Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2020, 11:06   #13
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Floryda. Ostrzegano mnie przed tym miejscem wiele razy i zaczynam wyrabiać sobie o nim opinię. Powoli zaczynam zanurzać się w nim niczym w bagnie, którego jest tu pełno.

Poranki nie są tu najlepsze. Skrzeczenie tych pierzastych stworzeń przerywa mi sen, drażniąc uszy. Duchoty nie ma. Jeszcze, ale wiem, że to kwestia czasu.
Tylna kanapa, rozłożona, koc, ściągnięte buty leżą na przednim siedzeniu. Właściwie to norma dla mnie, ale jeden szczegół zwraca moją uwagę, jakby nie pasujący do układanki. Odkładam go obok butów i podnoszę się ociężale, trąc skronie od parującej już ze mnie gorzały. Dało się w palnik, bez dwóch zdań.
Potem kojarzę fakty. Powoli.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XHMgq9fgctU[/MEDIA]

Impreza jak zwykle takie zaczęła się przeciągać. Od szybkich przytupasów, przeszło w klejone, i tak ciągnęła się całkiem długo i choć nie patrzyłem na zegarek, bo go nie mam, było już chyba koło północy, kiedy ostatnie barowe muchy opuszczały przybytek w stanie różnym, najczęściej pijanym jak bela. Ja zaległem na kontuarze baru, gadając z kelnerkami. Tak mi się sympatycznie gadało, że zaproponowałem tej, z którą tańczyłem noszenie jakichś skrzynek na zaplecze, i na lokalny śmietnik.Nie wiem co mnie podkusiło, ale...dobrze, że mnie podkusiło. Szczęściem kanapa w Jeepie się rozkłada.

Patrzę na chronometr, migający na desce rozdzielczej Jeepa - piąta czterdzieści siedem. Koc jest jeszcze ciepły, więc pewnie wyszła dopiero co. Patrzę zza zaparowanej szyby na ulicę, ale już jej nie ma. Za oknem szarzeje, i w dodatku zaczyna padać. Nie widzę ani jednego lokalsa, więc korzystam z sytuacji, póki nikt nie idzie. Wychodzę z samochodu, zdejmując spodnie i koszulę. Rozkoszuję się padającym z nieba prysznicem, usuwając z siebie resztki wczorajszego wieczoru, i całkiem sporej dawki potu, kurzu i innych przyjemności drogi. Żałuję, że zgubiłem brzytwę gdzieś w okolicy Atlanty, więc zostawiam zarost na kolejny dzień. Po kilku chwilach jestem jak nowonarodzony. Nic tak nie robi na kaca jak chłodny prysznic w czasie deszczowego poranka.Ubieram się, zamierzając poczekać w samochodzie, ale zaczyna mnie nosić. Knajpa jest zamknięta jeszcze i nie wydaje się, aby była otwarta do śniadania więc przeparkowuję Jeepa pod obszernę palmę i otwieram komorę silnika. Wpierw rutynowo sprawdzam wszystkie styki. Elektryka jest przy takiej wilgoci najważniejsza. Potem używając resztek taśmy izolacyjnej podklejam co bardziej wrażliwe miejsca, szczególnie obok akumulatora, prądnicy i wiązki prowadzącej do bezpieczników. Nic nie potrafi tak spierdolić dnia jak padnięta elektryka w samochodzie.
Po za tym grzebanie w silniku odpręża mnie i odpędza pierdoły lęgnące się w głowie.

Czuję śniadanie. Chyba ktoś już zasiedlił Tom i Jerrego, i pichci jakieś grzanki czy coś, sądząc po zapachu, choć węch mam zajechany, to fakt. Wchodzę do knajpy i siadam przy kontuarze, czekając na resztę ekipy. Najpewniej jeszcze śpią, lub się szykują w pokojach.
Kelnerka, czarnowłosa, krząta się przy barze, i tak jak jej koleżanki z wczoraj, ma niezwykle sympatyczny uśmiech.
- Słuchaj, a jest….- wyrywa mi się i momentalnie grzmocę się mentalnym bejzbolem w mózg “Jak ona miała na imię?” - Susan? - ryzykuję i patrzę na konspiracyjny uśmiech kelnerki - Ma wolne - odpowiada. Trafiłem, ale mam nadzieję, że nie widziała wyrazu ulgi na mojej nieogolonej facjacie. Cóż, to wiele załatwia, na przykład ckliwe pożegnania, czy wyrzuty sumienia. Wkładam kwiatek który miała we włosach w stojący przy barze flakon i proszę o kawę. Mocną. Muszę porządnie otrzeźwieć. Ale po namyśle, daję się namówić na jajka. Katie, bo tak nazywa się przesympatyczna brunetka twierdzi, że to jajka tych pierzastych stworzeń, co tak hałasują. Zamawiam potrójną porcję mając nadzieję, że zwiększona konsumpcja jak doprowadzi do wymarcia tych krzykliwych szkodników.

Tamiel, blondynka szlajająca się z tym rangerem proponuje mi kawę. Nigdy nie odmawiam, jak mi się stawia kawę. Nie wiem, o co chodzi jej z tym alkoholem. Moralizuje, czy może chce mi opowiedzieć o jakichś swoich problemach? Ale jest sympatyczna, więc jakoś nie potrafię jej spławić. Nawet, kiedy zagaduje mnie o silnik. Tak, wiem, że zawory wymagają regulacji i nieźle już klekocą, ale na tym zadupiu skarbie ciężko będzie o porządny warsztat.
Ciężko mi ją właściwie ocenić. Z jednej strony musi znać się na mechanice, bo usłyszała klekoczący silnik i wie, że jest z nim problem. Kto, jak kto, ale Detroitczyk zna stare porzekadło, że jeśli chcesz, by bryka chodziła na najwyższych obrotach, musi zostać dopieszczona przez jakąś laskę. Przesąd? Być może jestem przesądny, ale nie odrzuca się od tak sobie pomocy na szlaku.

Zasadzka. Daliśmy się zrobić jak frajerzy, ale trudno, trzeba brnąć dalej.
Zatrzymuję Jeepa, którego hamulce z piskiem zatrzymują nas w samym środku przepięknie rozłożonych ładunków wybuchowych. Jakby nie mogło być gorzej, babeczka ma wspólników, którzy trzymają pod ogniem cały cholerny most. Cóż, trzeba kombinować. To kombinuję i tak sobie wykombinowałem, że babeczka nie mogła przeładować swojej strzelby. No bo jak? Mając w ręku detonator a w drugiej strzelbę, z której strzeliła, przeładować mogła co najwyżej cyckami. Pomysł na podjechaniu do niej i wpakowaniu jej do samochodu upada jednak szybko, bo babka jest w dodatku niegłupia. Robi się nerwowo, a my uświadamiamy sobie, że chujki w krzakach mają broń długą. Czyli może być dużo gorzej. Tamiel wychodzi z samochodu, a ja mam bardzo paskudne wrażenie, że nasz Texas Ranger będzie bardzo mocno płakał. Albo nie? Czyżbym robił się cyniczny?
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline