Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2020, 09:05   #17
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2051.03.02; cz; południe

[indent][justuj]
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=j9TsIVhfnkg[/MEDIA]

Czas: 2051.03.02; cz; południe
Miejsce: Miami; hotel 2018
Warunki: jasno, cicho, ciepło, sła.wiatr


Po rozstaniu się z rudowłosą Brigit i jej bandą ubłocony i rzężący Wrangler ruszył dalej przed siebie. Pierwszy raz tędy jechali więc właściwie nie byli pewni drogi tak do końca. Droga momentami wydawała się być całkowicie stłamszona przez dżunglę i tropiki. Tak naprawdę to za każdym drzewem można było się spodziewać szajbusa ze strzelbą i pewnie póki by nie strzelił to by go nie było widać. A nawet wtedy to w tym gąszczu niekoniecznie.





No ale jakoś nikt do nich nie strzelał. Wrangler kierowany wprawną ręką James’a pokonywał błotniste drogi. Zapewne kiedyś to była porządna asfaltówka ale obecnie asfalt rzadko wystawał na powierzchnię przykryty opadłymi liśćmi, błotem, kałużami, zaciekami a nawet wyrosłą trawą. Niemniej dla pojazdu nadal to była znaczna pomoc w pokonywaniu trasy gdy koła nie musiały non stop mieszać luźne błoto. Czasem wyjeżdżali na jakieś polany to się robiło jaśniej, czasem mijali jakieś zarośnięte zielskiem domy i czy to już były jakieś przedmieścia Miami czy tylko samotne farmy i mniejsze osady to tego nie wiedzieli. Ze trzy razy James musiał zwolnić aby ostrożnie wyminąć jakieś przewalone drzewo albo konar za którym i w którym mogło się kryć nie wiadomo co. Ale jakoś tym razem przejechali i nikt nie wykorzystał tego wymarzonego miejsca na zasadzkę by się na nich zasadzić. Wreszcie jednak trafili na jakąś większą przestrzeń, jakąś lepszą drogę i wreszcie w oddali dało się dostrzec panoramę miasta.





Na niewielkim wzniesieniu z jakiego widać już było odległą panoramę miasta dało się dostrzec metalową tablicę przy drodze rozwiewającą wszelkie wątpliwości dokąd zmierzają. Napis na niej głosił “Miami Vice wita i ostrzega”. A dalej widać było dużo zieleni, wody i jakieś wieżowce w oddali. Chociaż pierwszy kontakt nie był zbyt okazały. Ot kolejne, bezimienne, bezludne przedmieścia, często w stanie istnej rudery porośniętej trawą, krzakami i bluszczem. Tylko po tym, że się ciągnęły i ciągnęły zamiast skończyć dało się poznać, że to coś większego a nie przydrożne ruiny wiochy. No i ludzie. Piesi, czasem na rowerach, czasem prowadzący rowery, czasem z tobołami, koszami z ubraniami, końmi, wozami, właściwie za to samochodów prawie nie było. Jeśli nie liczyć starych wraków wiekowo pewnie rówieśników rozpadających się, zarośniętych budynków.

Ruchomy pojazd więc budził zaciekawione spojrzenia tubylców. Dobrze, że załodze Jeepa nie zależało na dyskrecji bo pewnie trudno by było ich przegapić jak zazwyczaj zabłocony i krzypiący łazik był jedynym pojazdem mechanicznym na ulicy. Nawet jak na poboczu czasem stały jakieś wozy co wydawały się zdatne do użytku to właśnie stały. Zupełnie jakby tubylcy preferowali własne nogi, rowery i kopyta swoich zwierzaków a nawet łódki. Sporo tu było wody. Pełno jej było. Ściekała z liści i lian nad głowami, rozpryskiwała się w kałużach pod kołami łazika, zalegała w mętnych, błotnistych bajorach a nawet topiła całe ulice i kwartały domów. Tak, pełno tutaj było tej wody.

Problem był jednak taki, że to było wielkie miasto. Przedwojenna metropolia ciągnęła się i ciągnęła. A nikt z załogi Jeepa nie był tu wcześniej i nie miał pojęcia ani gdzie są, poza tym, że w Miami, ani dokąd jechać. Gdzieś tu w mieście powinien być bar Bailey’a gdzie powinni dostarczyć przesyłkę, ten hotel o jakim Tamiel dowiedziała się od Brigit i ponoć szabrowany obóz do jakiego do tej pory zmierzała by dołączyć do zespołu. Ale nijak zamazanych błotem i brudną wodą szyb Wranglera nie szło dopasować tych adresów do mijanych domów i ulic. Zagajeni tubylcy śmiali się szyderczo albo odpowiadali coś w jakimś dziwnym, latynoskim slangu który niewiele miał wspólnego z angielskim z pónocy kontynentu. Albo zagadnięci wpatrywali się ponuro i milcząco nieukrywając swojej niechęci i nieufności do obcych. Jedynie dzieciaki, całymi bandami przewalały się w okolicy i okazywały ciekawość rozdając swoje dziecięce uśmiechy tak typowe dla dzieci na całym świecie. No ale ich chyba bardziej interesował sam łazik który mógł jechać niż jego załoga. Niemniej to właśnie od nich jakoś złapali kierunek na hotel. Z trudem bo też angielski chyba nie był ich głównym językiem.

Więc w po godzinie albo i więcej sfatygowany Wrangler zajechał wreszcie pod adres hotelu. Pewnie dlatego, że “2018” to jakoś obie strony mogły wymówić w podobny sposób a machanie ręką na kierunek gdzie trzeba jechać też dla obu stron było zrozumiałe.

Budynek okazał się spory. Kilkupiętrowa, solidna konstrukcja. Może to kiedyś był hotel, szpital, szkoła czy jeszcze inne tego typu miejsce użyteczności publicznej. Takie z dużymi oknami, wieloma piętrami i tak dalej. Widać było, że jest dość zadbany więc pewnie jest aktualnie użytkowany. No i jakby ktoś miał wątpliwości co to za miejsce to przed głównym wejściem była tablica z napisem “2018”. Co prawda wyglądała na przedwojenną tablicę, urwaną z której została tylko końcówka która widoczne dała obecną nazwę tego miejsca. Okna na parterze miały kraty zmajstrowane z czego-się-da ale wydawały się na pierwszy rzut oka całkiem solidne. Główne wejście też. Gdzieś w tym momencie Dwight odkrył, że coś co go użarło jakiś czas temu to chyba nie był zwykły komar czy meszka tylko coś poważniejszego. Bo piekło, swędziało i dokuczało uprzykrzając życie. Nic poważnego ale przyjemne nie było.

Przed frontem hotelu panowała cisza i spokój, tam i tu widać było otwarte okna ale raczej nic specjalnego się nie działo. Może dlatego dźwięki i zapachy z sąsiedztwa bardziej przykuwały uwagę. Niedaleko zebrała się grupka tubylców. Klaskali a któryś siedział i wybijał rytm na bębnie. To od nich dochodziły odgłosy zabawy. Tworzyli nieregularne półkole wokół dwóch w środku. Ci zaś rozebrani do pasa, ubrani w białe spodnie obwiązane jakimiś kolorowymi sznureczkami robili…





W sumie to nie bardzo wiadomo co. Kojarzyło się w pierwszej chwili z jakimś stylem walki. Ale ta muzyka, nietypowe płynne ruchy i podskoki sprawiały wrażenie, że to jakiś pokaz albo nawet taniec. W każdym razie celowo czy nie zgrupowało wokół siebie mały tłumek i widzom oglądało się to całkiem przyjemnie sądząc po ich uśmiechach i klaskaniu. Brakowało typowej dla aren brutalności i agresji z jaką zwykle kojarzyła się bezpośrednia konfrontacja dwóch stron.

Na a niedaleko, prawie dokładnie naprzeciwko 2018 była jakaś kafejka czy inna jadłodajnia. Bo były wystawione na chodnik stoliki z parasolami i paru gości tam siedziało, częściowo też oglądając popisy sąsiadów, odwracając głowę na zabłoconego Jeepa jaki właśnie zajechał pod hotel albo zajmując się swoimi sprawami.

Gdy załoga Wranglera wysiadła okazało się, że na zewnąrz jest znaczniej przyjemniej niż wewnątrz. Widocznie metal i plastik Jeepa rozgrzał się od tego gorąca i działał jak szklarnia. Na zewnątrz zaś było po prostu ciepło. W sam raz by chodzić na krótki rękaw lub podobnie. Ani gorąco ani zimno, wiała lekka bryza która przyjemnie chłodziła skórę jak powiew wentylatora. A gdy przeszli przez te solidne drzwi wejściowe hotelu znaleźli się przed recepcją hotelu. A za nią stał jakiś facet. W nieokreślonym wieku i niezbyt przyjemnej dla oka i urody. Był łysy a zapadnięte policzki sprawiały wrażenie żywej czaszki. Na oko Tamiel wyglądał jak dawna ofiara chemioterapii albo taka którą dopadło silne promieniowanie ale jednak nie aż tak silne by ją zabić. Niemniej jedno czy drugie zostawiło ślad w wyglądzie na całe życie. Dla pozostałych wyglądał trochę jak jakiś ponury zombi.

- Dobry. Witam w hotelu 2018. - powiedział bez cienia uśmiechu widząc nadchodzących gości. Zasady były dość proste. Nocleg w pokoju był po 10 gambli za dobę. W pokojach było po dwa miejsce do spania i były na piętrze. Kąpiel była wliczona w cenę. Dokładniej na parterze była łazienka i pompa wody. Kto chciał mógł się obsłużyć samemu. Żadnych posiłków Josh nie oferował. Ale była kuchnia, jak mieli swoje zapasy mogli korzystać. Albo pójść do kawiarni na przeciwko tam dobrze gotowali. Samochód można było skitrać w podziemnym parkingu. Jak komuś nie pasowały takie zasady albo nie było go stać Josh nie miał żalu i zapraszał do innych lokali w mieście.


---



Mecha 03

żar tropików: Rita: Kostnica 15 > nic
żar tropików: Melody: Kostnica 12 > nic
żar tropików: Tamiel: Kostnica 18 > nic
żar tropików: Jamies: Kostnica 8 > nic
żar tropików: Dwight: Kostnica 20 > -1
żar tropików: Danny: Kostnica 5 > nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline