Billy wyszedł na korytarz i parę razy głęboko odetchnął, by pozbyć się negatywnych emocji. A potem ruszył na poszukiwanie piwnicy-schronu, o której wspomniała Chezas.
Nie było to miejsce ukryte i okryte mgłą tajemnicy - wystarczyło zrobić kilka kroków, a potem zejść na dół.
W piwnicach przebywał z tuzin ludzi, w tym i kobiet i dzieci, głównie w tej chwili zajadając się racjami z MRE. Panował również spory zaduch… chyba nie wychodzono stąd zbyt często na górę, w obawie przed Xeno, a tyle ludzi w jednym miejscu, po pewnym czasie doprowadza do specyficznego zapaszku…
Nicky właśnie pokazywała kilku kolonistom, jak podgrzać główne dania z paczki, a lekarz z Alpha oglądał nogę
jakiegoś brodacza, i kręcił niezadowolony głową.
-
Dzień dobry - rzucił na powitanie Billy, udając że nie zauważa zaduchu. -
Jak to wygląda? - spytał, podchodząc do medyka.
-
Kiepsko… nawet bardzo kiepsko... - Mruknął lekarz.
-
Też tak przypuszczałem. Czyli co, kiedyś sztuczny kulas? Heh - Odparł spokojnie ranny mężczyzna, a medyk przytaknął głową.
-
Lepiej nogę stracić, niż głowę - stwierdził Billy. -
Biegać nigdzie i tak nie musisz, a w wykonywaniu zawodu to raczej nie przeszkodzi. - Spojrzał na medyka.
-
Z reguły tak piloci kończą… ale mało jacy, cywilni - Powiedział lekarz.
-
Pieprzone Xeno - Stwierdził ranny.
-
Przepraszam! Kiedy nas ewakuujecie? Mamy tu rannych, nawet moją żonę, no i dzieci... - Zagadnął nagle Singa jakiś
czarnoskóry jegomość, wskazując dłonią na
jasnowłosą kobietę z jakimś kołnierzem na szyi.
-
Zapewne jutro - odparł Billy. -
Z głównego budynku wysłaliśmy na orbitę wszystkich odnalezionych cywilów, więc wasza kolej powinna nastąpić jutro. Z pewnością pani dyrektor też o to zadba - dodał.
-
To są chyba jakieś durne żarty?! Na co my tu mamy czekać do jutra?? - Fuknął rozmówca, a prawie wszyscy spojrzeli na rozgrywającą się scenkę.
-
Na transport - odparł Billy. -
Na razie cieszcie się, że jesteście tu, a nie w głównych zabudowaniach. Mam nadzieję, że odpowiednio gorąco podziękowaliście panu Alfordowi... Skąd w kolonii pojawiły się Xeno? Wiecie może, w jakim miejscu wylazły czy przebiły się przez ścianę? - Diametralnie zmienił temat.
-
Ta!! Podziękować za kraksę i niemal zabicie mojej rodziny!! - Krzyknął czarnoskóry, a gdzieś w kącie… zapłakało niemowlę. Młoda Azjatka próbowała z kolei uspokoić swoje dziecko. W tym czasie, w piwnicy zjawiła się Agnes z Denise, a “pyskacz” na widok androidki się przymknął, po czym poszedł sobie w cholerę.
-
Panie Alford... - Billy spojrzał na pilota. -
Cokolwiek ktokolwiek powie, to i tak oni wszyscy zawdzięczają ci życie. Denise, zostajesz tutaj, czy masz zamiar wybrać się na jakiś spacer? - Przeniósł wzrok na małolatę.... która go kompletnie zignorowała.
-
Denise! - Zawołała
Azjatka.
-
Sakika! - Nastolatka popędziła do młodej matki z niemowlakiem…
Billy odetchnął z ulgą, bowiem Denise była, można by rzec, nieprzewidywalna i mogła nabroić.
-
To jak było z tymi Xeno? - zwrócił się do pilota. -
Kto podniósł alarm i jakim cudem dotarliście do wahadłowca? - spytał.
-
Jakby to był wahadłowiec, to by nas już na Summit nie było… - Powiedział pilot, a lekarz skończył, po czym oddalił się, by obejrzeć uszkodzoną szyję jasnowłosej, która chyba była żoną "krzykacza"?
-
Wiem tyle co wszyscy, głównie zasłyszane… - Mówił dalej ranny -
Było kilka przypadków w kopalni, z tymi "pająkami" na twarzach. Ludzi zabrano do szpitala, a w kopalni przerwano prace. Te pająki im zdechły, i niby nic, ale potem umierali rozrywani od środka przez inne, małe potworki...które gdzieś się rozbiegły po kolonii. Szukano ich parę dni, ale okazało się, że coraz więcej osób "znikało" w całej placówce… no a potem zapanował chaos. Wielkie potwory zabijały wszystkich lub porywały, i było ich coraz więcej i więcej… tyle wiem. Tyle wiemy mniej więcej wszyscy, którzy nie mają dostępu do szczegółowych danych. Chezas o nic nie pytaliście? To raczej ona, a nie ja, tu wszystkich przy życiu utrzymuje…
- Chezas powiedziała, że nic nie wie - odparł Billy. -
Wygląda więc na to, że wiesz dużo więcej, niż ona. - Uśmiechnął się lekko. -
No to chociaż wiemy, że zaczęło się od kopalni... Zjesz coś?
- Chwilowo tylko wody bym się napił. Najpierw niech dzieci i kobiety zjedzą, ostatnie dwa dni jedliśmy praktycznie resztki, mesa tu mała, zapasy się szybko skończyły.
- Przywieźliśmy tyle, że starczy dla wszystkich. A ranni mają takie same prawa, jak kobiety - zapewnił go Billy. Sięgnął do plecaka i wyciągnął żywnościową rację. -
Danie z pięciogwiazdkowej restauracji to nie jest, ale da się przełknąć - zapewnił.
-
Zjem później, serio teraz nie mam ochoty… - Odparł ranny, wzruszając ramionami.
Billy nie miał zamiaru go przekonywać, że jeść trzeba bez względu na okoliczności.
-
Zostawię na wypadek gdybyś zgłodniał - stwierdził Billy. -
W razie czego wołaj. Ktoś z nas powinien być w okolicy - dodał. Skinął głową na pożegnanie i podszedł do Nicky.
-
Nicky? Zajęłaś się już wszystkimi? Jeśli tak, to rozejrzymy się po okolicy. - Była to na pół propozycja, na pół polecenie.
-
Nie powinien przy nich ktoś być, oprócz lekarza? - Spytała bardzo cicho Nicky. W tym czasie zaś, Agnes opuściła piwnicę, wracając pewnie do da Silvy… a za to zjawił się Salas.
-
Huehue, to gdzie te kolonistki do ratowania? - Powiedział Marine, schodząc po schodach, z tym swoim jak zawsze pieprzonym uśmieszkiem na gębie.
-
Właśnie je widzisz... - odparł Billy. -
A skoro jest tu Salas - zwrócił się do Nicky -
to możemy iść sprawdzić, czy wszędzie wszystko jest w porządku.
-
No... ok. Na chwilę - Zgodziła się Nicky, po czym spojrzała na Salasa -
Idziemy na mały obchód, zaraz wracamy.
- Ta jes! - Odpowiedział Robert, przysiadając się do Azjatki i Denise -
Wujek Salas ma dla was prezenty, dla małego też się coś znajdzie… - Powiedział wyciągając MRE dla obu dziewczyn.
* * *
-
Jak się czujesz? - spytał, ledwo znaleźli się poza zasięgiem wzroku i słuchu osób przebywających w piwnicy.
-
No… normalnie. Prochy działają to nie narzekam - Zaśmiała się "Płonąca" Sanders -
A co? - Spojrzała na niego mrużąc oczka.
-
Bo mam w stosunku do ciebie niecne plany.
Dotarli właśnie na parter, gdzie Billy zatrzymał się przy schemacie pokazującym pomieszczenia parteru.
-
Co powiesz na to, by sprawdzić, czy mają tu ciepłą wodę? - spytał.
-
I co dalej?
-
A potem cię pocałuję... tu i ówdzie - odparł, po czym przytulił ją i zrealizował pierwszą część zapowiedzi, na co Nicky nie protestowała… a wręcz przeciwnie.
-
To prowadź - Powiedziała w końcu, gdy ich usta się rozłączyły.
-
Co powiesz na fitness? - spytał, kierując się w stronę, gdzie - według planu - miały się znaleźć pomieszczenia służące tej dziedzinie gimnastyki rekreacyjnej.
-
Naaah… - Kiwnęła przecząco głową Nicky -
To "publiczne" i ktoś nam wlezie…
- Zamkniemy drzwi na klucz... - odparł Billy. -
Prysznice z pewnością mają taką możliwość. To nie wojsko. Ale jeśli masz lepszą propozycję, to prowadź. - Uśmiechnął się do niej.
-
Na górze są kwatery mieszkalne? - Wskazała palcem na sufit parteru, gdzie przebywali.
-
Chcesz odwiedzić czyjeś mieszkanie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
-
A czemu nie? Patrolujemy… - Parsknęła.
-
Panie przodem... - Uprzejmym gestem wskazał (zgoła niepotrzebnie) kierunek.
Po kilku chwilach oboje stanęli przed drzwiami czyjeś kwatery mieszkalnej… a Nicky po prostu nacisnęła przycisk otwierania i owe drzwi się otwarły!
-
Ha! Tak jak przypuszczałam! W takich sytuacjach nikt nie myśli o ryglowaniu swych prywatnych czterech ścian… - Powiedziała dziewczyna, i ostrożnie weszła do środka, rozglądając się dookoła z miotaczem ognia w gotowości. Nikogo, ani niczego podejrzanego jednak wewnątrz nie było. A samo miejsce… no cóż, pozostawiało wiele do życzenia.
Billy wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.
-
Wygląda na to, że ktoś się spieszył - powiedział. -
Chcesz przeszukać dokładniej to miejsce? - spytał.
-
W jakim celu? - Zdziwiła się lekko Nicky, powoli przemierzając pomieszczenie.
-
Żeby znaleźć prysznic? - wyraził przypuszczenie Billy, a dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, po czym spojrzała na niego, i parsknęła.
-
Bo ci trzasnę… "przeszukać pomieszczenie"? To brzmi jakby prysznic mógł się schować pod łóżkiem? A tamte drzwi - Kiwnęła głową -
To nie prowadzą do łazienki, tylko innego wymiaru?
-
W tej kolonii różne dziwne rzeczy się dzieją, a pod łóżkiem... - Schylił się demonstracyjnie. -
Musiałby być bardzo, bardzo mały... - stwierdził z poważną na pozór miną.
-
Chodź, sprawdzimy, czy masz rację - zaproponował, ruszając w stronę wskazanych przez dziewczynę drzwi.
Nacisnął przycisk, a drzwi posłusznie przesunęły się i schowały w ścianie. A w środku, faktycznie, łazienka… i jak to łazienka, nic szczególnego w niej nie było. Dało się za to zauważyć dwie szczoteczki do zębów, jak i kilka ręczników. Ale nie to przykuło w sumie uwagę dwójki Marines. W łazience był duży, całkiem nieźle się prezentujący prysznic…
-
Idealnie trafiłaś... - Billy z uznaniem pokiwał głową. -
Skorzystamy?
- Najpierw zamkniesz jedne drzwi, a potem tu te, za nami, jak już wrócisz... - Nicky do niego mrugnęła, po czym wyłączyła płomyk kontrolny miotacza ognia, i odłożyła go na pobliską szafkę, a następnie ściągnęła swój hełm, i zaczęła zabierać się za dalsze pozbywanie całego osprzętu…
Billy stracił małą chwilkę obserwując ten proces, a potem szybko podszedł do drzwi wejściowych, zamknął je i zablokował. A potem jeszcze szybciej wrócił do Nicky, która miała na sobie już tylko kombinację skarpetki-spodnie-podkoszulka.
-
No to działamy? - Uśmiechnęła się -
Tylko serio najpierw trzeba się umyć… od ostatniego prysznica minęły dwadzieścia cztery godziny? - Roześmiała się.
-
Pewnie więcej - odpowiedział uśmiechem, zamykając drzwi od łazienki. -
Pomóc ci z tą resztką odzienia? - spytał, odkładając karabin i pozbywając się części sprzętu.
-
Sam się rozbieraj! - Zawołała wesoło Nicky, po czym szybkim tempem rozbierała się z tego, co jeszcze miała.
W tym wyścigu Billy nie miał już żadnych szans, ale starał się jak mógł, by pozbyć się jak najszybciej jak największej ilości garderoby... w której to czynności zdecydowanie przeszkadzało mu to, że dość dużo uwagi poświęcał coraz bardziej rozebranej Nicky… która w końcu kompletnie golutka zachichotała, po czym wskoczyła do kabiny, załączając wodę. Sing z kolei, poza podziwianiem jej nagiego ciałka, mógł zauważyć wielki, kolorowy siniak na jej barku, oraz coś na biodrze, co chyba było jakimś dziwacznym połączeniem opatrunku i… medycznych ściągaczy?
-
Ooooch jak fajnieee - Powiedziała Nicky,
stojąc już pod wodą.
Billy pospiesznie zrzucił z siebie resztę odzienia i, najszybciej jak się dało, dołączył do dziewczyny.
-
Cudowna... - powiedział, gdy znalazł się pod strumieniem wody. -
To o tobie... - Przyciągnął Nicky do siebie.
-
Umyjesz mi plecki? - Spytała, po czym pocałowała Billy'ego, podając mu i mydło.
-
Właśnie miałem zamiar to zaproponować - odparł. Oddał pocałunek, zabrał mydło i zabrał się do namydlania pleców dziewczyny, a ona nawet się pięknie wypięła. Więc nie tylko plecki?
Granica między pleckami a tym, co poniżej, zdecydowanie była umowna, a Billy nie miał nic przeciwko jej przekroczeniu. Rozprowadził mydło po plecach, a potem z zapałem namydlił wypiętą pupę dziewczyny.
Po chwili, gdy wspomniane wypukłości się skończyły, przytulił się do dziewczyny, dłońmi sięgając innych, jeszcze bardziej kształtnych krągłości.
-
Heeej… z przodu ja się sama umyję… - Powiedziała wesołym tonem Nicky, po czym dała lekkiego szturchańca własnym tyłkiem w tył, trafiając nim w strategicznie ważne miejsca mężczyzny, i się roześmiała. W końcu jednak się odwróciła, będąc i pokrytą pianą z przodu. Najwyraźniej nie traciła czasu…
-
To co ja mam tobie umyć? - Spojrzała prosto w oczy Billego, namydlając porządnie swoje dłonie.
-
Co chcesz... - odpowiedział, przyciągając ją do siebie i całując. Trudno byłoby nie zauważyć, że ma ochotę nie tylko na namydlanie… i na samym namydlaniu się nie skończyło. Najpierw tors, potem brzuch, aż w końcu dłoń Nicky zeszła niżej, pobudzając mężczyznę na całego. Do tego dochodziły również gorące pocałunki, i bardzo szybko zrobiło się w kabinie bardzo miło…