Wątek: Lost Station
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2020, 09:23   #70
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień 10, wieczór; kajuta Vicente; Chris, Vicente


Vicente rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu siadając na przeciwko niewielkiej kanapy na którą zaprosił Chris. Chwilę przyglądał się jej w milczeniu, szukając słów, którymi mógłby zacząć rozmowę.

- Jak to znosisz? - spytał w końcu.

- Co takiego? - blondynka usiadła we wskazanym miejscu ale widocznie pytanie uznała za zbyt ogólne.

- To… - informatyk rozłożył ręce. - Obecną sytuację.

- W porządku. - Chris po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami nim odpowiedziała. Dalej miała minę jakby nie mogła rozgryźć do czego Vicente zmierza.

- Zastanawiałem się… nad tym co mi powiedziałaś - zakręcił młynka dłonią, - że nie chciałabyś zostać sama. Wiesz, że w dwudziestym pierwszym wieku - ożywił się i zmienił nagle temat, - gdy zaczynano z SI, ludzie woleli zwierzać się programom, niż innym ludziom?

- Kwestia zaufania. I jego braku. Bezdusznemu kalkulatorowi łatwiej czasem zawierzyć niż sąsiadowi. Do nas też jest ograniczone zaufanie. Do SP. Za bardzo przypominamy wam was samych. I chociaż sami nas tak zaprojektowaliście to wielu z was ma nam za złe, że was udajemy. Podrabiamy, szpiegujemy, że spiskujemy i tak dalej. - Pilot dropshipa znów wzruszyła ramionami. Mówiła cicho i spokojnie jakby po prostu powtarzała coś co miała świetnie przemyślane. - Co to ma wspólnego z naszą obecną sytuacją? - zapytała po chwili nie bardzo chyba widząc związek z początkiem tej rozmowy.

- Hmmm… Kwestia zaufania… - Widać było, że myśli Hiszpana były chaotyczne i skakały z jednego tematu na drugi. - A jak to działa w drugą stronę? Masz do nas zaufanie? Do każdego to samo?

- Wierzę, że każdy z nas wypełni swoje zadanie. I mam nadzieję, że to wystarczy aby się wykaraskać z tych tarapatów. O co chodzi Vicente? Po co ta zabawa w psychoanalizę? - dziewczyna odpowiedziała tym razem pewniej i nawet się lekko uśmiechnęła. Ale widocznie podejrzewała, że informatyk ma jakiś cel tej rozmowy.

- Nie każdy wypełnia “swoje zadanie”. Albo nie! Inaczej! Nie zawsze zadania wszystkich zmierzają do jednego celu. Czasami te cele mogą być różne. Sprzeczne. Chociaż każdy może uważać, że jego cel jest właściwy. Rozumiesz?

- Nie bardzo. Nie brzmi to za dobrze. - pilot pokręciła głową na znak, że nie bardzo wychodzi jej zrozumienie intencji i tłumaczeń kolegi.

Informatyk westchnął. Nie był najlepszy w tłumaczeniu rzeczy, które jemu wydawały się oczywiste.

- Kapitan… Tony jest miękki. Daje każdemu wolną rękę. Z drugiej strony bardzo mu zależy na szybkim rozwiązaniu sprawy. Z mojego punktu widzenia szybkie jest przeciwstawne bezpiecznemu. Naraża nas na niebezpieczeństwo. Śmierć w skrajnym przypadku. Jego cel - wyciągnął lewą dłoń, czubkami palców dotykając kciuka, jakby zamykał w nich niewidzialnego motyla, - mój cel - prawa dłoń powędrowała w górę w podobnym geście. - Dwa cele - potrząsnął dłońmi. - Różne. Przeciwstawne. Rozumiesz? - Spojrzał z nadzieją w oczach na dziewczynę. - Nie można zrealizować obu. Wykluczają się. Albo szybko albo bezpiecznie.

- To niedobrze. Nie jestem pewna tego co mówisz. Ale brzmi jakby to chodziło o jakieś wzajemnie wykluczające się cele. Nie wiem dlaczego. Mamy do czynienia z tak niecodzienną sytuacją, że żadne szkolenia czy regulaminy tego nie przewidują. Musimy działać na wyczucie. - Chris potrząsnęła głową na znak, że się nie zgadza z wnioskami kolegi albo po prostu ma własny punkt widzenia.

- Bo chodzi! - Vicente klasnął w dłonie, zadowolony, że w końcu do niej dotarł. - Sytuacja jest niecodzienna! Jesteśmy na zadupiu wszechświata i być może nigdy nie wrócimy do domu, ale to może nie być naszym największym zmartwieniem jeśli kapitan wpakuje nas w coś, co zamieni nas w galaretowate gluty - wyrzucił z siebie na jednym wdechu. Po czym dodał - ...realizując swój cel.

- Mówisz jakbyś miał jakieś zażalenia do Tony’ego. - blondynka odpowiedziała po chwili zastanowienia.

- Bo mam! - podniósł głos, lecz zaraz się uspokoił. - Naraża nas… Nie potrafi podjąć decyzji… Zmienia ją co chwilę… Chodzi mi o to… - westchnął znowu, - że Tony jest dobrym kapitanem w czasie pokoju ale nie nadaje się na tą sytuację. Pomyśl o tym, jeśli nie chcesz zostać sama…

- Więc uważasz, że Tony naraził nas na niebezpieczeństwo? Statek albo załogę? W którym momencie? To poważne oskarżenie Vicente. - pilot popatrzyła na niego chwilę zanim się odezwała. A jak się odezwała mówiła spokojnie jak to miała w zwyczaju. Chociaż spojrzenie miała poważne a nawet czujne.

- Pffff... - fuknął, - a nie? Choćby chęć dotarcia do kapsuły za wszelką cenę bez weryfikacji materiału znalezionego na Archimedesie? A jeśli okaże się, że tam jest jakaś broń biologiczna i gdy otworzymy kapsułę będzie już za późno? - Nakręcał się coraz bardziej i coraz bardziej widać było emocje, które nim targają. - Chris, ta kapsuła tam lata już od dwudziestu lat! Kilka dni dłużej nie zrobi jej żadnej różnicy! A dla nas może to oznaczać być albo nie być! Skrajna nieodpowiedzialność!

- Nie rozumiem w takim razie dlaczego nie zgłosiłeś swoich obiekcji podczas kolacji jak omawialiśmy plany na jutro. Dlaczego schowałeś je sobie do kieszeni skoro uważasz, że zagrożenie dotyczy nas wszystkich? I dlaczego wezwałeś mnie i mówisz mi to wszystko jak jesteśmy sami? - Chris pokręciła głową na znak, że nie bardzo może zrozumieć motywy kierujące takim a nie innym zachowaniem informatyka.

Sanchez rozłożył ręce. Jego mina wyrażała głębokie zdziwienie.
- Ja schowałem? Mówiłem o tym wielokrotnie! Tylko nikt mnie nie słucha! Co da powtarzanie tego samego w kółko? Co dałoby, gdybym raz jeszcze powiedział o tym podczas kolacji?

Odetchnął głęboko, opadł na oparcie fotela.

- Chciałem z tobą porozmawiać, bo podchodzisz do wszystkiego z dystansem i… bez emocji. Bez ludzkich uczuć. Racjonalnie. Dlatego jesteśmy sami. Powiedz mi czy nie mam racji. Mylę się?

- Vicente. Nie wiem co masz na myśli mówiąc, że mówiłeś o czymś wielokrotnie. Ale przy kolacji nie wspomniałeś ani razu o swoich podejrzeniach względem kapsuły czy skażeniach. Nic takiego jak mi teraz tutaj mówisz. - powiedziała jakby dla przypomnienia jak wyglądała rozmowa przy kolacji. - Ale jeżeli chcesz mogę porozmawiać z Tonym albo i z całą resztą i wspomnieć o twoich wątpliwościach jeśli nie chcesz robić tego osobiście. - Chris lekko westchnęła ale odpowiedziała poważnie. Mówiła jakby podejrzewała, że kolega może się z jakichś względów obawiać albo nie czuć na siłach wspomnieć o tych wątpliwościach osobiście kapitanowi czy przed resztą załogi. To mogła go w tym wyręczyć.

- A jeśli o mnie chodzi nie widzę by Tony popełnił jakieś rażące błędy w zarządzaniu statkiem i załogą. Nie straciliśmy nikogo, statek też nie ucierpiał, nikt przez rozkazy kapitana nie został narażony na niebezpieczeństwo. Jeśli wiesz o jakichś uchybieniach Tony’ego o jakich ja nie wiem to powiedz mi o nich. - SP rozłożyła nieco ramiona na znak, że na podstawie danych jakie ona posiada nie bardzo widzi winę Tony’ego. Ale dopuszczała chyba możliwość, że te dane może mieć niepełne i jak informatyk dostarczy nowych to może je zanalizować na nowo.

- Jak kogoś stracimy to już będzie trochę za późno, nie uważasz? - przygryzł nerwowo kciuka. - Zrób jak uważasz a ja zrobię to co ja uważam za słuszne.

- Nie podałeś mi jak na razie żadnych uchybień Tony’ego jako kapitana Vicente. Co takiego zrobił, że podważasz jego kompetencje do dowodzenia naszym statkiem? - blondynka przyjęła odpowiedź spokojnie ale wróciła ponownie do tych zarzutów jakie kolega miał do ich dowódcy.

- Powiedziałem już wszystko - odparł popadając w stan jakiegoś przygnębienia. - Jeśli tego nie dostrzegasz i czekasz na śmierć jednego z nas… okey. Twój wybór.

- Vicente. Nie powiedziałeś mi nic. Żadnego przykładu dyskwalifikującego Tony’ego z roli kapitana. Jeżeli naprawdę na tym twoje podejrzenia się kończą i nie masz nic innego zostaje mi uznać, że chodzi o osobistą antypatię. Prosiłeś mnie o obiektywną, pozbawioną emocji opinię. Oto ona Vicente. - pilot rozłożyła ręce na znak, że nie bardzo może się zgodzić z takimi niejasnymi insynuacjami pod adresem kapitana. Ale wciąż czekała czy informatyk powie coś nowego. Ten jednak wpadł w jakiś stupor i tylko milcząco się w nią wpatrywał.

- Mhm. - Chris pokiwała głową widząc, że kolega nie kwapi się z odpowiedziami. - Dobrze Vicente w takim razie czy mam zgłosić twoje obiekcje Tony’emy i reszcie załogi? - zapytała lekko unosząc brwi w grymasie oczekiwania.

- Nie słuchasz… a może słuchasz, ale nie słyszysz. Idź już Chris, chcę zostać sam.

- Martwisz mnie Vicente. - dziewczyna pokręciła głową i zastanawiała się chwilę czy albo jak coś jeszcze powiedzieć. W końcu chyba nic nie przyszło do jej głowy więc wstała i ruszyła w stronę wyjścia. W drzwiach jeszcze zatrzymała się i odwróciła w stronę informatyka. - Przekażę twoje obiekcje Tony’emu. - powiedziała uprzedzając go o swoich zamiarach, lecz ten już jej nie słuchał.

Dzień 09, 06:45; laboratorium; Seth, Vicente

Vicente już miał wyjść z laboratorium zatrzymał się jednak gwałtownie i odwrócił.
- Jesteś gotowa na konsekwencje... - Zatoczył dłonią młynka. - udziału w buncie na statku?

- Buncie? - zapytali zaskoczeni.

- Kapitan może nie chcieć zrzec się dowodzenia. Może trzeba go będzie nakłonić - podkreślił ostatnie słowo.

Zmarszczyli brwi, rozważając słowa hakera. Różnych rzeczy się po nim spodziewali, ale nie tak otwartej deklaracji obalenia kapitana. Mimo tego, nie dało się ukryć że ma rację. Seth skinęli głową powoli - Tak. Jeśli będzie taka potrzeba, będziemy gotowi. - zawahali się przez krótką chwilę przygryzając wargę - Czy… ktoś jeszcze… jest z nami?

- Zeeva przyłączyłaby się do nas? - nie odpowiedział wprost.

- Nie wiem. Być może… Raczej tak. W każdym razie wątpię żeby stanęła w opozycji do nas - odparli.

- Dopytaj i… - pstryknął upierścienionymi palcami, jakby sobie o czymś przypomniał, - gdyby musiało dojść do siłowego przejęcia władzy, może lepszy byłby jakiś specyfik… Nie chcę rozlewu krwi.

Seth zmarszczyli brwi, od razu zastanawiając się nad kilkoma rozwiązaniami z ich dziedziny które można by wykorzystać - Tak, masz rację. Rozumiem.

Dzień 11, ranek; kajuta Zeevy; Zeeva, Vicente

- Seth z tobą rozmawiali? - spytał niezobowiązująco Sanchez bawiąc się jednym z sygnetów, tonem jakby pytał o pogodę.

Zeeva zogniskowała swoje syntetyczne oczy na mężczyźnie.

- Częściej niż pamiętam. - odpowiedziała zgodnie z prawdą po czym schowała twarz w kubku kawy.

- O naszej ostatniej rozmowie - doprecyzował informatyk, nie zbity z tropu. - O kapitanie.

Zeeva odstawiła kubek i zaciągnęła się papierosem.

- Na jednostce wojskowej, za bunt umiera się przez rozstrzelanie - powiedziała kobieta wstając z siedzenia i przechodząc do regału zawalonego mniej lub bardziej pełnymi butelkami. Zeeva wzięła jedną z nich, oznaczoną logiem najtańszej wódy jaką mogły kupić kredyty. Butelka była w połowie pusta i nie miała nawet zakrętki.

- To coś zmienia? - odruchowo oblizał spierzchnięte usta.

Kawa, która wypełniała połowę kubka Zeevy była całkiem ciepła. Jednak nie kiedy kobieta dopełniła naczynie alkoholem o temperaturze pokojowej. Teraz mieszanina była po prostu letnia.

- Mhm - Zeeva przytaknęła stawiając butelkę na stole, nie jakoś specjalnie poza zasięgiem Sancheza - tak, jest się wtedy martwym - wyjaśniła po czym upiła łyk i znów się zaciągnęła.
- Ale to tylko w wojsku tak jest - uspokoiła wracając na swoje siedzenie. We własnej kajucie kobieta nie przywiązywała już specjalnej uwagi ani do zachowywania pozorów trzeźwości ani pozorów nie posiadania żywych kończyn. Koszulka bez ramiączek odsłoniła tytanowe ramiona, które nie wygłuszone materiałem wydawały hydrauliczne dźwięki przy każdym niemal geście.
- Ta… - przeciągnęła rozsiadając się w zdezelowanym już nieco fotelu - tylko w wojsku bo piraci wyrzucają buntowników w przestrzeń żywcem.

Sanchez chwycił za butelkę i powąchał. Skrzywił się. Sięgnął po kieliszek, który leżał na półce, a właściwie niezbyt czystą szklankę. Przykrył płynem rude dno.

- To coś zmienia? - powtórzył pytanie, po czym wychylił zawartość i momentalnie zaniósł się kaszlem nie mogąc złapać oddechu.

Kobieta przewróciłą syntetycznymi oczami wypuszczając przy tym dym nosem.

- Nie bardzo, wciąż się od tego umiera. Seth oczywiście mógłby to jakoś ładnie wyjaśnić naukowo. Ale sądząc po wyrazie twarzy takich wyrzuconych w przestrzeń załogantów jakich miałam możliwość oglądać to nie jest tak przyjemne jak rozstrzelanie.

- Hhhhj… - Vicente ciągle walczył o oddech. - Khhh… maś...

Kobieta odchyliła się do tyłu.

- Pytanie co zamierzasz zrobić, kiedy zrobi się nieciekawie? kiedy komuś się to nie spodoba?

Informatyk usiadł na krześle. Otarł łzy ręką.

- Ja pierdolę - wypiszczał. - Co to kurwa jest? Środek do przetykania rur?

- Nie musisz od razu po mnie jeździć… - Zeeva powiedziała przed kolejnym łykiem unosząc teatralnie brew. Chwile później parsknęła śmiechem.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Najwidoczniej nie złapał żartu.

- Według protokołu kapitana można odwołać. W nadzwyczajnych… - Sanchez podszedł do dystrybutora, nalał sobie wody do szklanki i wypił duszkiem spłukując z gardła posmak taniej wódki. - Przez głosowanie. To czego się obawiam to reakcji Tony'ego. Bunt to duże słowo.

Zeeva odchyliła głowę do tyłu na oparciu fotela i pozwoliła by papierosowy dym wylewał się z jej twarzy niczym z jakiegoś laboratoryjnego naczynia na szkolnych pokazach chemicznych. Przez moment wyglądało na to, że kobieta przysnęła, straciła przytomność lub po prostu umarła.

- Reakcji kiedy go przegłosują czy kiedy nie? - Zeeva w końcu spytała.

- To coś zmienia? - powtórzył.

- Czas pokaże. - powiedziała kobieta moment przed zaciągnięciem się.

- Czyli? Po której stronie będziesz?

- Po tej samej co mój brat - powiedziała uśmiechając się po czym dodała - niezależnie od tego którą dla nas wybiorę, Seth dużo myśli ale myślenie nie zawsze się przydaje kiedy fruwają kule. Dlatego ja nigdy nie myślę - Zeeva wyciągnęła papierosa z ust i strzepnęła popiół na podłogę - ja działam - dokończyła gdy mechaniczne palce obracały małą dymiącą się bibułkę przy użyciu hydraulicznych przekładni.

- To mi wystarczy i… - wskazał na stół, na którym ciągle stała nadpoczęta butelka, - ja bym tego więcej nie pił.

Zeeva tylko zasalutowała mężczyźnie metalowym kubkiem i odprowadziła go wzrokiem.

----
Dziękuję Miszczu, Corpse, Amon za scenki.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline