Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2020, 19:36   #18
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HDuelZ-ycSI[/MEDIA]

Krąg walczących tancerzy dwójka Teksańczyków opuściła na sposób angielski - wycofując rakiem w ciszy i zwracając jak najmniej uwagi. Cofali się tyłem na spokojnie, jakby odchodzili od znarowionego konia w ciasnej stajni. Kiedy wreszcie odeszli na tyle daleko aby już nie musieć sobie zawracać głowy dyskrecją, ruszyli swobodniej ulicą przed siebie.
- Dziwnie tu, ale ładnie - Tamiel mruknęła zamyślona, skacząc świecącymi oczami po mijanych budynkach albo ludziach. Przemieszana, różnorasowa społeczność nastrajała ją pozytywnie i naprawdę cieszyła się że będzie jej dane tu zamieszkać… o ile dowiedzą się co spotkała doktora Howarda i jego pomocnice.
- Potrzebujemy informacji - dodała poważnie, wciąż obejmując ramię rangera i patrząc na niego ufnie, choć ze smutkiem - Na moście mówili, że miasto należy do gangów i układów, a jeśli coś się dzieje, prędzej czy później znajdziemy zaplątany w to gang. Albo gildię - sapnęła krótko, przenosząc spojrzenie na niebo - Gildie nas nie lubią, psujemy im interesy… zresztą wiesz. Trzeba się też wypytać o bar w którym mamy się spotkać z człowiekiem Cantano i samego pośrednika… i ekhm. Zrobić zakupy - dokończyła paląc buraka.

- Tak? To ci powiedziała ta ruda na moście? - ranger szedł obok blondynki na tyle spacerowym tempem, że nie miała kłopotów aby nadążyć. Szli obok siebie przez tą zalaną południowym blaskiem ulicę. Duszną i gorącą gdy poranny deszcz wciąż dawało się czuć w powietrzu. Podobnie jak zapach błota i odpadków. Niemniej Danny chyba namyślał się nad tym co powiedziała Tami.

- Gangi znaczy takie coś? - wskazał kciukiem za siebie gdzie grupka z jaką została Melody była już ledwo widoczna i słyszalna. - Ci to jakoś specjalnie groźnie nie wyglądali. Ci na moście to już bardziej. - pozwolił sobie podzielić się spostrzeżeniem. - A ten bar no tak, trzeba by się za nim rozejrzeć. I jakie zakupy? Coś ci potrzebne? - zapytał jakby na sam koniec przypomniał sobie co proponowała pani doktor.

- Przez gang rozumiem organizacje pod-podobne do tej, u której... - Quirke zacięła się, wbijając wzrok w ziemię i szła tak przez kilkanaście metrów przyciskając się mocniej do ramienia Grima, aż nagle prychnęła zrezygnowana - Tam skąd mnie wyciągnąłeś. Coś takiego można nazywać gangiem, tym pełnoprawnym. - wzruszyła ramionami żeby strząsnąć z siebie niepokój i w paru krótkich zdaniach streściła rozmowę z Brigit i jej strzelcem, przekazując zwłaszcza to, co powiedzieli o plądrowanym obozie.
- A zakupy… skoro mamy dostęp do kuchni u Josha, pomyślałam że coś ugotuję - skończyła weselszym akcentem i chrząknęła - I takie tam… uzupełnienie sprzętu. Medycznego też.

- Aha. - Grim w pierwszej chwili pokiwał głową i dla dodania otuchy partnerce objął ją ramieniem. Teraz on zastanawiał się przez kilka spokojnych kroków. - No to nie wygląda najlepiej z tym obozem. Też trzeba by o to popytać. Ale ta Brigit mogła mieć rację. Po co zabijać lekarzy? To może ich porwali czy co. A jak tak to raczej nie po to by ich zabijać. A więc powinni żyć i być w dość dobrym stanie. A póki żyją to można coś dla nich zrobić. Tylko trzeba będzie popytać o nich i o tą sprawę. - mówił trochę jak gliniarz a trochę jakby chciał dodać otuchy Tamiel, że nawet jeśli Brigit mówiła prawdę i miała rację to nie wszystko jeszcze stracone i może jakoś da się to odkręcić. Potrząsną lekko jej ramieniem w pocieszycielskim geście dodając do tego ciepły uśmiech.

- A zakupy no to można zapytać kogoś. - spojrzał po ulicy próbując chyba zlokalizować kogoś kogo można o drogę zapytać. Na poboczach, po drodze, na werandach widać było tubylców ubranych lekko w sam raz na taką ciepłą pogodę.

- Spytajmy więc - dziewczyna pociągnęła go w stronę dwójki starszych państwa, pielących jakieś byliny przed niewielkim, drewnianym domem. Sprawiali sympatyczne wrażenie, większość tubylców takie sprawiała. Tych dotychczas spotkanych.
- Jestem lekarzem - powiedziała neutralnie, spoglądając na kowboja z uwagą - Powiesz mi na jakie choroby weneryczne chorowałeś? Szczególnie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy… dziwne wysięki, świąd okolic intymnych, albo podejrzane wysypki? Z tego wszystkiego nie… ekhm - chrząknęła, korzystając że para staruszków znajdowała się jeszcze dość daleko - Nie spytałam zanim nie zaczęliśmy ćwiczeń.

- Eee… że co? - Danny spojrzał na nią w dół by zerknąć na jej twarz jakby uznał, że się przesłyszał albo coś źle zrozumiał. Zaraz też jakby trochę się zarumienił i odchrząknął nieco nerwowo. - Nie no co ty! Nic z tych rzeczy. - dodał szybko próbując zachować godność i powagę. No i dał znać, że już wchodzą w zasięg słuchu tej wybranej pary co mieli ich o drogę spytać.

Lekarka uśmiechnęła się do niego bardzo miło i sympatycznie, a potem wymownie odwróciła głowę w kierunku staruszków. Ścisnęła symbolicznie ramię mężczyzny dając mu znak, że odpuszcza. Na razie.
- Dzień dobry! - pomachała za to ręką do miejscowych - Przepraszamy, mogą nam państwo pomóc? Szukamy najbliższego baru, targu… i przychodni, albo apteki!

Oboje gospodarzy podnieśli się i przyjrzeli kto pyta. Mężczyzna miał na nosie okulary, dość sfatygowane i sklejone taśmą. - Dzień dobry, dzień dobry. - pokiwał głową i spojrzał na swoją żonę jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

- No to możecie pójść do końca ulicy. O tam… - mężczyzna musiał mieć coś z układem nerwowym, pewnie jakiś efekt uboczny wylewu czy czegoś podobnego bo trzęsła mu się lewa ręka co próbował ukryć trzymając ją dość sztywno przy swoim boku. Podszedł do ogrodzenia i drugą ręką wskazał kierunek.

- No i tam w prawo, obok tego czerwonego budynku. No i tam już będzie widać sklep. Tam się można wymienić na coś do jedzenia. Ale apteka to nie, kwiatuszku, nie… To szpital to jest ale to dalej w miasto, tu w pobliżu to nic takiego nie będzie. - dziadek pokręcił głową na znak, że z tymi medycznymi rzeczami to może być krucho ale tak na samo jedzenie to prawie po sąsiedzku.

- A coś konkretnego szukacie? - dopytała się kobieta też podchodząc do ogrodzenia i przyglądając się młodszej parze.

W ostatniej chwili Quirke ugryzła się w język i zamiast o konkretach, zaczęła ogólnikowo.
- Długa droga za nami, potrzebujemy uzupełnić zapasy. Te drobne i te większe - poklepała torbę medyka przewieszoną przez ramię, wciąż uśmiechając się ciepło do starszych państwa - Mydło i powidło, zużywalna drobnica… pasta do zębów, wspomniane mydło właśnie - zwróciła się do staruszka. Skoro było miejsce wymieniania drobnostek na jedzenie dało się też wymienić drobnostki na drobnostki - A czy znajdziemy to w okolicy antykwariat?

- Antykwariat? - dziadek wyraźnie się zdziwił. Chociaż oboje mówili po angielsku bardzo dobrze. Może byli aż tak starzy by pamiętać czasy sprzed wojny. Popatrzył na swoją partnerkę a ona pokręciła głową na znak, że nie wie nic o takim miejscu. - Nie to raczej nie, nie słyszeliśmy o czymś takim. - powiedział jej partner na znak, że tutaj nie mogą im pomóc.

- Ale z jedzeniem jakbyście chcieli to możemy się wymienić na jajka. Mamy świeże jajka. Właściwie kurę też możemy się wymienić na coś. Jak sobie poradzicie ze skubaniem i resztą to dobra kura na obiad będzie. - kobieta miała widocznie głowę do interesów i wskazała gdzieś za siebie na głębię podwórka gdzie pewnie mieli te kury i jajka.

- Żaden problem z tą kurą, ja chłopak z farmy jestem. - Danny włączył się do rozmowy zapewniając swój wkład w tą rodzącą się wymianę.

- Tak? - Quirke ze zdziwioną miną popatrzyła na rangera, mrugając w chwilowej konsternacji. Jakoś do tej pory nie kojarzyła go gdzieś na polu, przy obejściu albo właśnie skubiącego kurczaki. Nosił w końcu broń i złotą gwiazdę.
- A nauczysz mnie? - poprosiła wesoło, posyłając mu szeroki uśmiech. Ten sam zobaczyła dwójka miejscowych kiedy opuściła głowę - Bardzo chętnie się wymienimy, ale mamy tylko leki i naboje… jeśli państwo reflektują. Spytam jeszcze czy ktoś w okolicy skupuje i sprzedaje książki? Poza tym, skoro już tu jestem - wzruszyła ramionami, robiąc pogodną minę. Odczepiła się od rangera, podchodząc bliżej rozmówców - W tym klimacie łatwo o kontuzję i przeróżne infekcje. Mogę państwu w czymś pomóc? Potrzebujecie lekarza?

- To nic trudnego. - Danny uśmiechnął się krótko ale dał rozmówić się z dwójką za płotem. Ci zaś znacznie się ożywili z tego wszystkiego.

- No tak kwiatuszku? Lekarzem jesteś? No to może wejdziesz to porozmawiamy. - dziadek wskazał gestem na dom obok którego stali i ruszył w stronę furtki aby wyjść do gości. Kobieta zresztą też ruszyła jego śladem.

- No i leki i naboje mogą być. Zwłaszcza leki. Macie może coś na serce? Henry’emu by się przydały. - powiedziała wskazując na idącego przed nią mężczyznę.

- A książki no teraz to mało kto myśli o książkach. Może jakieś w bibliotece zostały. Ale chyba nikt nie zbiera teraz książek. Jakieś konkretnie potrzebujesz? - Henry wyszedł na drogę i ruszył w stronę drzwi wejściowych do domu oglądając się na młodszą parę. A jego żona zamknęła furtkę i też czekała aż pójdą za jej mężem.

- Nasercowych w tej chwili już nie mam, dlatego pytałam o lekarza albo aptekę - blondynka przyznała smutno, ale zaraz się rozpogodziła - Ale będę miała na uwadze i gdy coś znajdę to państwu podrzucę, obiecuję. Przyjechałam pomóc doktorowi Howardowi w obozie za miastem… usłyszeliśmy jednak już tutaj, że mają kłopoty. Zniknęli, a obóz splądrowano - westchnęła ciężko, idąc za starszym panem powoli - Może państwo słyszeli jakieś plotki kto mógł mieć do nich pretensje i o co? Bardzo się martwię o doktora i dziewczyny… tylko nawet nie wiem gdzie zacząć szukać. Boję się, że jeśli pojadę do obozu niczego się nie dowiem, a tylko sprowadzę na kark swój i pana Totha dodatkowe kłopoty. Jakbyśmy nie mieli ich wystarczająco - wskazała ruchem głowy rangera - Jeśli chodzi o książki interesują mnie podręczniki, albo… chyba wszystko, co jeszcze da się uratować przed zniszczeniem i zapomnieniem.

- Podręczniki… Jak w szkole… To do biblioteki. Może na uniwerku coś zostało. - Henry otworzył drzwi i wszedł do domu. I po kolei czteroosobowa grupka przeciurkała się przez te frontowe drzwi do całkiem schludnego domu. Chociaż nieco zagraconego jak to ludzie trzymali teraz rzeczy wierząc, że mogą się jeszcze do czegoś przydać albo będą na wymianę w razie potrzeby.

- A masz coś na płuca? Ciężko mi się oddycha ostatnio. - dziadek poklepał się po swojej piersi, dość zapadniętej.

- A ten obóz? To chodzi o ten obóz Aniołów Miłosierdzia. - Danny zapytał jakby podejrzewał, że starszy pan może mieć już kłopot z zapamiętaniem więcej niż jednej rzeczy na raz.

- Aaa… Anioły… Tak, tak, słyszałem, że są. Miałem się do nich wybrać no ale to kawałek. Już nie na moje nogi. A teraz ich nie ma? To nie słyszałem. Pojechali gdzieś? Szkoda. Robili dobrą robotę. Miałem się do nich wybrać. - starszy pan pokiwał głową trochę z żalem, że nie skorzystał z okazji póki była.

- Tak, słyszeliśmy o nich. Ale to trochę dalej. W Little Havana. Tutaj jest Liberty City. A to tam bardziej w głąb miasta… - kobieta wtrąciła się i pokiwała głową. Zaczęła machać dłonią w stronę jednej ze ścian jakby chciała pokazać kierunek.

- Na południe. Bardziej na południe. - dziadek podpowiedział o jaki kierunek się rozchodzi. - Na zachodzie jest port. I ocean. Jak będziecie szli na zachód to w końcu dojdziecie do brzegu. Tego czy innego. A w przeciwną jest dżungla. Ta cholerna dżungla. Wszędzie się wpycha. - pokiwał głową ponownie. Miał siwe, dość mocno przerzedzone włosy. Co rzucało się w oczy przy jego ogorzałej i spalonej słonecznym żarem cerze.

- No tak, ty dziecko widzę masz też ich znaczek. Pewnie w odwiedziny przyjechałaś. No ale to my wam nie pomożemy za bardzo. Ale idźcie do żółtego sklepu. Tego co Henry wam pokazywał drogę. Tam może będą coś wiedzieć. To chcecie tą kurę? To bym po nią poszła. - kobieta trochę załamała ręcę jakby dopiero teraz skojarzyła widoczny krzyż młodej kobiety z adresem o jaki pytają. Ale na koniec wróciła pytaniem do tej kury o jakiej wcześniej rozmawiali.

- Tak, poprosimy kurę i jajka… pięć, sześć? Zależy jak dużą jajecznicę chcemy na śniadanie - lekarka popatrzyła pytająco na Grima, szybko jednak wróciła do gospodarzy - Dziękujemy, na pewno się wypytamy… a odnośnie płuc - uśmiechnęła się do staruszka, sięgając do torby - Proszę zdjąć koszulę i usiąść bokiem na krześle, plecami do mnie. Zbadam pana i zobaczymy o co chodzi, dobrze? Ten upalny, duszny i wilgotny klimat sprzyja rozwojowi grzybów, możliwe że nabawił się pan grzybicze zapalenie płuc, lub oskrzeli. - wyjęła z torby stetoskop - W takich przypadkach rekomenduję leczenie dwukierunkowe, czyli stosowanie leków syntetycznych oraz preparatów ziołowych. Ważny jest ich efekt wykrztuśny. Mieszanki ziół często dają dużo lepszy efekt niż pojedynczy surowiec. Polecałabym przykładowo połączenie ziela tymianku działającego wykrztuśnie, przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie z babką lancetowatą, która przyspiesza gojenie błony śluzowej, działa przeciwskurczowo, wykrztuśnie, immunostymulująco, oraz z korzeniem lukrecji, mającym właściwości przeciwzapalne, rozkurczowe i wykrztuśne. To prosty preparat, który jest połączeniem ziela tymianku, liści babki lancetowatej, korzenia lukrecji, kwiatostanu lipy, liści mięty i liści maliny. Po łyżeczce do słoika, wymieszać. Łyżeczkę mieszanki przełożyć do szklanki i zalać wrzątkiem na kwadrans. Sprawdza się w wielu schorzeniach infekcyjnych i zapalnych układu oddechowego. Dodatkowo czosnek, dużo. To naturalny antybiotyk - zakładając stetoskop, postawiła torbę lekarską na stoliku - Te syntetyczne panu zostawię, starczy na tygodniową kurację… ale teraz zapraszam do badania - skończyła wesoło.

- To ja może pani pomogę? - Danny zaproponował swoją pomoc na co starsza pani chętnie przystała. I oboje wyszli gdzieś drugim wyjściem pewnie prowadzącym gdzieś na podwórko. A gospodarz zaczął się powoli rozbierać. Miał na sobie tylko luźną, kolorową koszulę ale rozpinanie guzików chwilę mu zajęło. Zwłaszcza, że właściwie robił to tylko jedną ręką.

- Oj kwiatuszku… Może ty to zapisz te rzeczy co? Tam zobacz jest coś do pisania. Stara głowa to już nie pamięta wielu rzeczy. - powiedział prosząco gdy zdjął koszulę i wskazał na kołonotatnik na sztywnej podkładce przyczepiony do ściany jakby tam zapisywali rzeczy do zrobienia na dany dzień.

- A to z daleka przyjechaliście? - zapytał pozwalając się zbadać. Stetoskop zdradził, że ma kłopot z płucami. Coś mu tam rzęziło. Zresztą z sercem też, miał niskie ciśnienie stąd pewnie szybko się męczył i był senny. Ale dostrzegła na jego piersi wyblakłe tatuaże kojarzące się z morzem i marynarzami. Na jednym z boków miał stare blizny jak po jakiejś operacji. Gdy usiadł i szorty nieco mu się podwinęły dostrzegła kolejną starą bliznę na udzie. Ale zbyt mało by dało się powiedzieć co to takiego.

- Z Teksasu, a dokładnie z Kansas, proszę pana - Quirke odłożyła stetoskop z powrotem do torby i cicho westchnęła. Zajęło chwilę zanim przywołała z powrotem uśmiech na twarz. - Oczywiście, że zapiszę, niech się pan nie kłopocze… często brakuje panu siły, prawda? Chce się spać przez cały dzień… często musi pan odpoczywać. To przez serce, tak… ale również przez hipotonię. Czy często pija pan kawę?

- Tak, na pobudzenie z rana. Bez kawy nie ruszam się z łóżka. Na szczęście u nas kawy pełno i tania. Podobno na kontynencie to trudno teraz dostać. Cantano zbija kokosy na wysyłce na północ, kawy też. - dziadek pokiwał głową i uśmiechnął się ciepło. Zadumał się nad tymi kolejami losu i prawideł popytu i podaży.

- Teksas, Kansas mówisz… No to daleko. Kiedyś to nie byłoby tak blisko no a teraz jeszcze dalej. Teraz jest wszystko dalej. - zadumał się ponownie tym razem nad tymi odległościami dawniej i teraz. Nawet jak na mapie wyglądało to tak samo to obecnie stan dróg i różne okoliczności sprawiały, że faktycznie pokonanie tej samej trasy zajmowało dłużej niż kiedyś o ile w ogóle było to możliwe.

- Kawa jest dobra, tylko nie więcej niż dwie filiżanki dziennie. Pijąc kawę musi też pan pamiętać o uzupełnianiu witamin i magnezu. Czekoladę też tu macie? Jeśli tak to dwa kawałki dziennie, do kawy. Poza tym przy niskim ciśnieniu należy pić dużo wody. Woda rozrzedza krew która krąży szybciej. Ważne żeby ograniczyć tłuszcze w posiłkach, jeść mniej, a częściej… i zioła. Rozmaryn, berberys, bylica pospolita. Wszystko zapiszę - pomogła staruszkowi założyć koszulę - Gdy poczuje się pan słabo polecam zimne wiadro wody na głowę, ale bez lodu. To pomoże, na chwilę, doraźnie. Zostawię też przepisy na nalewki i… - zamilkła, odwracając głowę do okna. W końcu wypuściła ciężko powietrze - Przejdziemy się z moim… przyjacielem… do tego sklepu, zobaczę co mają. Dużo ziół i przypraw jest w stanie pomóc. Kupię co trzeba, wymieszam i zostawię państwu w słoiczkach, razem z instrukcją jak używać i kiedy - wróciła spojrzeniem do pacjenta - Pasuje? Brzmi pan poza tym jak ktos kto dużo podróżował. To musiało być cudowne: jechać gdzie się chce, albo latać. Nigdy nie widziałam oceanu…

- Nie? Ocean to najlepsza rzecz jaką Bóg dał ludziom! - dziadek kiwał głową gdy lekarka w cywilnych ubraniach mówiła do niego o tych receptach ale gdy na koniec doszła do oceanu zdecydowanie się ożywił. - Tak, jak byłem młody to podróżowałem. To był inny świat. Widziałem więcej świata niż teraz młodzi mają okazję zobaczyć. Większość z nich nie opuszcza tego miasta. Chyba, że tak jak ja. Na statku. Byłem marynarzem. Nadal bym był no ale zdrowie już nie to. - przyznał z żalem i dało się wyczuć miłość do morza w każdym jego zdaniu.

- Tak, pływało się kiedyś. Platformy wiertnicze w Zatoce, Corpus Christi w tym waszym Teksasie, Nowy Orlean, nawet w Nowym Jorku się bywało. Ale ten ich prezydent to mi nie przypadł do gustu. Zajeżdża faszyzmem i komuną, nie to co kiedyś mieliśmy prezydentów. I na Kubie byłem i na Karaibach. Tak, tak pływało się, pływało… - dziadek aż uśmiechnął się do tych swoich wspomnień aż dało się słyszeć trzask otwieranych drzwi i kroki powrotne.

- No to mamy kurę. - Danny uśmiechnął się pokazując truchło bezgłowej kury. Kobieta weszła do środka i podała słoik z kilkoma jajkami.

- Nie mam w czym wam dać. - wyjaśniła trochę nie wiedząc komu z ich dwojga powinna podać ten słoik.

- Dobrze, Martho, daj im tą kurę i resztę. Ten kwiatuszek zrobi nam za to lekarstwa i zapisze co trzeba. Podaj jej to do pisania. - dziadek odzyskał dobry humor i wydawał się jowialny jak św. Mikołaj. Żonę to chyba trochę zaskoczyło ale ostatecznie nie oponowała. Podała słoik z jajkami rangerowi a sama podeszła do ściany, wzięła ten notatnik i podała go pani doktor.

- Dziękuję, zaraz napiszę wszystko co potrzeba - wzięła zeszycik, pisadło. Zamiast jednak zacząć od razu skrobać po papierze, podeszła do Grima śmiejąc się do niego spojrzeniem.
- Ciężko ukryć… złapałeś ją na lasso skarbie? - spytała, zachowując kamienną minę. Pękła po ćwierć minuty, śmiejąc się wdzięcznie i po wspięciu na palce, pocałowała rangera w policzek - Mój bohater, będziemy mieć pyszną kolację… albo obiad jutro. Dziękujemy - uwaga jej wróciła do gospodarzy. Przycupnęła na krześle i już bez zwłoki zaczęła spisywać przepisy, proporcje ziołowych mieszanek od tych na serce i płuca, poprzez tych na ciśnienie, przeziębienie, bóle stawów i mięśni, aż doszła do prozdrowotnych nalewek. Pisała szybko, mechanicznym, pedantycznym charakterem pisma, patrząc na kartki jednym okiem.
- Będziemy wdzięczni, jeśli jeszcze przez chwilę kura i jajka zostaną u państwa. Odbierzemy je w drodze powrotnej, jak wrócimy z zakupów. - popatrzyła na staruszka - Wtedy też zrobię te leki… a pan musi na siebie uważać i dużo pić. Zostawię witaminy i antybiotyki. Też napiszę co i jak, ale to łatwo zapamiętać. Jedna tabletka witamin na dobę, dwie tabletki z antybiotykami na dobę, jedna co dwanaście godzin i po posiłku. Jak państwo mają dostęp do mleka warto pić szklankę dziennie i jeść jogurty, albo i zsiadłe mleko. Kiszone warzywa żeby zadbać o florę bakteryjną jelit, żołądka i dwunastnicy. Niestety nie znajdę państwu leków osłonowych, na szczęście naturalne metody są równie skuteczne, a do tego zdrowsze… Danny, wiesz że pan Henry był u nas, w Teksasie? - na koniec popatrzyła na Grima.

- Oo… Tak? - Texas Ranger wyraźnie się zdziwił taką informacją. Spojrzał na nieco zniedołężniałego starego mężczyznę który w tej chwili nie wyglądał na zbyt mobilnego.

- Oj, nie teraz, nie teraz. To było już jakiś czas temu. - zaśmiał się Henry dostrzegając to zdziwione spojrzenie.

- Oczywiście, że możecie je zostawić. Wpadnijcie jak będziecie wracać. Ale nie później niż wieczorem bo my wcześnie chodzimy spać. A ten kurak jak poczekać do rana to zacznie się psuć. - Martha odebrała od Grima kuraka i jajka po czym jeszcze mówiąc znów gdzieś poszła w głąb mieszkania.

- Przyjdźcie, przyjdźcie, dawno nie było tak miłych gości. I to z tak daleka. Jak przyjdziecie to Martha zaparzy herbatę. Robi świetną herbatę, wszyscy sobie chwalą. Taką z owocami i ziołami. No przyjdziecie to sami zobaczycie. - Henry nadal zachował jowialny humor i był bardzo serdeczny.

- No dobrze, to wpadniemy jak będziemy wracać. - kowboj też się uśmiechnął i spojrzał pytająco na Tamiel czy mają coś jeszcze do załatwienia przed wyjściem.

- Herbata owocowa? Och, uwielbiam! - Quirke zaśmiała się pogodnie, zamykając kajet i razem z pisakiem zostawiając na stole, po czym dygnęła przez gospodarzem - Takiemu zaproszeniu nie będziemy w stanie odmówić i jeszcze… dziękujemy za dobroć i że nam państwo pomogli. Do wieczora na pewno się pojawimy, a gdyby było potrzeba pomocy, zatrzymaliśmy się chwilowo w motelu 2018. Wystarczy spytać Josha o Tamiel Quirke, a pokaże które drzwi lub nas zawoła. - zgarnęła torbę na ramię - Wrócimy z ciastem, albo czymś słodkim do herbaty. Nie wypada wpadać z pustymi rękami, szczególnie do tak miłych ludzi. Proszę na siebie uważać, dużo pić i do zobaczenia niedługo… chyba że państwo czegoś potrzebują z miasta, przy okazji przyniesiemy.

- Nie, nie trzeba, nie kłopocz się kwiatuszku, już rano Martha była i mamy co nam potrzeba. Uważajcie na siebie bo widać, że nowi jesteście. Zwłaszcza ty kwiatuszku. Ktoś z twoją cerą rzuca się tutaj w oczy jak perła w błocie. Tutaj takich jasnych buź prawie nie ma. - na drogę Henry odprowadził ich do drzwi i życzył powodzenia. Danny obiecał, że będą uważać no i wreszcie znów wrócili na ulicę.

- Naprawdę mili ludzie. - powiedział ranger gdy odwrócił się by machnąć jeszcze dziadkowi na pożegnanie. Ruszyli zaś ulicą we wskazanym kierunku gdzie miał być ten żółty sklep o jakim była mowa wcześniej.

- Tacy dziadkowie, co? - lekarka wydawała się w pełni podzielać jego opinię, szła z uśmiechem błąkającym się na ustach - Trzeba im pomóc, pan Henry ma zapalenie oskrzeli… zresztą wiek już sędziwy. Powinien brać odpowiednie leki, kiedyś nie byłoby z tym problemu, ale teraz zdobyć większość z nich graniczy z cudem - posmutniała, ujmując ramię kowboja i oparła o nie skroń. Szli powoli, pogoda była piękna, a spotkanie dwójki miejscowych poprawiło humor chyba obojgu Teksańczyków - Na szczęście już przed wiekami wiedziano jak sobie radzić z większością dolegliwości metodami naturalnymi. Kupimy co trzeba, to proste i powszechnie dostępne składniki. Zioła, przyprawy… a działają cuda w odpowiednich proporcjach i odpowiednio dobrane. Zrobię dla nich te leki, ty w międzyczasie oporządzisz kurczaka, o ile pani Martha znajdzie kawałek podwórka i je wydzieli na tę operację. Następnym razem mnie nauczysz co i jak… - parsknęła - Słyszałeś co mówił o jasnej karnacji? Ciekawe jakby zareagował na Melody…

- O… No… Ona to już w ogóle… Jak mąka. - ta myśl chyba nie przyszła Grimowi do głowy ale gdy się zastanowił nad mleczną karnacją ich koleżanki z Appalachów to musiał przyznać rację idącej obok blondynce.

- A z tym kurczakiem to daj spokój. Nie wiem po co ona w ogóle mnie wzięła. Chyba dla towarzystwa. Sama złapała i ucięła łeb temu kurakowi. Jednym ciachnięciem. - zaśmiał się wesoło żartując sobie z samego siebie. Wyszli w międzyczasie za róg i ukazała się kolejna zalana żarem słonecznym ulica.

- O, to pewnie ten żółty sklep co mówili. - powiedział wskazując na coś co kiedyś też chyba było sklepem bo widać było drzwi, okno wystawy i w ogóle. Ale nad wejściem były rozwinięte żółte rolety, dość brudne i spłowiałe no ale nadal mniej więcej żółte.

- Rzeczywiście - Quirke gdy pokazać jej coś palcem też to zauważyła. Teraz wpatrywała się w sklep na końcu uliczki, pasujący mniej więcej do opisu. - Wracając do naszej przerwanej rozmowy - łypnęła na Teksańczyka z lekarską troską - Skarżysz się na zdrowotne dolegliwości… które ewentualnie mogę podłapać? Podczas… no wiesz - zaczerwieniła się - Skoro dziś ekhm, śpimy w jednym łóżku.

- A to nie jest tak, że to lekarz sprawdza takie rzeczy? - kowboj spojrzał koso na idącą obok dziewczynę jakby coś mu się nie zgadzało w tym pytaniu. - I śpimy dzisiaj w jednym łóżku? A na którymś konkretnie? - dopytał się bo w pokoju rzeczywiście były dwa łóżka ale dotąd za bardzo nie ustalali czyje jest czyje. - A na zdrowotne dolegliwości się nie skarżę. No chyba, że to by trzeba by umówić się na kolejną wizytę no to wtedy może coś bym jednak znalazł. - powiedział kiwając głową i mrużąc trochę oczy na znak, że sprawa może mieć dość elastyczne zakończenie.

- Właśnie sprawdzam, wykonuję wywiad lekarski celem ustalenia ewentualnych schorzeń poprzez ukierunkowanie słowami pacjenta opisującymi jego odczuwalne dolegliwości - Quirke odpowiedziała gładko, udając że czerwienieje coraz mocniej ze względu na upał, a nie zażenowanie - Faktycznie pominęliśmy dość kluczowe ustalenia przy wynajmie pokoju. Jeśli to nie problem wolę łóżko przy oknie, więcej tam powietrza… jednakże skoro ekhm - odkaszlnęła, ukrywając zmieszanie poprzez odwrócenie uwagi na przelatującego, kolorowego ptaka - Spójrz jaki śliczny! Ciekawe co to za gatunek… i ekhm, tak. Łóżko. Wspólne. O ile, oczywiście, nie masz innych planów na tę noc. Wyspać się na przykład, żeby później nie musieć utyskiwać na bóle pleców… i mi się na nie skarżyć. Więc dolega coś panu, panie Toth? Coś, czym trzeba się będzie pilnie zająć?

- Hmm… Skoro tak pani doktor stawia sprawę… - kowboj nieco rozłożył ręce jakby się zdawał na opinię eksperta. Chociaż podniósł głowę do góry by spojrzeć na to wielobarwne, przelatujące stworzenie. - Będziemy to chyba musieli dokładnie zbadać. Wieczorem. We wspólnym łóżku. - powiedział uśmiechając się z zadowoleniem i po dżentelmeńsku otwierając drzwi i puszczając ją przodem do sklepu.

Sklep zaś zapewne przed wojną też tu był. A na pewno charakter sklepu nadawały mu półki, regały, skrzynie z owocami, warzywami i różnym złomem. Na półkach też były różne różności jakich mogli potrzebować okoliczni mieszkańcy czy znosić je na wymianę. Ale głównie dominowała żywność. W sporej mierze nie przetworzona w postaci surowych owoców i warzyw. Nawet chyba ryby jakieś pływały w beczce.

Większość ze zgromadzonych owoców i warzyw Tamiel do tej pory widywała w starych książkach albo atlasach. Czasem na filmach o egzotycznych krajach. Większości z nich nigdy nie próbowała, tak samo jak nie miała styczności z rybami, które jak chyba wszystko tutaj, mieniły się całą paletą barw.
- Danny, czy mógłbyś… spytać się, czy mają… no wiesz. Coś na wieczór - popatrzyła do góry, ściszając głos - Ja poszukam ziół i reszty dla pana Henry’ego. Ale najpierw się przywitajmy… i mapa! - ożywiła się - Może mają mapę okolicy. Łatwiej nam będzie zaznaczać gdzie szukać tej biblioteki, albo baru… czy w ogóle się tu odnaleźć.

No to się trochę rozdzielili w tym sklepie. Ona ruszyła między półki i regały a on podszedł do lady gdzie siedział jakiś latynoski sprzedawca w średnim wieku. Przywitali się i z początku Danny próbował być dyskretny. Ale dość szybko ton rozmowy znacznie się podniósł jak to zwykle ludzie mieli w zwyczaju gdy orientowali się, że druga strona ma kłopoty ze zrozumieniem. A Latynos widocznie nie mówił tak dobrze po angielsku jak Martha i Henry. Stąd chociaż Tamiel nie stała tuż przy nich to słyszała na tyle wiele, że nawet jakby nie wiedziała o czym rozmawiają to chyba raczej by się domyśliła. Wreszcie się jednak chyba dogadali bo Danny odwrócił się do niej z triumfalnym uśmiechem. Chociaż dopiero co się irytował i pieklił na rozmówcę.

- A pan mówi, że mapy nie mają. - dodał jakby właśnie o to cały czas toczyła się dyskusja z tym latynoskim senorem.

W międzyczasie lekarka zdążyła przejść się między regałami i skrzyniami, ładując do sporego koszyka coraz to nowe, egzotyczne frykasy. Były tam dziwne, włochate kuleczki o których dziewczyna czytała, że nazywają się rambutan. Znalazła również figi, daktyle, zielone cytryny i czerwone pomarańcze. Jednym z dziwniejszych łupów z pewnością była pitahaya o różowej, łuskowatej skórce, fioletowe piłeczki marakui, morele, karambole i kiwi widziane podczas podróży choćby w drinkach.
- Widzisz? Mają mango, awokado i ananasy… a to nie wiem co to, ale spróbujemy - podała kosz rangerowi, dokładając jeszcze parę woreczków do sporej kupki już w koszu zalegającej. Popatrzyła na mężczyznę czujnie - Szkoda że nie ma mapy, może w bibliotece ją znajdziemy… a ta druga rzecz? - spytała próbując nie brzmieć natarczywie.

- No chyba jesteśmy uratowani. - Teksańczyk uśmiechnął się klepiąc się po kieszeni spodni. A sam pomógł wziąć ten koszyk na ladę. Trochę to trwało zanim sprzedawca sprawdził co sobie jeszcze wybrali a potem trzeba było ustalić kurs wymiany. Ostatecznie poszło na to ładna kupka pestek .40 S&W ale obie strony wydawały się zadowolone. Kowboj wziął na swoje barki a właściwie ramię by zabrać te wszystkie pakunki i mogli wrócić z powrotem na ulicę.

- Gdzieś tu jeszcze miał być bar - blondynka mruknęła, rozglądając się po ulicy. Z ulgą patrzyła na wielki wór dźwigany przez kowboja, woląc nie myśleć co by było, gdyby miała to wszystko nieść sama. Parsknęła trochę nerwowo na kwestię ratunku.
- Spytamy o obóz i postawię ci - wyszczerzyła zęby w niewinnym uśmiechu, patrząc rozbawiona na niego - Piwo. Zimne, z pianką. Podpytamy kogoś kto umie w angielski bardziej niż ten sklepikarz… a ile udało ci się sztuk zdobyć? - skończyła żywo zainteresowana.

- Nie wiem. W paczce są. - wzruszył ramionami na znak, że tego akurat nie wie. Ale pomysł na zimne piwko widocznie mu się spodobał. - Tam chyba coś jest. - wskazał brodą na kolejny szyld pod sporym oknem wystawowym sugerującym, że to lokal użyteczności publicznej. A stoliki wystawione przed ten lokal zdradzały, że może to być to czego szukają. Danny zajął miejsce przy jednym z tych stołów i z ulgą położył to co dopiero kupili. Na zewnątrz rzeczywiście w cieniu mogło być przyjemniej niż wewnątrz a cień zapewniały duże parasole nad stolikami.

- Coś sobie zamawiacie? - długo nie czekali aż wyszła do nich jakaś przyjemnie uśmiechnięta czarnoskóra kelnerka sprawdzając czy mają ochotę coś zamówić.

- Macie piwo? Zimne? - Teksańczyk poszedł po prostej z tym zamówieniem.

- Tak, mamy. Nie z lodówki oczywiście ale z piwnicy jest wystarczające chłodne. - dziewczyna skinęła głową na znak, że powinni coś mieć by spełnić takie zamówienie.

- Dla mnie może być. - Danny widocznie nie wybrzydzał bo mało kto miał na tyle energii by zasilać takie fanaberię jak lodówki. Ale w chłodzie piwnicy rzeczy potrafiły się całkiem nieźle przechowywać.

- Ja również poproszę jedno, na początek. I jedno dla ciebie, jeśli chcesz - Quirke posłała kelnerce miły uśmiech, dorzucając - Mam… a raczej mamy ogromną prośbę. Czy zechciałabyś z nami usiąść i chwilę porozmawiać? Bez obaw, żadnych dramatów ani bezeceństw, po prostu dopiero co przyjechaliśmy i kompletnie nie orientujemy się w mieście, a musimy znaleźć parę punktów - przyznała, przepraszając ją miną - Jestem Tamiel, ten dżentelmen to Grim. Uratowałbyś nam dzień, godząc się na te kilka minut rozmowy przy zimnym piwie.

- Ja jestem Carmen. - dziewczyna przedstawiła się po chwili zaskoczenia. Stała przy stoliku gdy oni usiedli to patrzyła na nich z góry. Trochę zmieszana jakby nie była pewna czy żartują czy niekoniecznie. Patrzyła na siedzącą blondynkę która do niej mówiła i jeszcze na wszelki wypadek na kowboja który zdjął kapelusz i położył go na pustym na razie blacie.

- Pewnie, przysiądź się. Jak cię szef pilnuje czy co to zwal na mnie. - Danny chyba też chciał dodać otuchy dziewczynie i dać do zrozumienia, że mają przyjazne zamiary. Dziewczyna spojrzała gdzieś w głąb lokalu, pokiwała głową i odeszła wracając do środka.

- Nie mów, że z kolejną kelnerką chcesz wylądować w jednym łóżku. - Grim zaśmiał się cicho gdy Carmen zniknęła już w środku ale widocznie wspomnienie z ostatniego wieczoru, nocy i poranka jakoś znów go nawiedziło i rozbawiło.

- Mówiłam ci, do niczego nie doszło. Byłyśmy pijane… a w ogóle to się odpierwiastkuj - lekarka mruknęła kwaśno, wydymając usta - Poza tym nie narzekałeś za głośno na ten niespodziewany nalot i co się napatrzyłeś to twoje. Poza tym przeprosiłam, nie? - parsknęła, a jej mina zrobiła się ciut kosmata - Pokaż to pudełko, zobaczymy co jest w środku.

- Nie wiem o co ci chodzi. Przecież tylko mówiłem o lądowaniu w łóżku. A, nie że coś, komuś będzie robił. Wczoraj to tak samo wyszło ale dziś to chyba już tak trochę jesteśmy umówieni. Czułbym się trochę wysiudany z siodła jakbyś znów spała z jakaś kelnerką a ja sam na sąsiednim łóżku. - wyjaśnił z niby niewinnym uśmiechem by zaznaczyć, że podobny scenariusz jak z zeszłej nocy tym razem nieco bardziej by godził w jego interesy. Sam zaś nieco się wygiął do tyłu na krześle by wydobyć z kieszeni niewielki pakunek. I jak na złość najpierw sam go zaczął macać i oglądać. Z drugiej strony stołu Tamiel nie bardzo widziała coś więcej niż płaski, kolorowy prostokącik.

- Faktycznie wspominałeś o samym spaniu w jednym łóżku, bez robienia czegokolwiek. Czysty, prozaiczny, regenerujący sen… więc to samo planujesz dziś, tak? - z niewinną miną wychyliła się do przodu, zabierając mężczyźnie paczuszkę. Obróciła ją w palcach.
- Opakowanie zawiera trzy hermetycznie zapakowane lateksowe prezerwatywy, wyprodukowane przez...blah, blah… wedle norm… tak. - przeczytała, robiąc smutną minę kiedy podniosła wzrok na partnera - Ale nie wiem czy się przydadzą, jeśli mamy jedynie spać w tym jednym łóżku.

- Tak, regeneracyjny sen w jednym łóżku brzmi w sam raz. Jak już będzie po wszystkim. Wtedy nawet mógłbym znieść jakąś kelnerkę w łóżku. - Danny pokiwał powoli i z zastanowieniem głową i podobnie odpowiedział. Więc brzmiało jak porządnie przemyślana wypowiedź. I jakby za cholerę nie miał zamiaru tylko spać w tym wspólnym łóżku.

- Prawdziwy dżentelmen z pana, panie Toth. Nie wypomina pan damom kelnerek w łóżkach, naprawdę wspaniałomyślne z pana strony - Quirke zaśmiała się wesoło, opierając łokieć o stół i położyła brodę na zgiętej dłoni. Drugą ręką wciąż bawiła się kolorowym kartonikiem - Znasz przypowieść o Onanie, z Księgi Rodzaju? - spytała, skacząc na zupełnie nowy wątek. Jeśli mieli codziennie latać po mieście i szukać odpowiednich akcesoriów przed wieczorną regeneracją, wkrótce nie będą robić nic innego. Westchnęła cicho. - Unikał zapłodnienia wdowy po swoim bracie, „marnując nasienie przez wylewanie go na ziemię”. Patron… hm, tak, chyba to odpowiednie słowo - zmrużyła wesoło oczy - Patron stosunku przerywanego. Słyszał pan o tej praktyce? Co prawda do bardzo ryzykowna metoda, bo około u 20-30 procent mężczyzn jeszcze przed wytryskiem pojawia się kropelkowanie preejakulatu, bezbarwnego płynu, który pod wpływem podniecenia jest produkowany przez gruczoły opuszkowo-cewkowe oraz gruczoły cewkowe. Choć jego głównym zadaniem jest nawilżenie pochwy i zneutralizowanie kwaśnego odczynu cewki moczowej poprzez niekorzystny wpływ na żywotność plemników, to występujące w nim plemniki docierają do dróg rodnych kobiety jeszcze przed wytryskiem. Nawet mężczyzna doświadczony i potrafiący zapanować nad wytryskiem, nie ma żadnej kontroli nad wydzielaniem preejakulatu, dlatego ciąża po stosunku przerywanym bez wytrysku jest… cóż. Ma pan już jakieś dzieci, panie Toth? To by ułatwiło diagnozę, czy znajduje się pan we wspomnianej grupie szczęśliwców.
u
- Eee… że co? - Toth zrobił nieco kwaśną minę gdy tak nasłuchał się tego wywodu medycznego i chyba nie bardzo wiedział co z tym zrobić. - Dziewczyno ja jestem prosty chłopak z farmy. Od krów i koni. A nie żaden doktorek. Mów normalnie. - powiedział niby żartem ale też pewnie nie czuł się zbyt komfortowo w takich wywodach nie z tej ziemi. - A o swoich dzieciach nic nie wiem. - dodał jakby na zakończenie.
 
Umai jest offline