Anton przystanął, z ukontentowaniem spoglądając na rosnące w oczach szeregi obrońców, narojone wysiłkiem krasnoluda. Tomena, który nie wywiązał się ze swojego zadania nawet w ćwierci tak dobrze jak jego towarzysz, sklął przelotnie, raczej z obowiązku, bo mając na głowie bardziej pilące kwestie. Wcieliwszy go do reszty obrońców, grzmiał do nich ponad gwarem przygotowań i paniką toczącą drugi koniec osady.
- Za osłony i nie wychylać się! Nie strzelać, dopóty gad nie pocznie zawracać! Otwarty teren to pewna i zła śmierć!
Przestroga mężczyzny nie brała się z czczej gadaniny, ale poparta była wyniesioną z autopsji eksperiencją. Swego czasu, ledwie pół dekady temu, razem ze swym oddziałem natknęli się na wywerna lęgnącego się na wyżynie podle traktu na Luskan. Młodszy Metier i Tomcio Harbuz rozochoceni całonocną popijawą, zgłosili się na ochotników do rozpoznania, ubezpieczani przez Helva z łukiem. Zbrojni w oszczepy i arkany, jako pierwsi wyszli bestii naprzeciw, a z założenia, że pod otwartym niebem i w szczerym polu, gadzina nie będzie w stanie ich zaskoczyć. Całość operacji nie potrwała dłużej, niż zajmuje wykrzyczenie: „Chodu! Będzie pikować!”. Ich flaki, niby babie lato, ozdobiły przydrożne wierzby ku radości okolicznych wron. Pośrednią ofiarą wywerny i własnego imbecylizmu okazał się też Grigo, ale ten dopiero w tydzień po ubiciu gada, za sprawą chybionego pomysłu, by użyć spreparowanego trofeum z żądła w charakterze szpikulca na szaszłyk. Ale to już inna przygoda i jeszcze insza nauka z niej płynąca.
- Samostrzał – odrzekł z wolna do elfki, która przyszła mu w sukurs posłuchem, jakim cieszyła się pośród wioskowych. - Nie „samopał”, pan… Ha, prawdziwy samopał? Broń ognista?
Anton zaniechał wyjaśniania nieporozumienia, z zainteresowaniem przyglądając się wręczonej mu broni i studiując jakość, z którą ją wykonano. Podobne nowinki nie były mu całkiem obce. Znał je ze słyszenia, a kilka egzemplarzy zdarzało widywać mu się na własne oczy. Zwykle jednak w formie prostych, oberżniętych i ledwie tlących rur na kiju, nieumywających się do skądinąd zgrabnego cacka, które właśnie mu powierzono.
- Niebrzydka rzecz – orzekł, nie bez żalu przerywając badanie oręża i oddając go z powrotem kobiecie, kolbą do przodu, by nie wyjść na nieobeznanego nuworysza. - Ale zdam się staruszkę kuszę. Pewniejsza przy strzale i nie tak misterna przy ładunku.
Jakby na potwierdzenie swych słów, wbił but w strzemię opartej o ziemię machiny i naciągnął ją krzepko, samą siłą ramion. Z miniaturowego kołczana przy pasku wysupłał bełt, osadzając go na łożysku.
Zataczając spojrzeniem po rynku, skontrolował ustawienie strzelców i uznając je za akceptowalne jak na warunki i pośpiech, w jakim przyszło im się formować.
- Gotuj! - zakrzyknął do obrońców, nakazując im zajęcie pozycji i wyszykowanie amunicji. Jeszcze wolną, lewą rękę sposobił do uniesienia na znak dla albinosa do odpalenia pozostałych fajerwerków, mających przywabić bestię. Zwlekał z tym jednak do dogodnego momentu.
- Patrzysz mi na biegłą w arkanach – zwrócił się ciszej do towarzyszącej mu elfki, porzucając zbędne grzecznościowe formy, mrużąc oczy na niebo z kołującą nad dworkiem bestią. - Potrafiłabyś otumanić albo oślepić gada, kiedy zacznie tu lecieć? Wyczarować nam dodatkową ochronę? Byłby akuratnie gracki momencik, żebyś potrafiła. Jeśli nie tylko smok na przeżyć. |