Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2020, 17:48   #66
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki wszystkim za długie i klimatyczne scenki

Nadanie sygnału SOS przez doktorka było najlepszym co mogli w obecnej sytuacji zrobić uwięzieni w komorze azylu ludzie. Wszystko co miało po tym nastąpić było próbą opanowania nerwów, ale też grą na czas. Każda sekunda, minuta i godzina miała znaczenie kiedy pod butem oprawcy czekało się na pomoc. Bożydar Colt nie należał do ludzi, na których wrażenie by robiły czcze groźby czy pyskówki. Rewolwerowiec do niedawna przypominał spalony przez egzystencję wrak nie czujący nic poza nienawiścią. Jego aktualny stan był zasługą czasu, który musiał upłynąć aby nożownik zdał sobie sprawę, że gdzieś tam nadal byli ludzie czekający na ocalenie…

32 naboje siostry robiły wrażenie na posiadaczu jedynie kilkunastu sztuk amunicji. Mimo ubogiego arsenału Dar nadal był cholernie niebezpiecznym przeciwnikiem. Oczywiście większe wrażenie robiła okuta w wielką zbroję wojskowa czy przebieraniec z miotaczem ognia jednak kiedy patrzeć na wszystkich zebranych ludzi, nie zważając na ich opancerzenie i broń, Dar był jedynym gotowym na wolną od wszelkich ozdóbek sieczkę. Czasem jednak nie liczyła się sama gotowość a adaptacja do warunków postawionych przez przeciwnika. Jak Truposz, który z jego miotaczem był wręcz idealną kontrą na hordę zmutowanych gryzoni.

Czas pod presją płynął błyskawicznie. Burza mózgów między Truposzem, Miłą, doktorkiem i Darem trwała w najlepsze. Sprzęt, który przytargali ludzie Syndykatu – zgodnie ze słowami fałszywego Williamka – potrafił znacznie więcej niż otworzyć główne wejście. Colt nie zamierzał zginąć bez próbowania czegokolwiek dlatego wyszedł z inicjatywą aby eskortować brata do sterowni. Pomysł ten jednak nie znalazł wyznawców i odszedł śmiercią naturalną.

Wyrycie na czole Vanhoosa czegokolwiek kosą nie było czynem, który bawiłby Starszego Kaprala AdA. Nie miało to zupełnie sensu i celu poza zadaniem bólu człowiekowi, który na ten ból był zupełnie obojętnym. Przetrwał już tak wiele, że ranka czy dwie nie robiły mu różnicy. Upokorzenie – gdyby to było celem dzierganiny – raczej nie było mu groźne. Jako wielki przywódca Syndykatu Czaszek dał się złapać żywcem, obezwładnić, a nawet opluć komuś takiemu jak Boguchwał, który mimo iż genialny zginąłby po dwusekundowym starciu z – nawet bezbronnym i rannym – Williamem. Cóż… Truposza można było spokojnie wytłumaczyć tym, że nie był do końca normalny. Tak samo jak rozbawieni widowiskiem ludzie.

To, że więzień Ada nie był tak naprawdę Williamem Vanhoosem nie znaczyło nic. To on stał za całym złem którego się dopuścił i to on zabijał, gwałcił, okaleczał i dowodził ludźmi w polu. To, że naprawdę nazywał się inaczej i ktoś wydawał mu polecenia nie znaczyło, że gość był bezwartościowy. Nie znaczyło, że nie był wart tej amunicji czy nie miał w głowie odpowiednich informacji. Czasem ludzie rozumieli niektóre rzeczy zbyt dosłownie, ale Dar wiedział, że ten facet nadal był wart bardzo wiele. Może nie tyle ile oferowali za prawdziwego, żywego Williama Vanhoose, ale z pewnością niewiele mniej. Dlatego też Colt nie pozwoliłby go zabić z powodu głupiej zemsty czy zwykłego sadyzmu. I nie ważne czy wykonawcą wyroku miałby być Samedi czy ktokolwiek z AdA.

Ustawianie się z mordercą Dar traktował jako zło konieczne. Miła była zbyt blisko wojskowych ideałów i prędzej by zdechła w ich obronie – pozwalając na śmierć wszystkich wokół – aniżeli połamała swój wyimaginowany kręgosłup moralny. Jej brat też miał swoje zasady, ale był w stanie wyobrazić sobie świat, w którym ojciec zrobi wszystko dla dobra swojego syna. Miał na tyle wyobraźni aby jej oczyma zobaczyć jak podstawiony człowiek zabija, żre ludzkie mięso, gwałci – w dowolnej kolejności – aby tylko jego pociecha była cała i zdrowa. Miła nigdy nie była matką dlatego pewna część jej mózgu pozostała pod względem tego pokroju uczuć upośledzona. To co ona uznawała za najwyższe poświęcenie dla matki czy ojca było jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Nie jeden dla dobra swojego dziecka podtarłby sobie dupsko kodeksem, zjadł to co wydalił, a na koniec zabił najbliższego przyjaciela i jego rodzinę. Być może młodsza siostrzyczka Dara kiedyś dorośnie do takiego rozumowania, ale póki co brat musiał brać na nią poprawkę.

Każdy kto pomyślał, że Colt wystawi Vanhoosa i da jego synowi umrzeć grubo się mylił. Dla niego bowiem dane słowo znaczyło wiele i choćby miał iść sam i zginąć próbując ocalić chłopca to postanowił nie zbaczać z obranej ku temu drogi. Fałszywy Williamek tak naprawdę nie miał tamtego dnia komu zaufać i zgodził się na układ, który mógł zapewnić jego dziecku bezpieczeństwo. To jedynie potwierdzało poglądy Colta, który uważał, że w pewnych sytuacjach rodzic chciał mieć nadzieję, że jego dziecko przetrwa i wyjdzie na ludzi.

Chociaż nie każdy chciałby to przyznać to układ Dara z bandytą uratował tamtego dnia wszystkich. Pomoc młodemu Lucasowi za życie ludzi Nowej Nadziei, rodzeństwa i przybyszów, których Colt zaczynał lubić była całkiem niską ceną. Z drugiej strony wyrwać kogoś pod opieki Syndykatu nie było rzeczą łatwą. Bożydar mógł się jedynie zastanawiać o co chodziło Williamkowi z tym stukaniem w potylicę. Czyżby gość miał tam jakiś nośnik informacji? Dar bardzo nie chciał zabierać jego głowy z pola bitwy, ale było to pewnym wyjściem. To, że zrobi wszystko aby Lucas żył było już postanowione…

Bożydar nie chciał pchać się za Williamem skinając mu głową porozumiewawczo kiedy bandyta ruszył z workiem wypełnionym szrotem na zewnątrz. Zapewne wraz z wielkogłowym mieli sobie nieco do wyjaśnienia, a Truposz i pancerna siostrzyczka powinni być wystarczającym towarzystwem. Colt stwierdził, że skoro wszystkie szczury zostały uduszone to mógł udać się na poszukiwania Caroline. Jakby nie było kobieta wyruszyła samopas już jakiś czas temu. Nożownik nie był bezbronny. Ruszył z nożem w jednej i rewolwerem w drugiej ręce. Gdyby napotkał jakieś ciemne korytarze zawsze mógł ratować się goglami termowizyjnymi. W razie usłyszenia czegoś podejrzanego - jak wrzaski rannej kobiety - Dar miał zamiar ruszyć biegiem. Nie był specjalistą od azyli. Adrenalina przyjemnie buzowała, a wyposażony niczym gladiator wojownik ruszył w kierunku sterowni. Miał nadzieję, że trafi bez przesadnego błądzenia po sieci korytarzy…


Maszyna zatrzymała się za pomocą termowizji monitorując korytarz. Manewr Rity najwyraźniej okazał się skuteczny. Automat zastygł w bezruchu, czerwone reflektory przygasły, robot wszedł w stan czuwania. Wtedy jednak w tunelu pojawił się kolejny intruz. Bożydar, szukając żylety w krótkim czasie pokonał drogę między pierwszym a trzecim piętrem bunkra. Ze schodów wszedł w korytarz nie zdając sobie sprawy jakie zagrożenie czyha na niego w najniższej kondygnacji bunkra. Reflektory maszyny znów rozbłysły na czerwono, metalowa głowa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Nieautoryzowany wstęp na poziom trzeci. Wprowadzam protokół. Zatrzymać i wyeliminować.

Piła przytwierdzona do ramienia znów zawirowała na pełnych obrotach.

- Kurwa - zaklęła pod nosem żyleta, ona była bezpieczna ale ktoś nieopatrznie pchał się w objęcia zabójczej maszyny. - Uważajcie tam, rozszalała puszka na wolności! - krzyknęła w dół, wprost do korytarza.


Bożydar nie znał się na azylach. Jego domeną były okopy, smród prochu i krwi lejącej się z siekanych flaków komunistów. Colt wiedział, że automaty bojowe były szalenie niebezpiecznie jednak ten model zdawał się nie być w swojej szczytowej dyspozycji. Pomimo tego rozpędzona do granic piła nie przywodziła na myśl nic miłego. Dar wolał nie wnikać co tak rozwścieczyło blaszanego strażnika. Być może było to jedynie zwykłe przepięcie a być może kręcąca się tu i ówdzie kobieta. Colt nie zamierzał przesadnie się starać w nawiązywaniu ciepłej relacji z maszyną. Dłoń uzbrojona w Magnuma uniosła się, a palec bez krępacji nacisnął spust. Rewolwerowiec miał nadzieję trafić w newralgiczny punkt maszyny. Wojownik popuścił lejce dając upust swojej żądzy krwi. Wiedział, że niezależnie od efektu strzału zaraz będzie miał okazję wystrzelić ponownie.

Pierwsza kula trafiła robota w okolice poszycia procesora. Colt poczuł przyjemne kopnięcie w nadgarstek po czym ponowił strzał trafiając kilka milimetrów obok. Ku jego uciesze automat bojowy zaczął wydawać głośne, nieprzyjemne dźwięki przy akompaniamencie unoszącego się z lekka dymu. Bożydar domyślił się, że awaria mogła być poważna jednak nie na tyle aby całkowicie wyeliminować przeciwnika. Rewolwerowiec miał nadzieję, że skrypty robota zdecydują się na starcie bezpośrednie jednak nawet w przypadku strzelaniny miał szansę przeżyć. Z tego co słyszał Caroline żyła, a zatem przeszła obok maszyny zdecydowanie sprytniej niż on…

Automat, choć poważnie uszkodzony parł do przodu momentalnie skracając dystans. Znalazł się przy Bożydarze a w ruch znów poszła pordzewiała piła, która tego dnia nie zdążyła jeszcze skosztować ludzkiej krwi.

Pędząca z zawrotną szybkością piła niebezpiecznie zbliżyła się do ciała mężczyzny. Bożydar jednak zachował zimną krew i zręczną rotacją - niczym przedwojenny pięściarz - uniknął śmiercionośnego cięcia. Automat tym razem musiał obejść się smakiem. Drugi z ataków był bardziej skomplikowany, bo szedł po skosie. Tym razem nożownik odskoczył o cal lub dwa mijając się z zardzewiałym ostrzem piły. Wojownik wolał nie myśleć jakie rany zostawiłaby mu nie pielęgnowana od lat hartowana stal. Podczas swojego skoku - w przypływie pewności siebie - nożownik ciął robota w miejsce gdzie u zwykłego człowieka znajdowało się krocze. Robot wydał kolejne odgłosy zupełnie jakby został rozjuszony.

Bożydar zdecydował się kontynuować swoje dzieło zniszczenia korzystając z rewolweru. Mężczyzna cofnął się nieznacznie do tyłu aby ponownie unieść dłoń i strzelić w newralgiczny punkt przeciwnika. Rewolwer szarpnął posyłając kulę w kierunku elektronicznego żołnierza, który po otrzymaniu kolejnego uszkodzenia zaczął tracić rozum. Jego koła kręciły się raz do przodu raz do tyłu, tyłek zdecydował się podjąć ostatnią próbę nawiązania kontaktu z sojusznikami przy pomocy znaków dymnych, a z okolic poszycia procesora szła cała masa iskier. Dźwięk jaki wydawał z siebie automat bojowy na dłuższą metę przyprawiły każdego o ból głowy jednak po kilku sekundach pokazu maszyna zastygła w miejscu i w ciszy kontynuowała dymienie się.
 
Lechu jest offline