Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2020, 12:34   #111
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Billy wyszedł na korytarz i parę razy głęboko odetchnął, by pozbyć się negatywnych emocji. A potem ruszył na poszukiwanie piwnicy-schronu, o której wspomniała Chezas.
Nie było to miejsce ukryte i okryte mgłą tajemnicy - wystarczyło zrobić kilka kroków, a potem zejść na dół.

W piwnicach przebywał z tuzin ludzi, w tym i kobiet i dzieci, głównie w tej chwili zajadając się racjami z MRE. Panował również spory zaduch… chyba nie wychodzono stąd zbyt często na górę, w obawie przed Xeno, a tyle ludzi w jednym miejscu, po pewnym czasie doprowadza do specyficznego zapaszku…
Nicky właśnie pokazywała kilku kolonistom, jak podgrzać główne dania z paczki, a lekarz z Alpha oglądał nogę jakiegoś brodacza, i kręcił niezadowolony głową.

- Dzień dobry - rzucił na powitanie Billy, udając że nie zauważa zaduchu. - Jak to wygląda? - spytał, podchodząc do medyka.
- Kiepsko… nawet bardzo kiepsko... - Mruknął lekarz.
- Też tak przypuszczałem. Czyli co, kiedyś sztuczny kulas? Heh - Odparł spokojnie ranny mężczyzna, a medyk przytaknął głową.
- Lepiej nogę stracić, niż głowę - stwierdził Billy. - Biegać nigdzie i tak nie musisz, a w wykonywaniu zawodu to raczej nie przeszkodzi. - Spojrzał na medyka.
- Z reguły tak piloci kończą… ale mało jacy, cywilni - Powiedział lekarz.
- Pieprzone Xeno - Stwierdził ranny.

- Przepraszam! Kiedy nas ewakuujecie? Mamy tu rannych, nawet moją żonę, no i dzieci... - Zagadnął nagle Singa jakiś czarnoskóry jegomość, wskazując dłonią na jasnowłosą kobietę z jakimś kołnierzem na szyi.
- Zapewne jutro - odparł Billy. - Z głównego budynku wysłaliśmy na orbitę wszystkich odnalezionych cywilów, więc wasza kolej powinna nastąpić jutro. Z pewnością pani dyrektor też o to zadba - dodał.
- To są chyba jakieś durne żarty?! Na co my tu mamy czekać do jutra?? - Fuknął rozmówca, a prawie wszyscy spojrzeli na rozgrywającą się scenkę.
- Na transport - odparł Billy. - Na razie cieszcie się, że jesteście tu, a nie w głównych zabudowaniach. Mam nadzieję, że odpowiednio gorąco podziękowaliście panu Alfordowi... Skąd w kolonii pojawiły się Xeno? Wiecie może, w jakim miejscu wylazły czy przebiły się przez ścianę? - Diametralnie zmienił temat.
- Ta!! Podziękować za kraksę i niemal zabicie mojej rodziny!! - Krzyknął czarnoskóry, a gdzieś w kącie… zapłakało niemowlę. Młoda Azjatka próbowała z kolei uspokoić swoje dziecko. W tym czasie, w piwnicy zjawiła się Agnes z Denise, a “pyskacz” na widok androidki się przymknął, po czym poszedł sobie w cholerę.
- Panie Alford... - Billy spojrzał na pilota. - Cokolwiek ktokolwiek powie, to i tak oni wszyscy zawdzięczają ci życie. Denise, zostajesz tutaj, czy masz zamiar wybrać się na jakiś spacer? - Przeniósł wzrok na małolatę.... która go kompletnie zignorowała.
- Denise! - Zawołała Azjatka.
- Sakika! - Nastolatka popędziła do młodej matki z niemowlakiem…
Billy odetchnął z ulgą, bowiem Denise była, można by rzec, nieprzewidywalna i mogła nabroić.
- To jak było z tymi Xeno? - zwrócił się do pilota. - Kto podniósł alarm i jakim cudem dotarliście do wahadłowca? - spytał.
- Jakby to był wahadłowiec, to by nas już na Summit nie było… - Powiedział pilot, a lekarz skończył, po czym oddalił się, by obejrzeć uszkodzoną szyję jasnowłosej, która chyba była żoną "krzykacza"?
- Wiem tyle co wszyscy, głównie zasłyszane… - Mówił dalej ranny - Było kilka przypadków w kopalni, z tymi "pająkami" na twarzach. Ludzi zabrano do szpitala, a w kopalni przerwano prace. Te pająki im zdechły, i niby nic, ale potem umierali rozrywani od środka przez inne, małe potworki...które gdzieś się rozbiegły po kolonii. Szukano ich parę dni, ale okazało się, że coraz więcej osób "znikało" w całej placówce… no a potem zapanował chaos. Wielkie potwory zabijały wszystkich lub porywały, i było ich coraz więcej i więcej… tyle wiem. Tyle wiemy mniej więcej wszyscy, którzy nie mają dostępu do szczegółowych danych. Chezas o nic nie pytaliście? To raczej ona, a nie ja, tu wszystkich przy życiu utrzymuje…
- Chezas powiedziała, że nic nie wie
- odparł Billy. - Wygląda więc na to, że wiesz dużo więcej, niż ona. - Uśmiechnął się lekko. - No to chociaż wiemy, że zaczęło się od kopalni... Zjesz coś?
- Chwilowo tylko wody bym się napił. Najpierw niech dzieci i kobiety zjedzą, ostatnie dwa dni jedliśmy praktycznie resztki, mesa tu mała, zapasy się szybko skończyły.
- Przywieźliśmy tyle, że starczy dla wszystkich. A ranni mają takie same prawa, jak kobiety
- zapewnił go Billy. Sięgnął do plecaka i wyciągnął żywnościową rację. - Danie z pięciogwiazdkowej restauracji to nie jest, ale da się przełknąć - zapewnił.
- Zjem później, serio teraz nie mam ochoty… - Odparł ranny, wzruszając ramionami.
Billy nie miał zamiaru go przekonywać, że jeść trzeba bez względu na okoliczności.
- Zostawię na wypadek gdybyś zgłodniał - stwierdził Billy. - W razie czego wołaj. Ktoś z nas powinien być w okolicy - dodał. Skinął głową na pożegnanie i podszedł do Nicky.
- Nicky? Zajęłaś się już wszystkimi? Jeśli tak, to rozejrzymy się po okolicy. - Była to na pół propozycja, na pół polecenie.
- Nie powinien przy nich ktoś być, oprócz lekarza? - Spytała bardzo cicho Nicky. W tym czasie zaś, Agnes opuściła piwnicę, wracając pewnie do da Silvy… a za to zjawił się Salas.
- Huehue, to gdzie te kolonistki do ratowania? - Powiedział Marine, schodząc po schodach, z tym swoim jak zawsze pieprzonym uśmieszkiem na gębie.
- Właśnie je widzisz... - odparł Billy. - A skoro jest tu Salas - zwrócił się do Nicky - to możemy iść sprawdzić, czy wszędzie wszystko jest w porządku.
- No... ok. Na chwilę - Zgodziła się Nicky, po czym spojrzała na Salasa - Idziemy na mały obchód, zaraz wracamy.
- Ta jes!
- Odpowiedział Robert, przysiadając się do Azjatki i Denise - Wujek Salas ma dla was prezenty, dla małego też się coś znajdzie… - Powiedział wyciągając MRE dla obu dziewczyn.

* * *


- Jak się czujesz? - spytał, ledwo znaleźli się poza zasięgiem wzroku i słuchu osób przebywających w piwnicy.
- No… normalnie. Prochy działają to nie narzekam - Zaśmiała się "Płonąca" Sanders - A co? - Spojrzała na niego mrużąc oczka.
- Bo mam w stosunku do ciebie niecne plany.
Dotarli właśnie na parter, gdzie Billy zatrzymał się przy schemacie pokazującym pomieszczenia parteru.
- Co powiesz na to, by sprawdzić, czy mają tu ciepłą wodę? - spytał.
- I co dalej?
- A potem cię pocałuję... tu i ówdzie - odparł, po czym przytulił ją i zrealizował pierwszą część zapowiedzi, na co Nicky nie protestowała… a wręcz przeciwnie.
- To prowadź - Powiedziała w końcu, gdy ich usta się rozłączyły.
- Co powiesz na fitness? - spytał, kierując się w stronę, gdzie - według planu - miały się znaleźć pomieszczenia służące tej dziedzinie gimnastyki rekreacyjnej.
- Naaah… - Kiwnęła przecząco głową Nicky - To "publiczne" i ktoś nam wlezie…
- Zamkniemy drzwi na klucz...
- odparł Billy. - Prysznice z pewnością mają taką możliwość. To nie wojsko. Ale jeśli masz lepszą propozycję, to prowadź. - Uśmiechnął się do niej.
- Na górze są kwatery mieszkalne? - Wskazała palcem na sufit parteru, gdzie przebywali.
- Chcesz odwiedzić czyjeś mieszkanie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A czemu nie? Patrolujemy… - Parsknęła.
- Panie przodem... - Uprzejmym gestem wskazał (zgoła niepotrzebnie) kierunek.

Po kilku chwilach oboje stanęli przed drzwiami czyjeś kwatery mieszkalnej… a Nicky po prostu nacisnęła przycisk otwierania i owe drzwi się otwarły!
- Ha! Tak jak przypuszczałam! W takich sytuacjach nikt nie myśli o ryglowaniu swych prywatnych czterech ścian… - Powiedziała dziewczyna, i ostrożnie weszła do środka, rozglądając się dookoła z miotaczem ognia w gotowości. Nikogo, ani niczego podejrzanego jednak wewnątrz nie było. A samo miejsce… no cóż, pozostawiało wiele do życzenia.


Billy wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.
- Wygląda na to, że ktoś się spieszył - powiedział. - Chcesz przeszukać dokładniej to miejsce? - spytał.
- W jakim celu? - Zdziwiła się lekko Nicky, powoli przemierzając pomieszczenie.
- Żeby znaleźć prysznic? - wyraził przypuszczenie Billy, a dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, po czym spojrzała na niego, i parsknęła.
- Bo ci trzasnę… "przeszukać pomieszczenie"? To brzmi jakby prysznic mógł się schować pod łóżkiem? A tamte drzwi - Kiwnęła głową - To nie prowadzą do łazienki, tylko innego wymiaru?
- W tej kolonii różne dziwne rzeczy się dzieją, a pod łóżkiem... - Schylił się demonstracyjnie. - Musiałby być bardzo, bardzo mały... - stwierdził z poważną na pozór miną.
- Chodź, sprawdzimy, czy masz rację - zaproponował, ruszając w stronę wskazanych przez dziewczynę drzwi.
Nacisnął przycisk, a drzwi posłusznie przesunęły się i schowały w ścianie. A w środku, faktycznie, łazienka… i jak to łazienka, nic szczególnego w niej nie było. Dało się za to zauważyć dwie szczoteczki do zębów, jak i kilka ręczników. Ale nie to przykuło w sumie uwagę dwójki Marines. W łazience był duży, całkiem nieźle się prezentujący prysznic…


- Idealnie trafiłaś... - Billy z uznaniem pokiwał głową. - Skorzystamy?
- Najpierw zamkniesz jedne drzwi, a potem tu te, za nami, jak już wrócisz...
- Nicky do niego mrugnęła, po czym wyłączyła płomyk kontrolny miotacza ognia, i odłożyła go na pobliską szafkę, a następnie ściągnęła swój hełm, i zaczęła zabierać się za dalsze pozbywanie całego osprzętu…
Billy stracił małą chwilkę obserwując ten proces, a potem szybko podszedł do drzwi wejściowych, zamknął je i zablokował. A potem jeszcze szybciej wrócił do Nicky, która miała na sobie już tylko kombinację skarpetki-spodnie-podkoszulka.
- No to działamy? - Uśmiechnęła się - Tylko serio najpierw trzeba się umyć… od ostatniego prysznica minęły dwadzieścia cztery godziny? - Roześmiała się.
- Pewnie więcej - odpowiedział uśmiechem, zamykając drzwi od łazienki. - Pomóc ci z tą resztką odzienia? - spytał, odkładając karabin i pozbywając się części sprzętu.
- Sam się rozbieraj! - Zawołała wesoło Nicky, po czym szybkim tempem rozbierała się z tego, co jeszcze miała.
W tym wyścigu Billy nie miał już żadnych szans, ale starał się jak mógł, by pozbyć się jak najszybciej jak największej ilości garderoby... w której to czynności zdecydowanie przeszkadzało mu to, że dość dużo uwagi poświęcał coraz bardziej rozebranej Nicky… która w końcu kompletnie golutka zachichotała, po czym wskoczyła do kabiny, załączając wodę. Sing z kolei, poza podziwianiem jej nagiego ciałka, mógł zauważyć wielki, kolorowy siniak na jej barku, oraz coś na biodrze, co chyba było jakimś dziwacznym połączeniem opatrunku i… medycznych ściągaczy?
- Ooooch jak fajnieee - Powiedziała Nicky, stojąc już pod wodą.

Billy pospiesznie zrzucił z siebie resztę odzienia i, najszybciej jak się dało, dołączył do dziewczyny.
- Cudowna... - powiedział, gdy znalazł się pod strumieniem wody. - To o tobie... - Przyciągnął Nicky do siebie.
- Umyjesz mi plecki? - Spytała, po czym pocałowała Billy'ego, podając mu i mydło.
- Właśnie miałem zamiar to zaproponować - odparł. Oddał pocałunek, zabrał mydło i zabrał się do namydlania pleców dziewczyny, a ona nawet się pięknie wypięła. Więc nie tylko plecki?
Granica między pleckami a tym, co poniżej, zdecydowanie była umowna, a Billy nie miał nic przeciwko jej przekroczeniu. Rozprowadził mydło po plecach, a potem z zapałem namydlił wypiętą pupę dziewczyny.


Po chwili, gdy wspomniane wypukłości się skończyły, przytulił się do dziewczyny, dłońmi sięgając innych, jeszcze bardziej kształtnych krągłości.
- Heeej… z przodu ja się sama umyję… - Powiedziała wesołym tonem Nicky, po czym dała lekkiego szturchańca własnym tyłkiem w tył, trafiając nim w strategicznie ważne miejsca mężczyzny, i się roześmiała. W końcu jednak się odwróciła, będąc i pokrytą pianą z przodu. Najwyraźniej nie traciła czasu…
- To co ja mam tobie umyć? - Spojrzała prosto w oczy Billego, namydlając porządnie swoje dłonie.
- Co chcesz... - odpowiedział, przyciągając ją do siebie i całując. Trudno byłoby nie zauważyć, że ma ochotę nie tylko na namydlanie… i na samym namydlaniu się nie skończyło. Najpierw tors, potem brzuch, aż w końcu dłoń Nicky zeszła niżej, pobudzając mężczyznę na całego. Do tego dochodziły również gorące pocałunki, i bardzo szybko zrobiło się w kabinie bardzo miło…
 
Kerm jest teraz online  
Stary 03-10-2020, 19:18   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny: JJ, Hawkes i da Silva

Hawkes milczał ruszając wraz ze swoim podwładnym na obchód. Miało się wrażenie, że myślami jest gdzie indziej. I że nie zamierza się nimi dzielić z JJ-em. Powoli bez pośpiechu ruszył ku płotowi, a potem wzdłuż niego. Przyglądał się temu co jest za płotem, a i samemu płotu też. Widać było po minie, że coś rozważa, ale… cóż… JJ miał okazję skorzystać i wykazać się nieco inicjatywy w badaniu ogrodzenia pod napięciem. Nie wyglądało na to, by porucznik miał coś przeciw.

JJ spokojnie kroczył rozglądając się po całym kompleksie. Ogrodzenie zdawało się przykuwać jego uwagę nie bardziej niż leżące wewnątrz przedpola budynki. Po pewnym czasie technik wyciągnął swoje CHD i zaczął coś wystukiwać.

- Najlepiej jak zaczniemy od pomieszczenia z systemami kontrolnymi na pięterku, a później sprawdzimy punkt zasilania w piwnicy. - powiedział po pewnym czasie JJ.[i] - Przy okazji na piętrze mamy też centrum łączności. Można na własną rękę podejrzeć czy nie było żadnych przesłanek czy podejrzanych komunikatów z samej kolonii. Chyba, że ma Pan inny pomysł, sir.
- Porucznik Hawkes, ile czasu potrzebuje pan na ewakuowanie laboratorium? A pan poruczniku Welliver na przygotowanie transportu kolonistów na orbitę? - Odezwała się Pani dyrektor.
- Jest jakiś konkretny powód na ten pośpiech? Nie żeby mi zależało na pozostaniu tutaj, ale… nie wiem jak szybko Welliver organizuje lot powrotny.- … i czy w ogóle zorganizuje. Ale to detal. -A co do ewakuacji, to jak szybko pani może zagonić swoich podwładnych do APC którym tu przyjechaliśmy? Ja moich ludzi mogę zebrać w kilka minut, ale wszystko może się wydłużyć jeśli będziemy musieli szukać po kolei każdego cywila.
Hawkes gestem dłoni wskazał JJ-owi, by ruszył przodem. I że on ruszy za nim.
- Zanim UDL wróci ze statku, czeka go tankowanie, zabranie zapasów i tak dalej. Będzie tu na powrót za godzinę. A kolejnych UDL chwilowo nigdzie nie wysyłamy, są tu potrzebne… z waszymi cywilami zaś się chyba nie pali? - Odezwał się na łączu Welliver.
- Owszem, pali się. Przypominam, że oni od tygodnia czekają na pomoc. Wy po ośmiu godzinach pobytu tu udaliście się na spoczynek, mimo odpowiedniego przygotowania, jak mnie zapewniano. Zważywszy na stan tak fizyczny jak i psychiczny jak najszybsza ewakuacja byłaby wskazana- powiedziała pani dyrektor.
- Wytrzymali tydzień, to i poczekają jeszcze godzinę. Proste. A jak się pali, to gasić. Bez odbioru… - Welliever zakończył rozmowę.
- Godzina poruczniku Hawkes, tak? - Veronica upewniła. Już nie chciało jej się dodać, że jest bardzo zdziwiona tym, że dowództwo tej misji ratunkowej robi wszystko by jak najmniej żywych kolonistów dostało się na orbitę.
- Słyszała pani Wellievera… Proszę więc zbierać swoich ludzi.- odparł Hawkes nie krótko. Bo i nie było nic do dodania.

Jacob przysłuchiwał się rozmowie z raczej małym zaciekawieniem. Jones zwykle byłby rad z każdego skrawka informacji, ale tamtego dnia wolał zająć się swoją robotą. Tak jak wspominał najpierw skierował się do piwnicy, w której chciał skontrolować tutejsze centrum zasilania. Powinny być tam terminale, czujniki, mierniki albo chociaż skrzynia bezpieczników i transformator, które coś mu na temat napięcia na ogrodzeniu powiedzą. Technik podejrzewał, że sieć chodzi na wysokich obrotach dlatego wydaje niepokojące dźwięki. Pewnie niechętnie ubierająca się Pani nie miała pojęcia, że takie obciążenie może całkowicie spalić kilka elementów bez których napięcie na barierze wyniesie okrągle 0V. Wtedy Xeno przejdą przez ogrodzenie szybciej niż czarnoskórzy mistrzowie w skokach przez płotki… Lepiej aby JJ zajął się tym zanim coś poważnie pierdolnie i zostaną bez głównej osłony.

Po kilku minutach, porucznik i technik znaleźli się w piwnicach niewielkiego kompleksu, by zerknąć na zasilanie… JJ wyczytał zaś w końcu ze znajdujących się tam urządzeń, że na płocie jest zamiast przepisowych 1000V aż 10000, nic jednak nigdzie się nie przegrzewało, nie groziło awarią, i wszystko było w zielonych skalach. No cóż… Chezas chyba znała się na tej robocie, równie dobrze co Jacob?

- Nie wierzę. - powiedział Jones szukając chociaż jednej luki czy błędu Chezas. - Wygląda na to, że nasza Pani gospodarz ma talent do elektroniki odwrotnie proporcjonalny niż do znajdowania na kacu swoich spodni. Wszystko działa dobrze, a sam szum wywoływać muszą cewki potraktowane prądem o nieco wyższej częstotliwości. Transformator i reszta elementów są w wyśmienitej kondycji. Babka wiedziała co robi.
- No właśnie… ja też nie wierzę. Sprawdź czy przypadkiem jest tu coś więcej niż można dostrzec na pierwszy rzut oka. Na przykład jak duże źródło zasilania ma ta placówka. I jakiego to rodzaju źródło.- odparł sceptycznie Hawkes.

Przy okazji, obaj mężczyźni widzieli w tych paru pomieszczeniach podziemnych sporo kolonistów, wśród których były i kobiety, i małe dzieci, a nawet… niemowlak?? No i Salas, bajerujący młodziutką mamusię, na równi z bajerowaniem Denise… kolonistów doglądał również lekarz z plutonu Alpha, i wyglądało na to, że mają jednego rannego mężczyznę w nogę, i kobietę z usztywniaczem karku. Nigdzie zaś w tym miejscu nie było więcej Marines z Bravo. Rozeszli się po kompleksie, zajmując jego zabezpieczaniem?
-Kseno dookoła robią masakrę, a tu spokój jak w pionierskiej osadzie na dziewiczej planecie. Tylko mały płotek ma więcej woltów. Gdybym był oficerem śledczym pomyślałbym że coś tu śmierdzi.- stwierdził Hawkes ni to do siebie, ni to do JJ-a.

- Śmierdzi jak grillowane kwasem zwłoki. - stwierdził JJ spoglądając po otaczającym go środowisku. - Żaden z niego kandydat na ojca czy partnera, moja droga. - powiedział do towarzyszki Salasa technik. - Traci zainteresowanie po pierwszym “moczeniu knota”, za przeproszeniem. - JJ spojrzał na porucznika. - Niech kobieta nie marnuje sobie życia wychowywaniem potomka Roberta. Nasi się rozleźli niesamowicie...
- Po to mamy łączność bezprzewodową, by ich zebrać od razu…- wzruszył ramionami Hawkes.- Zresztą da Silva nalega na pośpiech, więc za godzinę wyruszymy. Mało tu czasu na romanse… A ty masz więc godzinę na przyjrzenie się wszystkiemu co jest podejrzane w tym miejscu. By potem napisać raport dla dowódcy który przybędzie z następną partią żołnierzy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-10-2020, 09:22   #113
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Jacob nie przejmował się skutkami ubocznymi po otrzymaniu kolejnej porcji szprycy. Patrząc na swoje upieczone kwasem łapsko, a raczej to co z niego zostało, technik naprawdę nie obawiał się migreny, sraczki czy migotania przedsionków po nadmiarze adrenaliny w płynie. „Badanie terenu” przez obcych nie wzruszyło Jonesa tak jak życie, które zabrały potwory. Jessy, której ledwie godziny wcześniej JJ naprawiał karabin zginęła, a na jej bezgłowe ciało ciężko było patrzeć nawet jeżeli Jacoba i dziewczyny nie łączyło zbyt wiele. Kobieta z Alphy wydawała się sympatyczna i mimo iż była kolejną, która nijak reagowała na zaczepki robotyka to zawsze bardziej poruszała go śmierć, do której potrafił dopasować całkiem przyjemną dla oka twarz.

Godziny mijały, a technik odżył na dobre dopiero kiedy wraz z Agnes zasiadł w kabinie APC. Co prawda JJ był jedynie pomocą dla androidki, ale przez najbliższy kwadrans Jacob mógł się rozkoszować otaczającą go technologią. Ciekawiło go jak zaawansowane były korporacyjne laby.

Placówka nie była przerażająco duża czy niebywale upstrzona technologicznymi udziwnieniami. Ot jednopiętrowa, miejscami oszklona nieruchomość otoczona wysokim na kilka metrów ogrodzeniem. Dźwięk, który wydawała bariera mógł niektórych niepokoić, ale JJ wiedział, że mógł on być wywołany podniesionym napięciem obwodu. O ile na człowieku 1 kilowolt robił wrażenie to dla Xenomorfa to mogło być przyjemne gilganie hityny. Zapewne napięcie zostało niezdrowo podniesione co mogło, ale nie musiało się wiązać z przesadną eksploatacją elementów całej sieci. Jones musiał pamiętać aby to dokładnie sprawdzić. Niepokoiła go też myśl kiedy „dowództwo” Xenomorfów dojdzie do wniosku, że czas wysłać tuzin przedstawicieli gatunku w jedno miejsce ogrodzenia i ich posoką wysmażyć sobie ładną dziurkę do środka. Zapewne poza ogrodzeniem środki obronne labów były dość ubogie.

To co działo się wewnątrz ogrodzenia bardziej ułożonego Marine mogło przysporzyć o ozdobiony żygowinami zawrót głowy. Ładunki wybuchowe własnej roboty na dachu placówki, dzieci z prowizorycznymi miotaczami ognia i zarządzająca wszystkim wytatuowana laska, która mimo urody wyglądała jakby ostatni wieczór spędziła w gronie sporej ilości alkoholu i zioła. Skoro ktoś taki zarządzał ich laboratoriami to Jacoba dziwiło, że Pani dyrektor tyle narzekała na żołnierzy, którzy w porównaniu z kierownictwem jej kolonii wyglądali na niesamowitych fachowców, ulepionych z mniej nasączonej alkoholem gliny. Niestety, ale pierwsze wrażenie Pani Chezas spartoliła chociaż im głębiej zajrzeć w jej burzę loków tym było lepiej. Mimo iż napięcie zostało podniesione dziesięciokrotnie to żaden element obwodu nie został nadwyrężony. Kobieta musiała zatem znać się na robocie nie gorzej niż sam JJ.

Pod koniec całkiem owocnej wizyty w piwnicy kompleksu porucznik Hawkes musiał dać Jacobowi kolejne zadanie. W czasie kiedy jedni rozpoczęli podryw, a inni pewnie już „moczyli” technik miał czas aby przyjrzeć się wszystkiemu co podejrzane aby później napisać dokładny raport. JJ nie miał czasu do stracenia. Godzina to było bardzo niewiele, a on musiał odwiedzić pomieszczenia łączności i systemów kontrolnych na piętrze oraz garaż i laboratoria na parterze. Jakby jego umęczony umysł nie był w stanie zapamiętać wszystkiego Jones mógł zanotować co trzeba w swoim CHD. Rzecz jasna każdą notatkę zaszyfruje i prześle bezprzewodowo na jedno czy dwa losowo wybrane urządzenia innych Marines. Na wypadek gdyby przypadkiem jego sprzęt zawiódł albo został zniszczony przed końcem misji.
 
Lechu jest offline  
Stary 06-10-2020, 21:59   #114
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 17:56:08
Czas lokalny 09:11:13

25 minut do ewakuacji cywili



Laboratoria farmaceutyki
lasy planety Summit



JJ

Po rozejrzeniu się na zewnątrz, porucznik i technik wrócili do środka niewielkiego kompleksu pośrodku lasów, by zająć się kilkoma innymi sprawami… głównie by to Jacob się nimi zajął. A samemu Jacobowi, no cóż, gęba się nie zamykała, i musiał wrednie psuć (jakiekolwiek to były) plany Salasa. Można było nawet śmiało powiedzieć, że Johnes stosował właśnie “cock-blocking”. A feeee…

JJ ruszył się w końcu, i udał z Hawkesem na piętro, do niewielkiego centrum dowodzenia tych paru budynków. Tam zaś, spotkali dwie kolejne osoby, wyglądające na jakiś kolonijnych techników… Jason Hyde i Amy Gosset doglądali tu wszystkiego co konieczne, i od razu można było zauważyć, iż chyba łączyło ich coś więcej, niż tylko praca…

- Komunikacji spoza planety żadnej nie było, a komunikacja z głównym kompleksem ustała przed paroma dniami - Wyjaśniał mężczyzna, mając przewieszony przez ramię miotacz ognia-samoróbkę. Kto im je kurde tu wszystkie zrobił?
- Cisza w eterze panowała aż do waszego pojawienia się, i to wszystko - Dodała Amy - A potworków tu nie było ani razu, cisza i spokój. Może to przez chemikalia, które rozlała wokół całego kompleksu Chezas? No i przez fakt, iż siedzimy tu cicho, i nigdzie nie spacerujemy? - Wzruszyła ramionami.

JJ za dużo do roboty tu nie miał… ledwie kwadransik przeglądu i ściągnięcia danych, po czym mógł zająć się czymś innym, co też uczynił, zwłaszcza, że Hawkesa poprosiła na prywatną rozmowę Chezas.

Technik udał się więc na parter, gdzie najpierw obejrzał garaż. Wewnątrz stał miejscowy pojazd terenowy, nadający się jak najbardziej do użytku, i w sumie to wszystko, nic więcej ciekawego tam nie było. Jacob udał się więc do laboratorium… gdzie pocałował zaryglowane drzwi. Najwyraźniej kolonijni technicy nie chcieli, by kręcił się tam byle kto? I w sumie to była zwyczajowa procedura zabezpieczająca przed niepowołanym personelem, nic niezwykłego. No bo przecież, nie ukrywali tam czegoś wielce podejrzanego. Te wszystkie teorie spiskowe, i inne takie… tego już było stanowczo za dużo. JJ pokręcił głową, zastanawiając się, czy zhakować drzwi, czy lepiej nie, gdy do jego uszu dobiegła… cicha muzyka??

Mężczyzna po chwili zorientował się, iż dochodzi ona z bardzo bliska, zza drzwi fitness. Nie było więc się co szczypać, i Jacob postanowił tam zajrzeć. Drzwi do laboratorium nie zając, nie uciekną… zamurowało go nieco.

Na jednej z bieżni pomykała atrakcyjna blondyneczka, w rytm dosyć skocznej, choć ściszonej muzyki. Na widok JJ-a, uśmiechnęła się do niego słodko, i pomachała dłonią.
- Haaaj - Powiedziała w końcu uroczym głosikiem, zjeżdżając fikuśnie z bieżni - Co słychać? - Dodała, przecierając się ręczniczkiem to tu, to tam...








Hawkes

- Pan tu dowodzi? - W małym centrum łączności zjawiła się Chezas, zagadując porucznika. Wytatuowana kobieta miała już na sobie spodnie, choć była jeszcze boso.
- Chciałam porozmawiać, na osobności, to ważne - Erica spojrzała po JJ-u, i parce techników w pomieszczeniu - Chodźmy do mojej… kwatery, tam nam nikt nie będzie przeszkadzał. To naprawdę ważne - Dodała z wymownym spojrzeniem. Poszli więc.

Ledwie oboje się znaleźli za zamkniętymi drzwiami, Chezas je zaryglowała, na co Hawkes nieco uniósł jedną brew. W tym czasie kobieta z kolei podeszła do biurka, na którym leżał jej podręczny mini-komputer.
- Chciałam panu coś pokazać - Wskazała dłonią urządzenie - Siedzę tu od tygodnia, grzebałam więc w kolonijnych systemach… oczywiście korzystając i z nielegalnych tricków. Nudziłam się - Erica wzruszyła wytatuowanymi ramionami, i uśmiechnęła się - O tym co znalazłam, poinformowałam da Silvę, ta jednak dziwnie to… zignorowała. Przyjęła do wiadomości i tyle, zero komentarzy, wyjaśnień, czegokolwiek. Rozumie pan? Nic.

Bioinżynier usiadła przed komputerkiem, a palce jej obu dłoni zaczęły zawrotny taniec po klawiaturze. Po ledwie trzech sekundach wyszukała, czego chciała, po czym wskazała na ekran dłonią, by Hawkes spojrzał.
- To polecenie, wydane przez małżonka pani dyrektor, by nagle rozpocząć kopanie nowego tunelu w kopalni. Dokładnie na dwa dni, nim wszystko się zaczęło, i dokładnie tam, wszystko się zaczęło - Spojrzała z bliska w twarz porucznika - Czytałam i inne raporty, security i medyczne… stamtąd wyciągano pierwszych górników z tymi pająko-dziwadłami na twarzy. A później to już poleciało reakcją łańcuchową… - Erica znowu postukała po klawiaturze, pokazując owe raporty, po czym ustąpiła miejsca porucznikowi, by sobie usiadł. A ten… chyba właśnie wprost musiał aż usiąść.
- Piwa? - Powiedziała kobieta, stojąc za Hawkesem, i położyła powoli obie dłonie na ramionach mężczyzny.











da Silva

- Pani dyrektor!
- Pani dyrektor da Silva!
- Pani dyrektor…
- Ludzie przebywający w piwnicach poruszyli się na widok Veronici, pozdrawiając ją, wymawiając jej nazwisko i tytuł, spoglądając na nią z zaciekawieniem, z uśmiechem, ale i jedna czy druga osoba spojrzała i jakoś tak wyjątkowo poważnie. Dominował jednak pozytywny nastrój, na ile oczywiście pozwalała sytuacja i miejsce.

Mężczyźni, kobiety i dzieci, a nawet… niemowlak. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, na nie zadbanych, i trochę ich było czuć. Siedzieli tu w końcu już tydzień, i pewnie mało co wychodzili z owych podziemi, by nie prowokować losu.

Była i Denise, siedząca przy młodej matce z niemowlakiem, karmiąc dziecko butelką pod okiem azjatki. Nastolatka uśmiechała się, po raz pierwszy od bardzo dawna...

Byli również jednak i ranni. Jakiś brodaty mężczyzna, mający na sobie kombinezon pilota, miał zabandażowaną nogę, a jakaś jasnowłosa kobieta - wyglądająca na personel pomocniczy - kołnierz usztywniający szyję. Pewnie sporo przeżyli… lecz co najważniejsze, właśnie przeżyli, i już za niecałą godzinę będą naprawdę bezpieczni, na orbicie Summit, z dala od tych przeklętych potworów.

- Pani dyrektor, dzień dobry! - Odezwał się młody chłopak, wyglądający chyba na magazyniera, i z tego co palnął, chyba do wielce inteligentnych nie należał - Czy... wypłaty będą punktualnie, mimo tej sytuacji?



- No proszę, proszę, i zjawiła się sama pani dyrektor - Mruknął czarnoskóry mężczyzna, spoglądając z ponurą miną na Veronicę - Najwyższy czas. A już myśleliśmy, że potworki zeżarły wszystkie szychy…

Da Silva rozpoznała go. To był Vincent Trudeau, Architekt, a ranna kobieta z szyją to była jego małżonka. Przy niej zaś ich dzieci.
- Że też te drogie buciki zawitały w taki gnój, no nie może być… - Dodał Vincent, a Agnes stojąca obok pani dyrektor jakoś tak mocniej złapała karabin trzymany w dłoniach.

Pod jedną ze ścian stał Salas, jak zwykle coś rzując, a między kolonistami kręcił się lekarz z plutonu Alpha. Więcej Marines w piwnicach nie było.






Sing

Nicky była spragniona cielesnych figli, i to bardzo. Pierwszy numerek pod prysznicem, później mały odpoczynek, a następnie kolejny w… czyimś łóżku, w pościeli gospodarza owej kwatery mieszkalnej. Dziewczyna musiała dać nieco odpocząć biodrze, więc się przeniesiono na owe posłanie. Sing nie narzekał.

~

Leżeli więc tak sobie, a Nicky kopciła papieroska "po", oboje zaś zaniedbywali wiele obowiązków żołnierskich, i łamali z tuzin przepisów, w tej chwili to jednak nie miało zbyt dużego znaczenia.
- Mamy jeszcze 30 minut do ewakuacji cywili… - "Płonąca" Sanders zerknęła na zegarek -...wracamy powoli do obowiązków, czy może…runda trzecia? - Nicky zachichotała, okręcając się w stronę Singa.








Evanson

Wartowanie na dachu miało swoje plusy i minusy. Do plusów zaliczał się fakt, iż nie trzeba było zasuwać fizycznie, przenosząc jakieś rzeczy, czy tam równie co banalnego, na co wydający rozkazy mógł wpaść… no i było się z dala, od owego wydającego rozkazy, miało się więc chwilę spokoju. Minusy z kolei również były, i tych chyba było na równi, a może i więcej. Należało wytrzeszczać gały, i pilnować terenu, by nie dać się zaskoczyć, a co gorsze - by reszta oddziału nie została zaskoczona. No i z reguły, w trakcie owej warty, było się celem wroga… co prawda Xeno snajperów nie miały, jednak ten cholerny Android, ubity blisko Reaktora, mógł nie działać sam. Do tego dochodziło zmęczenie, możliwość zaśnięcia, atak ze strony miejscowej... Fauny?? Ponoć na Summit już nie było żadnych groźnych drapieżników, ale kto wie, czy nie mają tu jakiś przerośniętych ptaków, mogących komuś wydziobać oczy… cholera, że też nie spytał Correy. Młody wyglądał na całkiem rozgarniętego.

- Alpha i Charlie buszują po głównym kompleksie, sierżant siedzi w ich progu, a my tu niańczymy kolonistów… - Odezwał się Kovalski -...a tobie się zachciało tu obserwować, z dala od kolonistek! Sing tu mógł siedzieć, to w końcu snajper, tu jego miejsce, nie nasze! Zamoczyłbym kurde… ta Chezas wygląda nieźle, poruszył mi się w spodniach na jej widok! - Zaśmiał się John.








***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 06-10-2020 o 22:09.
Buka jest offline  
Stary 11-10-2020, 20:11   #115
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nicky & Billy

Nicky w pościeli była równie kusząca, jak pod prysznicem, a jej pytanie skłoniło Billy'ego do krótkiego zastanowienia się nad priorytetami.
I, niestety, obowiązki wygrały...
Billy pochylił się i pocałował dziewczynę - krótko ale namiętnie.
- Kusisz... - przyznał - ale obowiązki wzywają, a za chwilę zaczną nas szukać - powiedział. - Będziemy musieli sprawdzić, czy ktoś z kolonistów gdzieś się schował... tak jak wcześniej Denise. No i gospodarze mogą tu wejść, by zabrać jakieś swoje rzeczy - dorzucił kolejny argument, który przyszedł mu do głowy w ostatniej chwili.

Nicky wydała z siebie serię pomruków niezadowolenia, po czym zgramoliła się z łóżka, owinięta prześcieradłem, i zaczęła zbierać swoje rzeczy z podłogi… gdy doszła z kolei do własnych skarpetek, spojrzała na nie z wyraźnym obrzydzeniem.

- Nic na to nie poradzimy. - Billy uśmiechnął się do dziewczyny, po czym zaczął się szybko ubierać. - Na kolejną misję zabierzemy całe stosy skarpetek i bielizny - obiecał. - [i]Chociaż bez niej wyglądasz jeszcze lepiej[/i - zapewnił.
- Hmmm - Powiedziała Nicky, po czym z szelmowskim uśmieszkiem zaczęła… grzebać po szafkach tej kwatery mieszkalnej. I ledwie po minucie znalazła nową parę skarpetek, które chyyyyba były męskie, ale co tam.
- Też chcesz? Są czyste, wyprane… - Spojrzała na Billego - A co do reszty, to moją bieliznę schowam do plecaka - Mrugnęła do niego. Miała więc zamiar chodzić bez pod mundurem.
Billy pokręcił głową, ale uśmiechnął się.
-Jesteś niesamowita - powiedział, zapinając mundur. I wyobrażając sobie reakcję sierżanta na niestandardowe podejście do kwestii wyposażenia.
Przez ułamek chwili przyglądał się jeszcze dziewczynie, a potem zabrał się za doprowadzenie łóżka do (mniej więcej) poprzedniego stanu. W końcu co innego kontrola pomieszczenia, a co innego korzystanie z cudzego łóżka.
- To wychodzimy? Pomieszczenia… "skontrolowane"? - Zaśmiała się cicho Nicky, gotowa do dalszej służby.
- Idziemy skontrolować kolejne lokum. - Billy się uśmiechnął. - Ale już nie tak dokładnie - zażartował, po czym odblokował i otworzył drzwi.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 12-10-2020, 21:03   #116
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Rozważenie kwestii drapieżnych ptaków trwało w umyśle kaprala Evansona około 2 sekundy. Tyle bowiem zajęło mu przypomnienie sobie jednej z misji na Daraji gdzie rzeczywiście mieli nielada utrapienie z włóknodziobami i trzeba było zużyć masę amunicji nim lokalny planetolog pokazał im jak sobie radzić z agresywną fauną. Daraji było jednak zupełnie inne niż Summit. Nie był to lesisty świat o umiarkowanym klimacie, przyjemnych warunkach pogodowych i grawitacji nieco poniżej ziemskiej. Nie. Daraji było bagnistą planetą gdzie temperatury tylko w nocy bywały znośne, wilgotność powietrza oscylowała wokół 100 %, a grawitacja ciążyła ziemskim 1,15. Daraji było chujowym zadupiem świata. Tutaj więc na tym dachu, za tym elektrycznym płotem były wczasy. Toteż kapral Evanson upewniwszy się, że widoczność jest dobra, a elektryczny płot brzęczy jak należy, rozłożył się na przyniesionym tu przez kolonistów foteliku z wygodnym oparciem i z błogim uśmiechem rozluźnił się.
- Jesteś marudny jak baba Kovalski - odparł Evanson ustawiając sobie obrotowy fotelik w kierunku kolonii i wykonując kontrolny obrót - Jak cię tak swędzi to w porządku. Mam dach na oku. Tylko Tracker zostaw.
- Taaa jasne, i do niej podlezę i "hej mała cho na bzykanko" i ona poleci nie? - Zarechotał Kovalski i spojrzał na zegarek - Zostało 25 minut do transportu… wątpię bym ją zbajerował w 5…
Kapral Evanson zastanawiał się przez chwilę, czy podobnie nie wyglądają rozmowy ojca z synem.
- A ty chcesz ją puknąć, czy się oświadczyć? Pani doktor nie wygląda jakby miała spłonić jagody. Wręcz przeciwnie. Na oko w tym granacie tkwiło już wieeleee zawleczek. Najwyżej cię zjebie chłopie. Nie ona pierwsza. Mam ci ja pójść i zapytać?
- Ta, jasne i… - Zaczął Kovalski, gdy nagle MT ożył głośnym "piiing". Obaj Marines sprężyli się momentalnie, po czym skończyło się obijanie. Za broń, do osłony, a lufy w kierunku drzew.
- Jeden sygnał, średni. Ledwie na skraju zasięgu, 60m. Godzina pierwsza - Meldował John, wysilając wzrok, by coś ujrzeć głęboko między drzewami. Cokolwiek to było, było przynajmniej z 10 metrów w lesie…
- Jest w ruchu? - zapytał Evanson przyglądając się linii drzew z pomocą prostego układu celowniczego smartguna, który był wyczulony na ruch.
- Stoi. Normalnie kurwa się zatrzymał - Syknął kumpel Arca.
- Panie poruczniku… Mamy kontakt. Godzina pierwsza. 10 metrów w głębi lasu. Pojedynczy sygnał. Zatrzymał się. - Evanson zakomunikował przez interkom - To może być zwierzę… Mamy sprawdzić?
- Jaja sobie robisz? Siedzieć na tyłku, broń w pogotowiu i monitorować sytuację. Jeśli to zwierzę to sobie pójdzie… jeśli alien, to cóż… pewnie nie jest sam. I zaraz możemy mieć tu na głowie całą hordę. Przygotować się do odparcia ataku i zachować czujność.- odpowiedział stanowczo Hawkes.
- Może to faktycznie jakiś cholerny zwierzak? - Powiedział Kovalski, obserwując nadal uważnie las.
Kapral Evanson westchnął wysłuchawszy dowódcy. Za stary się chyba robił na Korpus i nowych pistoletów.
-' Może. Chuj wie co się tu po lasach kręci. Ale mamy tych cywilów utrzymać przy życiu przez kilka pieprzonych kwadransów i wolałbym tego nie zjebać.
Po czym znów przeszedł na ogólny kanał.
- To pewnie zwierzę. Ale to może być też android panie poruczniku. Taki jak w reaktorze. Mógłby ostrzelać Cheyenna i narazić ewakuację… Proszę o pozwolenie na sprawdzenie.
- I co pan niby planuje? Wyjść i go poszukać? Może od razu namaluje pan sobie tarczę na plecach? Jeśli to android uzbrojony w broń palną, to tym bardziej nie ma sensu pchać mu się na celownik.- odpowiedź porucznika była chłodna i ironiczna. - Przyczaić się i obserwować sygnał. Jeśli się przybliży i wejdzie wam pod celownik… ostrzelać. Ale jeśli nie… to zostawić w spokoju. Nie przybyliśmy tu na polowanie.
- Słyszałeś Arc? Masz się przyczajać i obserwować - Beknął Kovalski.
- Taaa jest, panie poruczniku - odparł Evanson i wyłączywszy radio mruknął pod nosem do Kovalskiego - Słyszałem John… harcerzyk kurwa jeden…
Przez chwilę mierzył jeszcze do linii drzew gdzie był ostatni odczyt ruchu wyraźnie się nad czymś zastanawiając. To cholera prawie napewno był zwierzak. I Evanson gotów był w to uwierzyć. Ale fakt, że ci ludzie przeżyli tutaj sami 7 dni, a mogli zginąć w przeciągu kolejnych 30 minut przez głupie niedopatrzenie zwyczajnie nie dawał mu spokoju. Cóż. Jebać karierę.
- Osłaniaj mnie i melduj o ruchach sygnału - powiedział do Kovalskiego.
- Ocipiałeś? Chyba nie…
- Porucznik kazał się przyczaić i obserwować. Ty obserwuj. Ja idę się przyczaić. Na tym dachu nie ma za czym się przyczaić.

Kovalski wcale nie musiał być długoletnim kumplem Evansona by wiedzieć, że ten zamierza podejść do ogrodzenia. A jeśli to nic nie da to zapewne i za płot.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-10-2020, 21:15   #117
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- I to nas różni panie Trudeau. mogę się założyć, że w podobnych okolicznościach nie zapakowałby pan swojego żadnego dupska do pierwszego, lepszego statku, przerywając tym samym urlop i nie przyleciałby pan na zainfekowaną ksenomorfami kolonię by samu dopilnować ewakuacji personelu. A teraz proszę zamknąć jadaczkę i pomóc żonie w dostawie się do transportowca. No chyba, że ważniejsze od jej zdrowia i życia jest bezsensowne mielenie ozorem? - Odezwała się dyrektor da Silva. Po czym ruszała dalej by sprawdzić jak się mają inni.
- Agnes, znajdź doktor Chezas.

Młody magazynier stał, gdzie stał, wpatrując się w plecy da Silvy, która kompletnie go zignorowała… i nie bardzo wiedział chyba, co powiedzieć lub zrobić. Za to Trudeau bynajmniej nie "zatkało".
- Jakoś żołnierze nic nie mówią już natychmiast o ewakuacji? Nie padło ani słowo, o tym by powstać i opuścić budynek? Więc jeśli ktoś tu mieli bez sensu ozorem, to raczej nie ja… - Powiedział Architekt, a Salas pod ścianą uśmiechnął się pod nosem.

W tym czasie Agnes skorzystała z intercomu na ścianie i wywołała Chezas. Po chwili okazało się, że ta jest w swojej kwaterze mieszkalnej, i pytała oczywiście, o co chodzi.
- Godzina panie Trudeau. To miała przekazać wam doktor Chazes. Widzę, że nie zrobiłam tego. Ale teraz już pan wie. - powiedziała Veronica zatrzymując się na chwilę i spoglądając na czarnoskórego mężczyznę po czym przeniósła wzrok na młodego mężczyznę.
- dopóki pobożne życzenia pańskiego kolegi nie spełnią się, to tak.
Veronica raz jeszcze omiotła spojrzeniem ludzi, którzy byli w piwnicy.
- Godzina proszę państwa. Nie więcej. Proszę zabrać najpotrzebniejsze rzeczy - da Silva kiwnęła głową na Agnes żeby ta poszła za nią do biura Erici… gdzie obie nikogo nie zastały. Agnes spojrzała na Veronicę.
- Po co tu przyszłyśmy? - Spytała androidka.
- Ponieważ to spokojne miejsce i można sprawdzić kilka rzeczy - powiedziała Veronica rozsiadając się przed komputerem.
- Dobrze. Będę pilnować - Jak Agnes powiedziała, tak zrobiła, zastygając bez ruchu o dwa kroki od Veronici. A sama da Silva rozpoczęła sprawdzanie paru rzeczy… i po chwili okazało się, iż faktycznie, Chezas mówiła prawdę. W jednym z folderów wyjściowych, wciąż znajdowało się owe feralne polecenie, rozpoczęcia kopania nowego tunelu. Co jednak dziwne, jako odbiorca był zaznaczony jedynie kierownik kopalni. Reszty zarządu o tej decyzji nie poinformowano…
Idąc dalej tym tropem Veronica sprawdziła pocztę pod kątem wiadomości dotyczących rozwoju sytuacji w kolonii. Kto i kiedy poinformował Korpus o problemie. Po chwili okazało się, iż sygnał pomocy wysłano z… Centrum Dowodzenia kolonii. Mógł go więc nadać każdy. A miało to miejsce 7 dni temu, a więc (jeśli owe dni się zgadzały), w ostatni, nim w "Azura Station" zapanował horror.
Pani dyrektor sprawdziła również pocztę Chezas. Zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza. Niestety te próby spełzły na niczym. Po całym zamieszaniu zleci się taką kontrolę.
- Idziemy do mieszkania pani doktor - zarządziła Veronica.

W pewnym momencie, na pierwszym piętrze, doszło do nieco dziwnego spotkania w holu. Z biur wyszła da Silva wraz z androidką, po schodach wszedł właśnie z parteru JJ, a jedną ze stref mieszkalnych opuścił Sing z "Płonącą" Sanders.

Wszyscy spojrzeli jakoś tak po sobie…

Billy spojrzał na JJ.
- Sprawdzisz tamtą strefę? - spytał, wskazując głową drzwi. - My sprawdzimy ostatnią - dodał.

Veronica zignorowała żołnierzy. Zdążyła już się przyzwyczaić do ich bezcelowego kręcenia się po różnych obiektach i ignorowania przez nich rzeczy ważnych.
JJ spojrzał na snajpera jakoś tak dziwnie. Fajnie, że Marines sprawdzali czy było bezpiecznie, bo ludzie da Silvy niejednokrotnie pokazali, że raczej z dobrą organizacją wiele wspólnego nie mieli. Dzieci z miotaczami ognia i takie tam pierdeloty. Jacob z przyjemnością ruszył w kierunku jednej ze stref mieszkalnych jednak bardziej aby pogadać z kolejnym z tubylców niż “sprawdzić sektor”. W labach nie było obcych, a zatem na szczęście organizacja przybytku Chezas nie została zweryfikowana. Jones miał do napisania ważny raport dlatego ruszył w swoją stronę po krótkim kiwnięciu dwójce żołnierzy głową. Przy okazji mógł zerknąć to tu to tam, ale Xeno nijak było tam szukać.

- Zajrzyj w każdy kąt - rzucił za nim Billy. - Tego nam brakuje, by kolejna małolata zabawiła się w chowanego i tu została, gdy wszyscy odlecą.

A po chwili w komunikatorach rozbrzmiał głos Evansona, siedzącego na dachu. Meldował jakiś kontakt między drzewami porucznikowi!
I otrzymał odpowiedź… wyraźną dla wszystkich. Siedzieć na miejscu i przygotować się na ewentualny atak.
- Stąd raczej nie zobaczymy ewentualnych napastników - powiedział Billy, ruszając w stronę schodów. - Nicky, tam się bardziej przydasz, niż tu.
- Tam, czyli gdzie? Mam iść z JJ?
- Na dachu bardziej się przydasz
- doprecyzował Billy.

JJ zakasał swój chirurgiczny rękaw, w którym spokojnie spoczywała jego pięknie powykręcana niby rączka. Mężczyzna postanowił sprawdzić przydzielony mu sektor z ciekawości. Był ciekaw czy kogoś ciekawego uda mu się spotkać. Kontakt na zewnątrz to pewnie nie były Xeno. Kreatury raczej nie zbliżały się ze względu na świństwo w leśnej glebie. No chyba, że gnidy znalazły sposób na obejście bariery… To byłby pech. Akurat kiedy żołnierze mieli chwilę spokoju…
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 12-10-2020 o 21:23.
Efcia jest offline  
Stary 13-10-2020, 17:22   #118
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
JJ nie należał do najbardziej empatycznych ludzi na świecie, a mimo to dostrzegł, że parę jajogłowych – Jasona oraz Amy – musiało łączyć coś więcej niż więź zawodowa. Technik nie wiedział czy były to spojrzenia jakie sobie rzucali czy też mowa ciała sugerująca, że „musiało być coś więcej”. Parka nie była zbyt mocno zaangażowana w próbę ocalenia pozostałych i dowiedzenia się czegokolwiek o sytuacji. Chezas rozlała chemikalia, siedzą tu cichutko, bla, bla, bla. Widocznie parka była bardziej zajęta sobą aniżeli próbą rozeznania się w otaczającej ich rzeczywistości…

Jacob nie chciał spędzać w centrum dowodzenia więcej czasu niż musiał dlatego spojrzał to tu, to tam i zgrał wszelkie przydatne dane. Musiał być dokładny i uważać aby niczego nie pominąć. W raporcie ważnym mógł być każdy szczegół. Nawet taki na pierwszy rzut oka nieistotny – jak wzmianka o rozlanych wokół labów chemikaliach i podejrzeniu skażenia gleby.

Kiedy Hawkes udał się na prywatkę do wytatuowanej, leczącej kaca kolejnym papierochem gospodyni tego chronionego przez dzieci z miotaczami ognia kurwidołka JJ musiał kontynuować obserwację. Pierwszym postojem był dla niego garaż, którego wyposażenie było nudne jak flaki z olejem. Niemniej i to musiało trafić do raportu. Laboratoria okazały się zamknięte i zwykłe pukanie tym razem nie zdawało egzaminu. Jones walczył ze swoimi myślami kiedy jego uszu doszła skoczka, ale mocno przytłumiona muzyka. Za drzwiami od pomieszczeń fitness ktoś dawał sobie wycisk. W sumie odrobina endorfinek zawsze potrafiła poprawić zjebany humor.

Wodzony za nos przez swą chorobliwą ciekawość żołnierz w końcu uchylił drzwi, za którymi zastał robiący wrażenie widok. Wysoka, szczupła, obdarzona sporym biustem blondynka chyba właśnie kończyła trening. Czarny, sportowy stanik i czerwone leginsy opinały się na jej ciele eksponując każdy seksowny detal. JJ musiał się pilnować aby nie zapomnieć języka w gębie.

- Hello. - rzucił z przyjaznym uśmiechem technik. - Obcy wysmażyli mi rękę, pozbawili części oddziału, a ostatnia kobieta z którą miło gawędziłem skończyła dosłownie bez głowy… - wyjaśnił JJ. - Ehh… Co za misja. Jacob Jones, ale znajomi mówią mi JJ. - ukłonił się Marine. - Widzę, że nawet w obliczu ataku obcej cywilizacji dbasz o formę. - zaśmiał się mężczyzna.

- Cześć JJ, miło poznać! Ja jestem Tracy! - Mrugnęła do technika blondyneczka - No… to tak trochę z nudów też ćwiczę, bo tu nie ma co robić… - Wzruszyła ramionkami.

- Dużo was tu jest? Znaczy ludzi ocalonych z kolonii? - zapytał żołnierz. - Nie wyglądasz mi na górnika. Jestem ciekaw czym się zajmowałaś zanim plujące kwasem pokraki się pojawiły… - dodał mężczyzna. - Ja jestem magistrem od wszelkiej automatyki, cybernetyki i robotyki chociaż aby nie onieśmielać pozostałych żołnierzy nazywają mnie po prostu technikiem. - Marine skrzywił się na samo wspomnienie ostatniego słowa.

-A bo ja wieeeeem? - Potrząsnęła blond główką - Chyba tak dwadziścia? Oooo… znasz się na komputerach? Faaajnie… A ja jestem kelnerką w barze! - Przytaknęła energicznie.

- Naprawdę? - zapytał JJ. - To musisz znać wiele ciekawych historii. - zaciekawił się technik. - Podchmieleni górnicy mówili ostatnio coś ciekawego?

- Uch… yyy… - Tracy podrapała się po głowie - Kurcze...nie pamiętam - Powiedziała i zachichotała.

- Zatem chyba aż tyle tu się nie dzieje. - zaśmiał się Jacob. - Dobra. Nie przeszkadzam już w treningu. Muszę powoli wracać do pracy, bo jak szefostwo zobaczy, że się obijam to zamiast protezy ręki dadzą mi szczotkę klozetową. - uśmiechnął się mężczyzna po czym niechętnie, powoli i z ociąganiem ruszył w kierunku laboratoriów. Być może ktoś je już otworzył albo będzie trzeba im lekko pomóc.

- Czekaj! - Pisnęła blondyneczka, jeszcze bardziej krzykliwym tonem, niż normalnie - Znaczy się… poczekaj JJ. Nie miałbyś kilku minut... dla mnie? Bo ja w sumie już skończyłam, i chciałam iść pod prysznic... - Tracy najpierw się słodziutko uśmiechnęła, a potem przygryzła figlarnie usteczka.

- Hmm… - spojrzał na kobietę JJ. - Wybacz Tracy. Jesteś bardzo atrakcyjna i w ogóle w moim typie, ale jeżeli nie dopilnuję tego co mam teraz do zrobienia ofiar wśród Marines może być więcej. - przyznał technik samemu nie wierząc w to co mówił. - Do zobaczenia kiedyś. Mam nadzieję. - uśmiechnął się promiennie Jacob po czym wyszedł, zostawiając bardzo, bardzo zawiedzioną blondyneczkę samą...

JJ skierował swoje kroki wprost do pomieszczeń laboratoryjnych, które - miał nadzieję - będą tym razem otwarte. Technik wprost nie mógł uwierzyć, że Tracy chciała z nim iść praktycznie go nie znając. To było podejrzane… Wcześniej zagadane kobiety - jak na przykład Jessy - nie chciały mieć z nim nic do czynienia. Zatem żaden był z niego Alejandro czy inny kasanowa. Mózg uczonego podpowiadał mu, że spotkanie ze śliczną, łatwą blondyneczką nie było przypadkowe. Każdy mógł na kamerach monitoringu podejrzeć gdzie był i w odpowiednim miejscu ulokować swoją wtyczkę. Albo też… JJ chyba zaczynał mieć paranoję.

Drzwi do laboratoriów nadal były zamknięte na co JJ jedynie wzruszył ramionami. Magister inżynier mógłby pokonać kilka zabezpieczeń, ale zdecydował się napisać raport w oparciu o całkowicie legalne źródła informacji. Po sprawdzeniu labów - i to dwukrotnym, co zanotował we wstępnej wersji raportu - Jones ruszył w kierunku stref mieszkalnych. Skoro Tracy nie wiedziała nic na temat wydarzeń sprzed pojawienia się Xeno może ktoś inny będzie wiedział.

Wszystko w tych labach wydawało się Jacobowi podejrzane. Baba znająca się na technologii tak jak on, następna nabierająca się na słabiutki bajer Roberta Salasa i oszałamiająca piękność chcąca go odciągnąć od napisania porządnego raportu. Tam musiało dziać się coś nieprzewidzianego. Albo mieszanka spalonego kwasem ramienia, dwóch porcji stymulantów wojskowych, nerwów i widoku umierających przyjaciół powoli zaczynały się odbijać na zdolnościach poznawczych technika. To też było możliwe.
 
Lechu jest offline  
Stary 13-10-2020, 20:06   #119
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Piwa.- potwierdził Nathan nie zwracając uwagi na dłonie Chezas na ramionach.
- Po czym proszę to skopiować na jakiś podręczne nośniki i jedną kopię przekazać mi. Jedną zatrzymać dla siebie- spojrzał za siebie i dodał.-Oboje wiemy co to oznacza. Dokopali się do uśpionego gniazda kseno i … obudzili ich. Ot, cała historia.
Potarł czoło obojętnie. - Da Silva albo o tym nie wie, albo woli udawać że nie wie. Rozsądne z jej strony.
- Najprościej byłoby… połączyć nasze komputery? - Chezas szepnęła do ucha Hawkesa, prawie o nie ocierając ustami - Ja mam kopię wszystkich danych na swoim, ty na swoim… nie miałabym nic przeciw… połączeniu… - Kobieta skubnęła już owe ucho.
Porucznik ruszył nieco do przodu dodając.
-Najprościej… ale nie bardzo bezpiecznie. Lepiej uważać z takimi sprawami. Korporacyjna polityka to bagno w którym łatwo utonąć. A inne połączenia… cóż… nie czas i nie miejsce. I raczej ciężko o nastrój z kwasowymi bestiami w okolicy.- wykręcił się na koniec.
- No cóż… nie to nie - Westchnęła Chezas, po czym odstąpiła od porucznika, po czym poszła sobie gdzieś w bok.
- Piwo jest w lodówce - Powiedziała nieco oschle.
- Dzięki.- odparł Hawkes i ruszył ku lodówce, by napić się nieco. Trochę zaschło mu w gardle. Otworzył lodówkę i wyjął butelkę, a następnie otworzył. Godzina… da Silvie się spieszyło wyraźnie. Niemniej jak wyjaśni te kwestie później. Bądź co bądź jeśli przyjdzie odbijać te kopalnie to sprawa wyjdzie na jaw.

Veronica nie bawiła się w ceregiele. Zastukała raz do drzwi i nie czekając na zaproszenie weszła do mieszkania zajmowanego przez Ericię Chazes.
- Pani doktor, musimy… - zamówiła wpół zdania widząc jaką imprezę urządził sobie dowódca marines i biolog.
- O co chodzi? - Spytała jakimś takim jakby podrażnionym tonem wytatuowana kobieta.
- O sprawy istotne dla kolonii - odparła pani dyrektor zupełnie ignorując rozdrażnienie rozmówczyni. - Więc zapraszam panią na rozmowę - ruchem ręki wskazała drzwi do innego pokoju.
- Nie powinna pani zgarniać stadka cywili do kupy? Ponoć się pani spieszyło. A niedawno moi ludzie zauważyli ruch w okolicy bazy. Radziłbym “sprawy kolonii” zostawić na orbitę.- wtrącił Hawkes przyglądając się da Silvie.
- Dajcie se po szlagu, albo… tam jest sypialnia - Chezas wskazała kierunek - A ja jestem u siebie pani dyrektor, więc... proponowałabym, żeby Hawkes dopił piwo, i zajął się ruchem w okolicy? - Erica uśmiechnęła się nieco wrednie, po czym wskoczyła tyłkiem na meble. A tam siedząc, na szafce, zapaliła sobie, czekając co dalej.
Porucznik wzruszył ramionami i popijał piwo patrząc na obie kobiety, nie odpowiadając na słowa Chezas. Ruch więc należał do da Silvy.
- Czyli odmawia pani wykonania polecenia przełożonego. Agnes, proszę to zaprotokołować - Veronica zwróciła się do swojej asystentki, a następnie do samej inżynier. - Rozumiem, że zdaje sobie sprawę pani sprawę, pani Chezas, czym to skutkuje?
Nathan popijał piwo kończąc butelkę i zerkając na rozbawioną Chezas. Z doświadczenia wiedział, że da Silva ignoruje realia wokół niej, a teraz w dodatku musiała bronić swojej pozycji. Niestety była na tej… straconej. Wzruszył ramionami, dopił piwo i ruszył do wyjścia dodając.
- Żegnam panie. Nie pozabijajcie się, gdy mnie tu nie będzie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-10-2020, 20:18   #120
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Erica pożegnała porucznika niedbałym pseudo-salutem, po czym z wciąż przyklejonym uśmieszkiem na ustach, spojrzała na Veronicę.
- O co chodzi, pani dyrektor? - Powiedziała.
- Po pierwsze, o pani zachowanie. Wytrzymała to dostatecznie długo. Ale są granice, których przekraczać się nie powinno. Niestety pani je przekroczyła. Po drugie i to jest w tej chwili ważnejsze. Co tu się działo po tym jak wylecieliście z głównego kompleksu - da Silva zaczęła wyliczać. - Nie poruszała pani tej kwestii wcale. Choćby to dla odstraszenia czego ogrodzenie jest tak obciążone. Przed czym majamają was chronić te ładunki wybuchowe i miotacze ognia? Bo chyba nie przed tutejsza florą i fauną?
Erica pokręciła głową, nie przestając się uśmiechać. Pociągnęła papierosa, na chwilę wpatrując się w podłogę, po czym znowu na da Silvę.
- Moje zachowanie? Jasne pani dyrektor, oczywiście… - Pokiwała głową - A co tu się mogło dziać? Siedzieliśmy srając ze strachu, czy Xenomorfy nas tu wytropią i pozabijają. I tak godzina za godziną, dzień za dniem, i cały tydzień… a płot, broń i bombka? No ja panią proszę… a co tu jest w tej chwili głównym problemem planety Summit? No chyba nie korniki?
- A ile ataków i w jakiej sile zdarzyło się przez ten okres? - Veronica nie mogła uważać, że garstce cywili udało się coś czemu podołać nie zdołali zaprawieni w boju marines.
- Całe, wielkie, dupne… zerrrrro - Erica palcami wolnej dłoni pokazała nawet owe "zero" - Inaczej wątpię, byśmy tu teraz rozmawiały…
- To proszę się cieszyć z tego całego, wielkiego i dupnego zerrra - da Silva powtórzyła ruch Erici. - Inni spotkali o jednego ksenomorfa za dużo. Lub nie przeżyli pomocy tak chętnie niesionej przez marines.
- Coś wyczuwam, że się nie lubicie?
- Chezas się głupio uśmiechnęła, zeskakując z szafki, i rozglądając za popielniczką, by zgasić peta.
- Była pani w głównym kompleksie gdy nastąpi pierwszy atak?- Zapytała Veronica.
- Akurat tego feralnego dnia tam byłam. Wszyscy tam byliśmy, z tych tu ocalałych, gdy nastąpił pierwszy, główny, i chyba jedyny taki ich atak. Gdy bez krycia się po kątach, te pieprzone potwory rzuciły się na wszystkich… - Erica zgasiła peta w popielniczce.
- Czy to wtedy zostały zniszczone drzwi do biura szeryfa? - da Silva patrzyla na twarz swojego rozmówcy. - Co z samym szeryfem się stało ?
- Nie mam pojęcia i… nie mam pojęcia
- Wytatuowana kobieta wzruszyła ramionami, tym razem z przepraszającym uśmieszkiem.
- Hmmm…- Veronica wymyśliła się na chwilę. - Czy coś jeszcze pamięta pani z tego ataku?
- Chaos, krew i flaki...
- Erica wbiła wzrok w ścianę, zaciskając jedną pięść.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała pani dyrektor po pyskatej, nie szanującej niego i musiejącej wszem i wobec swoje nastawienie doktor. Dziwnym trafem właśnie teraz, po całym przedstawiu przed porucznikiem Hawkesem, Erica postanowiła odgrywać traumą. Jej zachowanie zostało odnotowane, ale nie zrobiło wrażenia na da Silvie.
- Do planowanej ewakuacji zostało niewielke czasu, doktor Chezas. Proszę podać Agnes listę obecnych tu kolonistów. Nie chcemy nikogo zostawić. *


***


- Co się stało? - Zapytała spokojnie pani dyrektor wskazując na siniaka na ramieniu.
- Uderzyłam się przy kraksie - Zapiszczała swoim słodkim głosikiem blondyneczka.
- Czy obejrzał to lekarz? - Z ust pani dyrektor padło kolejne pytanie.
- Najpierw Chezas, potem ten tutaj wojskowy… nic mi nie jest - Tracy wzruszyła ramionkami.
- To dlaczego nadajnik jest uszkodzony? - Veronica była bardzo ciekawa odpowiedzi.
- No bo… się zepsuł?? - Zamrugała oczkami dziewczyna.
- Tak sam z siebie? - Odgrywanie słodkiej idiotki nie działało na Veronicę.
- No jak sam z siebie?? No przy kraksie, nie? Przecież właśnie powiedziałam? - Uśmiechnęła się nerwowo Tracy.
- Te nadajniki nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu. Więc albo to "nic mi nie jest " jest jednak czymś. Albo coś kręcisz - da Silva patrzyła rozmówczyni prosto w oczy.
- Ale… co ja mam kręcić? Nie rozumiem... - Posmutniała dziewczyna.
- W sprawie uszkodzenia. Lekkie uderzenie nie mogło poczynić takich spustoszeń, a jednak nadajnik jest uszkodzony.
- Ja się na tym nie znam? - Tracy wzruszyła znowu ramionkami.
- W to, to może jeszcze jestem w stanie uwierzyć. Faktem pozostaje, że dziwnym trafem właśnie twój nadajnik został uszkodzony- powiedziała pani dyrektor - Trzeba to będzie zgłosić. Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko potraktują oficerowie, którzy nie są specjalnie życzliwi kolonistom?
- Mam uszkodzony nadajnik po kraksie… nadal nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego? Pilot ma uszkodzoną nogę, inna kobieta kark, a ja uderzyłam ręką i się coś z tym nadajnikiem zepsuło. No i? - Dziewczyna wskazała palcem na miejsce, gdzie owy nadajnik był w ręce.
- Słuchaj no! - Veronica chwyciła dziewczynę za rękę. - Nie mam czasu na tę zabawę - cały czas podtrzymywała kontakt wzrokowy, żeby nie dać szansy na wyłganie się.
- Ale ja dalej nie wiem o co chodzi! - Pisnęła wystraszona Tracy.
- Poruczniku Hawkes, na terenie laboratorium znajduje się osoba, której tożsamość nie jesteśmy w stanie potwierdzić. Proszę się nią zająć - da Silva miała dość użerania się z młodą kobietą. Niech zrobi to korpus. Wszak od tego między innymi są. Tracy zaś przypatrywała się da Silvie z wielkimi, zdziwionymi oczkami.
- Jak to nie jesteście w stanie potwierdzić?- rzekł ze zdziwieniem Hawkes.-Skąd tu się w ogóle wzięły takie osoby.? Zaraz tam będę.
Hawkes pojawił się po minucie, spojrzał na da Silvę i jej bodyguarda, spojrzał na blondynkę.
- Kim pani jest? - zapytał krótko zwracając się do podejrzanej osóbki. A następnie uściślił.- Imię nazwisko, zawód, funkcja pełniona w kolonii.
- Tr… Tracy Blackford, personel pomocniczy… kelnerka w barze...
- Wyszeptała wystraszona dziewczyna - O co wam chodzi? - Pisnęła blondyneczka już ze łzami w oczach.
- Tożsamość ustalona. Coś jeszcze?- stwierdził krótko Hawkes spoglądając na da Silvę.
- Agnes proszę zaprotkokolować, że porucznik Hawkes nie bierze na poważnie zastrzeżeń, które zostają mu przedstawione. W takim razie, ja więcej nie mogę już zrobić - pani dyrektor zwróciła się do swojej asystentki dając jej przy okazji znać, że mają w takim razie coś ważniejszego do zrobienia. I po chwili obie opuściły dwójkę ludzi. *



***



- Czy wie pan co stało się z szefem? - Veronica zapytała ocalałego strażnika.
- Nie mam pojęcia, nie byliśmy obok siebie, gdy się wszystko spie… znaczy się, gdy nastąpił ten cały bajzel. A dlaczego pani pyta? - Odpowiedział Correa.
- Ponieważ drzwi do jego biura jak i do składu z bronią były uszkodzone przez jakiś wybuch. Chcę wiedzieć co się stało. Może mi pan udzielić takiej odpowiedzi? - Padło kolejne pytanie.
- Bronili się tam? Walczyli z tymi potworami? Niestety nie wiem dokładniej, bo mnie tam nie było. Słyszałem plotkę, że Marshall chciał jakieś ładunki z kopalni sobie załatwić? Może to od nich ten wybuch? - Powiedział młody mężczyzna.
- A gdzie pan był? - Pani dyrektor była coraz mniej zadowolona z otrzymywanych odpowiedzi, choć wcale nie było po niej tego widać. - Czy tutaj też musieliście się bronić?
- Byłem akurat na patrolu, w okolicy Strefy Mieszkalnej F, a gdy włączono alarm ewakuacyjny, to pomagałem komu się dało dostać do głównego wyjścia. Nie, tutaj potworów nie było. Dlaczego jestem przesłuchiwany?
- Correa uśmiechnął się pod nosem.
- Nie przesłuchiwany, tylko dzieli się pan ze mną informacjami. Ponieważ ja potrzebuję tylko niektórych z nich, naprowadzam pana na nie właśnie - wyjaśniała spokojnie i rzeczowo pani dyrektor.
- Dobrze… postaram się pomóc, jak tylko potrafię - Odpowiedział David, tym razem uśmiechając się już szczerze.
- Co stało się później?
- Zapanował wielki bałagan, ludzie biegali w panice, potwory wyskakiwały z każdego kąta, i zabijały lub porywały kolonistów, we wszelkich komunikatorach również zapanował chaos. Kto mógł biegł na lądowisko, ale tam również nie było już bezpiecznie… no i pojawiła się Chezas, jakoś zebraliśmy kilka osób przy sobie, i próbowaliśmy uciec transporterem. Wahadłowce omijaliśmy, tam już potwory urzędowały, albo ludzie wprost się tratowali o miejsce wewnątrz...
- Wyjaśnił Correa, i westchnął jakby ze smutkiem.
- Zachował się pan prawidłowo- powiedziała Veronica. - Nawet wyszkoleni marines mają problemy z ksenomorfami, a co dopiero my - pokiwała przy tym głową. - Dziękuję. To mi wystarczy. A teraz proszę wracać do pozostałych. Niektórzy będą potrzebować pomocy. Rozumiem, że mogę na pana liczyć - ostatnie zdanie było stwierdzeniem. *
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172