Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2020, 11:34   #331
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 48 - Wakacje i spotkanie przy gruzowisku

Pustkowia


Mervin i Marian



Mały eksperyment biologa przyniósł ciekawe wyniki. Zauważył, że drobiny tego puchatego, gąbczastego mchu rzeczywiście przyczepiły się do jego ubrania. Były kruche jak jakiś popiół, zdawały się rozpadać przy najmniejszym dotykiem. Więc nie było dziwne, że gdy oparł się czy otarł kurtką o korę pokrytą tym mchem to coś z tego ciemnego mchu zostało mu na kurtce. I to jeszcze mogło być zrozumiałe i podobne do tego co mogli spotkać w ich dawnym świecie. Ale gdy się przyjrzał chwilę to dostrzegł, że drobny pył nieco unosi się nad szeleszczącym materiałem. Zupełnie jak opiłki żelaza nad jakimś magnesem. Jakby je mocowała jakaś niewidzialna siła. Dalsze obserwacje przerwał mu powrót Polaka który cało, w jednym kawałku i bez jakichś większych rewelacji wrócił od budynku rezygnując z wchodzenia do środka.

A Marian jakoś nie doczekał się ingerencji od osób trzecich przebywających w budynku. Chociaż ta dziewczyna na krześle nie straciła go z oczu póki on jej nie stracił z oczu. To wydawało się, że jeśli była w szoku to nadal była. A może chodziło o coś innego. W każdym razie ani tamten w głębi pomieszczenia ani ta siedząca na krześle nie zareagowali ani na jego pojawienie się ani jego zniknięcie. Więc w jednym kawałku wrócił do Mervina. Jak odszedł od tego szarego, zdezelowanego budynku minął też ten dziwny, metaliczny posmak na języku. I to dziwne swędzenie wewnątrz czaszki.

Więc wznowili swoją wycieczkę. I jakoś nikt ich nie ścigał, nie wołał za nimi ani nic takiego. W końcu dość szybko minęli ten szary placyk i uschnięte drzewa pokryte tym ciemnym, gąbczastym mchem. Widocznie jak zauważył biolog ten mech pokrywał wszystkie drzewa jakie mijali. A czy sięgał dalej po okolicy to nie wiedział bo wraz z placykiem skończyły się drzewa i weszli w jakąś ulicę.

Ulica była brytyjska. Bardzo brytyjska. Tak brytyjska, że nawet nie wiadomo ile czasu spędzonego w strefie nie było w stanie zabić tej brytyjskości. Z tych charakterystycznych murów, z pociemniałej, czerwonej cegły. Nawet jak ze śladami pożarów, splądorwane jak po zamieszkach, z wrakami mniej lub bardziej zdezelowanych wozów to wciąż była brytyjska ulica z jakiegokolwiek brytyjskiego miasta. Brytyjczyk wciąż zmagał się z ciężkim plecakiem ale z typowo brytyjską flegmatyczną dumą znosił te trudy w milczeniu.

Przechodzili wzdłuż kolejnych domów. Te nie były zbyt wysokie, jedno, dwa, czasem trzy piętra. Nie było widać żadnych wysokościowców ale też nie były to jakieś niskopienne przedmieścia. Czerwona mgła nie wróciła. Chociaż dalej jakoś w dalszej perspektywie coś jakoś zaciemniało obraz. Właśnie jakby jakaś mgła czy opary. Zaszli do czegoś co okazało się jakimś gruzowiskiem. Może zawaliła się ściana jakiegoś budynku a może ktoś próbował zbudować barykadę. W każdym razie stanęli przed dylematem czy przeciskać się dalej czy dać sobie spokój, wrócić kawałek i wybrać inną drogę. Bo nie to, że po dachach samochodów, albo pomiędzy nimi, pomiędzy kawałkami gruzu i ścian nie dałoby się przejść. Ale czy się opłacało?

Dalej nie bardzo wiedzieli ani gdzie są ani dokąd zmierzają. Standardowe metody pomiaru czasu, kierunków czy odległości zdawały się kuleć. Wydawało się, że godzinami idą w jakimś niekończącym się ponurym poranku co nie chciał ani przejść w pełny dzień ani zacząć zmierzchać obwieszczając nadchodzącą noc. Ta cisza i bezruch bezludnego miasta dodatkowo sprawiały obce wrażenie. Raz znaleźli przy drodze rozjazd jaki kierował na Buckhurst Hill. Co prawda nie wiadomo w którą stronę bo leżał na ziemi. Ale Mervin kojarzył Buckhurst Hill jako jedną z dzielnic Londynu. Północno wschodniego Londynu. Praktycznie w opozycji do Farnborough gdzie wyszli ze stacji metra. Bo to było na południowo zachodnich krańcach. By dostać się z jednego miejsca na drugie trzeba by przejechać przez całą metropolię albo zasuwać obwodnicą. Przynajmniej kiedyś. Na dawnych mapach, na dawnym świecie.

Właśnie jednak stanęli główkując czy warto się przedzierać przez ten galimatias wraków i gruzów jaki zalegał na drodze jaką do tej pory szli czy wybrać jakąś inną opcję. Gdy dostrzegli ruch. Mervin odwrócił się by spojrzeć na kierunek z jakiego przyszli i ocenić czy warto wracać do jakiegoś innego rozwidlenia czy jakoś próbować się przepchać dalej. Gdy niespodziewanie dostrzegł ruch. Odruchowo mózg w pierwszej chwili skojarzył kształt z psem. Tak można było pomyśleć. Pies. Taki średni. Może ciut więcej niż średni. Stał z pół setki kroków dalej. Może trochę więcej niż pół setki kroków. Ale dalej dało się rozpoznać jakby psa. Taki co stoi, węszy i nasłuchuje. Tam gdzie niedawno przechodzili licząc jeszcze, że te wrakowisko tylko z daleka wygląda tak zniechęcająco.

Marian też dostrzegł tego psa. Jak stoi i ostrożnie węszy. Dostrzegł też kolejnego. Ten truchtał wilczym truchtem chodnikiem. Więc był trudniejszy do zauważenia. Truchtał w ich stronę. Jeszcze był z dobre pół setki kroków od nich ale coś nie zwalniał tego truchtu. I gdy już miał dać znać kumplowi dostrzegł kolejny cień. Ten też truchtał ale wykopem. Widocznie koniec świata zastał tutaj drogę podczas remontu. Pewnie kładli rury czy coś takiego. I nie zdążyli zasypać. Został wykopany rów. Właśnie tym rowem biegło trzecie stworzenie. Dostrzegł je prawie fartem tylko dlatego, że stał na tyle blisko tego rowu by je widzieć. Gdyby stał chociaż ze dwa kroki dalej tak jak Mervin nie miałby szans do dojrzeć. Ten trzeci też truchtał w ich stronę.

Jeśli to były psy czy coś podobnego to na pewno były szybsze od najszybszego człowieka. Stwory nadchodziły z tej samej strony co oni właśnie przyszli. Za plecami dwójki hibernatusów było to gruzowisko przemieszane z wrakowiskiem. Po bokach budynki, z jednej jakiś zdewastowany sklep co wyglądał jak po zamieszkach z drugiej jakiś dom mieszkalny na dwa czy trzy piętra. Te stwory były jeszcze kawałek od nich ale tym swoim wilczym truchtem to niedługo osiągnął to miejsce gdzie obaj teraz stali.


---


Mecha 48

Mervin - PER: Kostnica 7 > 6-7=-1 > remis
Marian - PER: Kostnica 3 > 9-3=6 > d.suk

---




Instytut



David, Sigrun i Koichi



Czy tak wygląda raj? Pewnie zależy jakie by przyjąć standardy. W ich czasach to ten lokal pewnie by uchodził za zdezelowaną ruderę zasługującą na minus 3 gwiazdki. Wszędzie kurz i brud, że palcem można było pisać. Działało może co drugie czy trzecie światło, woda leciała dość ruda, przynajmniej z początku a i potem można było mieć zastrzeżenia. Do tego bojler działał jakby nie miał serca do współpracy więc leciała z początku zimna a w najlepszym razie nagrzewała się do takiej letniej co z przymrużeniem oka można było uznać za ciepłą. No tak, lokal nie powalał. Może jacyś fani zwiedzania zdezelowanych schronów by mieli radochę. Ale tak było kiedyś.

A teraz po tych przeżyciach w wyprawie przez strefę i to według opinii stalkerów, głęboką strefę, już samo to, że nic tu nie próbowało ich zeżreć czy rozerwać zasługiwało na uwagę i ogromnego plusa. Do tego nawet jak co drugie albo i co piąte światło działało. To były to pierwsze światła jakie tu działały od czasu opuszczenia schronu w jakim wybudzili ich stalkerzy. Łóżka i prycze skrzypiały ale dało się w nich położyć i wyspać. Nawet jeśli pościel, materace i śpiwory nie pachniały świeżością to właśnie dało się wyspać. No i jeszcze była szama, picie, promile, fajki, komputery… Co prawda wszystko zakurzone i jakby miało się rozpaść lada chwila. Ale jednak było. Jak Sigrun jeszcze udało się zamknąć drzwi wewnętrzne śluzy to już można było się poczuć dość bezpiecznie. Tych zewnętrznych nie udało jej się naprawić. Jakaś grubsza sprawa już nie bardzo miała ani sił, ani ochoty a i promile zrobiły swoje. Zresztą z jej kolegami podobnie.

Dlatego jak wstali to jakoś tak lżej. Zupełnie jakby człowiek się wyspał w jakimś łóżku. Może poza Szwedką. Jej akurat wstawało się dość opornie. Ale po tych wszystkich szlugach i alku jaki wchłonęła w siebie w szybkim tempie no nie wypadało się nawet dziwić. Możliwość wzięcia prysznicu czy zjedzenia jakiejś MRE na ciepło co była trochę rozgotowana ale jak najbardziej przypominała znajome danie też pomogło. Nawet Sigrun. Więc mimo wszystko rozrachunek wydawał się na plus. Byli cali, nic im nie wyrosło, nic im nie odgryziono, dalej mieli swoje rzeczy no i zasoby całego schronu. Dalej byli sami. Nikt i nic im się nie władował podczas snu. Żadne przygody ani hałasy nie docierały ani z powierzchni ani zza śluzy. Pytanie co dalej? Wydawało się, że są względnie bezpieczni jak na standardy strefy. Głębokiej strefy. I to bez żadnych stalkerskich sztuczek. Ale nadal byli w bąblu normalności jaka zaskakiwała nawet stalkerów. Ale ten bąbel nadal tkwił w głębokiej strefie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline