23 Brauzeit 2518 KI, grobowiec magistra Arforla
Stado rozkrzyczanych czarnych ptaków wlało się do wnętrza wieży wśród ogłuszającego łopotu skrzydeł, niczym hałaśliwa czarna rzeka o wartkim nurcie. Stojący wronom na drodze Karl Peter Niers zniknął w ułamku chwili w tej kraczącej czerni, pochłonięty przez nią na podobieństwo kamienia ciśniętego w wodną toń.
Trzymająca się kurczowo krawędzi sarkofagu Olivia Hochberg, chwiejąca się na nogach wskutek nadnaturalnego osłabienia i walcząca z potwornymi zawrotami głowy, ujrzała coś, co w pierwszym uderzeniu serca uznała za prawdziwe omamy. Stado poderwało się w górę uchodząc przed gromadą potrząsających orężem ludzi przy wylocie schodów, odsłoniło klęczącego na kamiennej posadzce pana Niersa. Altdorfski miecznik zastygł w bezruchu z głową pochyloną ku stopom, z tarczą wzniesioną w górę w nadziei na osłonięcie twarzy przed ostrymi dziobami i szponami. Krewniaczka sędziego nie mogła mieć pewności przy tak silnych mroczkach w oczach, ale mogłaby przysiąc na Shallyę, że odzienia Karla Petera nie broczyła nawet najmniejsza kropla krwi.
Ptasie stado rozdzieliło się na dwa mniejsze okrążając kolistą komnatę grobowca, a potem sfrunęło z niekończącym się krakaniem w jeden z opustoszałych zakątków pomieszczenia.
I wtedy wydawane przez ptaki odgłosy umilkły niczym ucięte nożem. Olivia otworzyła szerzej oczy, ścisnęła jedną dłonią skroń nie potrafiąc uwierzyć własnym zmysłom. Tam, gdzie wrony zbiły się w jedną ciasną kupę skacząc sobie wzajemnie po grzbietach i potrząsając gniewnie skrzydłami, teraz nie było już śladu po czarnopiórych zwierzętach.
W ich miejscu stała wysoka, bardzo szczupła postać w powłóczystych ciemnych szatach z naciągniętym na wysokie czoło kapturem. Obszyte srebrnymi nićmi rękawy skrywały dłonie o długich palcach, a lśniące w brodatej twarzy żywe jasne oczy dowodziły inteligencji i silnej woli.
- Ty żyjesz? - widmo Radamusa Arforla straciło w ułamku chwili jakiekolwiek zainteresowanie obecnymi w grobowcu śmiertelnikami, całą swą uwagę koncentrując na postaci nowoprzybyłego intruza - Jakim prawem wciąż żyjesz?!
- Niezbadane są wyroki bogów - odpowiedział niskim głosem przybysz - Ty sam złamałeś prawa życia i śmierci, że o moich ochronnych runach nie wspomnę. Walka raz zakończona znów zostanie stoczona, nekromanto.
- To on - u boku Olivii wyrósł oszołomiony Leto. Posłaniec Morra wpatrywał się w postać w ciemnych szatach z wyrazem wstrząśniętego zrozumienia na twarzy - To jego widziałem w pierwszej sennej wizji... Bóg Umałych pragnie, abym zakończył egzystencję tę nienaturalnej istoty. Tu od początku nie chodziło o Ametystową Czarodziejkę ani jej kumotra czarnoksiężnika. To jest… to jest prawdziwy Pan Wron.
Śniący przemawiał głosem zdradzającym ogromne poruszenie, ale wyrysowana w ściągniętej grymasem wstrząsu determinacja nie pozostawiała dziewczynie złudzeń co do zamiarów jasnowłosego przywódcy tropicieli nieumarłych.
Odsuwając Olivię delikatnym gestem w bok, Leto jął okrążać otwarty sarkofag zamierzając podejść z boku człowieka - a przynajmniej człekokształtną istotę - w którą przemieniło się stado czarnych wron.