Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2020, 07:13   #84
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
- Piękny mamy dziś wieczór. Nieprawdaż? - zwróciła się do partnera nim stanęli przed kamerdynerem. Jej głos brzmiał kokieteryjnie. Ver pilnował jednak by nie było to zbyt przesadne i przekoloryzowane. Mogłoby wszak wtedy przynieść odwrotny efekt i wydać się niesmaczne oraz podejrzane zarazem. Pilnowała się więc na każdym kroku. Przecież nadal odgrywała rolę kobiety, której zarazem bardzo schlebiało a może i imponowało zachowanie i postawa uroczego dżentelmena, którym póki co okazywał się być porucznik Fink zaś z drugiej strony utrzymującej pewien "zdrowy" dystans. W dobrym tonie było to aby mężczyzna zabiegał o względu kobiety a ta dawała się oczarowywać ale nie zdobyć. W każdym razie nie tak od razu.

- Zdaje się że zaskarbiłeś sobie przychylność obu moich pracownic. - wtrąciła chcąc niejako skomplementować naprawdę dobrze prezentującego się partnera - Brena i Greta ćwierkały niczym kanarki. Dawno ich nie widziałam w takim stanie. Zapewne jak wrócę będą wypytywać mnie o każdy szczegół. - zachichotała skromnie przysłaniając otwartą dłonią usta.

- Nie zaskarbienie ich przychylności było moim celem. - odparł skromnie porucznik gdy szli za lokajem prowadzącym ich w głąb pięknej rezydencji. Oficer śledczy spojrzał jednoznacznie na swoją partnerkę by nie było wątpliwości kto jest jego celem w tym zdobywaniu kobiecej przychylności i atencji. Pod względem przepychu i kosztów rzeczywiście była to równa konkurencja dla van Zee. Im szli dalej tym wyraźniejszy stawał się szmer głosów.

Porucznik prowadził partnerkę "pod pachę" pilnując by ta była jak najbliżej jego osoby. Trzymał ją zarazem delikatnie jak i stanowczo. Ver z całą pewnością była w stanie stwierdzić iż Fink jest bardzo przystojnym i szarmanckim mężczyzną, który swą postawą stara się jej zaimponować. Szli wzdłuż długiego bogato zdobionego korytarza, który przypominał raczej jakaś wystawę bądź wernisaż niż pomieszczenie prowadzące do komnat. Ściany po obu ich stronach zdobiły piękne i imponującej wielkości haftowane w przeważającej większości srebrnymi i złotymi nićmi arrasy, które gdzieniegdzie wysadzane były kamieniami szlachetnymi. Sceny przedstawione na dywanach opowiadały historie przeprawy wielkiego srebrnego wilka przez dziką puszczę spowitą w śnieżnej zamieci. Zwierzę zapewne nawiązywało do panującego o tej porze roku Ulryka. Podłoga pod ich stopami za to pokryta była malowniczą mozaiką ukazującą samego Mananna splecionego w stalowym uścisku z przerażającym Gargantuanem. Mimo osobistej niechęci do obu bóstw Ver odczuwała względem nich swoistego rodzaju respekt. Wszak tylko głupiec lekceważy wroga. Miała również świadomość iż większość mieszkańców wybrzeża, wliczając w to jej pracowników wielbi bardziej bądź mniej otwarcie jak nie jednego to drugiego syna Taala. Z resztą wiara w całą trójkę była dość mocno zakorzeniona w okolicznej społeczności. W ich kulturze i obrzędach.

- Schlebiają mi twoje słowa. - odparła lekko zawstydzona słowami mundurowego - Jeżeli łapanie przestępców idzie ci równie zawodowo jak sprawianie dobrego wrażenia to pół-świadek tego miasta musi się mieć na baczności. - zrewanżowała się równie nieoczywistym pochlebstwem - Swoją drogą nie wiedziałam, że posiadasz powóz. Ciekawe jak wiele tajemnic jeszcze przede mną ukrywasz?

- Ludzie bez tajemnic są nudni. - mężczyzna zaśmiał się cicho jakby podzielił się jakimś swoim ulubionym powiedzonkiem. Ale nie mieli za bardzo już czasu jak rozmawiać bo lokaj w liberii otworzył jakieś ozdobne, wysokie, dwuskrzydłowe drzwi i stanął obok aby mogli wejść. Z wnętrza buchnął gwar stłumionych dotąd rozmów i okazało się, że to musi być ta sala balowa gdzie miał być koncert. Rzędy krzeseł były ustawione z jednej strony zostawiając puste miejsce na scenę. Większość miejsc już była obsadzona przez śmietankę towarzyską tego miasta. Tam i tu błysnęły wypolerowane epolety jakiegoś kapitana czy oficera, damy założyły piękne suknie i wszyscy czekali na to aż zbierze się komplet gości i będzie można zacząć koncert.

- Tędy proszę. - lokaj dalej pełnił swoje obowiązki przewodnika. Poprowadził gości do jednego z tylnych rzędów gdzie mogli zająć swoje miejsca. Porucznik przepuścił swoją partnerkę przodem by mogli zasiąść na wybranych miejscach rozglądając się ciekawie po tej sali balowej i gościach. Niestety z tego miejsca większość gości była do nich tyłem lub profilem więc rozpoznanie kto jest kto było dość mocno utrudnione. Lokaj spełniwszy swój obowiązek pożegnał się i ruszył z powrotem na korytarz by obsłużyć kolejnych gości.

- Ciekawe co to za koncert. Nie widzę żadnych instrumentów. - oficer trochę unosząc głowę ponad innymi zwrócił uwagę na ten detal. Scena rzeczywiście była dość pusta. Ani muzyków ani ich instrumentów nie było widać. Co tylko wzmagało oczekiwanie i zniecierpliwienie gości.

- Znając pannę Froye i jej zamiłowanie do ekstrawagancji. - słowa wyrażały raczej fakt niż opinie - Będzie to coś zaskakującego i wzbudzającego podziw. Nie wiem jednak czy coś będzie w stanie bardziej mnie zdziwić niż twój powóz. Jedno jest jednak pewne. Plotki mówiące o marnej pensji pracowników służb mundurowych muszą być wyssane z palca. - zachichotała delikatnie aby nie zwracać na nich uwagi pozostałych gości.

Ver postanowiła wykorzystać czas oczekiwania na artystów wytężając swój słuch tak aby przy odrobinie szczęścia wyłapać kilka ciekawostek spośród rozmów i szmerów niosących się sali.

Z wytężaniem słuchu wyszło tak sobie. To co udało się Versanie podsłuchać to nie brzmiało jakoś rewelacyjnie. Albo panie obgadywały która gdzie jaką suknię zdobyła albo komentowały wystrój innych. Jakiś dżentelmen tłumaczył się swojej partnerce, że na pewno nie obcinał wzrokiem innej pani a panowie zastanawiali się czy gospodyni pokaże się z jakimś partnerem czy nadal jej wdzięki są najlepszą pulą do zgarnięcia. Albo jedną z najlepszych. Do tego jeszcze młoda wdowa musiała dzielić uwagę na własnego partnera który też jak na dobrze wychowanego dżentelmena przystało bawił ją rozmową. Tam i tu dało się słyszeć od kogoś kto ponoć rozmawiał z samą gospodynią, że na koncercie ma być jakaś niespodzianka.

I faktycznie była. Gdy na środek sceny wyszła blondwłosa gospodyni, w pięknej karminowej a więc drogiej sukni robiąc wrażenie już samym pojawieniem się. Bardzo podziękowała wszystkim za przybycie na tą skromny wieczorek artystyczny i miała nadzieję, że się spodoba widzom i gościom. Dziś bowiem udało się sprowadzić trupę elfich artystów. Co już samo w sobie zapowiadało się ciekawie. A gdy jeszcze gospodyni usiadła w pierwszym rzędzie zaczęły się przygotowania. Służący wygasili większość lamp i świec. I zrobiło się tak ciemniej jak i ciszej.

A potem na scenę wyszły cztery, długowłose, szczupłe postacie. Elfy. Lub chudzi jak ich nazywało pospulstwo. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Przywitali się ukłonami a widownia przywitała ich oklaskami. No tego chyba nawet po Froi van Hansen nikt się nie spodziewał aż tak egzotycznych gości. Cała czwórka mówiła na zmianę tak jakby już podczas przedstawiania się mówili swoje role. Otóż aby być zrozumiałymi będą się starać mówić reikspiel ale proszą o wybaczenie jeśli będą jakieś nieścisłości. Postarali się aby przetłumaczyć tradycyjne elfie pieśni na ten reikspiel i w Saltzemund jakoś to znieśli. Tak skromnie oświadczyli skośnousi chociaż pewnie nie poszło im tak tragicznie skoro dostali zaproszenie do dana koncertu tutaj.

- Elfy, no no… - tego porucznik Fink się chyba nie spodziewał. Tak jak i wielu gości sądząc po poruszeniu jakie wywołało pojawienie się nieludzi. I to tych tradycyjnie uznawanych za tak obcych i niezrozumiałych jak pięknych i tajemniczych.

A potem zaczął się koncert “Leśnego Strumienia”. Elficcy artyści okazali się tak utalentowani jak głosiły legendy. Nawet język ludzi był w ich wykonaniu jak najbardziej zrozumiały chociaż z pewnym egzotycznym akcentem. Zawsze dwójka z nich śpiewała a dwójka im przygrywała. Ale w przeciwieństwie do ludzkich artystów gdzie te role były zwykle przypisane na stałe to elfy nie okazywały takich ograniczeń. A śpiewały i grały tak o wojnie jak i o miłości. Najpierw elf i elfka żegnali się gdy rozdzielała ich wojna. Potem dziewczyna usiadła i zmieniła partnera przy lirze gdy on wstał i zaczął śpiewać razem z towarzyszem pieśń o odwadze i trudach wojny jakie pokonywali razem z towarzyszem. I znów zmiana gdy tym razem panowie grali na flecie i lirze a kobiety wyśpiewywały swoją tęsknotę i trudy utrzymania domu bez mężczyzn. Do tego każdy z artystów miał swoje przysłowiowe pięć pacierzy gdy śpiewał solowy kawałek a na samym końcu cała czwórka zaśpiewała porywający, piękny kawałek o miłości, odwadze i nadziei jakie pokonają wszelkie przeciwności. Gdy się wreszcie pokłonili cała sala biła brawo bez opamiętania. Przyzwyczajeni do utalentowanych, ludzkich artystów nawet można było spotkać kogoś kto tak grał czy śpiewał poruszając serca i dusze widowni. Ale trudno byłoby spotkać tak utalentowanego artystę na tylu polach. Widocznie ta długowieczność jaką cieszyły się elfy pomagała im szlifować talent przez dekady a może i więcej. W każdym razie efekt był niesamowity. Widownia zerwała się ze swoich miejsc i prosiła o bis. “Leśny Strumień” skłonił się skromnie i rzeczywiście zaśpiewali i zagrali jeszcze nie jeden a dwa kawałki bez słowa sprzeciwu ciesząc siebie i widownię swoją sztuką. Nim wreszcie znów na środek nie wyszła gospodyni.

- Bardzo dziękujemy “Leśnemu Liściowi” za ten wspaniały i niezapomniany pokaz. Ale teraz już nasi artyści muszą troszkę odpocząć. A wam dziękuję za przybycie na ten skromny pokaz. Teraz zaś zapraszam na poczęstunek. - Froya jak na dobrą gospodynię przystało, nie puszyła się i pozwoliła by jej przedstawienie mówiło samo za siebie. Goście więc stopniowo wstali ze swoich miejsc, lokaje znów zapalili większość świateł i nawet nie wiadomo kiedy zrobił się dość późny wieczór chociaż chyba jeszcze było przed północą. Ale coś przetrącić to wydawało się całkiem niezłym pomysłem.

Gospodarze zadbali o każdy aspekt ludzkiej egzystencji. Wcześniejszy występ był tylko pożywką dla ducha. Teraz jednak przyszła pora na to aby napchać brzuchy i nasycić żołądki. Na sali pojawił się więc kolejny gwóźdź wieczoru, który zawitał równie niespodziewanie jak kilka klepsydr wcześniej elfia trupa. Wielki pieczony guziec leżąc na platerze zdawał się być dwa bądź trzy razy większy od hodowlanych prosiaków. Jego mocno przypieczona skórka miała złoto-brązową barwę. Z trzewi wysypywał się farsz w skład, którego wchodziła kasza gryczana, czerwona cebula, kacze podroby oraz suszone daktyle. W pysk zaś wepchnięte było sporych rozmiarów czerwone jabłko. Zwierz zachwycał zarówno swym wyglądem jak i zapachem. Nie była to jednak jedyna potrawa. Rząd kelnerów niosących tace pełne zarówno zimnych jak i gorących potraw zdawał się nie mieć końca. Wypolerowane powierzchnie srebrnych naczyń migotały majestatycznie w blasku pochodni i świec. W nich zaś do wyboru do koloru: sałatka kartoflana, duszone w cynamonowym sosie przepiórki, pieczeń jagnięca z dodatkiem orzechów laskowych i trufli, faszerowane leśnymi grzybami bakłażany, gulasz cielęcy doprawiony tłustą śmietaną, steki wołowe z aromatycznym masłem ziołowym i wiele wiele więcej. Wymieniać można było bez końca. Każdy, nawet najwybredniejszy niejadek mógł znaleźć coś dla siebie. Widząc to wszystko jedno było pewne. Zarówno słowa "skromny" i "poczęstunek" były dla Froyi czymś obcym i używała ich tylko po to by podkreślić wyniosłość wszystkich swoim poczynaniom. Takie zachowanie jednak było czymś całkowicie normalnym w kręgu ludzi, których jedynym zmartwieniem dnia codziennego było to "co dziś na siebie włożyć".

Ver nie przyszła tu jednak ani po to by zachwycać się artystyczną częścią wieczoru ani by kosztować wszystkich z zaserwowanych potraw. Miała do wykonania zadanie. Zadanie powierzone jej przez Starszego i nie miała zamiaru dać ciała - nawet gdyby trzeba było to ciało oddać. Mimo wszystko plan nie różnił się zbytnio od jego pierwotnej formy. Mianowicie kultystka zamierzała przechylić puchar "doprawionego" wcześniej wina wraz z Froyą i Łasica. Sęk w tym, że ta druga póki co o tym małym detalu nic jeszcze nie wiedziała i tak naprawdę to było jedyne odstępstwo od tego co przebiegła femme fatale zakładała na samym początku. Z resztą w opinii brunetki nie powinno to jednak stwarzać problemów. Wszak wyznawczyni Slaneesha była osoba dość otwartą na nowe przeżycia. Szczególnie takie w którym istniała opcja cielesnego obcowania z uroczą van Hansenówną. Pozostawał jeszcze szarmancki porucznik. Człowiek, który dla Ver był równie potrzebny co niebezpieczny więc chcąc, nie chcąc musiała dalej grać w tą "miłosną gierkę" i przyjmować awanse i komplementy adoratora z uśmiechem na twarzy. Pamiętając przy tym o utrzymywaniu odpowiedniego dystansu. Wszak to gonienie króliczka sprawiało największą radość. Swoją zaś drogą to nie zaszkodziło by w delikatny sposób postarać się wydobyć od fircyka jakiś ciekawych informacji o chociaż jednym z ludzi, których kultyści postanowili wziąć pod lupę.
 
Pieczar jest offline