Rozważenie kwestii drapieżnych ptaków trwało w umyśle kaprala Evansona około 2 sekundy. Tyle bowiem zajęło mu przypomnienie sobie jednej z misji na Daraji gdzie rzeczywiście mieli nielada utrapienie z włóknodziobami i trzeba było zużyć masę amunicji nim lokalny planetolog pokazał im jak sobie radzić z agresywną fauną. Daraji było jednak zupełnie inne niż Summit. Nie był to lesisty świat o umiarkowanym klimacie, przyjemnych warunkach pogodowych i grawitacji nieco poniżej ziemskiej. Nie. Daraji było bagnistą planetą gdzie temperatury tylko w nocy bywały znośne, wilgotność powietrza oscylowała wokół 100 %, a grawitacja ciążyła ziemskim 1,15. Daraji było chujowym zadupiem świata. Tutaj więc na tym dachu, za tym elektrycznym płotem były wczasy. Toteż kapral Evanson upewniwszy się, że widoczność jest dobra, a elektryczny płot brzęczy jak należy, rozłożył się na przyniesionym tu przez kolonistów foteliku z wygodnym oparciem i z błogim uśmiechem rozluźnił się. - Jesteś marudny jak baba Kovalski - odparł Evanson ustawiając sobie obrotowy fotelik w kierunku kolonii i wykonując kontrolny obrót - Jak cię tak swędzi to w porządku. Mam dach na oku. Tylko Tracker zostaw.
- Taaa jasne, i do niej podlezę i "hej mała cho na bzykanko" i ona poleci nie? - Zarechotał Kovalski i spojrzał na zegarek - Zostało 25 minut do transportu… wątpię bym ją zbajerował w 5…
Kapral Evanson zastanawiał się przez chwilę, czy podobnie nie wyglądają rozmowy ojca z synem. - A ty chcesz ją puknąć, czy się oświadczyć? Pani doktor nie wygląda jakby miała spłonić jagody. Wręcz przeciwnie. Na oko w tym granacie tkwiło już wieeleee zawleczek. Najwyżej cię zjebie chłopie. Nie ona pierwsza. Mam ci ja pójść i zapytać?
- Ta, jasne i… - Zaczął Kovalski, gdy nagle MT ożył głośnym "piiing". Obaj Marines sprężyli się momentalnie, po czym skończyło się obijanie. Za broń, do osłony, a lufy w kierunku drzew.
- Jeden sygnał, średni. Ledwie na skraju zasięgu, 60m. Godzina pierwsza - Meldował John, wysilając wzrok, by coś ujrzeć głęboko między drzewami. Cokolwiek to było, było przynajmniej z 10 metrów w lesie… - Jest w ruchu? - zapytał Evanson przyglądając się linii drzew z pomocą prostego układu celowniczego smartguna, który był wyczulony na ruch.
- Stoi. Normalnie kurwa się zatrzymał - Syknął kumpel Arca. - Panie poruczniku… Mamy kontakt. Godzina pierwsza. 10 metrów w głębi lasu. Pojedynczy sygnał. Zatrzymał się. - Evanson zakomunikował przez interkom - To może być zwierzę… Mamy sprawdzić? - Jaja sobie robisz? Siedzieć na tyłku, broń w pogotowiu i monitorować sytuację. Jeśli to zwierzę to sobie pójdzie… jeśli alien, to cóż… pewnie nie jest sam. I zaraz możemy mieć tu na głowie całą hordę. Przygotować się do odparcia ataku i zachować czujność.- odpowiedział stanowczo Hawkes.
- Może to faktycznie jakiś cholerny zwierzak? - Powiedział Kovalski, obserwując nadal uważnie las.
Kapral Evanson westchnął wysłuchawszy dowódcy. Za stary się chyba robił na Korpus i nowych pistoletów. -' Może. Chuj wie co się tu po lasach kręci. Ale mamy tych cywilów utrzymać przy życiu przez kilka pieprzonych kwadransów i wolałbym tego nie zjebać.
Po czym znów przeszedł na ogólny kanał. - To pewnie zwierzę. Ale to może być też android panie poruczniku. Taki jak w reaktorze. Mógłby ostrzelać Cheyenna i narazić ewakuację… Proszę o pozwolenie na sprawdzenie. - I co pan niby planuje? Wyjść i go poszukać? Może od razu namaluje pan sobie tarczę na plecach? Jeśli to android uzbrojony w broń palną, to tym bardziej nie ma sensu pchać mu się na celownik.- odpowiedź porucznika była chłodna i ironiczna. - Przyczaić się i obserwować sygnał. Jeśli się przybliży i wejdzie wam pod celownik… ostrzelać. Ale jeśli nie… to zostawić w spokoju. Nie przybyliśmy tu na polowanie.
- Słyszałeś Arc? Masz się przyczajać i obserwować - Beknął Kovalski. - Taaa jest, panie poruczniku - odparł Evanson i wyłączywszy radio mruknął pod nosem do Kovalskiego - Słyszałem John… harcerzyk kurwa jeden…
Przez chwilę mierzył jeszcze do linii drzew gdzie był ostatni odczyt ruchu wyraźnie się nad czymś zastanawiając. To cholera prawie napewno był zwierzak. I Evanson gotów był w to uwierzyć. Ale fakt, że ci ludzie przeżyli tutaj sami 7 dni, a mogli zginąć w przeciągu kolejnych 30 minut przez głupie niedopatrzenie zwyczajnie nie dawał mu spokoju. Cóż. Jebać karierę. - Osłaniaj mnie i melduj o ruchach sygnału - powiedział do Kovalskiego. - Ocipiałeś? Chyba nie…
- Porucznik kazał się przyczaić i obserwować. Ty obserwuj. Ja idę się przyczaić. Na tym dachu nie ma za czym się przyczaić.
Kovalski wcale nie musiał być długoletnim kumplem Evansona by wiedzieć, że ten zamierza podejść do ogrodzenia. A jeśli to nic nie da to zapewne i za płot.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |