Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2020, 12:50   #65
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
W kupie weselej! Chyba, że jest to kupa syndykackiego ścierwa tłocząca się pod bramą twojego jedynego schronienia współdzielonego z ich przywódcą, swoim rodzeństwem, zdziwaczałym medykiem i chałastrą wiejskich głupków. Podsumowując sytuacja była przesrana, a oni pływali w tym szambie po same uszy próbując utrzymać się na powierzchni. Było tak źle, że spróbowali chwycić się nawet Vanhoose’a jak spłuczki od sracza. Ten jednak wpadł w kolejną katatoniczną otchłań, która uspokajała oblicza żadnego krwi tłumu, a czwórce speców od wymyślania rozwiązań znacząco utrudniała zadanie.

Na hasło technika, o znajomości tematu przenośnego terminalu syndykatu przez Williama, Bogumiła przyciągnęła wywoływanego do odpowiedzi bliżej narady. Nie miała na razie zamiaru dzielić się wszystkim z resztą osadników. Panika była im teraz najmniej potrzebna.

Po chwili Żyleta, nie widząc żadnej reakcji Vanhoose’a na zmieniającą się sytuację, klepnęła go lekko w twarz. Ocucony najwidoczniej nie śledził tego co działo się na ekranie i najpewniej nie był nawet świadomy, że przybyła odsiecz. Uderzony w policzek popatrzył na wojskową pytająco. Może i by coś powiedział, ale knebel włożony głęboko w usta mu to uniemożliwiał. Choć rozpuszczanie kanibalowego jęzora miało sens jedynie przy odpowiednim zapasie kwasu, w którym można by było go rozpuścić to kobieta niczym sędzia na ringu skierowała Boguchwała do Williama i poprosiła ruchem ręki o powtórzenie pytania. Następnie zarządzając czas rozkneblowania gangera na jedną minutę.

Na prośbę siostry spec zwrócił się do kanibala wyjaśniając sytuację:

- Pod włazem stoją twoi ludzie, dowodzi nimi karzeł z wodogłowiem. Mają ze sobą przenośny terminal. Nigdy nie widziałem podobnego sprzętu, do czego on służy?

Vanhoose uśmiechnął się na słowo „karzeł”, zapewne kojarząc towarzysza broni, ale dalsza część zdania wywołała na jego twarzy coś, co można śmiało nazwać niepokojem.

- Dajcie mi z nim pogadać – zażądał. Doktor niepewnie spojrzał na Bogumiłę czekając na jej decyzję, na co kobieta wzruszyła ramionami i wyjęła Williamowego Colta, którego wprawnie naciągnęła i odbezpieczyła. Ustawiła się nad kanibalem celując mu w głowę, ale swoją sylwetką zasłaniając całą rozgrywającą się scenę. Dwa słowa za dużo i będą sypać się trupy. Jedyna szansa na odpalenie w odpowiednim czasie robotów zdechła wraz z terminalem. Teraz, nawet z pomocą wszystkich świętych, raczej nie dadzą rady dobiec do sterowni na czas, więc warto było spróbować choćby tego.

Pierwsza próba, jak przy większości wydarzeń w życiu przeciętnego przetrwańca, skazana była na porażkę. Na słowo “Robot” Bogumiła uderzyła dwukrotnie w głowę zbira kolbą pistoletu. Nastąpił koniec zabawy. Jeśli po pierwszym uderzeniu nie stracił przytomności to po drugim nie miał szans zostać wśród kontaktującej części tego ich małego społeczeństwa. Nienaturalny sadyzm mogły tłumaczyć wezbrane w niej nerwy - to nie był ten Vanhoose, którego szukali. Cała ta zabawa z ratowaniem gangusa była psu na budę. Nie będzie za niego ammo, nie będzie niczego.
Żyleta wściekła na kapusia zamigała do Bożydara :

- “Jak chcesz to powiedz Karlowi, że jest jego. Już go nie potrzebujemy.”

Dar spojrzał na siostrę po czym przecząco pokręcił głową. Truposz zachęcony tym zaprzeczeniem zachichotał opętańczo i wziął się do skaryfikacji nieprzytomnego znacząc mu nożem na czole wielki celownik. Robota może nie była zbyt piękna, ale sam akt wandalizmu na udawanym przywódcy syndykatu przysporzył starszej sierżant wielu przyjemnych odczuć. Takich jak obojętność względem fałszywego Vanhoose i uznanie dla nieustępliwości cyrkowca, który znudzony ciężkim marszem w kierunku wyjścia z impasu zaczął nawoływać do broni. Na co Bogumiła odpowiedziała natychmiast uderzeniem pięści o metalowy napierśnik. Wybrzmiało huknięcie przynoszące na myśl tylko jedną onomatopeję - BOHURT!

Za to pozostali ludzie wewnątrz komory ratunkowej byli coraz bardziej zaniepokojeni. Wcześniej zajęci swoimi sprawami zaczęli się tłoczyć przy bojownikach z AdA i baronie Samedi, przysłuchując się ich rozmowie. Ta zaś rozgorzała w najlepsze. Starszy sierżant przekonywał wszystkich jak wiele mogą jeszcze ugrać w tej grze jeśli tylko ktoś z syndykatu zacznie z nimi współpracować. Propozycję Bożydara trafiła na podatny grunt i niezidentyfikowany ganger uniósł opuszczoną wcześniej z rezygnacji głowę. We wzroku pełnym rozpaczy obudziło się coś na kształt nadziei. Znów chciał połączyć się z pokurczem, który stał już przy przenośnym terminalu z niezdrowym zapałem stukając w klawiaturę.

Dla Żylety układanie się z bandziorami nijak miało się do zasad wyniesionych z rodzinnego domu. Tym bardziej nie chciała zgodzić się na dalsze paktowanie z nimi. Odmienne wspomnienia z dzieciństwa wyniósł widać Dar, bo uparł się, że woli żyć jak suka, niż pozwolić umrzeć całemu stadu. Dla Miłej nie mieli już wyjścia. Nikt jednak poza Boguchwałem nie słuchał przemilczanych słów rozsądku. Do niego więc zwróciła się z pytaniem o ocenę sytuacji. Odpowiedział jej na migi:

-„SOS wysłany. Pozostaje czekać”

Zwłoka jednak nie była wskazana, bo upał na zewnątrz wydawał się nie robić na guzowatym Moriartym wrażenia. Był całkowicie skupiony na swojej robocie z terminalem o mocy obliczeniowej zbliżonej zapewne do jednostki obcych. Reszta Łupieżców stała za nim z bronią wycelowaną we wrota, co chwila przecierając pot lejący się z czoła.

Widząc na ekranie całą scenę spod wrót bunkra Luis wyglądał na zdezorientowanego zupełnie jak większość Azylantów. Zwrócił się rodzeństwa Colt i Truposza:

- Powiedzcie co się dzieje!? Ludzie są przestraszeni, kto nas tu podusi, o czym wy mówicie? Co mamy zrobić z tą amunicją? Tu jesteśmy bezpieczni, komory ratunkowe zbudowano przecież na wypadek takich sytuacji!

W komorze namacalnie dało się wyczuć rosnącą panikę i strach. Ludzie zaczęli nerwowo szeptać między sobą. Mały Bernie, cudownie ocalony przed kilkoma kwadransami z rzezi znów zaczął głośno płakać. Wybawienie od resztek spokoju przyniósł malowaniec, który najpierw omiótł spojrzeniem otoczenie, a potem przemówił zakładając widać, że ma przed sobą twardych mieszkańców pustkowi, którzy zniosą tyle samo co oni sami:

Kolejny dzień w postapokaliptycznym piekle, Luis. Syndykat próbuje przełamać z zewnątrz zabezpieczenia Azylu. Przyciągnęli sprzęt tak zaawansowany, że nasz dobry człowiek od elektronów i kabli aż dostał erekcji.

Boguchwał popatrzył krzywo na Truposza, ale nic nie powiedział. Włączył krótkofalówkę i przyłożył ją do spuchniętego policzka kanibala. Nadszedł czas na drugie podejście do guzowatego:

- Moriarty, odbiór! Wstrzymaj atak! – Łupieżca wyraźnie odzyskał rezon, głos miał pewny i zdecydowany, jak na przywódcę przystało. W istocie był przywódcą, świat nie znał innego Williama Vanhoose, to on wraz ze swoją bandą popełnił wszystkie zbrodnie, to jego głowę płacono kilogramami amunicji. Człowiek, od którego przejął nazwisko przez te wszystkie lata musiał pozostawać w cieniu i sterować wszystkim zza kurtyny. Ale teraz wiedzieli o tym tylko nieszczęśnicy uwięzieni razem z nim w przeciwatomowym bunkrze.

- Wiesz, że nie mogę zrobić tego szefie – zaskrzeczał karzeł – Za późno na negocjacje. Jestem już prawie w środku.

- Oni nie mają o niczym pojęcia! Słyszysz!? Ten robot jest w częściach, nie ruszali go, nie próbowali go poskładać. Nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia.

- Powiesz wszystko, żeby ratować syna…

- No pewnie, że kurwa powiem wszystko, ale nie kłamię, do chuja! Przysięgam na grób Lany, że to prawda! Spędziłem z nimi kilkanaście godzin, badałem co wiedzą. Gówno wiedzą, są jak dzieci we mgle. Oddadzą robota, ale dałem im gwarancję, że zostawimy ich w spokoju.


W radiu zapadła cisza. Wydawało się, że trwa wieczność. W końcu jednak Moriarty odezwał się niepewnie.

- Muszę to skonsultować z panem Vanhoose…

- Jego zostaw mi! To ja przed nim odpowiadam! Ci którzy mnie złapali to twarde skurwysyny, mają maski gazowe, odetniesz tlen, ale ich nie zabijesz, będą walczyć. Założę się, że już wysłali SOS, zanim się z nimi uporacie przybędzie kawaleria z DiscCity.


Kolejna cisza.

- Przynieś złom. Masz pięć minut – zadecydował karzeł.

- Problem w tym, że nie mogę. Mamy tu mały problem ze szkodnikami. Wytłucz ich a ja przyniosę robota.

Boguchwał zauważył pierwszy jak ekran terminalu migota, a kamery znajdujące się w komorze zaczynają żyć własnym życiem. Kobieca twarz sztucznej inteligencji Azylu zbudowana z zielonych cyferek zaczęła rozsypywać się jak piasek by za chwilę znów łączyć w kreski i kontury, które utworzyły paskudną cyfrową gębę karła. System został przejęty.

- Tak, rzeczywiście macie problem – zauważył Moriarty, który najwyraźniej miał przed sobą obraz z kamer i widział co dzieje się w środku – Zaraz się tym zajmę szefie.

Przez jakiś czas nie działo się nic. Karzeł po prostu stał przy terminalu, wpisywał kolejne komendy. Po chwili obraz z kamery na terminalu w komorze się zmienił i zobaczyli korytarz, po którym biegały szczury. Pojedyncze osobniki nie miały siły ustać na swoich krótkich nóżkach, drżały w konwulsjach, by po kilkudziesięciu sekundach całkowicie znieruchomieć. Dołączały do nich kolejne, silniejsze sztuki a po paru minutach, ani jeden mutant już się nie poruszył. Tunel usiany był trupami, łysych, powykręcanych chorobą zwierzęcych zwłok, wyglądał jak upiorne miejsce kaźni. Być może szczury były w stanie przetrwać zagładę atomową, lecz pozbawione tlenu były równie bezradne jak każdy inny gatunek ssaków. Vanhoose gestem kazał Bożydarowi rozłączyć się, po czym zwrócił do Bożydara.

- Tylko tyle mogłem zrobić Colt. Nie będę wam mydlił oczu, karzeł jak tylko dostanie złom, zrobi z wami to samo co ze szczurami. Powiedziałem, że nadaliście sygnał SOS, więc będzie mu się spieszyło, nie zaryzykuje spotkania z ludźmi z DiscCity. To wasza jedyna szansa, żeby się ich pozbyć. Oddacie mu robota i wrócą do swojego kurwidołka.

Vanhoose nie powiedział tego głośno, ale było jasne, że jeśli karzeł odetnie tlen przeżyją tylko ci, którzy mają maski. Reszta zginie.Tymczasem radio zaszumiało a z głośnika rozległ się znów skrzekliwy głos Moriartiego.

- Droga wolna szefie. Czekam przy włazie. Pośpiesz się.

Kanibal spojrzał na rodzeństwo Colt i Truposza, czekając na ich decyzję.

- Daj mu ten złom. - powiedział Bożydar patrząc na Truposza. - Jeżeli mam wybierać to wolę życie tych ludzi niż wór blach i śrubek. - dodał Colt równocześnie ukradkiem pokazując coś na migi bratu. Poza trojaczkami nikt raczej nie znał tego języka.

- “Unieszkodliw maszynę zabierając jakąś małą, prostą do przeoczenia, ale bardzo ważną rzecz. Założe się, że nie będą tego składać do kupy przed azylem kiedy z DiscCity już ruszyły posiłki.”

Może nie wiemy nic o robocie, ale poznaliśmy sekret, który i tak wpędza nas do grobu.Caleb rozpiął klamry i pozwolił metalowym częściom ponownie przywitać się z podłogą. Pozostający w cieniu, szara eminencja. Skoro był anonimowy, nie musiał oddawać w spadku swoich personaliów. Choć zabieg był ciekawy. – Vanhoose Vanhoose pewnie źle przyjmie wyciek, więc gdy już otworzy się właz, nie wychodźcie na zewnątrz, nie bądźcie jak puszki na podeście – dzielił się zagrożeniami, które dostrzegł. – Mury przy wrotach dadzą nam osłonę, której oni nie mają. Powietrza już nam nie odetnie. Nie będzie mógł też grzebać przy maszynie, narażony na ostrzał. Brońmy się, aż przybędzie odsiecz. Uważajcie na granaty, trzymajcie dystans. Gdy osoba przy murze pada, kolejną ją zastępuje. Nadaję się na sierżanta? – parsknął pod nosem. – To co, nie ma co zwlekać..

- “Krzyczeć już potrafi, więc pewnie by go wzięli. Idę na pierwszą linię.” - Zamigała i zasłoniła starszego brata swoją sylwetką.

Boguchwał zaczął zbierać części wysypane przez Truposza do worka, jego młodszy brat zauważył jak doktor ukradkowo chowa coś do kieszeni i spogląda na niego porozumiewawczo. Vanhoose wciąż był związany więc odchrząknął wymownie. Żyleta rozwiązała quasi-kanibala i wskazała na worek, ewidentnie wybierała się razem z nim.

Vanhoose roztarł ścierpnięte nadgarski, bez słowa podniósł worek ze złomem.

- Wpuszczam z powrotem tlen szefie – zaskrzeczał przez radio karzeł – Za minutę widzimy się przy włazie.

Kanibal stanął przy wrotach komory i spojrzał na Bożydara.

- Wierzę, że dotrzymasz umowy. Mój syn ma na imię Lucas. Wszystko czego potrzebujesz znajduje się tutaj.

William zastukał w metalową płytkę znajdująca się na potylicy. Czy Bożydar coś z tego zrozumiał? Wiedział jak ta informacja ma mu pomóc? Pewnie nie, ale najwyraźniej Łupieżca miał jakiś plan. Czekając aż drzwi się otworzą zatrzymał wzrok na Karlu i Truposzu.

- Jeszcze jedno. W tej legendzie, która krąży po Rubieżach tylko część historii się zgadza. Nie zabiłem swojej kobiety, ani dziecka. Nie zostałem też kanibalem z wyboru. Mój patron okazał mi łaskę i zamiast skazać na śmierć, przez rok trzymał w karcerze, karmił mięsem… Potem dowiedziałem się czyim.

Łupieżca roześmiał się nerwowo, lecz w oczach kryła się rozpacz.

- Prawdą jest tylko to, że byłem młodym wilczkiem, któremu zamarzyła się władza. Ale to on, ten zapomniany przez historię, anonimowy przegraniec, któremu rzuciłem wyzwanie nazywał się William Vanhoose. Teraz nosi inne nazwisko, starego trudno mu się pozbyć a we mnie zobaczył …potencjał. Jak to mówią, uważaj czego sobie życzysz bo jeszcze się spełni. Mam to czego chciałem. Jestem pierdolonym przywódcą Syndykatu Czaszek.

Być może Vanhoose powiedziałby coś jeszcze, ale najwyraźniej Moriarty nie lubił czekać.

- Droga wolna szefie. Pośpiesz się.

Drzwi do komory otworzyły się, gdy karzełek wpisał w swój przenośny terminal kolejną komendę. Kanibal westchnął i przerzucił worek na plecy.

- Powodzenia. Więcej się nie zobaczymy.

Wyszedł, ruszając korytarzem, a Bogumiła ruszyła w krok za nim. Była niemową, ale nie była głucha, a wszystko co zostało powiedziane wskazywało no to, że ze zwłok warto będzie coś jeszcze wyciągnąć, gdyby wszystko szlag trafił. Trzeba było zaryzykować, bo nikt już nie chciał grać swojej roli, a ona dokładnie przez to, nie wiedziała jak się odnaleźć w tym całym burdelu. Co do ról to może tylko Truposz nie wyszedł z własnej, bo dotknął palcami ronda kapelusza rzucając przed siebie:

Gdy będziesz po drugiej stronie, odnajdź miejsce zwane Kazarath – krzyk niósł się śladem gangera i idącej za nim niemowy. – Ma tam leże Widzący Argos. Może pomóc odnaleźć Lanę, oczywiście nie za darmo…
W tych dwóch zdaniach bajek dla wojskowej było dość. Na szczęście szybko się zrewanżował, jedynym słusznym podsumowaniem dusznej narady:

Dosyć tej komory.

Po tych słowach ruszył za Bogumiłą, choć już nie w takim tempie, jakie pierwotnie zakładał. Udawany Vanhoose szedł powolnym krokiem przez korytarz rozdeptując martwe truchła szczurów. Pod jego ciężkimi buciorami trzaskały kości. Bogumiła i Caleb trzymali się go blisko jak cień, mijając zmasakrowane resztki istot ludzkich, które padły ofiarą hordy wiecznie nienajedzonych mutantów. W końcu dotarli do przedsionka. Widzieli, że kamery w korytarzach obracają się i śledzą każdy ich krok.
Kanibal milcząc, stanął przed ciężkimi wrotami. Po chwili te zaczęły się powoli otwierać, wpuszczając do tunelu mocne słoneczne światło. Ukazały się sylwetki żołnierzy Syndykatu z karabinami wycelowanymi wprost w mocarne drzwi. Karzeł stał przy terminalu, z nad którego wystawał tylko czubek jego ohydnej, wielkiej guzowatej łepetyny. William uniósł rękę na znak, by nikt nie strzelał, po czym przystąpił krok do przodu wychodząc na zewnątrz.

Odwrócił się do Truposza i siostry Colt, skinął im na pożegnanie.
Wrota zaczęły zamykać się z powrotem. Anioły śmierci i niespokojni zmarli odprowadzali skazańca po kres jego drogi. W powietrzu wciąż ciężko zawieszone wisiało pytanie - kto naprawdę okaże się ofiarą? Vanhoose dał się poznać jako całkiem przekonywujący aktor.

Fè Ogou Fè, Ogou Fèray o, Fè Ogou Fè, Ogou Fèray o – Caleb nucił melodyjnie fragment mantry. – Fèrè Fèray tout ko Fèray sé kouto… gdyby starożytny Ogoun miał się nam objawić, nosiłby dziś pancerz wspomagany.

Willburn wyszczerzył się do Bogumiły, szukając czegoś dłonią w okolicach pasa. Znalazł. Kciuk dźwięcznie wyrwał zawleczkę, a odbezpieczony granat ciśnięty po lekkim łuku, zniknął w świetle pomniejszającego się otworu wrót. Za terminal, w miejsce gdzie kapelusznik dostrzegł guzowaty czerep karła.

Nie lubię zdawać się na los. Złudzenie, że kontroluję sytuację, choć minimalnie, pozwala mi lepiej zasnąć – wyjaśnił, opierając się o ścianę. Teraz naprawdę już nic nie mógł zrobić, poza odpaleniem papierosa.

Całkowicie niedostrzegalny przez maskę pancerza uśmiech zagościł na twarzy Bogumiły, która chwilę po rzucie granatem przebierańca przyskoczyła do niego i zasłoniła własną piersią niczym nieosłonięta sylwetkę draba. Odprowadzając Truposza za załom wsporników metalowej konstrukcji całą ewentualną siłę wybuchu, grad odłamków lub zabłąkane kule brała na siebie i swoje plecy. Zabawa prawdopodobnie dopiero się zaczynała, a jej dokładnie taki styl odpowiadał. Dochodziła do tego, że chyba coraz bardziej odpowiadał jej ten wymalowany pokurwieniec z dziwnymi ideami.

Usłyszeli przerażony skrzekot karła, wrota zamknęły się a wtedy nastąpił tłumiony tonami grubego ciężkiego metalu huk wybuchu. Drzwi lekko zadrżały lecz eksplozja mogła co najwyżej osmalić je z zewnątrz, gorzej z tymi, którzy znaleźli się w polu rażenia pocisku. Dwie sekundy potem nastąpiła pierwsza salwa z karabinów, potem następne. Dziesiątki pocisków odbijały się rykoszetem od niezniszczalnych wrót Azylu, strzały ustały dopiero po chwili, gdy Łupieżcy zdali chyba sobie sprawę, że dalszy ostrzał to bezsensowne marnowanie amunicji.

- Karła i ten jego terminal szlag trafił – w krótkofalówkach usłyszeli głos Boguchwała, który z poziomu komory ratunkowej obserwował co dzieje się na zewnątrz –Vanhoose też oberwał! Wycofują się!

Samedi za bardzo wczuł się w postać z plakatów, które niegdyś widział w Vegas. Tajemniczy mężczyzna w kapeluszu przechylonym na oczy, oparty o zimny mur ściany. Zaciąga się papierosem, podczas gdy jego wrogowie toną zamknięci w wehikule znikającym w brudnym nurcie przemysłowych doków. Bogumiła najwyraźniej nie czuła klimatu, albo stwierdziła, że lepiej będzie jak porzuca swoje długie cienie kilka metrów obok, a przecież wiadomo, że wybuchy nie ranią głównych bohaterów odwróconych do nich plecami. Truposz chrząknął, przekrzywiając głowę, gdy odeskortowała go w bezpieczne miejsce.

Może... gdyby dodać pierzastego boa wokół ramion pancerza… – zastanawiał się głośno nad jakąś kwestią. – Wtedy udzieliła by się jej atmosfera...

Jak zwykle nie odpowiedziała, za to z torby przy pasie wyjęła pudełko zapałek i podrzuciła Truposzowi jakby z życzeniami przyjemnej dalszej drogi. Niech ma nagrodę za świetny pomysł.

Przydadzą sięTruposz przechwycił pudełko. – Tymczasem – rzucił na pożegnanie. –Zanim spróbują wrobić mnie w pomoc przy wciąganiu stukilowej skrzyni do środka – memłał z papierosem przyklejonym do dolnej wargi. Rozniecił płomień pocierając drewienko o draskę i ruszył przed siebie. Sycił się zapachem siarki i nikotyny, jak nałogowiec po długim okresie abstynencji lub człowiek, który uniknąwszy śmierci odkrywa na nowo przyjemność z małych rzeczy. Miarowy chrzęst deptanych szkieletów, podzwanianie ostróg i stukot talizmanów oddalały się, niknąc wraz z ognikiem w głębi korytarza. Po chwili została po nim tylko zapałka, dopalająca się na podłodze przy spokojnej wstędze dymu.
Niepomna na teatralność sceny Bogumiła nadała alfabetem morsa wiadomość do Braci:

-” Eskortować Boguchwała?”

- Zrób rekonesans, upewnij się, że jest bezpiecznie – odpowiedział starszy z braci – Jak wszystko będzie w porządku, zejdę do sterowni i zajmę terminalem.

Wojskowa wzięła sobie do serca polecenie technika i zaczęła od początku niespieszne czesanie korytarzy bunkra w poszukiwaniu zagrożeń i zdobyczy. Kierowała się w głąb Azylu, upatrując w samotnym zwiadzie okazji do przemyślenia kwestii co dalej z ich rozkazami.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 19-10-2020 o 10:51.
rudaad jest offline