Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2020, 20:18   #120
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Erica pożegnała porucznika niedbałym pseudo-salutem, po czym z wciąż przyklejonym uśmieszkiem na ustach, spojrzała na Veronicę.
- O co chodzi, pani dyrektor? - Powiedziała.
- Po pierwsze, o pani zachowanie. Wytrzymała to dostatecznie długo. Ale są granice, których przekraczać się nie powinno. Niestety pani je przekroczyła. Po drugie i to jest w tej chwili ważnejsze. Co tu się działo po tym jak wylecieliście z głównego kompleksu - da Silva zaczęła wyliczać. - Nie poruszała pani tej kwestii wcale. Choćby to dla odstraszenia czego ogrodzenie jest tak obciążone. Przed czym majamają was chronić te ładunki wybuchowe i miotacze ognia? Bo chyba nie przed tutejsza florą i fauną?
Erica pokręciła głową, nie przestając się uśmiechać. Pociągnęła papierosa, na chwilę wpatrując się w podłogę, po czym znowu na da Silvę.
- Moje zachowanie? Jasne pani dyrektor, oczywiście… - Pokiwała głową - A co tu się mogło dziać? Siedzieliśmy srając ze strachu, czy Xenomorfy nas tu wytropią i pozabijają. I tak godzina za godziną, dzień za dniem, i cały tydzień… a płot, broń i bombka? No ja panią proszę… a co tu jest w tej chwili głównym problemem planety Summit? No chyba nie korniki?
- A ile ataków i w jakiej sile zdarzyło się przez ten okres? - Veronica nie mogła uważać, że garstce cywili udało się coś czemu podołać nie zdołali zaprawieni w boju marines.
- Całe, wielkie, dupne… zerrrrro - Erica palcami wolnej dłoni pokazała nawet owe "zero" - Inaczej wątpię, byśmy tu teraz rozmawiały…
- To proszę się cieszyć z tego całego, wielkiego i dupnego zerrra - da Silva powtórzyła ruch Erici. - Inni spotkali o jednego ksenomorfa za dużo. Lub nie przeżyli pomocy tak chętnie niesionej przez marines.
- Coś wyczuwam, że się nie lubicie?
- Chezas się głupio uśmiechnęła, zeskakując z szafki, i rozglądając za popielniczką, by zgasić peta.
- Była pani w głównym kompleksie gdy nastąpi pierwszy atak?- Zapytała Veronica.
- Akurat tego feralnego dnia tam byłam. Wszyscy tam byliśmy, z tych tu ocalałych, gdy nastąpił pierwszy, główny, i chyba jedyny taki ich atak. Gdy bez krycia się po kątach, te pieprzone potwory rzuciły się na wszystkich… - Erica zgasiła peta w popielniczce.
- Czy to wtedy zostały zniszczone drzwi do biura szeryfa? - da Silva patrzyla na twarz swojego rozmówcy. - Co z samym szeryfem się stało ?
- Nie mam pojęcia i… nie mam pojęcia
- Wytatuowana kobieta wzruszyła ramionami, tym razem z przepraszającym uśmieszkiem.
- Hmmm…- Veronica wymyśliła się na chwilę. - Czy coś jeszcze pamięta pani z tego ataku?
- Chaos, krew i flaki...
- Erica wbiła wzrok w ścianę, zaciskając jedną pięść.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała pani dyrektor po pyskatej, nie szanującej niego i musiejącej wszem i wobec swoje nastawienie doktor. Dziwnym trafem właśnie teraz, po całym przedstawiu przed porucznikiem Hawkesem, Erica postanowiła odgrywać traumą. Jej zachowanie zostało odnotowane, ale nie zrobiło wrażenia na da Silvie.
- Do planowanej ewakuacji zostało niewielke czasu, doktor Chezas. Proszę podać Agnes listę obecnych tu kolonistów. Nie chcemy nikogo zostawić. *


***


- Co się stało? - Zapytała spokojnie pani dyrektor wskazując na siniaka na ramieniu.
- Uderzyłam się przy kraksie - Zapiszczała swoim słodkim głosikiem blondyneczka.
- Czy obejrzał to lekarz? - Z ust pani dyrektor padło kolejne pytanie.
- Najpierw Chezas, potem ten tutaj wojskowy… nic mi nie jest - Tracy wzruszyła ramionkami.
- To dlaczego nadajnik jest uszkodzony? - Veronica była bardzo ciekawa odpowiedzi.
- No bo… się zepsuł?? - Zamrugała oczkami dziewczyna.
- Tak sam z siebie? - Odgrywanie słodkiej idiotki nie działało na Veronicę.
- No jak sam z siebie?? No przy kraksie, nie? Przecież właśnie powiedziałam? - Uśmiechnęła się nerwowo Tracy.
- Te nadajniki nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu. Więc albo to "nic mi nie jest " jest jednak czymś. Albo coś kręcisz - da Silva patrzyła rozmówczyni prosto w oczy.
- Ale… co ja mam kręcić? Nie rozumiem... - Posmutniała dziewczyna.
- W sprawie uszkodzenia. Lekkie uderzenie nie mogło poczynić takich spustoszeń, a jednak nadajnik jest uszkodzony.
- Ja się na tym nie znam? - Tracy wzruszyła znowu ramionkami.
- W to, to może jeszcze jestem w stanie uwierzyć. Faktem pozostaje, że dziwnym trafem właśnie twój nadajnik został uszkodzony- powiedziała pani dyrektor - Trzeba to będzie zgłosić. Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko potraktują oficerowie, którzy nie są specjalnie życzliwi kolonistom?
- Mam uszkodzony nadajnik po kraksie… nadal nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego? Pilot ma uszkodzoną nogę, inna kobieta kark, a ja uderzyłam ręką i się coś z tym nadajnikiem zepsuło. No i? - Dziewczyna wskazała palcem na miejsce, gdzie owy nadajnik był w ręce.
- Słuchaj no! - Veronica chwyciła dziewczynę za rękę. - Nie mam czasu na tę zabawę - cały czas podtrzymywała kontakt wzrokowy, żeby nie dać szansy na wyłganie się.
- Ale ja dalej nie wiem o co chodzi! - Pisnęła wystraszona Tracy.
- Poruczniku Hawkes, na terenie laboratorium znajduje się osoba, której tożsamość nie jesteśmy w stanie potwierdzić. Proszę się nią zająć - da Silva miała dość użerania się z młodą kobietą. Niech zrobi to korpus. Wszak od tego między innymi są. Tracy zaś przypatrywała się da Silvie z wielkimi, zdziwionymi oczkami.
- Jak to nie jesteście w stanie potwierdzić?- rzekł ze zdziwieniem Hawkes.-Skąd tu się w ogóle wzięły takie osoby.? Zaraz tam będę.
Hawkes pojawił się po minucie, spojrzał na da Silvę i jej bodyguarda, spojrzał na blondynkę.
- Kim pani jest? - zapytał krótko zwracając się do podejrzanej osóbki. A następnie uściślił.- Imię nazwisko, zawód, funkcja pełniona w kolonii.
- Tr… Tracy Blackford, personel pomocniczy… kelnerka w barze...
- Wyszeptała wystraszona dziewczyna - O co wam chodzi? - Pisnęła blondyneczka już ze łzami w oczach.
- Tożsamość ustalona. Coś jeszcze?- stwierdził krótko Hawkes spoglądając na da Silvę.
- Agnes proszę zaprotkokolować, że porucznik Hawkes nie bierze na poważnie zastrzeżeń, które zostają mu przedstawione. W takim razie, ja więcej nie mogę już zrobić - pani dyrektor zwróciła się do swojej asystentki dając jej przy okazji znać, że mają w takim razie coś ważniejszego do zrobienia. I po chwili obie opuściły dwójkę ludzi. *



***



- Czy wie pan co stało się z szefem? - Veronica zapytała ocalałego strażnika.
- Nie mam pojęcia, nie byliśmy obok siebie, gdy się wszystko spie… znaczy się, gdy nastąpił ten cały bajzel. A dlaczego pani pyta? - Odpowiedział Correa.
- Ponieważ drzwi do jego biura jak i do składu z bronią były uszkodzone przez jakiś wybuch. Chcę wiedzieć co się stało. Może mi pan udzielić takiej odpowiedzi? - Padło kolejne pytanie.
- Bronili się tam? Walczyli z tymi potworami? Niestety nie wiem dokładniej, bo mnie tam nie było. Słyszałem plotkę, że Marshall chciał jakieś ładunki z kopalni sobie załatwić? Może to od nich ten wybuch? - Powiedział młody mężczyzna.
- A gdzie pan był? - Pani dyrektor była coraz mniej zadowolona z otrzymywanych odpowiedzi, choć wcale nie było po niej tego widać. - Czy tutaj też musieliście się bronić?
- Byłem akurat na patrolu, w okolicy Strefy Mieszkalnej F, a gdy włączono alarm ewakuacyjny, to pomagałem komu się dało dostać do głównego wyjścia. Nie, tutaj potworów nie było. Dlaczego jestem przesłuchiwany?
- Correa uśmiechnął się pod nosem.
- Nie przesłuchiwany, tylko dzieli się pan ze mną informacjami. Ponieważ ja potrzebuję tylko niektórych z nich, naprowadzam pana na nie właśnie - wyjaśniała spokojnie i rzeczowo pani dyrektor.
- Dobrze… postaram się pomóc, jak tylko potrafię - Odpowiedział David, tym razem uśmiechając się już szczerze.
- Co stało się później?
- Zapanował wielki bałagan, ludzie biegali w panice, potwory wyskakiwały z każdego kąta, i zabijały lub porywały kolonistów, we wszelkich komunikatorach również zapanował chaos. Kto mógł biegł na lądowisko, ale tam również nie było już bezpiecznie… no i pojawiła się Chezas, jakoś zebraliśmy kilka osób przy sobie, i próbowaliśmy uciec transporterem. Wahadłowce omijaliśmy, tam już potwory urzędowały, albo ludzie wprost się tratowali o miejsce wewnątrz...
- Wyjaśnił Correa, i westchnął jakby ze smutkiem.
- Zachował się pan prawidłowo- powiedziała Veronica. - Nawet wyszkoleni marines mają problemy z ksenomorfami, a co dopiero my - pokiwała przy tym głową. - Dziękuję. To mi wystarczy. A teraz proszę wracać do pozostałych. Niektórzy będą potrzebować pomocy. Rozumiem, że mogę na pana liczyć - ostatnie zdanie było stwierdzeniem. *
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline