Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2020, 21:59   #114
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 17:56:08
Czas lokalny 09:11:13

25 minut do ewakuacji cywili



Laboratoria farmaceutyki
lasy planety Summit



JJ

Po rozejrzeniu się na zewnątrz, porucznik i technik wrócili do środka niewielkiego kompleksu pośrodku lasów, by zająć się kilkoma innymi sprawami… głównie by to Jacob się nimi zajął. A samemu Jacobowi, no cóż, gęba się nie zamykała, i musiał wrednie psuć (jakiekolwiek to były) plany Salasa. Można było nawet śmiało powiedzieć, że Johnes stosował właśnie “cock-blocking”. A feeee…

JJ ruszył się w końcu, i udał z Hawkesem na piętro, do niewielkiego centrum dowodzenia tych paru budynków. Tam zaś, spotkali dwie kolejne osoby, wyglądające na jakiś kolonijnych techników… Jason Hyde i Amy Gosset doglądali tu wszystkiego co konieczne, i od razu można było zauważyć, iż chyba łączyło ich coś więcej, niż tylko praca…

- Komunikacji spoza planety żadnej nie było, a komunikacja z głównym kompleksem ustała przed paroma dniami - Wyjaśniał mężczyzna, mając przewieszony przez ramię miotacz ognia-samoróbkę. Kto im je kurde tu wszystkie zrobił?
- Cisza w eterze panowała aż do waszego pojawienia się, i to wszystko - Dodała Amy - A potworków tu nie było ani razu, cisza i spokój. Może to przez chemikalia, które rozlała wokół całego kompleksu Chezas? No i przez fakt, iż siedzimy tu cicho, i nigdzie nie spacerujemy? - Wzruszyła ramionami.

JJ za dużo do roboty tu nie miał… ledwie kwadransik przeglądu i ściągnięcia danych, po czym mógł zająć się czymś innym, co też uczynił, zwłaszcza, że Hawkesa poprosiła na prywatną rozmowę Chezas.

Technik udał się więc na parter, gdzie najpierw obejrzał garaż. Wewnątrz stał miejscowy pojazd terenowy, nadający się jak najbardziej do użytku, i w sumie to wszystko, nic więcej ciekawego tam nie było. Jacob udał się więc do laboratorium… gdzie pocałował zaryglowane drzwi. Najwyraźniej kolonijni technicy nie chcieli, by kręcił się tam byle kto? I w sumie to była zwyczajowa procedura zabezpieczająca przed niepowołanym personelem, nic niezwykłego. No bo przecież, nie ukrywali tam czegoś wielce podejrzanego. Te wszystkie teorie spiskowe, i inne takie… tego już było stanowczo za dużo. JJ pokręcił głową, zastanawiając się, czy zhakować drzwi, czy lepiej nie, gdy do jego uszu dobiegła… cicha muzyka??

Mężczyzna po chwili zorientował się, iż dochodzi ona z bardzo bliska, zza drzwi fitness. Nie było więc się co szczypać, i Jacob postanowił tam zajrzeć. Drzwi do laboratorium nie zając, nie uciekną… zamurowało go nieco.

Na jednej z bieżni pomykała atrakcyjna blondyneczka, w rytm dosyć skocznej, choć ściszonej muzyki. Na widok JJ-a, uśmiechnęła się do niego słodko, i pomachała dłonią.
- Haaaj - Powiedziała w końcu uroczym głosikiem, zjeżdżając fikuśnie z bieżni - Co słychać? - Dodała, przecierając się ręczniczkiem to tu, to tam...








Hawkes

- Pan tu dowodzi? - W małym centrum łączności zjawiła się Chezas, zagadując porucznika. Wytatuowana kobieta miała już na sobie spodnie, choć była jeszcze boso.
- Chciałam porozmawiać, na osobności, to ważne - Erica spojrzała po JJ-u, i parce techników w pomieszczeniu - Chodźmy do mojej… kwatery, tam nam nikt nie będzie przeszkadzał. To naprawdę ważne - Dodała z wymownym spojrzeniem. Poszli więc.

Ledwie oboje się znaleźli za zamkniętymi drzwiami, Chezas je zaryglowała, na co Hawkes nieco uniósł jedną brew. W tym czasie kobieta z kolei podeszła do biurka, na którym leżał jej podręczny mini-komputer.
- Chciałam panu coś pokazać - Wskazała dłonią urządzenie - Siedzę tu od tygodnia, grzebałam więc w kolonijnych systemach… oczywiście korzystając i z nielegalnych tricków. Nudziłam się - Erica wzruszyła wytatuowanymi ramionami, i uśmiechnęła się - O tym co znalazłam, poinformowałam da Silvę, ta jednak dziwnie to… zignorowała. Przyjęła do wiadomości i tyle, zero komentarzy, wyjaśnień, czegokolwiek. Rozumie pan? Nic.

Bioinżynier usiadła przed komputerkiem, a palce jej obu dłoni zaczęły zawrotny taniec po klawiaturze. Po ledwie trzech sekundach wyszukała, czego chciała, po czym wskazała na ekran dłonią, by Hawkes spojrzał.
- To polecenie, wydane przez małżonka pani dyrektor, by nagle rozpocząć kopanie nowego tunelu w kopalni. Dokładnie na dwa dni, nim wszystko się zaczęło, i dokładnie tam, wszystko się zaczęło - Spojrzała z bliska w twarz porucznika - Czytałam i inne raporty, security i medyczne… stamtąd wyciągano pierwszych górników z tymi pająko-dziwadłami na twarzy. A później to już poleciało reakcją łańcuchową… - Erica znowu postukała po klawiaturze, pokazując owe raporty, po czym ustąpiła miejsca porucznikowi, by sobie usiadł. A ten… chyba właśnie wprost musiał aż usiąść.
- Piwa? - Powiedziała kobieta, stojąc za Hawkesem, i położyła powoli obie dłonie na ramionach mężczyzny.











da Silva

- Pani dyrektor!
- Pani dyrektor da Silva!
- Pani dyrektor…
- Ludzie przebywający w piwnicach poruszyli się na widok Veronici, pozdrawiając ją, wymawiając jej nazwisko i tytuł, spoglądając na nią z zaciekawieniem, z uśmiechem, ale i jedna czy druga osoba spojrzała i jakoś tak wyjątkowo poważnie. Dominował jednak pozytywny nastrój, na ile oczywiście pozwalała sytuacja i miejsce.

Mężczyźni, kobiety i dzieci, a nawet… niemowlak. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, na nie zadbanych, i trochę ich było czuć. Siedzieli tu w końcu już tydzień, i pewnie mało co wychodzili z owych podziemi, by nie prowokować losu.

Była i Denise, siedząca przy młodej matce z niemowlakiem, karmiąc dziecko butelką pod okiem azjatki. Nastolatka uśmiechała się, po raz pierwszy od bardzo dawna...

Byli również jednak i ranni. Jakiś brodaty mężczyzna, mający na sobie kombinezon pilota, miał zabandażowaną nogę, a jakaś jasnowłosa kobieta - wyglądająca na personel pomocniczy - kołnierz usztywniający szyję. Pewnie sporo przeżyli… lecz co najważniejsze, właśnie przeżyli, i już za niecałą godzinę będą naprawdę bezpieczni, na orbicie Summit, z dala od tych przeklętych potworów.

- Pani dyrektor, dzień dobry! - Odezwał się młody chłopak, wyglądający chyba na magazyniera, i z tego co palnął, chyba do wielce inteligentnych nie należał - Czy... wypłaty będą punktualnie, mimo tej sytuacji?



- No proszę, proszę, i zjawiła się sama pani dyrektor - Mruknął czarnoskóry mężczyzna, spoglądając z ponurą miną na Veronicę - Najwyższy czas. A już myśleliśmy, że potworki zeżarły wszystkie szychy…

Da Silva rozpoznała go. To był Vincent Trudeau, Architekt, a ranna kobieta z szyją to była jego małżonka. Przy niej zaś ich dzieci.
- Że też te drogie buciki zawitały w taki gnój, no nie może być… - Dodał Vincent, a Agnes stojąca obok pani dyrektor jakoś tak mocniej złapała karabin trzymany w dłoniach.

Pod jedną ze ścian stał Salas, jak zwykle coś rzując, a między kolonistami kręcił się lekarz z plutonu Alpha. Więcej Marines w piwnicach nie było.






Sing

Nicky była spragniona cielesnych figli, i to bardzo. Pierwszy numerek pod prysznicem, później mały odpoczynek, a następnie kolejny w… czyimś łóżku, w pościeli gospodarza owej kwatery mieszkalnej. Dziewczyna musiała dać nieco odpocząć biodrze, więc się przeniesiono na owe posłanie. Sing nie narzekał.

~

Leżeli więc tak sobie, a Nicky kopciła papieroska "po", oboje zaś zaniedbywali wiele obowiązków żołnierskich, i łamali z tuzin przepisów, w tej chwili to jednak nie miało zbyt dużego znaczenia.
- Mamy jeszcze 30 minut do ewakuacji cywili… - "Płonąca" Sanders zerknęła na zegarek -...wracamy powoli do obowiązków, czy może…runda trzecia? - Nicky zachichotała, okręcając się w stronę Singa.








Evanson

Wartowanie na dachu miało swoje plusy i minusy. Do plusów zaliczał się fakt, iż nie trzeba było zasuwać fizycznie, przenosząc jakieś rzeczy, czy tam równie co banalnego, na co wydający rozkazy mógł wpaść… no i było się z dala, od owego wydającego rozkazy, miało się więc chwilę spokoju. Minusy z kolei również były, i tych chyba było na równi, a może i więcej. Należało wytrzeszczać gały, i pilnować terenu, by nie dać się zaskoczyć, a co gorsze - by reszta oddziału nie została zaskoczona. No i z reguły, w trakcie owej warty, było się celem wroga… co prawda Xeno snajperów nie miały, jednak ten cholerny Android, ubity blisko Reaktora, mógł nie działać sam. Do tego dochodziło zmęczenie, możliwość zaśnięcia, atak ze strony miejscowej... Fauny?? Ponoć na Summit już nie było żadnych groźnych drapieżników, ale kto wie, czy nie mają tu jakiś przerośniętych ptaków, mogących komuś wydziobać oczy… cholera, że też nie spytał Correy. Młody wyglądał na całkiem rozgarniętego.

- Alpha i Charlie buszują po głównym kompleksie, sierżant siedzi w ich progu, a my tu niańczymy kolonistów… - Odezwał się Kovalski -...a tobie się zachciało tu obserwować, z dala od kolonistek! Sing tu mógł siedzieć, to w końcu snajper, tu jego miejsce, nie nasze! Zamoczyłbym kurde… ta Chezas wygląda nieźle, poruszył mi się w spodniach na jej widok! - Zaśmiał się John.








***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 06-10-2020 o 22:09.
Buka jest offline