Erica pożegnała porucznika niedbałym pseudo-salutem, po czym z wciąż przyklejonym uśmieszkiem na ustach, spojrzała na Veronicę.
-
O co chodzi, pani dyrektor? - Powiedziała.
-
Po pierwsze, o pani zachowanie. Wytrzymała to dostatecznie długo. Ale są granice, których przekraczać się nie powinno. Niestety pani je przekroczyła. Po drugie i to jest w tej chwili ważnejsze. Co tu się działo po tym jak wylecieliście z głównego kompleksu - da Silva zaczęła wyliczać. -
Nie poruszała pani tej kwestii wcale. Choćby to dla odstraszenia czego ogrodzenie jest tak obciążone. Przed czym majamają was chronić te ładunki wybuchowe i miotacze ognia? Bo chyba nie przed tutejsza florą i fauną?
Erica pokręciła głową, nie przestając się uśmiechać. Pociągnęła papierosa, na chwilę wpatrując się w podłogę, po czym znowu na da Silvę.
-
Moje zachowanie? Jasne pani dyrektor, oczywiście… - Pokiwała głową -
A co tu się mogło dziać? Siedzieliśmy srając ze strachu, czy Xenomorfy nas tu wytropią i pozabijają. I tak godzina za godziną, dzień za dniem, i cały tydzień… a płot, broń i bombka? No ja panią proszę… a co tu jest w tej chwili głównym problemem planety Summit? No chyba nie korniki?
-
A ile ataków i w jakiej sile zdarzyło się przez ten okres? - Veronica nie mogła uważać, że garstce cywili udało się coś czemu podołać nie zdołali zaprawieni w boju marines.
-
Całe, wielkie, dupne… zerrrrro - Erica palcami wolnej dłoni pokazała nawet owe "zero" -
Inaczej wątpię, byśmy tu teraz rozmawiały…
-
To proszę się cieszyć z tego całego, wielkiego i dupnego zerrra - da Silva powtórzyła ruch Erici. -
Inni spotkali o jednego ksenomorfa za dużo. Lub nie przeżyli pomocy tak chętnie niesionej przez marines.
- Coś wyczuwam, że się nie lubicie? - Chezas się głupio uśmiechnęła, zeskakując z szafki, i rozglądając za popielniczką, by zgasić peta.
-
Była pani w głównym kompleksie gdy nastąpi pierwszy atak?- Zapytała Veronica.
-
Akurat tego feralnego dnia tam byłam. Wszyscy tam byliśmy, z tych tu ocalałych, gdy nastąpił pierwszy, główny, i chyba jedyny taki ich atak. Gdy bez krycia się po kątach, te pieprzone potwory rzuciły się na wszystkich… - Erica zgasiła peta w popielniczce.
-
Czy to wtedy zostały zniszczone drzwi do biura szeryfa? - da Silva patrzyla na twarz swojego rozmówcy. -
Co z samym szeryfem się stało ?
- Nie mam pojęcia i… nie mam pojęcia - Wytatuowana kobieta wzruszyła ramionami, tym razem z przepraszającym uśmieszkiem.
-
Hmmm…- Veronica wymyśliła się na chwilę. -
Czy coś jeszcze pamięta pani z tego ataku?
- Chaos, krew i flaki... - Erica wbiła wzrok w ścianę, zaciskając jedną pięść.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała pani dyrektor po pyskatej, nie szanującej niego i musiejącej wszem i wobec swoje nastawienie doktor. Dziwnym trafem właśnie teraz, po całym przedstawiu przed porucznikiem Hawkesem, Erica postanowiła odgrywać traumą. Jej zachowanie zostało odnotowane, ale nie zrobiło wrażenia na da Silvie.
-
Do planowanej ewakuacji zostało niewielke czasu, doktor Chezas. Proszę podać Agnes listę obecnych tu kolonistów. Nie chcemy nikogo zostawić. *
***
-
Co się stało? - Zapytała spokojnie pani dyrektor wskazując na siniaka na ramieniu.
-
Uderzyłam się przy kraksie - Zapiszczała swoim słodkim głosikiem blondyneczka.
-
Czy obejrzał to lekarz? - Z ust pani dyrektor padło kolejne pytanie.
-
Najpierw Chezas, potem ten tutaj wojskowy… nic mi nie jest - Tracy wzruszyła ramionkami.
-
To dlaczego nadajnik jest uszkodzony? - Veronica była bardzo ciekawa odpowiedzi.
-
No bo… się zepsuł?? - Zamrugała oczkami dziewczyna.
-
Tak sam z siebie? - Odgrywanie słodkiej idiotki nie działało na Veronicę.
-
No jak sam z siebie?? No przy kraksie, nie? Przecież właśnie powiedziałam? - Uśmiechnęła się nerwowo Tracy.
-
Te nadajniki nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu. Więc albo to "nic mi nie jest " jest jednak czymś. Albo coś kręcisz - da Silva patrzyła rozmówczyni prosto w oczy.
-
Ale… co ja mam kręcić? Nie rozumiem... - Posmutniała dziewczyna.
-
W sprawie uszkodzenia. Lekkie uderzenie nie mogło poczynić takich spustoszeń, a jednak nadajnik jest uszkodzony.
-
Ja się na tym nie znam? - Tracy wzruszyła znowu ramionkami.
-
W to, to może jeszcze jestem w stanie uwierzyć. Faktem pozostaje, że dziwnym trafem właśnie twój nadajnik został uszkodzony- powiedziała pani dyrektor -
Trzeba to będzie zgłosić. Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko potraktują oficerowie, którzy nie są specjalnie życzliwi kolonistom?
-
Mam uszkodzony nadajnik po kraksie… nadal nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego? Pilot ma uszkodzoną nogę, inna kobieta kark, a ja uderzyłam ręką i się coś z tym nadajnikiem zepsuło. No i? - Dziewczyna wskazała palcem na miejsce, gdzie owy nadajnik był w ręce.
-
Słuchaj no! - Veronica chwyciła dziewczynę za rękę. -
Nie mam czasu na tę zabawę - cały czas podtrzymywała kontakt wzrokowy, żeby nie dać szansy na wyłganie się.
-
Ale ja dalej nie wiem o co chodzi! - Pisnęła wystraszona Tracy.
-
Poruczniku Hawkes, na terenie laboratorium znajduje się osoba, której tożsamość nie jesteśmy w stanie potwierdzić. Proszę się nią zająć - da Silva miała dość użerania się z młodą kobietą. Niech zrobi to korpus. Wszak od tego między innymi są. Tracy zaś przypatrywała się da Silvie z wielkimi, zdziwionymi oczkami.
- Jak to nie jesteście w stanie potwierdzić?- rzekł ze zdziwieniem Hawkes.-
Skąd tu się w ogóle wzięły takie osoby.? Zaraz tam będę.
Hawkes pojawił się po minucie, spojrzał na da Silvę i jej bodyguarda, spojrzał na blondynkę.
- Kim pani jest? - zapytał krótko zwracając się do podejrzanej osóbki. A następnie uściślił.-
Imię nazwisko, zawód, funkcja pełniona w kolonii.
- Tr… Tracy Blackford, personel pomocniczy… kelnerka w barze... - Wyszeptała wystraszona dziewczyna -
O co wam chodzi? - Pisnęła blondyneczka już ze łzami w oczach.
- Tożsamość ustalona. Coś jeszcze?- stwierdził krótko Hawkes spoglądając na da Silvę.
-
Agnes proszę zaprotkokolować, że porucznik Hawkes nie bierze na poważnie zastrzeżeń, które zostają mu przedstawione. W takim razie, ja więcej nie mogę już zrobić - pani dyrektor zwróciła się do swojej asystentki dając jej przy okazji znać, że mają w takim razie coś ważniejszego do zrobienia. I po chwili obie opuściły dwójkę ludzi. *
***
-
Czy wie pan co stało się z szefem? - Veronica zapytała ocalałego strażnika.
-
Nie mam pojęcia, nie byliśmy obok siebie, gdy się wszystko spie… znaczy się, gdy nastąpił ten cały bajzel. A dlaczego pani pyta? - Odpowiedział Correa.
-
Ponieważ drzwi do jego biura jak i do składu z bronią były uszkodzone przez jakiś wybuch. Chcę wiedzieć co się stało. Może mi pan udzielić takiej odpowiedzi? - Padło kolejne pytanie.
-
Bronili się tam? Walczyli z tymi potworami? Niestety nie wiem dokładniej, bo mnie tam nie było. Słyszałem plotkę, że Marshall chciał jakieś ładunki z kopalni sobie załatwić? Może to od nich ten wybuch? - Powiedział młody mężczyzna.
-
A gdzie pan był? - Pani dyrektor była coraz mniej zadowolona z otrzymywanych odpowiedzi, choć wcale nie było po niej tego widać. -
Czy tutaj też musieliście się bronić?
- Byłem akurat na patrolu, w okolicy Strefy Mieszkalnej F, a gdy włączono alarm ewakuacyjny, to pomagałem komu się dało dostać do głównego wyjścia. Nie, tutaj potworów nie było. Dlaczego jestem przesłuchiwany? - Correa uśmiechnął się pod nosem.
-
Nie przesłuchiwany, tylko dzieli się pan ze mną informacjami. Ponieważ ja potrzebuję tylko niektórych z nich, naprowadzam pana na nie właśnie - wyjaśniała spokojnie i rzeczowo pani dyrektor.
-
Dobrze… postaram się pomóc, jak tylko potrafię - Odpowiedział David, tym razem uśmiechając się już szczerze.
-
Co stało się później?
- Zapanował wielki bałagan, ludzie biegali w panice, potwory wyskakiwały z każdego kąta, i zabijały lub porywały kolonistów, we wszelkich komunikatorach również zapanował chaos. Kto mógł biegł na lądowisko, ale tam również nie było już bezpiecznie… no i pojawiła się Chezas, jakoś zebraliśmy kilka osób przy sobie, i próbowaliśmy uciec transporterem. Wahadłowce omijaliśmy, tam już potwory urzędowały, albo ludzie wprost się tratowali o miejsce wewnątrz... - Wyjaśnił Correa, i westchnął jakby ze smutkiem.
-
Zachował się pan prawidłowo- powiedziała Veronica. -
Nawet wyszkoleni marines mają problemy z ksenomorfami, a co dopiero my - pokiwała przy tym głową. -
Dziękuję. To mi wystarczy. A teraz proszę wracać do pozostałych. Niektórzy będą potrzebować pomocy. Rozumiem, że mogę na pana liczyć - ostatnie zdanie było stwierdzeniem. *