Strzelał jak zwykle celnie i bezbłędnie. Cele padały jak kaczki tym bardziej, że do kanonady dołączył jeden z pasażerów. Obaj strzelcy jednak szybko się zorientowali, że nadlatujących wciąż stworów jest za dużo na ich możliwości. William co prawda miał tam jakiś zapas amunicji w torbie podróżnej jednak na pewnie nie aż tyle.
Zrezygnowany przeładował rewolwery i schował do kabur. Musiał coś zostawić na czarną godzinę.
Tym czasem krajobraz się zmienił. Pędzili wąwozem tak wąskim, że cud iż nie rozbili się o skalne ściany. Natomiast wyczuwalny spadek temperatury oraz śnieżne czapy ma szczytach pobliskich gór było na pewno nienormalnym zjawiskiem o tej porze roku w tym rejonie. Z drugiej strony pomyślał sobie co właściwie dzisiejszego dnia było normalne?