Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2020, 20:26   #15
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Ekipa z wesołego jeepa - cz. 2

- To przekonywująca, czy z jajem? Spytajmy co sądzi o Jezusie - lekarka popatrzyła na twarz kierowcy poprzez wsteczne lusterko. Nie podobał się jej pomysł porywania kogokolwiek, ani zaczynania walki. - Dobrze, że wymieniłam palnik acetylenowy na dodatkową torbę z bandażami - mruknęła cicho, wajchując okno aż się otworzyło po całości.
- Cześć, słyszymy cię, słyszymy! - wystawiła głowę przez otwór, posyłając rudej pogodny uśmiech - Jestem Tam, miło cię poznać! Niestety nie mamy fajek, ale myślę że morfina też się nada, a i wam może przydać bardziej niż nikotyna. Niestety to delikatne ampułki, wolałabym je przekazać z ręki do ręki. Spotkajmy się w pół drogi. Podjedziemy kawałek, a ty podejdziesz. Przekażemy co trzeba, pożyczymy udanego dnia i rozejdziemy w swoje strony.

Rudowłosa z shotgunem opartym nonszalancko na ramieniu lekko przekrzywiła głowę unosząc do góry brwi. Pokręciła głową. Trochę nie bardzo było wiadomo czy nie wierząc, w to co słyszy czy, że nie zgadza się na taką propozycję.

- Morfina może być! Zbierz fanty i wyjdź z samochodu! Pokaż się! - zażądała jakby nie mając przekonania do takiej oferty. I nie mając zaufania do ludzi których razem z kolegami mieli na muszce. Ale na razie jakby odłożyła decyzję na później chcąc sobie obejrzeć tą z którą rozmawia.

- Podjadę - mruknął James puszczając nogę ze sprzęgła i pozwalając Jeepowi potoczyć się jeszcze kilka metrów do przodu - Teraz się pokaż, ale nie wysiadaj. Przez szybę się pokaż. Wystaw tylko torbę. I powiedz jej, że boisz się wyjść więc deal musi być przez okno - powiedział kurier cicho.

- Wątpię by na to poszła, ale mogę się wystawić przez okno - Quirke odłożyła trzy strzykawki do woreczka i wzruszyła ramionami. Westchnęła.
- Może nie pójdzie tak źle, gdy będziemy blisko nie zaryzykuje detonacji.

- A! A! A!
- reakcja na manewry Jeepa który niespodziewanie zaczął toczyć się do przodu była dość żywiołowa. A konkretnie to przez okolicę rozległ się wystrzał z broni palnej. Facet który stał za wrakiem wystrzelił ze swojego karabinu parę kroków przed maskę terenówki.
- Jeszcze jeden taki numer i skończą się grzeczności! - krzyknął rozkazująco w stronę załogi Jeepa.

- No właśnie! Słyszeliście kolegę? Czemu robicie problemy? Albo płacicie i się rozstajemy w jednym kawałku albo wylatujecie w powietrze tu i teraz. A ty blondi wyjdź i pokaż się! Tak, żeśmy się umawiały! - Brigit poparła kolegę jakby nie chciała robić zamieszania ale nie zamierzała umierać na tym kawałku mostu ani dać się wyrolować. Wymownie potrząsnęła detonatorem na znak, że w każdej chwili może go wcisnąć i nie zamierza ryzykować życiem swoich i swoich ludzi.

- Mus to mus
- lekarka rozłożyła trochę bezradnie ręce, otwierając powoli drzwi i posłała reszcie załogi uspokajający uśmiech - Tylko nie odjeżdżajcie beze mnie - mrugnęła wesoło, a potem wyszła na drogę, zostawiając otwarte drzwi. Spokojnym krokiem ruszyła do rudowłosej, patrząc na nią z sympatyczną miną, a gdy była pięć metrów od celu, podniosła dłonie na wysokość piersi.
- Bez obaw, my nie nosimy broni - odezwała się łagodnie, wzrokiem wskazując na emblemat krzyża na piersi - Ani nie czynimy krzywdy drugiemu człowiekowi, stąd myślę, że nasza rozmowa przebiegnie w sposób humanitarny i kulturalny. Rozumiem, czasy mamy takie a nie inne, trzeba jakoś żyć… lecz czy owe myto jest czymś absolutnie koniecznym?

- Oo, jesteś Aniołem… Jak ci z miasta…
- skoro odległość się skróciła to już nie trzeba było do siebie krzyczeć i rzeczywiście można było porozmawiać w bardziej cywilizowany sposób. Sytuacja po tym nerwowym incydencie z nagłą akcją Jeepa i reakcją strzelca jakby zaczynała się znów uspokajać. Z bliska szefowa bandy wydawała się młoda i w kwiecie wieku. Nawet znów się uśmiechnęła gdy blondynka podeszła do niej bez broni na kilka kroków. Oglądała ją sobie przez chwilę jakby zastanawiając się co dalej powinna zrobić. W końcu ruszyła w poprzek drogi i podała detonator temu co przed chwilą strzelał. Ten przejął go i trzymał w gotowości tak jak do tej pory ona to czyniła. Zaś Brigit skierowała się na te parę kroków do mostu nonszalancko trzymając swojego shotguna na swoim ramieniu. Podeszła do blondyny ale tak, że przez przednią szybę łazika widać było głównie ich własną blondynę.

- No dobrze, to pokaż fanty. - szefowa bandy zachęciła lekarkę gestem wolnej dłoni jakby chciała ją zachęcić do pokazania tych fantów opłaty przejazdowej.

Quirke otworzyła sakiewkę, pokazując worek pełen strzykawek i ampułek. Dałoby tym utrzymać kogoś w stanie znieczulenia przez dwa dnia, jeśli nie lepiej.
- Właśnie tam jadę, dostaliśmy list, że jest źle - przyznała otwarcie, a na jej twarzy pojawił się smutek, gdy patrzyła na leki - Brakuje ludzi, brakuje leków… i tylko chorych przybywa w postępie geometrycznym. Naprawdę rozumiem, że musicie jakoś żyć, a czasy nie są lekkie, ale czy to naprawdę konieczne? - podniosła wzrok na kobietę - Proszę, posłuchaj. Jeszcze nie wiem co zastanę na miejscu, jaka jest skala problemu. Wiem jedynie że sprawa jest pilna, dlatego spakowałam co miałam i ruszyłam z Kansas. Mamy za sobą naprawdę długą i ciężką drogę, a na Pustkowiach… sama wiesz jak jest - uśmiechnęła się smutno - Potrzebujemy tego co mamy, dla was tak samo. Floryda to ciężkie miejsce od życia, ta wilgotność powietrza i upał działają mocno obciążająco na organizm. Dodatkowo toksyczna fauna, znaczy zwierzęta. Wczoraj wieczorem widziałam skorpiona wielkości mojej dłoni, mówili że jest jadowity. Z pewnością potrafisz z miejsca i bez zastanowienia wymienić dwie dziesiątki stworzeń, które mogą człowieka posłać do piachu jadem, toksynami… i to w bardzo krótkim czasie. Poza tym klimat tropikalny sprzyja rozwojowi wszelkiej maści zgorzeli… rany nie goją się łatwo. Równie łatwo złapać gorączkę, dostać skrętu kiszek od picia niefiltrowanej albo nieprzegotowanej wody. Ciężko tu żyć, szczególnie gdy jest się poszukiwanym - mówiła spokojnie, patrząc na rudą bez złości. Raczej ze smutkiem i czymś na kształt współczucia - Nie możecie ot tak iść do miasta, do lekarza. Albo po lekarza posłać, bo tylko samobójca da się wyrwać z bezpiecznego terenu w dżunglę. Do ludzi ściganych listami gończymi… mnie to nie obchodzi, nie ma znaczenia, Brigit. Nasz obóz leży na peryferiach, nie odmawiamy pomocy nikomu. Ja jej nie odmówię, jeśli będzie trzeba, a wiem że będzie. Znasz to - jej usta przeciął cień uśmiechu - Frajer co leczy za darmo. Naprawdę cieszę się i miło mi, że mogę cię poznać, zawsze dobrze poznawać nowych ludzi. Nie psujmy sobie pierwszego wrażenia, proszę. Pozwól nam przejechać, przecież i tak jeszcze się spotkamy.Traficie do mnie, wszak zostaję w Miami. Dziś, jutro, pojutrze. W końcu każdy do mnie trafia, a gdy tak się stanie dobrze byłoby mieć środki, aby być w stanie wam pomóc i nie tylko wam. Możemy to potraktować jako wyjątek od reguły? Nie jesteśmy karawaną, ale odwdzięczę się. Zawsze lepiej mieć o sobie dobre mniemanie i przyjazne stosunki, niż od samego startu… wchodzić w niepotrzebne scysje.

Szefowa bandy słuchała tego długiego wywodu blondynki z czerwonym krzyżem wyszytym na piersi. Słuchała uważnie i miała trochę zakłopotaną minę. Jakby nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Nawet chwilę po tym jak ta wreszcie skończyła mówić. Z początku zajrzała do woreczka pełnego strzykawek morfiny. I się dalej zastanawiała.

- Noo taakk… - powiedziała w końcu drapiąc się po nasadzie nosa. I znów jakby się zastanawiała dłuższą chwilę. Spojrzała na tego swojego kolegę co przejął detonator jakby go niemo prosiła o radę ten wykonał nieokreślony ruch głową więc Brigit znów wróciła spojrzeniem do rozmówczyni.

- Łamiesz mi serce ślicznotko. - westchnęła w końcu z lekkim, trochę ironicznym uśmiechem. Chociaż jakoś bez szyderstwa. - Jakbyśmy były tu same to naprawdę bym cię teraz puściła i nawet odprowadziła kawałek. - szepnęła do niej jakby zdradzała jej jakąś tajemnicę i to koleżance bo po koleżeńsku pacnęła ją w ramię. I znów westchnęła bo przecież nie były tu same.

- To znasz się pewnie na leczeniu co? - zapytała głośniej. Pokiwała głową jakby wreszcie wpadła na jakiś pomysł. - Dobra, to chodź. Obejrzysz Arniego. Coś mu się syfi. - powiedziała odsuwając się nieco i zachęcając machnięciem wolnej ręki by blondyna poszła za nią do tego typka z detonatorem.
- Nie mogę cię puścić za friko. Takie zasady. No ale jak zajmiesz się Arnim no to trudno. Niech ci będzie. Najwyżej odkujemy się na kimś innym. - mówiła trochę z żalem, że taki łatwy zarobek pewnie przejdzie im koło nosa przez tą blondynę z krzyżem na piersi.

Arnie czyli ten facet co strzelał okazał się mężczyzną w kwiecie wieku. Chyba był zaskoczony czemu szefowa przyprowadziła do niego tą blondynkę z Jeepa. Ale ta mu wyjaśniła co i jak znów przejmując od niego detonator. Sama usiadła sobie nonszalancko na masce starego wraku by mieć na oku Jeepa no i móc sobie pogadać z pozostałą dwójką. Okazało się, że na łydce ma ranę. Może pierwotnie nie była zbyt poważna, nadział się chyba na coś ale zaczęła się paskudzić a okolice rany były gorące. Tamiel musiała oczyścić ranę, dać antybiotyk, zaszyć ją i obandażować. Ale była nadzieja, że mężczyzna z tego wyjdzie. W międzyczasie Brigit zabawiała ich rozmową.

- A ten obóz co mówiłaś, tych Aniołów… Słyszałam o nich. Słyszałam o kłopotach. Nie wiem czy to prawda ale podobno teraz ich obóz jest pusty. Może gdzieś wyjechali… - ruda z shotgunem nie wydawała się za bardzo przekonana do wersji z wyjazdem tych pozostałych Aniołów. Może dlatego zaczęła inny, bardziej dla niej ciekawszy wątek.

- A to wiesz kim jestem? Słyszałaś o mnie? To pewnie wiesz, że jestem Czerwona Brigit? A powiedz ile dają za moją głowę? I właściwie to ty jak się nazywasz? - zapytała nachylając się do niej i pytając z prawie dziecinną ciekawością.

- Tamiel Quirke, ale proszę mówcie mi Tam - blondynka uniosła wzrok znad opatrywania rany, uśmiechając się miło. Była na tym etapie, że nie musiała cały czas patrzeć na kończynę, aby nie zrobić pacjentowi krzywdy - U “Toma i Jerry’ego” wisi list gończy, podpalenia i nieautoryzowane detonacje materiałów wybuchowych. Przykro mi, nie wiem ile dają nagrody… nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Daj spokój, to… - skrzywiła się trochę - Nie ma o czym gadać. Mam farta, jeszcze nie dojechałam do Miami, a już się natknęłam na miejscową celebrytkę. Powinnam poprosić o autograf - dodała ze śmiechem, a na jej twarz wrócił przyjemny grymas - Kiedyś, jeśli uda się chwilę wyrwać dla siebie, zapraszam na drinka. Znajdziemy parę tematów do rozmowy, też znam się na materiałach wybuchowych… tylko cicho. To tajemnica - puściła rudej oczko - Ale zanim będzie gdzie się napić i kiedy… jakie kłopoty? Ktoś im groził? - zasępiła się, wzdychając ciężko - Albo porwał. Jak wygląda sytuacja w mieście okiem tubylca?

- To nie pamiętasz ile za mnie dają? Szkoda.
- rudowłosa bandytka westchnęła z żalem na tą wiadomość. Podrapała się po nosie i cmoknęła z niezadowolenia.

- Ostatnio dawali 450. Ciekawe ile teraz. - Arnie podniósł głowę na szefową i ta pokiwała swoją.

- Słyszałeś Arnie? Jestem celebrytką a ta ślicznotka chce mnie zaprosić na drinka. - Brigit zaśmiała się do kolegi i teraz ona niby szeptała jakby jakimś cudem Tam mogła jej nie usłyszeć. On też zaśmiał się chociaż pewnie z powodu zabiegów na swojej nodze trochę krócej i ciszej.

- A z tymi twoimi kolegami w mieście to nie wiem. Nie byłam tam. Ale kolega był a raczej przejeżdżał to dziwił się, że pusto i hołota plądruje co się da. - powiedziała już poważniej zapewne przeczuwając, że nie przynosi dobrych wieści.

- Można się było tego spodziewać. Byli poza systemem. Poza wpływem. Nie słuchali ostrzeżeń i robili swoje. To musiało się tak skończyć. Albo by wyjechali no albo… to co się stało… - Arnie jakby dokończył myśl zaczętą przez szefową i teraz ona smutno pokiwała swoją rudą głową.

- Widzisz ślicznotko w mieście rządzi rada. Rada miasta. A rada to banda najważniejszych zbirów co trzymają za pysk wszystkich mniejszych zbirów. I tak to dalej leci na dół aż do takich celebrytek jak ja. No i w tym mieście wszystko zależy od kogoś z rady. Prędzej czy później zawsze dochodzi się do kogoś z rady. Nie da się tego ominąć. No a ci twoi koledzy próbowali. - ruda z shotgunem tłumaczyła jakby jakaś starsza koleżanka tłumaczyła nowej zasady przeżycia w danym ekosystemie. I wyglądało na to, że dla niej to pewnie chleb powszedni.

- Właściwie to podobno doktorek i dwie dziewczyny. Jedna podobno bardzo ładniutka. Tak kolega mi mówił. - Arnie pokiwał głową też dorzucając swoje 3 gamble by doprecyzować ten detal.

- Właściwie to lepiej jakby zajął się nimi któryś z szefów. Medyków to by pewnie nie sprzątnęli. Potrzebni są. Gorzej jak jakiś menel wziął sprawy w swoje ręce. To różnie mogło być. - rudowłosa zamyśliła się snując swoje przypuszczenia na temat zniknięcia Aniołów z miasta.

- W każdym razie to już będziesz musiała sama w mieście popytać. Jak się pewnie domyślasz my nie jesteśmy tam zbyt mile widziani. - Arnie poradził blondynce co może zrobić bo ich wiedza w tym temacie chyba się na tym kończyła.

Słysząc najnowsze wieści Quirke zawiesiła pracę, zamierając w pół ruchu przy zakładaniu bandaża. Pobladła i tylko słuchała, coraz silniej zaciskając szczęki.
- Ta ładna to Sandy Irick. Jest też Mildred Wolter… w listach doktor Howard marudził, że część pacjentów symuluje schorzenia żeby z nimi posiedzieć - powiedziała smutnym tonem, potrząsając głową. Zamilkła póki nie dokończyła pracy.
- Wszystko szabrują… trudno - wzięła się w garść, przełykając głośno ślinę, Minę miała poważną - To tylko rzeczy, dobra materialne. Do odzyskania, odbudowania… w swoim czasie i odpowiednim miejscu. Najważniejsze żeby doktorowi i dziewczynom nic poważnego się nie stało. Dziękuję wam - kiwnęła głową każdemu z osobna - Za informację, bardzo doceniam i odwdzięczę się… gdy ich już znajdę, pozwolicie. Na razie czy jest jakaś forma kontaktu z wami? Jeśli coś się stanie, albo jeśli wy będziecie potrzebować lekarza - przeniosła spojrzenie z Arniego na Brigit.

Oboje popatrzyli na siebie jakby naradzając się spojrzeniem. Przez chwilę milczeli. W końcu odezwała się szefowa.
- Lepiej powiedz gdzie ty się zatrzymasz. - powiedziała patrząc z góry na klęczącą przy koledze blondynkę.

- A polecacie jakieś miejsce, gdzie nikt nie ożeni mi kosy, ani nie zedrze do gołej skóry? - blondynka zaczęła chować medykamenty - Nie znam miasta.

- Jedź do Liberty City. I tam znajdź “Motel 2018”. Prowadzi go taki poplamiony facet, Josh. Jak wolisz bezpieczeństwo niż rozrywkę to powinno być dla ciebie w sam raz.
- po chwili zastanowienia szefowa bandy rabusiów powiedziała wolno swoje. A głowa kolegi po chwili przyznała jej rację.

- Dobrze, jeszcze raz bardzo wam dziękuję. Za wszystko - Quirke wstała i uścisnęła dłonie obojga gangerów - Gdybyście potrzebowali pomocy szukajcie nas w motelu Josha. Trzymajcie się, bądźcie zdrowi i obyśmy spotkali się w lepszych czasach. - kiwnęła im głową, nim nie ruszyła wolnym krokiem z powrotem do wranglera.
 
Umai jest offline