Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2020, 19:37   #19
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Uśmiech zszedł lekarce z twarzy, pobladła też przełykając ślinę i przymykając oczy.
- To dla mnie jest normalnie, nie zauważyłeś? - wróciła do wyprostowanej pozycji, kładąc kolorowe pudełko na stoliku po stronie kowboja. W głos i spojrzenie po uchyleniu powiek wdarł się dystans, chociaż ton pozostał uprzejmy - Nie przypominam sobie, bym po którejś z twoich opowieści o polowaniach i strzelaniu robiła ci przykrość, choć nie rozumiem 90 procent tego, co wtedy mówisz, ale się dopytuje. Tak robi ktoś komu zależy. Stara zrozumieć, przynajmniej wychodzę z podobnego założenia. Zapewne błędnie - wzruszyła ramionami - Przepraszam jeśli wprawiłam cię w dyskomfort. Możemy więcej nie poruszać tego tematu - kiwnęła broda na pudełko - Tego też nie musimy.

- Po prostu… Poczułem się głupi. Jak tak zaczęłaś mówić… Nie do końca wiem o czym. - powiedział zmieszanym tonem wzruszając ramionami w obronnym geście. - I nie wiem po co o tym mówisz skoro mamy to. - wziął za płaski kartonik i lekki nim pomachał. - Chyba po to to wzięliśmy by się nie przejmować no nie? - zapytał raczej retorycznie.

Dziewczyna popatrzyła na pudełko i pokręciła nieznacznie głową, a ramiona oparła o blat, splatając na nim też dłonie. Zapatrzyła się w nie, wyskrobując paznokciem coś spod paznokci drugiej dłoni.
- Może starczy do rana. Z naciskiem na “może” - znowu wzruszyła ramionami - A co potem? W nocy nie zorganizujemy więcej, a co z jutrem? Pojutrze też jest dzień i po nim kolejny, póki nie wyjedziesz z powrotem do Teksasu. Do tego czasu… co mam ukrywać? Że mi się podobasz jak diabli? - prychnęła, wyłamując nerwowo palce - I od dwóch tygodnie nie ma dnia, żebym nie myślała o… tym na co jesteśmy umówieni wieczorem, ale jestem spaczona. Więc nie jest prosto, mimo tego… wożenie tego - kiwnęła brodą na paczkę - W ilościach hurtowych to nierentowna inwestycja na dłuższa metę - podniosła wzrok na rangera - Pytałam czy mogę ci zaufać.

- Ah… - mina kowboja siedzącego po drugiej stronie stolika przeszła dość bogatą ewolucję przez te parę chwil. Gdy wydawało się, że w końcu załapał o co chodzi pani doktor, potem nawet się ucieszył gdy to do niego dotarło i w końcu nieco się zamyślił. - Możemy chyba spróbować. - powiedział w końcu nieco machinalnie się już bawiąc płaskim pudełeczkiem i patrząc gdzieś na ulicę zalaną słonecznym blaskiem. Podniósł głowę bo z wnętrza wróciła Carmen z tacą i trzema szklankami. Znów była uśmiechnięta w ten sam sympatyczny sposób co poprzednio gdy wyszła ich przywitać.
- Już jestem. W tą porę jest dość pusto to mogę sobie zrobić przerwę. - oznajmiła zadowolonym tonem zdejmując z tacy piwo dla swoich gości a na koniec odstawiając pustą już tacę na puste krzesło i sama się dosiadając do stolika. Ale zmarszczyła brwi i uśmiech troszkę jej zamarł gdy zauważyła niewielki kartonik w ręku kowboja. Ten chyba też się zorientował jak to wygląda bo zrobił nieco nerwowy ruch jakby trochę chciał go szybko schować a trochę zademonstrować.

- A nie, to to tylko… Bo my właśnie rozmawialiśmy i ten no… - Danny szybko spojrzał na partnerkę by jakoś go wybawiła z tej niezręcznej opresji.

Blondynka wyszczerzyła się, odbierając łagodnie do kowboja pudełeczko i poklepała go po dłoni, ledwo powstrzymując śmiech. Nie była jednak potworem, więc poleciała ze wsparciem nie tylko duchowym.
- Grim nie wierzył, że prezerwatywy mają datę przydatności do użycia i patrząc na nie nie ma większej różnicy, czy dochodzi do stosunku w nich, czy bez nich.. a za to oszczędność gambli. Więc można lecieć bez, tylko trzeba uważać - z niewinną miną popatrzyła wpierw na Grima, a potem na kelnerkę, parskając po chwili przez nos - Bardzo się cieszę, że udało ci się do nas wyrwać. Siadaj proszę.

- No! No właśnie! I było bez żadnych bezeceństw ani nic! - ulga w głosie i twarzy zwykłego chłopaka z teksańskiej farmy była tak wyraźnie słyszalna, że można było mieć prawie pewność, że ma coś na sumieniu z tymi gumkami i rozmowach o nich. Ale Carmen jakoś już w to nie wnikała. Ostrożnie pokiwała głową na znak, że rozumie albo po prostu przyjmuje to do wiadomości i skierowała swoją uwagę na szklankę piwa. Uniosła ją do lekkiego toastu.

- No to zdrówko! I za udaną zabawę. - z początku wniosła standardowy toast ale w końcu dodała drugi zerkając spojrzeniem na paczkę gumek. I chyba mimo wszystko rozbawiła ją ta cała sytuacja. Grim chętnie zmienił temat, wzniósł swoją szklankę, upił łyka i westchnął z uznaniem.

- Aaa… dobre… - przyznał z ulgą za całokształt sytuacji. I na wszelki wypadek zwinął kłopotliwe pudełko z blatu stołu i schował je chyba znów do spodni.

- I zimne… od razy lepiej - lekarka dorzuciła swoje, z ulgą przepłukując z gardła lepki upał oraz kurz. - Świetnie mówisz po angielsku, Carmen. Jesteś stąd? Kojarzysz bar Bailey’a i kogoś, kogo nazywają Cantano? My dopiero przyjechaliśmy i wciąż się tu gubimy, a trzeba się tam dostać… chyba, że macie tu gdzieś kogoś kto handluje mapami. Takimi okolicy. Łatwiej się pytać, gdy od razu palcem idzie wskazać dane miejsce… daleko do oceanu? Nigdy nie widziałam oceanu, a podobno piękny jest - zerknęła nieśmiało na kowboja.

- Ojej to naprawdę jesteście nowi. A skąd jesteście? To pewnie zatrzymaliście się w 2018? Wielu nowych się tam zatrzymuje. Słyszeliście o hotelu wcześniej? - Carmen aż westchnęła i upiła kolejny łyk i sama dała się ponieść ciekawości. Ale widocznie to nie było tak łatwo odpowiedzieć na wszystkie pytania blondynki.

- Tak, jestem stąd. Rodzice mnie strasznie gnębili jak byłam dzieckiem bym mówiła poprawnie po angielsku. Wtedy mi się wydawało to głupie. Ale teraz się chyba opłaca. - przyznała z dyskretnym rozbawieniem na temat pewnie swojej dawnej alterego co wówczas nie przepadała za uczeniem się mało popularnego na ulicy języka.

- Bar Bayley’a tak, wiem gdzie jest. Tylko trochę nie wiem jak wam to wytłumaczyć jak nie znacie miasta. Mogłabym was zaprowadzić. Ale dopiero wieczorem jak skończę pracę. Mieszkam niedaleko. Właściwie moja siostra ale to prawie to samo. - przyznała po chwili gdy westchnęła na trudność jaką by miała aby wytłumaczyć obcym coś co ona i pewnie większość tubylców po prostu wie.

- A senior Cantano… - teraz wypowiedziała to imię jakby to była całkiem inna kategoria wagowa. - Senior Cantano to bardzo ważny biznesmen. Jest w radzie miejskiej. Każdy kto jest ważny w tym mieście jest w radzie miejskiej. Ma własny wieżowiec w Downtown. I prowadzi mnóstwo interesów. Bardzo ważny człowiek. - mówiła z mieszaniną czci i obawy. Tak jak zwykle maluczcy mówili o ważniakach od których w ten czy inny sposób byli zależni. A już na pewno nie chcieliby im podpaść.

- A ocean. Tak mamy. Ale to też kawałek. I można tam pójść do portu. Albo na plażę. Mamy cudowne plaże. Musicie odwiedzić. Wieczorem zawsze jest jakaś zabawa, tańce, czasem jakieś wesele. Wspaniałe miejsce. I plaża jest nasza. Zwykłych ludzi. Nie należy do żadnego z tych rady. Tam my robimy co chcemy. No ale miasto należy do nich. - gdy mówiła o plaży na twarzy znów zawitał jej przyjemny i ciepły uśmiech. Głos też jej złagodniał gdy widocznie lubiła to miejsce i miała z nim miłe wspomnienia.

Blondynka zamyśliła się, umilając słuchanie Murzynki łykami piwa, a pod spodem, pod stołem, zaczepiała kowboja, drapiąc go stopą po łydce. Fragment o plaży brzmiał cudownie, oczy się dziewczynie trochę zamgliły gdy wyobrażała sobie ślub w podobnej scenerii. Niestety to był tylko dodatek do całej rozmowy.
- Jak załatwimy swoje, zabierzemy się tam we trójkę? - zaproponowała nagle, patrząc na oboje towarzyszy - Carmen byłabyś naszą przewodniczką, wynagrodzimy ci to. Drinki, tańce, barbecue na piasku i co tylko chcesz. Brzmiało jakbyś opowiadała jakiś cudowny sen - westchnęła cicho, a mina jej spoważniała - Masz tu może pod ręką kartkę papieru i ołówek? Łatwiej wytłumaczyć na rysunku, prowizorycznej mapie… ten bar, Downtown i wieżę pana Cantano… plażę. - przepiła piwem - Jesteśmy z Teksasu, przyjechaliśmy do osady Aniołów Miłosierdzia… ale tutaj okazało się, że jest pusty. Jakby ktoś ich porwał, albo gorzej. Obcy rozgrabili co zostało, doktora Howarda brak - pokręciła ponuro głową - Ostatni nasz kontakt to list, który wysłał. Pisał, że mają kłopoty… nie wiedziałam że aż takie. Wiesz czy ktoś na nich dybał? Byli skłóceni z… tym Cantano? Skoro jest taki ważny, mógł mieć interes sprzeczny niż grupa altruistów leczących wszystkich za darmo. Usługi lekarskie sa drogie, gildie i nie tylko robią z tego interesy. Często - skrzywiła się, szukając słów - Często… nasze mało korporacyjne podejście do życia przeszkadza wielkim korporacjom.

- Oh… - na całkiem przyjemnej dla oka twarzy Carmen pojawiła się cała plejada uczuć. Zaskoczenie, z tych przyjemnych, radość, kiwanie głową na znak zgody, sięgnięcie do kieszeni po mały notes i ołówek i w końcu zafrapowanie. Przez chwilę wyglądała jakby nie bardzo wiedziała co powiedzieć albo od czego zacząć. Popatrzyła to na nią po jednej swojej stronie to na niego po drugiej. Nieco postukała ołówkiem w kartkę notesu jakby to jej miało pomóc namyślić się.

- No tak, ty masz ten krzyż jak oni. - przyznała wskazując ołówkiem na naszyty na piersiach krzyż jakby dopiero teraz skojarzyła, że to nie tylko jakaś ozdoba.

- A o tym obozie Aniołów coś wiesz? Wiesz co tam się stało? - Grim widząc, że dziewczyna ma kłopot z wysłowieniem się albo zebraniem myśli postanowił ją delikatnie nakierować na właściwy tor.

- No mnie przy tym nie było. Ale słyszałam, że ich porwali. Przyjechał jakiś samochód. Zapakowali ich i odjechali. To musiało być od kogoś z ważniaków. Albo obcy. Jak wy. Tylko oni mają u nas samochody. - przyznała dziewczyna widocznie trochę obawiając się przesłać tak kiepskie wieści bo mówiła z ociąganiem i nieco niepewnie.

- Ale zanosiło się na to. Leczyli za darmo. A po to ważniaki utrzymują szpital i lodówkowo by mieć z tego zyski. To takie leczenie za darmola psuło im interesy. A te Anioły nie słuchały tylko robili swoje. Dzielni ludzie. Albo nie zdawali sobie sprawy co znaczy narazić się naszym ważniakom. - Carmen mówiła jakby naprawdę żałowała losu Aniołów. Ale widocznie jako tubylec rozumiała zasady miejscowej gry i takie zakończenie jej wcale nie zaskakiwało. Ale próbowała to przekazać w możliwie łagodnej formie.

- Ich nikt z nas by nie ruszył. Znaczy zwykłych ludzi. Tacy trochę jak święci. I podobno jedna z dziewczyn to prawdziwa ślicznotka była. Pół dzielnicy się w niej kochało. - zaśmiała się trochę jakby przypomniał jej się ten zabawny epizod w tej niezbyt wesołej historii.

- A na plażę chętnie z wami pójdę. Pokażę wam moje miejsce. Poznam ze znajomymi. Lubicie tańczyć? Bo my zawsze tańczymy jak tam jesteśmy. - powiedziała już całkiem wesoło wracając do chyba swojego ulubionego tematu. Spojrzała na blondynkę nieco uważniej gdy Grim pokiwał głową, że nie ma nic przeciwko takiej propozycji.

- Ale ty masz bardzo jasną skórę. Lepiej kup sobie olejek do opalania. Tutaj kupisz w prawie każdym sklepie. - podpowiedziała jej z troską w głosie. Sam zaś spojrzała w dół i zaczęła coś kreślić ołówkiem na kartce - Nie umiem rysować. - zaznaczyła na wszelki wypadek.

- Ta śliczna to Sandy - Quirke mruknęła spiętym głosem, dopijając piwo na przechył nie marząc o niczym innym niż dolewce. Czystej Whisky. Przełknęła, szklanka wróciła na blat, a dziewczyna siedziała patrząc martwo na swoje dłonie i coś się jej szkliło w oczach.
- Muszę porozmawiać z tym Cantano, może da się to odkręcić… jakoś im pomóc - potarła skronie palcami. Jeśli dostarczą paczkę do baru, koleś stamtąd zabierze ich do tutejszego głównego bossa, a to już coś.
- Możesz nam narysować tę mapę? Dzięki Carmen, co zrobisz będzie super. Do baru i wieży Mordoru - poprosiła z odcieniem czarnego humoru i siorbnęła nosem - Tak, lubimy tańczyć. Bardzo chętnie pojedziemy na plażę… kiedy już załatwimy sprawę z doktorem i waszym… z Cantano. - zrobiła chwilę przerwy, skubiąc odstającą z kciuka skórkę.
- Olejek… - jakoś tak nagle zerknęła na Grima z ogniem w oczach - Tak, to dobry pomysł. Olejki da się wykorzystać na wiele sposobów.

- No próbuję… Ale nie jestem w tym zbyt dobra… - Carmen skrobała jakieś kreski w swoim notatniku. - A senor Cantano wiele może. Ale nie jest się do niego łatwo dostać. To ważny człowiek jest. - powiedziała po chwili gdy nadal coś rysowała. W końcu oderwała ołówek od kartki i przyglądała się swojemu dziełu. Wreszcie wzruszyła ramionami jakby uznała, że lepiej nie będzie i przesunęła notes na środek stołu by pozostała dwójka też mogła coś zobaczyć.

- No to teraz jesteśmy tu… - zaczęła od małego kółka na górze kartki. Potem zaczęła objaśniać co oznaczają poszczególne kwadraty i kółka podpisane mniej więcej w nazwy kojarzące się z poszukiwanymi adresami. Właściwie szkic był bardzo schematyczny. Raczej nadawał się do orientacji wzajemnej tych adresów względem siebie. Wyglądało na to, że obóz Aniołów jest najbardziej na południe, siedziba Cantano też. A bar Bailey’a był mniej więcej pośrodku.

- Spróbujcie dojść do 441. To jedna z głównych dróg. Stąd to musicie iść na zachód. Nieważne którą każda powinna was zaprowadzić do 441. Nie da się jej przegapić po kilka pasów asfaltu w każdą stronę. No i nią idźcie na południe. Dojdziecie tak aż do Downtown. Widać z daleka bo tam jest większość wieżowców. Właściwie jak będziecie szli na wieżowce i znajdziecie się między nimi to właśnie będzie Downtown. Tam już wam każdy pokaże gdzie jest wieżowiec Cantano. A z Downtown da się dojść do Little Havana. Tam był ten obóz Aniołów. - widocznie ta gruba krecha oznaczająca 441 była niezła jako kierunkowskaz. Ranger popatrzył na mapę, rozejrzał się dookoła i rzeczywiście gdzieś tam widać było jakieś wieżowce.

- To tam jest to Downtown? - zapytał wskazując na kierunek a kelnerka pokiwała twierdząco głową. - No to chyba jakoś trafimy. - oznajmił z łagodnym uśmiechem. Posiedzieli jeszcze chwilę, dopili piwo, a potem żegnając się serdeczne, poszli w swoje strony. Carmen wróciła do pracy, a para Teksańczyków obładowana tobołami, ruszyła do domu staruszków z drugiego końca ulicy.

- Wiesz Danny… - lekarka zaczęła ostrożnie, patrząc niby do przodu, chociaż obserwowała go kątem oka. Mieli problem, znaczy ona miała problem - Teoretycznie zadanie wykonałeś perfekcyjnie. Przeprowadziłeś nas aż do Miami, mamy już namiar na obóz. Wiemy też gdzie jest doktor Howard i dziewczyny - skrzywiła się cierpko - W Downtown, w gościnie u któregoś z ludzi tego Cantano, albo i jego samego. Jednak… nie obraziłabym się, wręcz przeciwnie, gdybyś został jeszcze trochę - popatrzyła na niego pełnoprawnie - Zostań ze mną, proszę. Jeszcze trochę, zapłacę. Coś wymyślę… potrzebuję cię, nie wiem co robić i - zgrzytnęła zębami zawieszając wzrok na złotym krzyżyku noszonym na szyi. Ujęła go w palce, patrząc jak łapie słoneczne refleksy - Boję się.

- No… No tak… No właściwie to dojechaliśmy… Rzeczywiście… - Danny póki dopiero szli po te jajka i kuraka to odkąd pożegnali się z Carmen i wstali od stolika wziął na swoje barki dźwiganie torby blondwłosej lekarki. No i teraz tak szedł z jednym ramieniem podwiniętym na bark bo tak chyba było łatwiej mu dźwigać tą torbę. No i jak już Tamiel zaczęła to sam jakby się zdziwił, że właściwie już są na miejscu. Jakoś dotąd tak szło z dnia na dzień, kawałek po kawałku, do Mississippi, potem na południe, na Florydę, przez Florydę, jeszcze ostatniej nocy w “Tom & Jerry” mieli etap “przed”. Ba! Nawet dzisiaj rano jak wyjeżdżali i potem na moście… A tu niespodziewanie jakoś nie wiadomo jak i kiedy byli już “w” a nie “przed”. To chyba stropiło i mimo wszystko zaskoczyło Teksańczyka bo przeszedł w milczeniu kilka kroków nim odezwał się ponownie.

- Znaczy no ale ej… - otrząsnął się z zamyślenia jakby się zorientował, że partnerka wciąż czeka na odpowiedź. - Daj spokój. To był kawał drogi. Trzeba odpocząć i w ogóle. Poza tym tak dokładnie to miałem cię zostawić u doktora Howarda. A jeszcze go nie spotkaliśmy. A no słyszałaś co Carmen mówiła. - wolną dłonią wskazał kciukiem za plecy na knajpkę z sympatyczną kelnerką jaka powiedziała im parę rzeczy o tym mieście.

- Więc no wiesz… Na razie chyba tu zostaniemy. Rozejrzymy się trochę. Przecież nie zostawię cię pod jakimś przypadkowym adresem. - powiedział uśmiechając się do niej i tylko do niej. Lekko nawet pacnął ją w ramię by podkreślić, że nie ma o czym mówić i nie ma zamiaru lada chwila stąd odjeżdżać.

Teraz to Quirke przeszła parę kroków w milczeniu nie ukrywając jak mocno jej ulżyło. Nabrała powietrza w porządnym wdechu, a potem wypuściła je, wreszcie się uśmiechając.
- Dziękuję - zwróciła się do rangera ze szczerą wdzięcznością. Zaraz też wczepiła się w jego wolne ramię, mocno ściskając za rękę. Przeszli tak jeszcze parę kroków zanim podjęła:
- Dziękuję Danny, nie wiem jakbym… no wiesz. Miała sobie bez ciebie poradzić. Gdzie by tu się znalazł taki drugi południowiec ratujący damy z opresji? Nie chcę żebyś wyjeżdżał, najlepiej nig… - drgnęła, gryząc się w język, zanim chlapnęła coś czego mówić nie powinna. Zamiast tego zmieniła wątek - Mamy paczkę, dostarczymy ją z resztą do baru. Człowiek z baru zaprowadzi nas do Cantano, a wtedy będę z nim mogła porozmawiać. Tylko czego ktoś taki jak on może chcieć od takiej płotki jak ja? - pokręciłą głową - Co mu mogę zaoferować, coby chciał mieć? Przecież… będziemy musieli porozmawiać. Masz jakiś pomysł? - westchnęła cicho, wbijając wzrok w piach pod nogami - Zawsze mogę dla niego zbudować parę bomb i granatów. Usprawnić mechaniczny szpej który trzyma, albo… chociaż oczyścić komputery bo na pewno jakieś ma, a ilość bat-sektorów na nich z pewnością dochodzi po połowy objętości dysków.

Kowboj spojrzał na nią uważnie. Zwłaszcza jak zaczęła mówić o jego wyjeździe i jak nagle urwała ten wątek. Miał minę jakby chciał coś powiedzieć ale gdy szybko zaczęła mówić o paczce i tym co ich tutaj wszystkich sprowadziło znów słuchał.
- Może… Może go po prostu zapytamy? Czego mu potrzeba. Może jednak czegoś nie ma. - odparł po chwili zastanowienia chyba nie czując się za mocny w takich rozważaniach o potrzebach człowieka którego jeszcze nie spotkali. A który wyglądał na jakiegoś tutejszego ważniaka.

- Mamy dla niego tą paczkę. No to chyba się z nami spotka by ją odebrać. Wtedy można z nim pogadać. Obiecał przecież nagrodę za dostarczenie tej paczki. Całkiem sporą. To pewnie dla niego ważna. I pewnie nie wie kiedy ktoś z paczką przyjedzie do miasta. Przecież jeszcze mogliśmy być w drodze. To można się trochę pokręcić. No ale nie wiem jak reszta. Za tą paczkę ma być spora kasa a na razie to mamy same wydatki. - trochę się jednak rozwinął gdy dzielił się z blondynką swoimi przemyśleniami gdy tak spacerowym tempem szli środkiem słonecznej drogi wracając do tych sympatycznych staruszków co ich zaprosili na herbatę.

- Tak… - dziewczyna przytaknęła ponuro. Zapasy wolnych gambli topniały mimo racjonalnego gospodarowania. Tak w miarę racjonalnego. Szybko jednak znowu się uśmiechnęła - Popytajmy czy komuś tutaj nie sypią się graty, te mechaniczne albo elektroniczne. Za leczenie nie biorę pieniędzy, ale za naprawy już mogę. - wzruszyła wesoło ramionami - A tutaj z pewnością będzie co naprawiać i to zawsze parę gambli do przodu… ale nie idziemy do Brigit - nagle popatrzyła bardzo poważnie na rangera - Znaczy po Brigit i jej ludzi. Proszę Danny, są w porządku i nam pomogli. Poza tym skoro tutejsza rada mogła porwać Anioły tylko dlatego że pomagają innym, Brigit też mogli wkopać… kto powiedział, że nie broniła się, albo nie mściła na ludziach Cantano za jakieś krzywdy im wyrządzone? - sapnęła cicho i puściła mu oko - Jeśli coś zostanie z tej przesyłki dla mnie… wiem co kupię. - przerwała żeby za chwilę wypalić radosnym pytaniem - Chciałbyś konia, Danny?

- Konia? A myślisz, że tu są? Chociaż… Widzieliśmy jakieś to pewnie są. - pomysł z kupnem konia zaskoczył go wyraźnie. Rozejrzał się po ulicy jakby szukał takiego kopytnego zaraz obok. Co prawda teraz żadnego nie było widać no ale widzieli je gdy przejeżdżali przez miasto Jeepem James’a albo nawet potem. Więcej niż jeżdżących samochodów.

- Oj nie trzeba. Ja przecież też dostanę swoją dolę. To mogę sobie sam kupić konia. A ty możesz kupić coś… No coś co chcesz. Ale dziękuję za propozycję to było bardzo miłe z twojej strony. - kowboj machnął ręką jakby nie chciał sprawiać kłopotu swoją osobą. A z zapłatą mógł mieć rację w umowie mieli dostać nagrodę na głowę za dostarczenie tej paczki. Więc on powinien dostać swoją dolę tak samo jak inni.

- A z tą Brigit… - zaczął to o czym Tamiel mówiła przed chwilą. Trochę zawahał się. - Chyba ją polubiłaś co? - zapytał zerkając na jej minę. Potem spojrzał gdzieś przed siebie i ze dwa kroki później wzruszył ramionami. - Jeśli o mnie chodzi nie jest mi do niczego potrzebna jej głowa czy nagroda za nią. No ale… Nie chcę cię rozczarować… Ale gdyby nie ty to by nas oskubali. Naprawdę a nie na niby czy na żarty. Nie wiem czy te miny na moście były prawdziwe no ale ta co wybuchła była. Może i była miła ta ruda… Ale chyba naprawdę napada na ludzi. Nam się udało no ale jak to z innymi to nie wiadomo. - chyba starał się powiedzieć tak delikatnie jak to tylko się dało. Trochę jak starszy brat co musi powiedzieć młodszej siostrze, że coś nie musi być tak piękne jak się dotąd wydawało.

- Mogliśmy o nią zapytać Carmen. Ale jak chcesz to można jeszcze zapytać tych dziadków co do nich idziemy. - wskazał najpierw za siebie skąd szli a teraz przed siebie dokąd szli. Chociaż widocznie zostawiał to jej do dyspozycji jak to rozegrać.

- To starsi ludzie, potrzebują spokoju, a Carmen wiemy gdzie pracuje. Będzie powód żeby wpaść na jeszcze jedno piwo. Co do Brigit, dała się namówić na drinka, nie może być zła - Quirke rozłożyła bezradnie ramiona - Wystarczyło porozmawiać, poprosić… jakby kto inny zagadał też by pewnie mógł z nią dojść do porozumienia, bo tak. Była miła i polubiłam ją. Wydaje się sympatyczna… szkoda mi ich trochę - popatrzyła przed siebie - Tak się ukrywać w tej okropnej dżungli, musi im być ciężko i daj spokój - uśmiechnęła się łagodnie do Teksańczyka - Mam wszystko czego potrzebuję, nie mam Bóg wie jakich potrzeb. Wystarczy co mam. Nie jestem głodna, nie jestem goła. Dokupię trochę leków i bandaży, reszta… - wzruszyła ramionami - Chciałabym coś ci dać, jako podziękowanie - zmieszała się trochę - I żebyś o mnie pamiętał.

- Będę o tobie pamiętał. - odpowiedział krótko i po prostu, z ciepłym uśmiechem. - Zdjęcie mi możesz swoje dać. Jak masz jakieś. - dodał parę kroków dalej jakby to by mu wystarczyło na pamiątkę. - I co gadasz jakbyśmy mieli zaraz się rozstać? Na razie idziemy na herbatę. Potem do tego hotelu. A potem się zobaczy. Musimy znaleźć ten bar tego… No tam co ma czekać ten koleś na nas… A potem tam do wieżowców by oddać tą paczkę. To jeszcze nam tu trochę pewnie zejdzie. - dodał trochę się obruszajac jakby to ona miała zamiar go spławić i pozbyć się jak najszybciej. No ale dało się wyczuć, że to trochę przesadzone i na pokaz więc pewnie się zgrywał.

- Naprawdę umówiłaś się z nią na drinka? Z tą rudą? Ze strzelbą i detonatorem? - w końcu zapytał jakby mimo wszystko nie mógł w to uwierzyć. Popatrzył na idącą obok blondynkę sądząc chyba, że może jednak żartowała z tym drinkiem z hersztem bandy.

- Tak, co w tym dziwnego? Przecież ci mówię że ją polubiłam i wydawała się bardzo sympatyczna - blondynka zamrugała chyba szczerze zdziwiona ostatnimi pytaniami, ale na nie odpowiedziała bez uciekania od tematu. - Mam tylko nadzieję, że jeśli już dojdzie do tego, spotkamy się za miastem. Nie podarowałabym sobie, gdyby przeze mnie ją złapali, lub miała inne kłopoty… ej Danny? - teraz ona zaczęła swoją serię pytań - A powiedz jakie te zdjęcie byś chciał? Albo raczej w czym? I czy… ekhm, ej Danny masz dziewczynę?

- Eee… dziewczynę? - zapytał trochę spłoszonym tonem. Ale w końcu uśmiechnął się nonszalancko. - Nie. - odparł krótko i zdecydowanie a ten bezczelny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. - A te zdjęcie to takie normalne. Do portfela. - zakreślił wolną ręką w powietrzu niewielki prostokącik właśnie taki w sam raz jak do portfela.

- Nie masz? - lekarka popatrzyła na niego czujnie, sprawdzając czy żartuje. Wydawał się szczery, mimo wszystko, więc zanim pomyślała rzuciła kolejne pytanie - A chcesz mieć?

- Noo… No raczej tak. Trzeba w końcu jakoś zaludnić tą farmę dzieciakami no a samemu to z tym nieco trudno. - powiedział całkiem lekko i wesoło a humor mu widocznie dopisywał.

Quirke parsknęła speszona, mimo tego uśmiechała się wesoło i patrzyła na kowboja z zaciekawieniem. Nawet dla lepszego efektu zmrużyła jedno oko.
- Jeśli lubisz blondynki miałabym dla ciebie pewną propozycję. Otóż nie mam chłopaka, ani dziewczyny. Te drinki to takie przyjacielskie - paląc buraka zaśmiała się cicho - Co prawda nie wyglądasz… znaczy. Nie pasuje ci taca z drinkami, ale… tak lepiej i poza tym… ekhm, wygląda pan naprawdę zdrowo, panie Toth - spoważniała na koniec - I dobry z pana człowiek.

- Taakkk? - Dany roześmiał się i nieco przeciągnął swoją odpowiedź. Zrobił minę i poklecił głową jakby obracał w myślach tą propozycję. - Czzylliii… - zaczął obracając wolną reką jakiś niewidzialny zawór jak tak niby na poważnie się nad tym zastanawiał. - Proponujesz mi chodzenie? - zapytał uśmiechając się do niej szelmowsko i trochę obniżając głowę by być bardziej na jej poziomie.

Odpowiedź Quirke nie zawierała słów, te ciężko jej przychodziły w tym momencie. Wykorzystała okazję, że ranger zrównał się z nią i pocałowała go, przytrzymując delikatnie za policzek. Tym razem obyło się bez stawania na palcach, wyszło bardziej naturalnie i, miała nadzieję, zrozumiale niżby miała używać słów.

- Rozumiem. - powiedział z łagodnym uśmiechem gdy znów się wyprostował. A ten pocałunek przyjął i oddał całkiem chętnie i przyjemnie. - Chyba mogę pójść na taki układ. - dodał kiwając nonszalancko głową i nadstawiając swój wolny łokieć jakby zapraszał ją do tańca.

- A nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli któregoś ranka zastaniesz w naszym łóżku gołą kelnerkę? - lekarka gadała radośnie, chętnie przyjmując oparcie i mocno je przytuliła - Tak tylko pytam pro forma, niczego nie planuję, ale czasami różnie bywa. Nie wierzę… naprawdę się zgodziłeś - zaśmiała się - Będzie super, zobaczysz. Nie pożałujesz… bo nie robisz tego z litości, co? - drgnęła.

- Z taką ślicznotką jak ty? I do tego taką modrą? No wiesz, chyba nawet jakieś gołe kelnerki w naszym łóżku bym przeżył. - wydawał się być w świetnym humorze jakby był zgodny i pogodny na takie detale skoro zawarli główny deal. I tak sobie paradowali środkiem słonecznej ulicy z wolna zbliżając się do domu sympatycznych staruszków. Zobaczyli ich z daleka, znowu grzebiących w ziemi. Na widok młodych pomachali do nich wesoło, a Teksańczycy odwzajemnili gest.

 

Ostatnio edytowane przez Umai : 22-10-2020 o 01:19.
Umai jest offline