj mleko dla kota.
- wtrąciła żywa zbroja.
- I baraninę.
- dorzucił się Trykk
- Po co ci baranina, baranie?
- A co nie wolno? To że nie jestem do końca żywy nie znaczy, że nie mam własnych potrzeb...


Hazar z zaskoczeniem przyglądał się dwóm kłócącym się przedmiotom. Zresztą nie on jeden był zdziwiony tym widokiem. Tylko Sae, Almirith i Magyr, którzy już wielokrotnie byli świadkami takich utarczek, zupełnie nie zareagowali na słowa ożywionych przedmiotów. W czasie gdy trwała kłótnia, Sae rzuciła szybkie spojrzenie na swoją rękę, ale na szczęście nie zauważyła tam nawet najdrobniejszego śladu tatuażu.

***

” - Po co ci baranina, baranie?
- A co nie wolno? To że nie jestem żywy nie znaczy, że nie mam własnych potrzeb...

Gdy dwa zupełnie nowe głosy dotarły do uszu chudego człowieczka, ten podniósł twarz i spojrzał na stół przy którym zasiadała szlachta. Jednak tym razem wyraźnie nie sprzyjało mu szczęście. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na oczach małej kobiety... oczach, które wpatrywały się właśnie w niego.

Mężczyzna głośno przełykając fragment posiłku i natychmiast opuścił wzrok, jednak nie miał najmniejszych wątpliwości, że niziołka zwróciła na niego uwagę. Przez dłuższy czas starał się zrobić wszystko, żeby skrzypaczka uznała go za zwykłego bywalca karczmy. Niestety, ale jego próby przynosiły efekt odwrotny do zamierzonego i człowiek coraz dotkliwiej czuł palące spojrzenie skierowane właśnie na niego. W jego myślach trwała gonitwa, jak wyplątać się z całej tej sytuacji i ujść z życiem."


***


Gdy oba przedmioty w końcu się uspokoiły karczmarz, kłaniając się do samej ziemi, wycofał się do kuchni. Nie trzeba było długo czekać na jego powrót, jednak tym razem towarzyszyły mu dwie młode panny. Służek nie można było nazwać urodziwymi, ale na szczęście ich widok nie odbierał też apetytu. Każdy kto choć przez moment im się przyjrzał, mógł bez trudu dostrzec spore podobieństwo do karczmarza. Podobieństwo na tyle duże, że z całą pewnością można by stwierdzić, że obie kobiety są z nim jakoś spokrewnione.

Hazar i jego dwie pomocnice wspólnymi siłami porozstawiali najrozmaitsze dania. Wino, miód i piwo znalazło się w zasięgu ręki każdego z grupy „arystokratów”. Zaraz po nich znalazły się na stole naczynia, a na nich różne „pyszności”. Do tej pory Azyl okazał się trochę inny od typowego miasta, jednak jedzenie, jak z ulgą zauważyli podróżnicy, wyglądało całkowicie normalnie.

Kolejne dania lądowały na stole przed gośćmi i choć żadne z nich, na pewno nie zasługiwało na pokazanie się na „pańskim stole”, to wyglądały całkiem okazale i smacznie. Ledwo karczmarz, który doskonale zrozumiał sugestie zawartą w słowach Croisa, wycofał się na swoje miejsce za ladą, Magyr oderwał udko kurczaka i radośnie zabrał się do jedzenia, łamiąc przy okazji wszystkie zasady dobrego zachowania przy stole.

Wyglądało na to, że wszyscy poza „straszną istotą” potrafią zachować pozory należenia do elity Azylu. Airuinath delikatnie skubała widelcem malutkie porcje jakiś warzyw, Valquar z początku nieufnie patrzył na jedzenie, ale po chwili również dołączył do pięknej kobiety i nieokrzesanego półczarta.

Jedna ze służących, nisko się kłaniając, zbliżyła się do stolika i przykucnęła obok. W ręku trzymała drewnianą miseczkę z mlekiem, z całą pewnością przeznaczoną dla czarnego kota. Fialar miał jednak zupełnie inne plany. Całkowicie zignorowawszy kobiete, swoim bezgłośnym, kocim krokiem podszedł do Sae. Na początek, zgodnie z kocią tradycją, otarł się o jej nogi, mrucząc przy tym głośno. Gdy jego zachowanie zwróciło uwagę skrzypaczki, jednym szybki susem znalazł się na jej kolanach. Na krótką chwile spojrzenie zwierzęcia spotkało się ze spojrzeniem niziołki. Sae nie mogła się pozbyć wrażenia, że wzrok Fialara jest stanowczo zbyt przenikliwy, zupełnie jakby kot ją oceniał. Wymiana spojrzeń trwała tylko chwile, po której Fialar wygodnie ułożył się na kolanach kobiety i głośnym mruczeniem dał do zrozumienia, że spodziewa się uwagi i pieszczot. Sae nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się lekko na widok tego ślicznego, puszystego i mruczącego kłębka futra. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, coś innego przykuło jej uwagę.

***

”Do głowy mężczyzny w końcu wpadł pomysł. Zerknął jeszcze w stronę stolika arystokracji, poczym gestem ręki wezwał do siebie karczmarza. Hazar niechętnie wyszedł zza swojej lady i podszedł do gościa. Ledwo zdołał do niego podejść, chudy mężczyzna odezwał się szeptem tak cichym, że karczmarz ledwo zdołał go usłyszeć.

- Chciałbym zapłacić za posiłek i wynająć pokój.
- Jak pan sobie życzy. Mam jeden woln...
- Nieważne, masz tu pieniądze i zaprowadź mnie tam.

Wypowiadając ostatnie słowa, mężczyzna wysypał na stół parę monet. Karczmarz szybko zagarnął pieniądze, wprawnym rokiem oceniając, że wystarczy ich na pokrycie kosztów posiłku i wynajęcia pokoju na dwa dni. Następnie, Hazar rzucił jednej ze swoich córek krótki rozkaz, żeby posprzątały stolik, wręczył klucz chudemu mężczyźnie.

- Na piętrze, drugi pokój od lewej.
- Bardzo dziękuje szanowny gospodarzu. Udam się teraz na górę i odpocznę po długiej podróży.

Ostatnie zdanie chudzielec wypowiedział bardzo głośno... można by nawet powiedzieć, że za głośno.”


***

W jednej chwili, Fialar zeskoczył z kolan Sae. Zaskoczona kobieta wzdrygnęła się, na ten gwałtowny ruch. Równocześnie do jej uszu dotarł głos chudzielca.

- Bardzo dziękuje szanowny gospodarzu. Udam się teraz na górę i odpocznę po długiej podróży.

Sae szybko uniosła spojrzenie i dostrzegła chudego mężczyznę, który aktualnie wspinał się po schodach. Czarny kot podążał za nim, zupełnie jak cień.

Nagle Learion poczuł wyraźny niepokój. Coś sprawiło, że ciarki przeszły mu po plecach. Przed oczami gnoma ukazał się obraz przesłany przez Fialara. Learion bez trudu wspinał się na kolejne stopnie schodów. Parę stopni przed nim, po schodach wspinał się mężczyzna. Gnom widział, jak górujący nad nim człowiek, grzebie w poszukiwaniu czegoś w sakiewce. Gdy człowiek znalazł się w połowie schodów, zatrzymał się i spojrzał za siebie.

- A kysz, przeklęty kocie!

Głos chudzielca rozległ się w karczmie. Punkt z którego patrzył Learion lekko się uniósł, a następnie skierował na podłogę. W zasięgu wzroku ukazała się jedna, czarna, kocia łapa. Wyglądało na to, że Fialar całkowicie ignorując człowieka, zaczął czyścić łapę. Po chwili chudzielec, widząc, że zwierze w ogóle się go nie boi, ruszył dalej na górę, jednak na każdym kroku zerkając za siebie. Fialar już nie podążał za nim, jednak wciąż obserwował mężczyznę. Przez chwile Learion widział jak człowiek pochyla się nad niewielką, bardzo szczegółową figurką motyla, a jego usta poruszają się delikatnie.

W tym czasie przy stole, tylko Learion, Sae i Almirith dostrzegli oddalającą się postać. Chudzielec stanowczo był podejrzany i cała trójka była pewna, że mężczyzna coś knuje, jednak żadne z nich nie ośmieliło się ruszyć. Nie dlatego, że bali się jednego człowieka, ale dlatego, że mężczyzna był bardzo ostrożny i nie dało się go śledzić bez zdradzania swoich zamiarów. Co gorsza nie wiadomo było kim, lub czym jest.

***

”W pięciu różnych uliczkach Azylu nagle rozbłysło światło. Wyglądało na to, że nic więcej się nie wydarz. Nie była to prawda. Pięć różnych uliczek, pięć różnych części miasta i pięć golemów. Cztery z nich złote, a jeden platynowy, wszystkie ruszyły przez plątaninę uliczek. A każdy z nich miał tylko jeden cel. Zabić.”

***

”Nie tylko na ulicach Azylu miały miejsca dziwne zdarzenia. W sali spowitej nieprzeniknioną ciemnością, zapłonął malutki punkcik światła. Płomyk zaczął krążyć po komnacie, stając się coraz jaśniejszym. W ciągu krótkiej chwili urósł do właściwych rozmiarów. Miał teraz postać pięknego, barwnego motyla, który zatrzepotał skrzydłami i wylądował na drewnianym stole. Z kierunku dziwnego zwierzęcia dobył się nagle głos, przerażonego mężczyzny.

- Panie! Oni wrócili! Znów tu są...

Coś zakłóciło przekaz i reszta zdania nigdy nie została wypowiedziana. Motyl na nowo rozbłysnął słabym świateł. Jednak tym razem zaczął się kurczyć. Robił się coraz mniejszy, aż w końcu całkowicie zniknął.
Sala na nowo pogrążyła się w całkowitej ciszy i ciemności. Wydawało się, że nic się nie zmieniło..."


***


”Kwiaciarka podążała do domu. Tego dnia nie miała szczęście. Zupełnie odwrotnie do sytuacji z przed dnia, kiedy to udało jej się sprzedać cały kosz kwiatów grupie arystokratów. Młoda dziewczyna wciąż uśmiechała się na wspomnienie tamtej dziwnej, ale całkiem miłej sceny. Wciąż zatopiona we wspomnieniach tamtych chwil nie zauważyła, że skręciła w niewłaściwą uliczkę.

Uśmiechnięta dziewczyna zamknęła oczy i zawirowała w tanecznym obrocie. Też chciałaby, żeby ktoś podarował jej deszcz płatków. Roztrzepana dziewczyna, z zamkniętymi oczami wirowała w tańcu wśród wymyślonych kwiatów. Nie zauważyła nawet, że jest sama... prawie sama.

Dopiero gdy otworzył oczy, dostrzegła, że coś jest nie tak. Do jej uszu nie docierał najcichszy nawet odgłos miasta. Stała sama na pustej, ciemnej uliczce... ciemnej? Przecież wciąż trwał dzień. Dziewczyna uniosła twarz do góry, ale zamiast jasnego, pogodnego nieba, dostrzegła księżyc i gwiazdy. Zanim zdołała zrozumieć co się stało, poczuła jak czyjaś dłoń chwyta ją w pasie.

Kwiaciarka chciała krzyczeć, ale nawet najcichszy jęk nie wydobył się z jej gardła. Srebrzyste ostrze przesunęło się po jej gładkiej szyi, wywołując okropny ból. Mrok zasłonił oczy dziewczyny, a ból był tak silny, że nawet nie poczuła jak ktoś rzucił ją na ziemie. Wokoło młodej dziewczyny poszerzał się krąg krwi. Kwiaciarka nie czuła jak ktoś dotknął jej twarzy.

W ciągu sekundy piękna, młoda dziewczyna zmieniła się w proch... w ciągu jednej sekundy minęło całe jej życie.

Młoda kwiaciarka wyprostowała się. W dłoni trzymała kosz pełen zwiędłych kwiatów. Jasnowłosa kobieta uśmiechnęła się patrząc na proch leżący u jej stóp, poczym przeniosła spojrzenie na kwiaty. Delikatnie przesunęła dłoń ponad nimi, a one wszystkie odzyskały młodość i świeżość. Zaraz po tym kobieta spojrzała w górę.

Księżyc zaczął się cofać na nocnym niebie. Wydawałoby się, że w ciągu sekundy zniknął za horyzontem, a z drugiego końca miasta w górę wzbiło się słońce. Jednak ono także nie zagościło na długo...

Kwiaciarka wyszła z uliczki. Był właśnie piękny, jasny dzień. Kobieta spokojnie szła ulicami miasta, zmierzając do karczmy o pięknie brzmiącej nazwie... ”Zając i Smok”... Gdzieś wysoko nad jej głową przemknął smok, stopniowo obniżając lot.”
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 21-08-2007 o 10:44.
Markus jest offline  
Stary 20-08-2007, 22:12   #157
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Saenna siedziała na szerokiej ławie, przy jeszcze szerszym stole... zupełnie, jak za dawnych lat. Mogłaby teraz odpocząć, mogłaby delektować się czymś zimnym i pienistym, mogłaby... cóż, nie może. Nie wierzyła w tą pozorną zwyczajność, nie po tym wszystkim co ledwo-ledwo się skończyło.

Starała się w miarę nieznacznie obserwować zauważonego wcześniej mężczyznę, słuchała też jednak wyjaśnień karczmarza spytanego przez kogoś z nowoprzybyłych o 'jednodniowców'. Zastanowiła się... trzeba będzie wziąść na spytki jakiegoś 'Srebrnego Płomienia' - ostrzeżenia karczmarza jakoś jej nie martwiły. Zmartwiło ją za to co innego... miód? wino?
- Karczmarzu! Garniec ciemnego piwa, byle dobrego.

***

Sae zauważyła, że chudzielec dostrzegł jej zainteresowanie jego osobą... jak? "Jak mogłam do tego dopuścić? Przecież mój wzrok nie zatrzymywał się na nim prawie wcale, przecież sztukę obserwacji znam nie od dziś... cóż, stało się"
Gdy tylko przy stole zgromadzili się wszyscy towarzysze, powiedziała szeptem - starając się tym razem nie zwrócić uwagi 'celu':
- Nie patrzcie teraz na niego. Nie patrzcie na mnie. Udawajcie, że zajmujecie się czym innym. Chudzielec siedzący przy stole na wprost, trochę po prawej, koło grubasa w kapeluszu z niebieskim piórkiem, jest niebezpieczny. Coś wie. I będzie starał się uciec - zatrzymajcie go. To ważne.

Kiedy w kilka chwil później chudzielec wstał od stołu, Sae drobnym gestem powstrzymała towarzyszy od ruszenia za nim... nie było to zresztą konieczne, każdy z nich widział jak ostrożnie zachowywał się mężczyzna.
Niziołka z zazdrością spogladała na jej nowego przyjaciela o czarnym futerku... tak bardzo chciałaby być na jego miejscu... niepostrzeżenie podążyć za 'celem'... może nawet podsłuchac go? Odprowadziła kota wzrokiem.
Teraz nic już nie mogli zrobić, gdy zapadnie noc mogą postarać się odszukać chudzielca... jeśli oczywiście tu mieszka.

- No, wesoła kompanio! Kim jesteście? Nasza trójka jest różnymi ludźmi zaklętymi w sen, uwięzionymi w laboratorium i szkatule... tylko po to, by teraz znaleźć się tu. Czy wiecie coś o tym miejscu? Co macie wspólnego z nami lub naszym prześladowcą?
I co robimy dalej? Moim zdaniem musimy odnaleźć mężczyznę, który przed chwilą opuścił wspólną salę... moje instynkty mówią mi, że mógłby - odpowiednio zachęcony - odpowiedzieć na część naszych pytań. Później - być może - 'Srebrne Płomienie'?


Jakby zmęczona tą przemową Sae usiadła wygodnie, oparła się i wypiła łyk pienistego trunku... takie dobre, chłodne, lekko słodkawe... zupełnie, jakby te wszystkie okropne rzeczy nigdy się nie zdarzyły.

Saenna Tink była teraz prawie szczęśliwa... a na pewno bardziej niż kiedykolwiek od początku tej przygody.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 20-08-2007, 22:37   #158
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Opowiastka karczmarza przypomniało Harpo jeden ze zwyczajów ojczystego świata. Raz w roku, gdy noc była najkrótsza, bramy zaświatów otwierały się i zmarli mogli powrócić na ziemię. Można było wtedy porozmawiać ze swymi krewnymi, którzy odeszli. Ale oprócz pozytywnego aspektu, ta noc miała jeszcze złowieszczą stronę... Otwierały się bowiem bramy otchłani piekielnych, a ci którzy stamtąd wyszli, nie chcieli wracać z powrotem. Na tę noc większość mieszkańców, malowało na drzwiach i oknach poświęconą przez kapłana gołębią krwią znaki mające odstraszyć tych zmarłych. Na myśl, że ci Jednioniowcy są truposzami wypuszczany na jakiś czas z zaświatów, Harpo ścierpła skóra.
"...Jak szlachetni panowie chcą wiedzieć coś jeszcze, to ja bym radził poszukać kogoś od Srebrnych Płomieni, to pono oni stoją za tymi tatuażami, ale ja tam nie wiem. Nikt zdrowy na umyśle nie gada ze Srebrnym Płomieniem, ale tak wielcy panowie zapewne nie mają się czego bać. Mam już podać posiłek?"

"Cóż...-westchnął w myślach Harpo. - Kto może zaoferować najlepszą pomoc w szalonej sytuacji , jeśli nie wariaci?"
Gnom pozornie nie wykazywał zainteresowania słowami karczmarza...Zbytnie wypytywanie mogłoby wzbudzić podejrzliwość... Spojrzenie gnoma przelotnie przeszło po ożywionych przedmiotach. " Z większymi dziwadłami się pracowało"- pomyślał. Gnom nie zwykł zajmować myśli bezużytecznymi drobiazgami, a za taki drobiazg uważał roztrząsanie natury towarzyszy niedoli. Są kim są, a Harpo nic do tego.

Harpo jadł w zamyśleniu i od czasu pijąc wino. Gnom milczał przy posiłku, zatopiony we własnych myślach. Sposób jedzenia Maygara w ogóle mu nie przeszkadzał. Przynajmniej nie bił się o jedzenie, jak towarzysze i towarzyszki z jego bardzo dawnej przeszłości. Wtedy obiady przypominały ucztę stada wilków na martwym jeleniu.
Jedna ze służących, nisko się kłaniając, zbliżyła się do stolika i przykucnęła obok. W ręku trzymała drewnianą miseczkę z mlekiem, z całą pewnością przeznaczoną dla czarnego kota. Fialar miał jednak zupełnie inne plany. Całkowicie zignorowawszy kobietę, swoim bezgłośnym, kocim krokiem podszedł do Sae. Na początek, zgodnie z kocią tradycją, otarł się o jej nogi, mrucząc przy tym głośno. Gdy jego zachowanie zwróciło uwagę skrzypaczki, jednym szybki susem znalazł się na jej kolanach. Na krótką chwile spojrzenie zwierzęcia spotkało się ze spojrzeniem niziołki.
Harpo obserwował ta cała sytuację z lekkim zniesmaczeniem. Jako wtajemniczony w arkana magii, znał się nieco na więzi łączącej chowańca ze swym panem.
"Na bogów!...Rozumiem, że czasami ciężko bez kobiety w łożu. Ale są jakieś granice przyzwoitości. Mógłby sobie darować takie wybryki przy posiłku."- pomyślał gnom. Dobrze, że Learion był ślepy, bo my mógł paść rażony surowym wzrokiem Harpo (paść oczywiście ze śmiechu).
Gdy kot zeskoczył z kolan niziołki Harpo powrócił do posilania się, a przez głowę przeszła my kolejna myśl.-" Pewnie teraz pójdzie napastować kolejna kobietę...Zmienia obiekty zauroczenia szybciej pochlebca strony sporu." Jedzenie było dobre, zwłaszcza, ze gnom nie pamiętał kiedy ostatnio jadł (a także co wtedy jadł). Gdy zakończył jedzenie, ze spokojem czekał na pozostałych...
- Nie patrzcie teraz na niego. Nie patrzcie na mnie. Udawajcie, że zajmujecie się czym innym. Chudzielec siedzący przy stole na wprost, trochę po prawej, koło grubasa w kapeluszu z niebieskim piórkiem, jest niebezpieczny. Coś wie. I będzie starał się uciec - zatrzymajcie go. To ważne.- nagły szept Sae, uaktywnił stare nawyki. Oczy gnoma, na moment tylko spoczęły na owym osobniku, po czym Harpo rzekł.- Żaden problem.
- No, wesoła kompanio! Kim jesteście? Nasza trójka jest różnymi ludźmi zaklętymi w sen, uwięzionymi w laboratorium i szkatule... tylko po to, by teraz znaleźć się tu. Czy wiecie coś o tym miejscu? Co macie wspólnego z nami lub naszym prześladowcą?
I co robimy dalej? Moim zdaniem musimy odnaleźć mężczyznę, który przed chwilą opuścił wspólną salę... moje instynkty mówią mi, że mógłby - odpowiednio zachęcony - odpowiedzieć na część naszych pytań. Później - być może - 'Srebrne Płomienie'?


Jakby zmęczona tą przemową Sae usiadła wygodnie, oparła się i wypiła łyk pienistego trunku.
Harpo zastanawiał się przez chwilę co rzec, wreszcie odparł.- Jestem tu przypadkowo, nie znam tego miejsca, ani czarodzieja który nas tu sprowadził. Zresztą jedyny potężny mag którego znałem, już dawno przez robaki zjedzony...Nie mam z wami nic wspólnego, poza tym fatum które nas ściga. Przykro mi maleńka, ale jedyne czym mogę usłużyć, to mieczem, magią i sprytem...Bynajmniej nie wiedzą.
A skoro mamy łapać tamtego łobuza, to go złapmy, potem przesłuchajmy...A gdy wydusimy z niego, to co wie.. .Zastanowimy się co dalej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-11-2007 o 09:38.
abishai jest offline  
Stary 21-08-2007, 13:49   #159
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
..Sae zakręciła się na krześle. Zmarszczyła na chwilę nos, a po chwili, jakby sobie coś uświadomiła, pozwoliła rozpromienić się swojej twarzy.
- Karczmarzu! Garniec ciemnego piwa, byle dobrego.
Crois uśmiechnął się, po czym po raz pierwszy od spotkania wszystkich wędrowców odezwał się do niej bezpośrednio.
- Garniec wystarczy? Uważałbym z tym w każdym razie. Bywałem w karczmach, w których piwo różniło się od płynących ulicami pomyj tym tylko, że serwowano je w kuflach. Chociaż - rozejrzał się dookoła marszcząc nos i znów czując zapach cynamonu - chyba nie ma się czego obawiać.
Kiedy na stole pojawiła się strawa, zaczął nieśpiesznie jeść. Maniery Magyara trochę go zaniepokoiły ale zaskoczony zauważył że nikt nie patrzy na nich ze zgorszeniem lub nawet zdziwieniem. "Więc po co cała ta maskarada?" pomyślał, po czym rozpiął kamizelkę, ruchem ręki przewiesił lazurowy płaszcz przez oparcie krzesła. Energicznie odpiął sztywny kołnierz koszuli i rzucił go na kolana. Uśmiechając się, w pełni uświadomił sobie, że jego wędrowne życie nie mogło być snem. Nie spędził całego życia w cieple komnat, przy strzelającym wesoło ogniem kominku. Od razu wyobraził sobie noce przy dogasającym ognisku, spanie w opończy na nierównej ziemi. Niezależnie od tego co postanowią i gdzie pójdą - ta perspektywa właśnie stała się najbardziej realna, właśnie to ich czeka. I Albert... niech tam licho! Crois, musiał stwierdzić z całą uczciwością, że ani trochę mu ona nie przeszkadzała.
Z satysfakcją pociągnął duży łyk ze swego pucharu.

Skupił się na jedzeniu i z zadowoloniem zanotował, że jego palce nie drżą. Wiedział, że i tak będzie musiał znaleźć niedługo odpowiednie składniki do swego specyfiku, ale póki co mógł skupić się na jedzeniu i popijaniu przedniego, mocnego miodu. Pogrążył się w myślach, dopiero słowa skrzypaczki wyrwały go z zamyślenia. Dopiero teraz zorientował się że to ten mały, podejrzanie wyglądający człowieczek tak zaprzątał uwagę wszystkich dookoła.
Cóż przynajmniej nie są w ślepym pukncie, wiadomo czym się zająć.
Kiedy człowieczek zniknął, Sae, która z każdą chwilą zdawała się coraz swobodniej czuć w roli organizacyjnej, postanowiła w końcu wyjaśnić niejasności i przełamać pierwsze lody w ciągle przeważnie "milczącej do siebie" drużynie. Harpo, odpowiedział pierwszy. Najwidoczniej aktywność i śmiałość były mocnymi stronami rudego, nieco demonicznie wyglądającego gnoma. Crois nabrał powietrza, i kiedy gmon umilkł, zaczął mówić, uważnie dobierając słowa, z radością stwierdzając że udaje mu się nie jąkać.
- Przedstawiłem się jako Crois i będę używał tego imienia tak długo, aż nie stanie się prawdziwe. Nie zrozumcie mnie źle - myślę, że problemy z tożsamością są nie tylko moim udziałem - zerknął na Airuinath - a brak przynależności to z pewnością nasza wspólna sprawa. Bo to, że nie pasujemy do Azylu to jasne nawet dla tego mówiącego kawałka drewna - mruknął myśląc o Trykku.

Oczywiście -
kontynuował - z tego co zrozumiałem ze słów naszej utalentowanej muzycznie towarzyszki - a mogłem zrozumieć opacznie, sytuacja była troszkę mniej komfortowa od obecnej - dochodzi jeszcze kłopot z pamięcią. Ja miewam nawet miesięczne braki w swoich wspomnieniach, więc nie zwróciłem na to specjalnej uwagi, choć wam zdaje się to dość mocno przeszkadzać.

Tak więc słowem wyjaśnienia - nie mam nic wspólnego z magiem który tak okrutnie się nami zabawił, nie znam cytadeli w której poznaliśmy się, i choć przyznaję, że przyniosłem tam tę... magiczną szkatułkę, to zrobiłem to nieświadomnie. Swoją drogą nie przypuszczam, żeby ktokolwiek miał coś wspólnego z naszym, jak go nazwałaś, oprawcą, a nawet jeśli tak jest, to wątpie w nagły napad szczerości, który kazałby mu się do tego przyznać.

Jeśli o mnie chodzi to mogę się przysłużyć tym wszystkim czym nie może nasz rudy towarzysz - nie przywykłem co prawda do walczenia czymkolwiek co waży więcej niż dwadzieścia uncji, nie znam się na magii, ale sporo podróżowałem... właściwie całe życie, nieograniczony granicami państw, kontynentów czy światów. Tym, co z tych podróży zostało mi w pamięci służe w równym stopniu co znajomością ziół i umiejętnością zajmowania się wierzchowcami. Poza tym -
uniósł lekko kąciki ust - na polu bitwny na pewno nie będę bezuzyteczny.

A w sprawie naszego hmm... "łobuza", w pełni zgadzam się z Harpem. Po jego przesłuchaniu zaś powinniśmy wykorzystać inną jego sugestię - uzupełnia ekwipunku, prowiantu, ja sam muszę - zaakcentował to słowo - zaznajomić się z miejscowym herbarzem.

Obrócił się na krześle i rzucił okiem w stronę schodów.
- Obawiam się tylko że naszą jedyną formą perswazji jest obecnie szanowny Magyar... Ale przypuszczam że to dość skuteczny środek.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 23-08-2007, 22:45   #160
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Post

Wypowiedzi oberżysty dały Learionowi zaczepienie. Tak naprawdę, chodziło o to, by tamten zaczął mówić. Wkrótce było już wiadome coraz to więcej o nowym miejscu.

Znikanie, tatuaże, Srebrne Płomienie, Kolegia, które najwyraźniej łapały magów niezarejestrowanych ("Diabli takowych tu nadali...")...

Słowotok gospodarza był dokładnie tym, czym Learion się spodziewał, że będzie. Fontanną wiedzy nabywanej mimochodem i za darmo.

Gdy zatem karczmarz odszedł, Learion niedostrzegalnie niemal westchnął. To był dopiero początek, sam wierzchołek góry lodowej.

Nim jednak to się stało, tak jak pozostali został zaskoczony widokiem ożywionych przedmiotów, kłócących się serdecznie.

A gdy żywa zbroja wtrąciła"
- [/i]I podaj mleko dla kota.[/i] - Learion uśmiechnął się i rzekł - Ależ dzięki, panie rycerzu. Mój towarzysz zapewne doceni Twój gest... - wciąż biorąc zbroję raczej jako niewidzialnego rycerza niżeli animowany przedmiot. Choć... obecność tarana powoli skierowywała jego spostrzeżenie i w tą stronę - Albo nie - dodał gnom cichutko w chwilę później, gdy kot pomaszerował do Sae.

"Fialar, jesteś genialny. Albo Cię wyczeszę pod włos. To był genialny, idiotyczny, pomysł i... uaa!"

Gnom złapał za postawiony przed nim miód i wbił zęby w jedzenie, starając się nie skupiać za bardzo na wrażeniach przesyłanych przez Fialara.

"Zaprawdę, słodka tortura..."

Skupił się też na słuchaniu. Ożywione przedmioty najwyraźniej były znane trójce przyjaciół ze szkatułki, ale nie wywołały żadnej szczególnej reakcji Airuinath, która spokojnie zajęła się jedzeniem.

Kiedy Fialar zeskoczył z dopiero co wybranych (i jakże zgrabnych!) kolan i podążył za chudzielcem, Learion dyskretnie osłuchał pomieszczenie. Fialar był skoncentrowany na wychodzącym, Learion wiedział, że to powinno wystarczyć, bystrym zmysłom kota niewiele potrafiło ujść. Sam natomiast skoncentrował się na wyłapaniu ewentualnych kamratów chudego.

Nasłuchiwanie przyniosło standardowy gwar karczmy, stukające sztućce towarzyszy, zmieniony czujnością oddech u dwu osób (ale kogo?), dodatkowo do czułego nosa gnoma dotarł zapachy skręcające żołądek i zwilżające gębę śliną.

"No jasne, że jestem głodny, ale to NIEDOBRY na to moment!"

Nagłe ukłucie niepokoju kazało zapomnieć o głodzie, a widząc jak świetnie Fialar radzi sobie z nadzwyczaj ostrożnym chudzielcem ("Czego ten człowiek się tak boi? Skąd te niesamowite środki ostrożności?") gnom nie mógł powstrzymać uczucia dumy.

"Jesteś wspaniały, Fialar. Wspaniały, wiesz?"

Pyszny nastrój jednak zniknął jak zdmuchnięty promyk świeczki, gdy mężczyzna począł szeptać do trzymanej pieczołowicie, niczym najcenniejszy ze skarbów, figurki motyla.

Za późno. Gnom natychmiast zrozumiał, że komuś została przekazana wiadomość, że chęć zgarnięcia tamtego człowieka powoli i niepostrzeżenie może kosztować ich zbyt wiele czasu. Z nich wszystkich tutaj najpewniej czuł się w towarzystwie Airuinath, do niej więc się zwrócił, głosem, w którym brzmiał prawdziwy, nieudawany niepokój:

- Airuinath, pomogłabyś mi odszukać Fialara? Nie słyszę go, obawiam się więc, że gdzieś odszedł. To nowe otoczenie, w dodatku nie wiadomo czy nie będziemy gdzieś jeszcze podróżować dzisiaj, a ja jestem do nieznośnika naprawdę przywiązany. Przepraszam zwłaszcza pana Croisa, za tak nieeleganckie odejście od stołu gdy pan mówi, postaram się jakoś zrehabilitować. Mam też nadzieję powrócić, nim dołączy do nasz reszta naszych towarzyszy, choć biorąc pod uwagę, jak teraz podróżują wiadomości, ciężko powiedzieć, kiedy przybędą i właściwie kto z nich się pojawi. Rozważcie też proszę, czy to właśnie tu będziemy ich podejmować? Nie jestem do końca przekonany do tego pomysłu...

Gnom wciąż mówił ze zblazowaną manierą, spokojnym, opanowanym głosem o modulowanej, uprzejmej choć nieco protekcjonalnej kadencji. Jednak parę osób, które cieszyły się pamięcią do detali, dostrzegło, że nie takim głosem rozmawiał z kwiaciarką na rynku, nie takim też składał hołd Saennie po pięknych słowach elfa.

W myślach tymczasem opanowanie miało się znacznie gorzej:

"Wcale nie jestem do niego przekonany!! Wręcz uważam, że jest do bani, o ile nie wyciągniemy od tej szczapy komu przesłał i jaką wiadomość!! Po co mu w ogóle jesteśmy i czemu?! Pracuje dla Deanlatha?! Dziwaczne by to było zgoła, wysyła nas tutaj i jego ludzie nie wiedzą o nas od początku? Po co więc wysyłać nas tutaj?"


Skłoniwszy się pozostałym uprzejmie, gnom powstał od właściwie nietkniętego posiłku, bezbłędnie skierowując głowę w stronę Croise'a, gdy ten mówił, akcentując przeprosiny lekkim ukłonem, a potem ku Airuinath, a przynajmniej tam, gdzie miał nadzieję, że siedziała, nie odezwała się bowiem prawie słowem dotąd.

"Z jej mocą powinniśmy móc złapać drania, a jeśli wstaniemy wszyscy i pójdziemy go szukać, będzie to wyglądało zgoła dziwnie!"

***

Uśmiechnięta dziewczyna zamknęła oczy i zawirowała w tanecznym obrocie. Też chciałaby, żeby ktoś podarował jej deszcz płatków. Roztrzepana dziewczyna, z zamkniętymi oczami wirowała w tańcu wśród wymyślonych kwiatów. Nie zauważyła nawet, że jest sama... prawie sama.

Dopiero gdy otworzyła oczy, dostrzegła, że coś jest nie tak. Do jej uszu nie docierał najcichszy nawet odgłos miasta. Stała sama na pustej, ciemnej uliczce... ciemnej? Przecież wciąż trwał dzień. Dziewczyna uniosła twarz do góry, ale zamiast jasnego, pogodnego nieba, dostrzegła księżyc i gwiazdy. Zanim zdołała zrozumieć co się stało, poczuła jak czyjaś dłoń chwyta ją w pasie.

Kwiaciarka chciała krzyczeć, ale nawet najcichszy jęk nie wydobył się z jej gardła. Srebrzyste ostrze przesunęło się po jej gładkiej szyi, wywołując okropny ból. Mrok zasłonił oczy dziewczyny, a ból był tak silny, że nawet nie poczuła jak ktoś rzucił ją na ziemie. Wokoło młodej dziewczyny poszerzał się krąg krwi. Kwiaciarka nie czuła jak ktoś dotknął jej twarzy.

W ciągu sekundy piękna, młoda dziewczyna zmieniła się w proch... w ciągu jednej sekundy minęło całe jej życie.

***

Wstający właśnie Learion przez moment poczuł zapach kwiatów, bardzo intensywny... i bardzo szybko zdławiony. Wrażenie przeminęło jednak zanim zdał sobie w pełni sprawę z tego, co właściwie czuje. Trwało to może sekundę...

"Dziwne miejsce... Dziwne uczucie... Złapmy go jak najszybciej. Miał pokój? Świetnie! Zaczniemy w jego pokoju."
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172