Ogarniecie nowej rzeczywistości zajęło Pastorowi zbyt długo czasu.
Rzeczy dokoła się po prostu... działy. Nie miały logiki i sensu, jeśli patrzeć na to ze zwykłej ziemskiej perspektywy. Jednak wydarzenia wokół nie zaprzątały myśli w głowie Johna, który zastanawiał się, czy jego prośba o znak od samych niebios sprowadziła ten horror na niego i na biednych współtowarzyszy. Czy to była kara za pychę? Za samą myśl, że może mieć prośby do Stwórcy i bezpośrednio się do niego zwracać? To była jedna z myśli Pastora, bardzo krytyczna i samokarcąca.
Pojawiała się też druga myśl - może Wszechmogący wysłał Johnego do samego piekła, a Jego wolą było, żeby Pastor rozprawił się z demonami osobiście?
Mówią, że wiara to najmniej elitarny klub na świecie. Zgadnijcie która z tych dwóch powstałych myśli wygrała w głowie tego fanatyka, pozbawionego krytycznego dystansu do wyznawanej idei, bezgranicznie oddanemu wierze?
Przekonanie o byciu narzędziem w rękach Twórcy oraz krzyki Stelli Hartson były dla Pastora niczym para skrzydeł, które pomogły mu otrząsnąć się i podniosły go na równe nogi. Otworzył swój bagaż, który wcześniej tak kurczowo trzymał przy sobie i wyciągnął z niego dwa rewolwery ozdobione złotym ornamentem w motywach religijnych. Wycelował je w głowę postaci, która jeszcze niedawno była grubasem, a teraz zdawało się, że ukradła tożsamość Stelli Hartson.
- Liczę do trzech nikczemna kreaturo! Gadaj co tu się dzieje albo rozwalę ci ten tłusty łeb, a sam Stwórca jest mi świadkiem, że nie po raz pierwszy to zrobię. - Raz! |