Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2020, 15:46   #42
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ożywione trupy były nad wyraz szybkie i bardzo zajadłe, i nie każdy z szóstki wędrowców wyszedł z tego starcia cało i zdrowo. Ale dla truposzy skończyło się to jeszcze gorzej i dzięki zgodnej współpracy całej drużyny wszyscy napastnicy stracili swoje fałszywe życie.
Rany dało się wyleczyć i można było ruszyć dalej. Bez zysków, bowiem ożywione trupy nie miały przy sobie jakichkolwiek wartościowych przedmiotów.
Jeśli gdzieś w okolicy znajdował się ten, co truposzy wywołał z grobów, to nie było czasu, by go szukać. Wilki nie rezygnowały - albo były głodne, albo też ktoś wykorzystywał je do skłonienia obcych, by podążali w odpowiednim kierunku.
Z drugiej strony wyboru i tak zbyt wielkiego nie było, jako że droga prowadziła w jednym tylko kierunku i nie rozgałęziała się, tym samym nie dając wędrowcom szansy na dokonanie jakiegokolwiek wyboru.
Oczywiście można było wejść w las, ale to byłoby (zdaniem Couryna) niezbyt rozsądne.

Droga nie umarła śmiercią naturalną w środku lasu, ale doprowadziła do otoczonej palisadą wioski. Palisada to co prawda nie mury obronne, ale i tak świadczyła o tym, że okolica bywała niezbyt bezpieczna.
Z drugiej strony - otwarta brama i brak straży sugerowały, że ewentualne niebezpieczeństwa nie były zbyt bliskie.
Ale i tak Couryn sprawdził, czy bramę w ogóle da się zamknąć.
W zasadzie się dało, ale do pełni szczęścia potrzebny byłby klucz. Lub umiejętności, które Courynowi były obce.

Wioska, czy może nawet niewielkie miasteczko, sprawiła łowcy dość spory zawód. Co prawda miejscowość nie wyglądała jak miasteczko duchów, ale zaprawdę, niewiele do tego brakowało. Pozamykane okna i drzwi sugerowały albo brak mieszkańców, albo brak gościnności. A może i jedno, i drugie, bo nie ma dymu bez ognia, a ognia - bez ludzi. Zazwyczaj.

- Całkiem jakby się czegoś bali - powiedział Couryn, rozglądając się dokoła. Potem przeniósł wzrok na zamek. - Czegoś lub kogoś.

Gospoda okazała się zdecydowanie niegościnna - dobijanie się do drzwi nie przyniosło żadnego efektu.
- Wpuśćcie głodnych wędrowców - zawołał, lecz najwyraźniej ci, co siedzieli w środku, byli głusi na prośby. - Albo chociaż coś na wynos! Mamy pieniądze! - dodał. Z podobnym skutkiem...

Wejście na siłę zdało mu się ostatecznością, do której jeszcze nie byli zmuszeni. Poza tym wioska miała inne domy. A nuż ktoś okaże się bardziej rozsądny. Lub pazerny.

Nim zdążył rzucić propozycję, by odwiedzić sklep Bildratha, do jego uszu (i nie tylko jego) dobiegł rozpaczliwy szloch.
Czy ktoś potrzebował pomocy, czy też był to prosty sposób, by zwabić kogoś o litościwym sercu - tego łowca nie wiedział. Raczej podejrzewał to drugie, ale i tak w gronie wędrowców znalazły się litościwe duszyczki, które pospieszyły z pomocą potencjalnej ofierze nieszczęścia.
Couryn nie zamierzał zostawiać kompanów bez wsparcia... gdyby to było potrzebne. Dlatego też ruszył za tymi, co pobiegli by sprawdzić, co lub kto jest źródłem płaczu.
 
Kerm jest offline