Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2020, 07:56   #41
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację

Nie czekaliście, aż truposze wezmą was w dwa ognie, tylko ruszyliście do działania. Jane przycelowała ze swej kuszy, zwolniła cięciwę, a bełt z mlaśnięciem wbił się prosto w czoło zbliżającego się nieumarłego, ścinając go z nóg. W tym samym czasie Sam postanowił wlać w serce swoje i kompanów odwagę do działania, wygrywając osobliwą melodię na swojej lutni. Rita, z pieśnią na ustach natarła na kolejnego z truposzy, a ciężkie ostrze kapłanki bitewnej dosłownie zmiotło jego paskudny łeb z karku. Walczący nieopodal Nicodemus dopadł do swego przeciwnika - srebrne ostrze przecięło powietrze i odrąbało jedną z wyciągniętych rąk nieumarłego, który zdawał się tym faktem niezbyt przejmować. Tymczasem Enola postanowiła nieco się wycofać i będąc w odpowiedniej pozycji wycelowała ze swej kuszy i nacisnęła spust. Bełt wgryzł się w korpus truposza i spowolnił go jedynie na moment. Couryn wraz z Sheerą dołączyli do śledczej, a łowca wypowiadał już zaklęcie mające wzmocnić jego ostrzał.

Nieumarli natarli z niesamowitą zawziętością, choć ich powolne ataki w wielu przypadkach nie przyniosły powodzenia. Kilku jednak zadało wam obrażenia. Jeden z truposzy uderzył swą łapą w twarz Rity z niewiarygodną siłą, sprawiając, że kobieta usłyszała głośne piszczenie w uszach, a wzrok na moment rozmył się i zawirował. Kolejny trafił Couryna w klatkę piersiową, aż łowca stracił na moment dech w piersi. Ostatniemu udało się uderzyć Sama w lewe ramię, aż bard syknął z bólu. Było pewne, że będzie z tego niezły siniak.

Odgryźliście się już po chwili. Jane zaatakowała swym rapierem, trafiając umrzyka w prawe ramię. Rita, Nicodemus, Enola i Couryn zakończyli plugawy żywot kolejnych czterech nieumarłych. Mniej szczęścia miał Samwise, który nie trafił swoim atakiem. Moment później Enola oflankowała kolejnego z truposzy i wraz z Jane, działając w jedno tempo, zakończyły jego egzystencję. Rita natarła na kolejnego, zadając mu potężne obrażenia, ale truposz jakimś cudem ostał się jeszcze na nogach. Widząc to, Sam zaszarżował na niego i powalił jednym ciosem, uśmiechając się przy okazji do kapłanki. Nicodemus łatwo poradził sobie ze swoim przeciwnikiem, a Couryn z Sheerą rozprawili się z ostatnim nieumarłym i było po walce.

Widząc, że część z was została ranna, Nicodemus zaoferował pomoc. Używając swoich zdolności uleczył część obrażeń Rity i Couryna, a ramię Sama wyglądało, jakby nigdy nie zostało uderzone przez truposza. Rita i Enola zauważyły, że choć paladyn również był ranny, to nie użył na sobie swych mocy, co zastanowiło obie kobiety. Ledwo skończył, a znów usłyszeliście gdzieś w oddali, za swoimi plecami, wilcze wycie. Wyglądało na to, że zwierzęta nie miały zamiaru odpuścić i wciąż podążały waszym tropem. Ruszyliście szybko w dalszą drogę i po pół godzinie marszu dotarliście w końcu do wyjścia z lasu. Widok rozciągał się na sporą dolinę; po lewej teren przecinała rzeka, a leśna ścieżka wiodła wprost do jakiejś osady w oddali. Nad nią, na wzgórzu, górował zamek z czarnego kamienia, jakby majestatycznie patrzył na to, co dzieje się poniżej.




Ciemne, pękate chmury koloru ołowiu nie zwiastowały polepszenia pogody a mgła wciąż oblepiała wszystko wilgotnym oparem. Słysząc za sobą kolejne wycie wilków, ruszyliście wąską ścieżyną w stronę majaczącej w oddali wioski. Nie minęła godzina podróży, gdy błotnisty trakt ustąpił mokrym, śliskim kocim łbom. Brukowana droga wiodła przez otwartą, zardzewiałą, dwuskrzydłową bramę osadzoną w wysokiej, nadgryzionej zębem czasu palisadzie. Za nią znajdowały się piętrowe, przytulone do siebie domy wykonane z czarnego, niczym smoła drewna i kamienia. Z niektórych kominów unosił się dym.


Pierwsze, co rzuciło się wam w uszy po wejściu do wioski, była przejmująca cisza. Mimo iż był środek dnia, osada wyglądała na wymarłą. Nikt nie wyszedł wam na spotkanie, nikogo też po drodze nie spotkaliście, choć w niektórych oknach można było dostrzec łunę światła i jakiś ruch. Mieliście też nieodparte wrażenie, że pomimo tego pozornego spokoju, jesteście obserwowani. Drzwi domostw wyglądały, jakby zostały specjalnie wzmocnione, na framugach wisiały zaś jakieś zioła i czosnek. Większość domów wyglądała na stare i zaniedbane.

Przeszliście główną drogą i w końcu dotarliście do dużego, piętrowego budynku, w którym paliło się światło a wiszący nad drzwiami szyld głosił, iż jest to karczma o nazwie “Krew Winorośli”. Wiatr niósł stamtąd przyjemne zapachy pieczystego, zatem gospoda musiała pracować, choć gdy Couryn podszedł do drzwi i szarpnął za klamkę, te okazały się zamknięte.

Po przeciwnej stronie karczmy ujrzeliście równie spory dom, z okien którego sączyło się przyjemne, ciepłe światło. Na szyldzie wyczytaliście, iż był to sklep wielobranżowy niejakiego Bildratha. Gdy zastanawialiście się nad dalszymi działaniami, waszych uszu doszedł nagle przepełniony smutkiem, jękliwy szloch chwytający za serce. Zdawał się płynąć z miejsca znajdującego się gdzieś w głębi wioski, na pewno na północ. Gdzieś za domem Bildratha.


 
Ayoze jest offline  
Stary 25-10-2020, 15:46   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ożywione trupy były nad wyraz szybkie i bardzo zajadłe, i nie każdy z szóstki wędrowców wyszedł z tego starcia cało i zdrowo. Ale dla truposzy skończyło się to jeszcze gorzej i dzięki zgodnej współpracy całej drużyny wszyscy napastnicy stracili swoje fałszywe życie.
Rany dało się wyleczyć i można było ruszyć dalej. Bez zysków, bowiem ożywione trupy nie miały przy sobie jakichkolwiek wartościowych przedmiotów.
Jeśli gdzieś w okolicy znajdował się ten, co truposzy wywołał z grobów, to nie było czasu, by go szukać. Wilki nie rezygnowały - albo były głodne, albo też ktoś wykorzystywał je do skłonienia obcych, by podążali w odpowiednim kierunku.
Z drugiej strony wyboru i tak zbyt wielkiego nie było, jako że droga prowadziła w jednym tylko kierunku i nie rozgałęziała się, tym samym nie dając wędrowcom szansy na dokonanie jakiegokolwiek wyboru.
Oczywiście można było wejść w las, ale to byłoby (zdaniem Couryna) niezbyt rozsądne.

Droga nie umarła śmiercią naturalną w środku lasu, ale doprowadziła do otoczonej palisadą wioski. Palisada to co prawda nie mury obronne, ale i tak świadczyła o tym, że okolica bywała niezbyt bezpieczna.
Z drugiej strony - otwarta brama i brak straży sugerowały, że ewentualne niebezpieczeństwa nie były zbyt bliskie.
Ale i tak Couryn sprawdził, czy bramę w ogóle da się zamknąć.
W zasadzie się dało, ale do pełni szczęścia potrzebny byłby klucz. Lub umiejętności, które Courynowi były obce.

Wioska, czy może nawet niewielkie miasteczko, sprawiła łowcy dość spory zawód. Co prawda miejscowość nie wyglądała jak miasteczko duchów, ale zaprawdę, niewiele do tego brakowało. Pozamykane okna i drzwi sugerowały albo brak mieszkańców, albo brak gościnności. A może i jedno, i drugie, bo nie ma dymu bez ognia, a ognia - bez ludzi. Zazwyczaj.

- Całkiem jakby się czegoś bali - powiedział Couryn, rozglądając się dokoła. Potem przeniósł wzrok na zamek. - Czegoś lub kogoś.

Gospoda okazała się zdecydowanie niegościnna - dobijanie się do drzwi nie przyniosło żadnego efektu.
- Wpuśćcie głodnych wędrowców - zawołał, lecz najwyraźniej ci, co siedzieli w środku, byli głusi na prośby. - Albo chociaż coś na wynos! Mamy pieniądze! - dodał. Z podobnym skutkiem...

Wejście na siłę zdało mu się ostatecznością, do której jeszcze nie byli zmuszeni. Poza tym wioska miała inne domy. A nuż ktoś okaże się bardziej rozsądny. Lub pazerny.

Nim zdążył rzucić propozycję, by odwiedzić sklep Bildratha, do jego uszu (i nie tylko jego) dobiegł rozpaczliwy szloch.
Czy ktoś potrzebował pomocy, czy też był to prosty sposób, by zwabić kogoś o litościwym sercu - tego łowca nie wiedział. Raczej podejrzewał to drugie, ale i tak w gronie wędrowców znalazły się litościwe duszyczki, które pospieszyły z pomocą potencjalnej ofierze nieszczęścia.
Couryn nie zamierzał zostawiać kompanów bez wsparcia... gdyby to było potrzebne. Dlatego też ruszył za tymi, co pobiegli by sprawdzić, co lub kto jest źródłem płaczu.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-10-2020, 17:12   #43
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
Starcie z umarlakami poszło im całkiem szybko i sprawnie, ale zgniłki i tak zdołały zranić kilku towarzyszy. Z pomocą przyszedł Nicodemus, a Enola przyglądała się tylko z boku, jak używa swoich umiejętności. Zawsze ją fascynowało, gdy ktoś potrafił leczyć samym dotykiem dłoni. Rita chciała mu się odwdzięczyć, ale nie przyjął jej pomocy. Może po prostu chciał wyjść w jej oczach na twardego rycerza, dla którego takie obrażenia są niczym wielkim? A może chodziło o coś innego? Enola obiecała sobie, że w odpowiednim czasie zapyta go o to.

Nim wyruszyli, Rita stwierdziła, że warto spalić zwłoki umrzyków. No cóż, rozumiała jej podejście, ale sama jej pomagać z przeniesieniem ciał nie zamierzała. Wydobyła natomiast z plecaka butelkę oleju i podała kapłance, żeby ta nie miała problemów z podpaleniem stosiku. Żałowała trochę, że nie może odzyskać swojego bełtu, ale miała jeszcze solidny zapas, więc nie było nad czym rozpaczać. Przyglądała się chwilę płonącym zwłokom, a potem musieli szybko ruszyć w dalszą podróż, bo wilki znów dały o sobie znać.
- Tak, jakby nas ponaglały do dalszej drogi, zauważyliście to?- powiedziała do towarzyszy.

W końcu las się przerzedził i ujrzeli w oddali wioskę oraz znajdujący się nad nią zamek na wzgórzu. Enola ucieszyła się, że w końcu dotarli do cywilizacji i będą mogli zapytać o przeróżne rzeczy, a przede wszystkim o to, jak odnaleźć drogę do Neverwinter. Chociaż podświadomie czuła, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż na to wygląda. Mgła emanująca magią, nieumarli, krajobraz jak z koszmaru… coś tu zdecydowanie nie grało.

Tak samo, jak i wioska, do której weszli przez zardzewiałą bramę. Wszystkie domy pozamykane były na cztery spusty, choć Enola dałaby głowę, że w kilku oknach dostrzegła jakiś ruch. Jej uwagę zwróciły mocniejsze drzwi oraz zioła i czosnek do nich przyczepione.
- Dokładnie, jakby czegoś lub kogoś się obawiali - odrzekła Courynowi. - Czosnek… czy to czasem nie on ma odstraszać wampiry? - zapytała, próbując przypomnieć sobie, co na ten temat mówiły książki w bibliotece ojca. - Coraz ciekawiej…

Pamiętała, co było napisane w liściku, który znaleźli przy zwłokach młodego chłopaka i wcale jej się to nie podobało. Jakby tego wszystkiego było mało, po dotarciu do gospody, okazało się, że ta również jest zamknięta, chociaż zapachy i światło dochodzące ze środka wskazywały na zupełnie coś innego.
- Jaki gospodarz zamyka w ciągu dnia źródło swojego dochodu, by potencjalni goście nie mogli się w nim zatrzymać? - rzuciła retorycznym pytaniem. - Chyba tylko taki, który czegoś lub kogoś się obawia.
Odruchowo spojrzała na zamek na wzgórzu.
- Kto wie, może zarządca tych ziem nie jest zbyt przyjemnym w odbiorze człowiekiem - powiedziała do pozostałych. - Albo wystarczająco dużo razy zgniłki chciały dostać się do karczmy na darmowe jedzonko. - Uśmiechnęła się półgębkiem.

Po Courynie sama miała zamiar dobijać się do drzwi gospody, gdy usłyszała nagle dojmujący szloch dochodzący gdzieś z oddali. Był wystarczająco rozpaczliwy, by poruszył odpowiednimi, emocjonalnymi strunami duszy Enoli. Na szczęście nie tylko jej, bo część kompanów też chciała sprawdzić, czy ktoś czasem nie potrzebuje pomocy.
- Mam tylko nadzieję, że to nie jest jakaś pułapka - rzuciła, dobywając kuszy i nakładając bełt na łoże. Po chwili ruszyła by sprawdzić, skąd dochodził jęk i co było jego powodem. Gospoda chwilowo mogła poczekać.
 

Ostatnio edytowane przez Umbree : 25-10-2020 o 17:15.
Umbree jest offline  
Stary 27-10-2020, 09:29   #44
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Opowieść Samwise'a była historią tragiczną i chwytającą za współczucie. Podzielił się nią z resztą, kiedy Rita postanowiła zająć się splugawionymi nekromancką magią ciałami, a Nicodemus zajął się rannymi.

- Był to czas, kiedy smok Shadraxil rzucał swój cień na krainę Cormyru. - zaczął - W roku dwieście trzydziestym szóstym Rachuby Dolin i latach następujących po nich Shadraxil wyrządził nieopisane szkody na osadach ludzkich. Siejąc gorycz i strach w najdzielniejszych sercach...

Samwise umilkł na chwilę. Jego wzrok powędrował po tych, którzy go słuchali i spoczął na paladynie.

- ...lecz promień nadziei zaświecił w mokrych od łez oczach, kiedy paladyn Jerold Keegan dźwignął na nogi lud Cormyru, zjednoczył ich pod jednym sztandarem i wlał odwagę w serca ludu. Jerold ściągnął wsparcie w postaci kilkoro najdzielniejszych magów i wraz ze swoimi ludźmi uderzył na smoka, kiedy ten pustoszył kolejna osadę. Walka, wydawała się być z góry skazana na porażkę, lecz zawziętość bohaterów Cormyru z dumą rywalizowała z potęgą smoka cieni. Kiedy smok był już wystarcająco osłabiony, Jerold Keegan ponownie zaszarżował ze swoimi ocalałymi ludźmi, a magowie na umówiony wcześniej znak splotli zaklęcia, które miały uwięzić Shadraxila w planie cieni. Udało się, lecz niewyobrażalnym kosztem...

Bard odwrócił wzrok i spojrzał na Ritę podpalającą kolejne nieumarłe ciało.

- Jerold oraz jego wojownicy, zostali przeniesieni do planu cienia wraz ze smokiem, gdzie stoczyli ostatnią śmiertelną walkę. Tylko Jerold przeżył. Choć pułapka nie była stworzona dla niego, nie mógł wydostać się z tego plugawego miejsca. Godzinami chodził między swymi poległymi ludźmi i opłakiwał ich. Desperacko szukał sposobu by wyrwać się z tego więzienia i zabrać ciała swoich przyjaciół w boju, by pochować ich godnie. Wtedy popełnił błąd, jakiego miał żałować przez nieskończone wieki.

Samwise odszedł kilka kroków od płonących nieumarłych i patrząc jak gęsty, ciemny dym pożera ich ciała, ponownie podjął swoją opowieść.

- ... Jerold wiedział bowiem, że smocza krew potrafi nadać człowiekowi niewyobrażalną potęgę. Zaczął pić tę krew. Z początku nie udawało mu się powrócić do świata, który tak ukochał, dostrzegał jednak, że jest coraz bliżej celu. Przełamał obrzydzenie i pił dalej. Spożywał krew przez wiele dekadni, aż udało mu się utworzyć przejście, którym przeniósł swych braci oraz sam dołączył do miejsca które znał. Długo niewidziane słońce oślepiło go swym pięknem. Radość ze spełnionej tęsknoty, jaką wtedy poczuł była nie do opisania...

- Na cześć paladyna zbudowano fort Keegan's Keep, zaś u jego stóp miasto Winterhaven. Jednakże nietrwała długo smutna radość Jerolda Keegana. Choć cieszył się niewyobrażalną siłą i magiczną potęgą, krew smoka cieni zaczęła go zmieniać także w inny sposób. Słońce zaczęło go parzyć, zaś skóra zbladła, jakoby stała się półprzeźroczysta, na wzór łusek smoka cieni, zaś w jego serce sączył się jad Shadraxila czyniąc zeń człowieka szalonego i podłego.

- Wiedziony chwilową słabością i szaleństwem krwi Shadraxila, Jerold zamordował swą rodzinę. Zbiegł, lecz nie wiadomo było gdzie się ukrywa. Czasem widywano istotę, która była jedynie cieniem dawnego paladyna poruszającą się pośród nocy. Mawiało się, że sami bogowie go przeklęli. Stąd liczne ograniczenia, jakimi został ukarany.

Tutaj Samwise na chwilę wstrzymał swoją opowieść, by podzielić się z towarzyszami wszystkim co wiedział na temat ograniczeń wampirów. Nastepnie kontunuował swoja opowieść.

- Choć krew Shadraxila przemieniła go, Jerold wciąż w sercu miał cząstkę dawnego dobra. Coraz bardziej przytłoczoną, coraz bardziej zdradzoną i nieszczęśliwą. Była tam jednak i pragnęła odwrócić klątwę, na która nie zasłużył. Wiedziony chęcią mordu Shadraxila przypadkiem odkrył, że krew zwykłych ludzi, czy elfów... istot rozumnych, odsuwa odeń wpływ smoczej krwi. Tragiczna to była klątwa. By nie zatracić się do końca w złu musiał pić krew niewinnych osób. Musiał pogłębić mroki swojej duszy, by zachować dobro w swoim sercu, którego tak desperacko pragnął. Musiał stać się nikczemny, by zachować ostatnią iskrę nadziei. Lecz ta zdawała się gasnąć... jego pragnienie krwi... dziś być może nawet nie pamięta dlaczego tak jej pożąda...

Tymi słowy zakończył swoją historię.
- Nie wiem ile jest prawdy w tej opowieści, lecz z cała pewnością wampiry i smoki cienia mają ze sobą wiele wspólnego. Być może taką jest prawda o pierwszym wampirze, "Smoczym Synie" Jeroldzie Keeganie.

Po jakims czasie ruszyli dalej i już wkrótce wyszli z lasu, a przed nimi jawiła się dolina, która przecinała ścieżka u krańca której czekała na nich upragniona osada.


Był środek dnia, a miasteczko jakoby umarłe. Architektoniczne bryły nachylały się w stronę drogi, przyprawiając tym o poczucie przytłoczenia. Samwise postąpił niepewnie kilka kroków na przód nie zwracając uwagi na zasłyszany płacz.
- Rozejrzę się... - powiedział bardziej do siebie, kiedy reszta rozważała nad sprawdzeniem źródła rozpaczy.

Choć krajobraz daleki był od tego, w którym chciałoby się obracać, budził swego rodzaju fascynacje.
- Może odnajdę burmistrza... Myślicie, że to może być owa Barovia? - znów zapytał bardziej siebie, bowiem większość była zajęta innym tematem.

Samwsie odszukał list, który znaleźli przy martwym posłańcu i raz jeszcze przeczytał jego zawartość.
- Kolyan Indirovich - wymamrotał jeszcze i ruszył wgłąb wioski.

 
Rewik jest offline  
Stary 28-10-2020, 18:13   #45
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
z Umbree, dzięki za rozmowę :)


Muzyka
Cytat:
„Stąpam po ścieżce Prawości. I chociaż usłana jest potłuczonym szkłem, kroczę po niej boso. I chociaż wiedzie przez potoki żywego ognia, przejdę ponad nimi. I chociaż rozwidla się kręto, światło Stwórcy prowadzi me nogi.”
– fragment kazania Matki Przełożonej Isandry Elander wygłoszonego w 1346 Rachuby Dolin
„...Dusza moja omdlewa tęskniąc
wciąż do wyroków Twoich.
Zgromiłeś pyszałków;
przeklęci odstępujący od Twych przykazań!...”


Wybrzmiał donośnie fragment trzeciej strofy „Psalmu 36” w ustach Rity, gdy jej ostatni tytaniczny cios spadł na przeciwnika niczym górska lawina, rozcinając go diagonalnie od lewej łopatki niemal po prawe biodro. Choć o mało nie podzielił on zombie na dwoje, to nieumarły wciąż napierał z nadludzkim wigorem na zaskoczoną niespodziewanym pokazem żywotności wojenną kapłankę. Postępując krok do tyłu i wyszarpując gwałtownie ostrze z cuchnącego cielska kobieta zadumała się przelotnie nad nieczystą mocą, która tak kurczowo trzymała tę umęczoną powłokę przy iluzji życia. W sukurs rozterkom białowłosej przyszedł szybko Samwise, który to pędząc niesłychanie wraził swój miecz w czaszkę żywego trupa, zwalając go tym samym z nóg. Cios ten widocznie przekroczył magicznie narzucony limit wytrzymałości wroga, bowiem padł on nieruchomo i nie zamierzał powstać. Widząc to bard uśmiechnął się do Marvelli, na co ta skinęła mu formalnie głową. Zaraz też zauważyła, że wrzawa bitwy ucichła za jej plecami. Zaś odwróciwszy się, nie miała już wątpliwości, że walka została pomyślnie zakończona. Wszakże nie obyło się bez ran, ale wszyscy żyli. Grupa poradziła sobie całkiem sprawnie z przeważającym liczebnie wrogiem. Bitewną zakonnicę cieszyło, że zdołała związać trzech nieumarłych walką, przez co pozostała piątka kompanów miała o wiele łatwiejsze zadanie.
— Rozprawa zamknięta — skomentowała koniec starcia, ścierając pancerną rękawicą krew spod nosa.


Wkrótce potem Nicodemus zaczął leczyć rannych towarzyszy paladyńskim nakładaniem dłoni, w zamian za co Rita zaoferowała użycie błogosławionej mocy prawa by zasklepić jego skaleczenie. Mora jednak stanowczo odmówił, co zdziwiło kobietę. Nie miała jednak autorytetu by wymusić na nim zgodę, zaś zrobienie tego wbrew jego woli byłoby pogwałceniem prawa tegoż mężczyzny do stanowienia o sobie. A na to święta justycjariuszka nigdy by sobie nie pozwoliła, więc podziękowała mu tylko za ofiarność, upominając jednak, że bardziej przydatny drużynie byłby w pełni sił. Potem dokonała zasklepienia własnych ran, bowiem Couryn poradził sobie świetnie bez jej pomocy, a innych potrzebujących nie było. Dokonawszy zabiegu Rita zajęła się przetrząsaniem ciał przeciwników.
— Zgodnie z prawem zwycięzcy, dobra pokonanych podlegają legalnej konfiskacie — rzekła podczas dokonywania tejże czynności. Nie znalazła jednak niczego o jakiejkolwiek wartości czy przydatności.
Na sam koniec zaś zrzuciła pospiesznie resztki przeciwników na jedną zwałę, obłożyła sporadycznie leżącym w okolicy suchym drewnem, przełożyła 7 pochodniami i polała wszystko olejem uzyskanym od Enoli. Potem odmówiła nad ciałami błyskawiczną modlitwę do Wszystkowidzącego Oka Sprawiedliwości zawczasu poprosiwszy Couryna i Jane, by któreś z nich zaprószyło pod nimi ogień. Była to stara kapłańska procedura, zapobiegająca ich kolejnemu powstaniu. Alternatywnie mogła opryskać je świętą wodą, nie miała jednak dość sił, by poprosić Stwórcę o poświęcenie płynu, a skromny zapas, który posiadał na stanie Samwise'a wolała, by drużyna zachowała na czarną godzinę.


— Smutna to była opowieść bardzie — rzekło dziecię Boskiego Arbitra i Wcielenia Doskonałości patrząc z zadumą jak ogień z wolna ogarnia zebrane przez nią trupie ciała. — Oby Stwórca nie doświadczył mnie tak jak Jerolda. Choć jego postępowania nie pochwalam. Gdy pierwszy raz poczuł zew obłędu winien rzucić się na swój miecz. A może nawet wcześniej, od razu gdy dokonał swej powinności zapewniając towarzyszom broni właściwy spoczynek. Nie postątpił tak jednakoż, zaakceptował swą zbrodnię i wynikające zeń spaczenie, tako również transformację w stworzenie chaosu. Egoizm, zbudowany na ckliwych złudzeniach, przeważył. Córy Najwyższej Prawdy uczone są czego zgoła innego. Nasze żywota są prochem, niczem, jeśli nie służą Prawu. My istniejemy dla Prawa, nie ono dla nas. Serce musi zamilknąć, gdy trzeba dopełnić wyroku. O ile legenda głosi prawdę, to gdyby Jerold był równie honorowy, wolni bylibyśmy od plagi wampiryzmu. Tako właśnie kończy się podważanie porządku z racji emocji, niespełnionych czczych pragnień. Nieprawością i większym cierpieniem. Emocje... Prawo powinno ich zabronić.

Gdy zakończyła mowę zwłoki objął już szczelnie całun płomieni. Przeto obrończyni prawa, nieco umorusana internaliami oponentów, czym prędzej ruszyła w dalszą drogę z drużyną. Po półgodzinie żwawego marszu świętej wojowniczce i jej kompanom ukazała się spora dolina. Płynęła przez nią mętna rzeka, widać było też zarys jakiejś osady w oddali, do której prowadziła ciągnąca w dół leśna dróżka, którą siostra zakonna podążała dotychczas z towarzyszami. Na wioskę ze wzniesienia spozierało ponure zamczysko, tak intensywnie ciemne i okazałe, jakby wykuto je z olbrzymiej bryły bazaltu. Ponad nim widniało poszarzałe od gęstych chmur niebo, poniżej zaś wciąż zalegała wszechobecna mgła, która od rana nie zrzedła ani odrobinę. Ponaglające wycie wilczej sfory zachęciło grupę do udania się z biegiem skromnego gościńca. Podczas drogi Rita zagadnęła Enolę.
— Chciałam ci podziękować za ofiarowanie karafki oleju, którą nasączyłam pokonane przez nas ożywione zwłoki — powiedziała z wdzięcznością. — Oddałaś tym samym przysługę Stwórcy, który znany ci jest pewnie pod imieniem Helm. Wszak nie godzi się, by umarli wstawali z grobów, to wbrew prawu natury. Nie mówiąc już o bezprawnym pogwałceniu godności i woli nieboszczyka, jakim jest czyn nekromancki. Ale nie tylko dlatego chciałam się z tobą rozmówić. Znamy się niespełna tydzień, a nie zamieniliśmy jeszcze słowa na dłużej, zaś wielce ciekawi mnie to, czym się trudnisz. Wszystko wskazuje na to, że przynależysz do profesji, która zowie się śledczy. Słyszałam, iż wspomagacie straż miejską w dochodzeniach. Czy to znaczy, że pomagasz zaprowadzać prawo?
Enola wysłuchała, co Rita ma jej do powiedzenia. Już wcześniej zauważyła, że kobieta rozmawia w dość osobliwy sposób i było to mimo wszystko całkiem ciekawe. Miała swój cel i swoją sprawę. Zupełnie, jak Enola.
Nie musisz mi dziękować, zrobiłaś to, co było trzeba zrobić — odpowiedziała półelfka. — Nie wiemy, czy te zwłoki za jakiś czas znowu nie powstałyby ze zmarłych, a i też nie wiemy, gdzie jesteśmy i co tu się w ogóle dzieje. Dlatego uważam, że dobrze postąpiłaś, paląc je. I, tak, jestem śledczą. Zajmowałam się wieloma sprawami przed naszym spotkaniem. Zwykłymi i niezwykłymi. Dlatego ożywione zwłoki nie robią na mnie większego wrażenia, ale nie chcę się do nich dotykać. Nie wiem, czy miałaś do czynienia z ciałem opętanym przez złego ducha, ale ja miałam. I to nie był ciekawy widok. Na szczęście dzięki ludziom, którzy parali się podobnym do twojego zawodem, udało nam się ocalić dusze tych nieszczęśników.
Zakończyła, zerkając na kapłankę. Była bardzo ciekawa jej odpowiedzi.
Uprzejma i wyrozumiała responsa Enoli oraz jej zasługi w ściganiu przestępców niemal sprawiły, że Rita zapomniała, iż ma do czynienia z mieszańcem. Niehomogenicznym owocem dekadenckiej i nieuporządkowanej relacji między osobnikami dwóch odrębnych ras.
— Jeno raz. Ale wiem dobrze jak sobie w takowej sytuacji radzić — odparła bez ogródek śledczej. — Zdolnam nie tylko wypędzić, ale i zgładzić złego ducha
— Jeśli chcesz znać szczegóły całego zajścia, to ci je opowiem. Choć w zasadzie nie było to nic poważnego. Niedaleko od Beregostu pewne pacholę oddaliło się zbyt daleko od rodzinnego sioła. Zaszło w swych wędrówkach do Czerwonych Kanionów, gdzie trafiło na stary kamienny krąg. W danym miejscu ongiś skonał niebezpieczny i skrajnie obłąkany kapłan Cyrika – Bassilus, zwany Mordercą. Tenże, będący również sługą Twierdzy Zhentil, dokonał tam wielu plugawych czynów, między innymi przywoływał do życia umarłych. Jak się wkrótce okazało, jeden z wezwanych przezeń duchów nadal był uwięziony pośród wiekowych kamieni. By móc wreszcie opuścić miejsce swej niewoli opętał on ów przypadkowo zabłąkane dziecię. Gdy je odnaleziono i zorientowano się w całej sprawie miano posłać po kapłana Lathandera ze Świątyni Pieśni Poranka. Jednak wyrokiem Stwórcy to ja, pielgrzymując po Wybrzeżu Mieczy, trafiłam na ich domostwo i sama pomogłam dziecku. Nie było to trudne, bowiem przywołany ponad wiek wcześniej duch był już bardzo słabo przywiązany do świata materialnego. Ledwo zdołał przejąć kontrolę nad chmyzem.
Wojenna kapłanka przerwała na chwilę, by dokładniej zerknąć na drogę przed sobą. Jeszcze spory kawałek dzielił ich od pobliskiej osady. Mogła więc spokojnie poruszyć kolejną kwestię.
— Raduje mnie nie tylko to, że wspierasz sługi prawa, ale także to, iż parasz się akurat alchemią — rzekła do Dickens. — A nie jakąś kuglarską i chaotyczną magią. Alchemia bowiem jest jedną z tych nauk, w których objawia się esencjonalne piękno stworzenia, doskonałość cudu kreacji Stwórcy. I to nie tylko z punktu widzenia pragmatycznego, ale i filozoficznego. To ona uczy nas, że dawka czyni truciznę, zatem w życiu ważna jest równowaga i umiar. Z kolei wymóg sprawiający, że wyłącznie ściśle dobrane ingrediencje w dokładnych proporcjach i adekwatnie przetworzone dają nam właściwy końcowy produkt, demonstruje, że u podstawy skomplikowanego świata mimo wszystko stoi perfekcyjny porządek. I jedynie ścisłe trzymanie się zasad może przyczynić się do stworzenia czegoś idealnego i skutecznego. Alchemia to rzemiosło, które hołduje praworządności, za to ją cenię. Nie bazuje na brutalnej sile umysłu i intuicji, jak sztuczki czarodziejów. Jest wyważona i perfekcyjna. Tak jak nasz świat... A tak przy okazji, uważasz się za człowieka pobożnego, Enolo?
Półelfka wysłuchała długiego wywodu kapłanki, nie przerywając jej w żadnym miejscu. Przyznała jednocześnie przed sobą, że jej rozmówczyni z pełnym zaangażowaniem poświęca się swojej sprawie. Wręcz fanatycznie. A stąd bardzo blisko było do pewnych niebezpiecznych granic.
Zgadza się, alchemia to wspaniała nauka. Pozwala tworzyć coś z niczego, a czasami efektem zaskakuje nawet samego tworzącego. Łączy ze sobą wiele elementów medycyny, astrologii, metalurgii, a nawet mistycyzmu.
Spojrzała na Ritę, uśmiechając się lekko.
Mój ojciec wykłada alchemię na uniwersytecie w Neverwinter, więc param się nią, właściwie odkąd byłam w stanie utrzymać probówkę i obsłużyć krystalizator. Jak sama widzisz, jestem obwieszona dziełami moich rąk i umysłu — klepnęła flakony wypełnione różnokolorowymi cieczami spoczywające w dwóch bandolierach. Przeszła też do odpowiedzi na zadane przez Ritę pytanie. — Nie uważam się za bardzo pobożną, ale wierzę, że bogowie mają wpływ na ten świat i szanuję poglądy innych na ten temat, jeśli za wszelką cenę nie chcą mi udowodnić, że się mylę w tej kwestii. Czasami zdarza mi się myśleć, że Deneir poprowadzi kiedyś moje dłonie i umysł ku alchemicznemu odkryciu, które będzie czymś wyjątkowym. Wiem jednak, że to wiedza będzie napędzała mój rozwój, dlatego staram się cały czas uczyć czegoś nowego. A czy ty… od dziecka byłaś przymierzana do roli kapłanki, czy coś w twoim życiu sprawiło, że poszłaś tą drogą?
Rita została sumiennie wyedukowana w kwestiach religijnych, wojskowych i prawnych podczas swego wieloletniego pobytu w Zakonie Płomiennego Serca Stwórcy, dlatego też orientowała się w pewnym stopniu w teologii Zapomnianych Krain. Jednak nie była to wiedza precyzyjna, bowiem według nauk jej organizacji pozostali bogowie byli zaledwie drobnymi aspektami Stwórcy, lub odrębnymi, acz w porównaniu do niego, pomniejszymi bytami. Biorąc pod uwagę symbolikę Deneira, zawierającą przedstawienia oka i trójkąta, strażniczka prawa uznała, mógł on być tym pierwszym. Zdawał się to potwierdzać fakt, że większość kleru tej religii podług jej wiedzy była ściśle hierarchiczna i sztywno wypełniała swe obowiązki, choć jednocześnie bóstwo obdarzało swą łaską również mniej zasadniczych i bardziej frywolnych wyznawców. Co oznaczało dla kobiety, że aspekt ów musiał ulec z czasem pewnemu wypaczeniu.


Wszystkie zebrane jak dotąd informacje wskazywały białowłosej, że choć Enola oddaliła się od Stwórcy, to nadal pozostawała w zasięgu jego blasku. Zatem mogła się jeszcze nawrócić i zyskać jego łaskę. Mimo że był to bóg srogi i wymagający, nawet dla kogoś o tak poślednim pochodzeniu istniała jakaś szansa. Kobieta odnotowała to w pamięci, zanim udzieliła odpowiedzi na postawione przezeń pytanie.
— Nie pamiętam nic więcej prócz wiary i służby — powiedziała szczerze, przerywając chwilowe milczenie. — Zatem tak, można powiedzieć, że od dziecka przymierzano mnie do tej roli. Wręcz od kołyski, nie przebierając w środkach, dokładano najwyższych starań, by uczynić ze mnie idealną Czempionkę Wiary. Już poza murami klasztoru, na początku swej krucjato-pielgrzymki, zauważyłam, że inne dzieci, obojga płci, pozostają pod swobodną opieką rodziców i mają nawet czas na swawole. Zdziwiło mnie to wielce, dalece bowiem odbiegało od tego, czego ja zaznałam. Me dzieciństwo i dorastanie stało monastyczną ascezą w odizolowanym kobiecym zgromadzeniu. Nie znałam też rozrywek, tylko obowiązki. A na nie składała się pilna praca, nauka, modlitwa i rygorystyczne wojenne przysposobienie. Wydumałam jednak szybko, że spokój żywota zapewnia prostym ludziom nie tylko samo prawo, ale i istnienie takich osób jak ja. Ofiara jednych gwarantuje dostatek innych. Taki musi być zamysł Stwórcy. Doskonały strażnik porządku i obrońca wiary musi być zatem wolny od ziemskich przywiązań i skłonny do wielkich wyrzeczeń. Zaprawdę nieskończona jest mądrość Wszechwidzącego Oka.
Twarz kobiety przyjęła wyraz głębokiej bojaźni bożej, a jej źrenice zalśniły przelotnie.
— Chciałam też zaznaczyć, że nie uważam, by słowo „kapłanka” było w stosunku do mnie adekwatne — dodała po swej odpowiedzi. — Niby utarło się „wojenna kapłanka”, zaiste brzmi to nieco lepiej i może niejako zdać egzamin. Jednak moce me są jedynie objawem silnej wiary, nie pełnię żadnej duchowej posługi. Gdybym była kaznodziejką, goszczącą się pośród świątynnych murów, to być może. Tak jednak nie jest. Nie odebrałam też żadnych święceń, ani najwyższych sakramentów. Złożyłam tylko zakonne śluby, nie należę więc oficjalnie do kleru. Mój tryb życia jest monastyczny, a moim rzemiosłem jest wojaczka. Zabijam przestępców i sługi bogów chaosu, wrogów Stwórcy, pilnując, by boski porządek został zachowany. Dalekie to od wizji typowego kapłaństwa. Zatem czym jestem? Można rzec: krzyżowcem, strażnikiem prawa, wędrownym sędzią... W najprostszym ujęciu czymś między mnichem a paladynem. Same określamy się jako bitewne zakonnice… Ale dość już tej rozprawy. Zwłaszcza że naszła mnie myśl iż mogłabym zapytać cię przy okazji o coś bardziej zasadnego w naszym obecnym położeniu. A mianowicie: czy lękasz się śmierci?
Enola dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy na temat Rity, uważała jednak, że przesadna wiara lub wręcz fanatyzm religijny nie są niczym dobrym. Nie zamierzała jednak wchodzić z kobietą w takie dysputy, gdyż wiedziała, że Rita i tak nie zaakceptuje jej argumentów. A półelfka nie chciała też jej do niczego przekonywać. Skoro jej samej było ze swoją wiarą i oddaniem „Stwórcy” dobrze, to Dickens nie miała z tym problemu.
Nigdy o tym wcześniej nie myślałam - odpowiedziała na jej pytanie po chwili. — Miałam i mam tak zaangażowane życie, że nie rozmyślam nad śmiercią. Biorąc pod uwagę aspekt praktyczny, zostanie po nas gnijące ciało pozbawione świadomości swego istnienia. W kwestii duchowej się nie wypowiadam, bo nie wiem, czy czeka nas spotkanie z siłami wyższymi, czy tylko wieczna nicość. A dlaczego pytasz?
Spojrzała na Ritę z ukosa.
— Myślę, że ze względu na nasze położenie warto wykonać rachunek sumienia i oswoić się z taką ewentualnością. Nigdy nie wiadomo jaki los wyznaczyli nam bogowie — odpowiedziała jej bitewna zakonnica. — Podstawa to zmierzyć się z ostatecznym bez lęku i nie pozostawić żadnych niezałatwionych spraw. Bo wtedy nasz duch przywiąże się tego świata, zakłócając jego mir, a może nawet zostanie zniewolony i posłuży wrogom naturalnego porządku, nekromantom. Zaprawdę, są rzeczy gorsze od śmierci...

Cytat:
„Nie ma ciemności ni mroku, gdzie by się schował przed okiem Stwórcy nieprawy.”
– ustęp z Błogosławionej Księgi Wszechwidzącego Oka.
Gdy białowłosa dotarła do posępnej wioski, zauważyła rzecz pozornie wielce osobliwą. Otóż był to środek dnia, a na zewnątrz nie było żywej duszy. Czempionka wiary czuła jednak na sobie wzrok gapiów, wyzierający spomiędzy przymkniętych okiennic. Przybysze byli czujnie obserwowani, lecz nie niepokojeni. Szafirowooka wkroczyła razem z grupą w głąb osady i wkrótce dotarła do sporego budynku, niewątpliwie będącego według szyldu i zapachów dochodzących z wewnątrz tutejszą karczmą. Jednak Couryn szybko upewnił się, że była ona zamknięta na cztery spusty. Jakieś życie tętniło w wiosce, to nie ulegało wątpliwości, chociaż mieszkańcy odizolowali się od świata zewnętrznego, znajdując pozorny azyl pośród czterech ścian. Nie zdziwiło to zbytnio żeńskiego sędziego-krzyżowca. Ów miejsce i zachowanie tutejszej ludności odpowiadały jej przypuszczeniom. Zwłaszcza w kontekście tego co dotychczas widziała i co zapisano w liście który miał martwy posłaniec. Couryn za to nie dawał za wygraną i próbował przekonać ludzi w środku gospody do otwarcia drzwi.

Tymczasem z przeciwnej strony karczmy, zza miejsca, gdzie stał spory dom oznaczony szyldem sklepu wielobranżowego niejakiego Bildratha, wydobyło się nagle wysokie łkanie, przepełnione dojmującą sromotą. Co wrażliwszych mogłoby ująć za serce swą emocjonalnością, jednak w zdyscyplinowanej i pozbawionej większej empatii Ricie wzbudziło wyłącznie podejrzliwość.
— Baczcie! To może być zasadzka — zawyrokowała. — Nie trzeba elfich oczu, by zauważyć, że nikt roztropny nie opuszcza domostwa w tej okolicy, nawet o tej porze. Ludność żyje w trwodze, truchlejąc przed nieumarłymi. Możemy jednak sprawdzić, cóż to spowodowało. Bo co, jeśli naprawdę doszło tam do jakiegoś naruszenia prawa i to ofiara przestępstwa szlocha? A jeśli nie, to może to być jakieś licho, które bezprawnie niepokoi tutejszych. Tudzież tym wypadałoby się zająć.
Choć było to ryzykowne, prawie cała grupa wyrażała gotowość, by zbadać źródło dźwięku. Służka prawa w razie czego godziła się iść na przedzie. Jej uwadze nie umknął jednak Samwise, który z kolei postanowił szukać burmistrza. Według niej była to roztropna decyzja, z pewnością kolejna, jaką sama postanowi podjąć, po wyjaśnieniu kwestii źródła podejrzanych hałasów. Liczyła również, że nie będzie konieczności toczenia boju, bowiem pieśń minstrela świetnie zagrzewała do gromienia pomiotów chaosu. A podejmując własne kroki, mógł nie zdążyć im z odsieczą.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2023 o 10:35.
Alex Tyler jest offline  
Stary 29-10-2020, 19:41   #46
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Clapham oddychała powoli, starając się uspokoić po walce. W dłoni nadal ściskała rapier. Czym były te istoty… dlaczego do nich przyszły? Rozejrzała się po pobojowisku i swoich towarzyszach. NIektórzy byli ranni ale inni już im pomagali, więc…. Chyba skończyło się dobrze. Przetarła rękawem spocone czoło i uśmiechnęła się do Enoli, z którą przyszło jej walczyć w flance i wycofała się z pomiędzy zwłok spoglądając na las. Chciała bardzo opuścić to miejsce. Jak najszybciej. Wiedziała jednak, że nie ma co pozostawiać za sobą krwawych tropów dla zwierzyny więc spoglądając między drzewa zaczekała na pozostałych.

Gdy ruszyli wysłuchała w milczeniu opowieści barda. Była… bardzo nieprawdopodobna, choć i do niej docierały legendy o niesamowitych właściwościach smoczej krwi… smoczych zębów, jaj… czegokolwiek. Odnosiła wrażenie, że cokolwiek pochodzi ze smoka jest cenne, ale nadal jakoś nie ciągnęło ją do tego by na jakiegoś zapolować. Do tego ten cały wampiryzm… Wzdrygnęła się na samą myśl i owinęła szczelnie płaszczem ukrywając pod nim i kuszę, i rapier. Wycie wilków niepokoiło ją. Do tego te trupy… jaka była szansa, że zaraz się podniosą?


Fragment tworzony z shewa92

Obawy sprawiły, że Jane przybliżyła się do Nicodemusa. To ostatnie starcie wywołało w niej wiele nieprzyjemnych dreszczy. Opuściła cięciwę kuszy nie chcąc by uszkodziłą się od panującej w lesie wilgoci. Kołczan z bełtami pozostał jednak otwarty i oczekiwał momentu, gdy dogonią ich wilki.
- Jak coś takiego może w ogóle chodzić? - Mruknęła ni to do siebie ni do idącego obok blondyna.
- To najwstrętniejszy rodzaj magii. - Nicodemus zdecydował się odpowiedzieć - Swoją drogą nie zdążyłem jeszcze pogratulować perfekcyjnego strzału. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby ktoś jednym pociskiem powalił taką maszkarę.
- Cóż… miałam nadzieję, że bełt w głowę powali dowolną istotę.
- Jane zastukała palcami w otwarty kołczan jak to miała w zwyczaju robić podczas zamyślenia. - Nie znam się na takich stworach.. Na tych umarlakach, wampirach.. Czy innych. Dotychczas głównym problemem moich karawan była albo zwierzyna… albo ludzie.. W sensie człekokształtni.
- Ja za to miałem do czynienia głównie z takimi stworami. Głównie szkielety i Zombie, raz wampir i trochę martwi mnie ten znaleziony list.
- Paladyn wydawał się być strapiony. - Tamten nie był jednak aż tak stary.
- Współczuję potwornie to śmierdzi.
- Jane uśmiechnęła się do idącego obok mężczyzny. - Stary.. W sensie ich wiek ma znaczenie?
- I tak i nie. Stary wampir to taki, który potrafił przetrwać, więc siłą rzeczy jest albo potężny, albo bardzo sprytny. Nie wierzę, że nikt nie próbował go do tej pory zniszczyć, a skoro nikomu się nie udało przez 400 lat…
- Nie kończył. Wnioski zdawały się być dosyć oczywiste.
- I jak myślisz, na niego bełt w głowę też pomoże? - Jane rzuciła owo stwierdzenie żartobliwie nie licząc nawet na to, że ma rację. Jakby nie patrzeć z tym zombie.. Może to i było jej doświadczenie, ale także życzliwy uśmiech Pani fortuny.
- Wampiry są strasznie wytrzymałe, zwłaszcza, że regenerują większość zadanych obrażeń. Bełt mógłby być skuteczny, pod warunkiem, że ze srebra i więcej niż jeden. Dla bezpieczeństwa dobrze byłoby poprawić kołkiem w serce. - rzeczowo wytłumaczył - Osobiście wolałbym nie mierzyć się z takim przeciwnikiem bez solidnego przygotowania.
- A ja obawiam sie, ze raczej takie przygotowanie może nam nie być dane, a wątpię by Rita odpuściła jakiemuś umarłemu.
- Na chwile Jane zawiesiła się spoglądając na idącego obok mężczyznę. - W sumie… to wy jesteście jakby podobni, prawda? Coś w rodzaju paladynów?
- Są pewne podobieństwa, ale Rita jest raczej… kapłanką.
- Nicodemus nie do końca wiedział jak wyjaśnić różnicę. - Nie należę do kleru i bliżej mi do osoby świeckiej. Jestem gdzieś w połowie drogi. - Uśmiechnął się. - Chociaż Lathander też oczekuje ode mnie niszczenia nieumarłych, nigdy nie dał mi znać, że powinienem robić to niezwłocznie. Czasem lepiej poczekać i przygotować się, żeby mieć szansę na sukces niż zginąć, postępując pochopnie. Gdybym poległ, to nie miałby już ze mnie pożytku, więc chyba rozumie moją ostrożność, a przynajmniej nigdy się nie skarżył. - Zaśmiał się. Znowu był pogodny. Nieprzyjemne myśli, związane z potencjalnym niebezpieczeństwem nadal zaprzątały jego głowę, ale najwyraźniej przeszedł nad tym jakoś do porządku.
- Pytanie na ile będzie nam dane poczynić przygotowania w tym miejscu. WIesz.. Jak dla mnie jest tu dziwnie. To co jest za murami.. To jak dla mnie może być ruina, a srebra przy sobie nie mam. - Jane wzruszyła ramionami. - I twój bóg też ocenia ludzi z góry? Bo już wiem, że oceniła mnie każąca pięść boga Rity.
- Nigdy nie miałem okazji go o to zapytać, ale na ile mi wiadomo, dla Lathandera ważniejsze jest, żeby być dobrym i szanować życie bardziej niż prawo. Myślę, że przymyka oczy na drobne występki, jeśli cel jest słuszny.
- Wziął głębszy oddech. - Rita jest bardzo porządną osobą, która szanuje prawo i bezwzględnie go przestrzega, a że sama dąży do perfekcji to wydaje się tej samej perfekcji oczekiwać od innych. Jest cennym sojusznikiem i mimo, że czasem wydaje się być bardzo... zatwardziała w swoich sądach to nie spodziewałbym się po niej niczego złego. Wiesz w ogóle, czemu zostałaś “osądzona”? - zapytał. Nie śledził wszystkich rozmów między towarzyszami, a odkąd dowiedział się, że mają do czynienia z wampirem, był nieco rozkojarzony.
- Ja nie jestem na tyle blisko bogów by kogokolwiek oceniać. - Clapham uśmiechnęła się do blondyna i ponownie zastukała palcami w kołczan. - Ludzie to ludzie… każdy ma swój interes. Czasem są po naszej stronie czasem po przeciwnej. A Rita.. no na pewno jest po stronie swojego Boga, ale wiesz… dla mnie jak kapłan jest w drużynie to dobrze. Nie mam jednak pojęcia czemu mi coś takiego powiedziała. - Dziewczyna spojrzała przed siebie. - Myślę, że moja osoba może jej nie odpowiadać.. Czy zna mnie ze starych czasów… czy po prostu coś wyczuwa.. Nie wiem.
- Ja nie wyczuwam w Tobie zła, więc na pewno jakoś się dogadacie. Uważam, że nawet nie mamy innego wyboru, bo utknęliśmy w tym wszystkim razem. Mam jednak inne pytanie.
- Spojrzał badawczo na Jane. - Jakie masz umiejętności? Poza oczywiście mistrzowskim strzelaniem. - znowu lekko się uśmiechnął.
- Cienie mnie lubią. - Clapham zaśmiała się. - A ja lubię je. Nie lubią mnie też ci, którzy zamykają drzwi, bo ja lubię je otwierać.
- Rozumiem i chyba rozumiem, co wyczuła Rita. Mnie to nie przeszkadza. Nawet uważam, że może nam się to bardzo przydać.
- A co według ciebie wyczuła?
- Jane przyjrzała się swojemu rozmówcy z zainteresowaniem. Fascynowało ją jak bardzo różni potrafili być słudzy bogów. Choć tu trafiła ewidentnie na bardzo przyjazny egzemplarz.
- Wzmianka o otwieraniu drzwi mogła mnie zmylić i nie chciałbym Cię urazić, ale nie jest czasem tak, że czasem znajdujesz rzeczy, zanim jeszcze właściciel zdąży je zgubić? - mimo wszystko starał się obrócić sytuację w żart.
- Od dawna nie… z resztą wpakowałam się przez to w spore kłopoty. - Jane zaśmiała się szczerze. - Nie martw się, mnie nie boli to określenie. Byłam złodziejką.
Nicodemus był przez chwilę zaskoczony tak bezpośrednią odpowiedzią, ale dzięki niej, Jane zyskała w jego oczach dodatkowy szacunek.
- Cieszę się, że Cię nie uraziłem. Jednakże, nie spodziewałem się tak szczerej odpowiedzi. Jeśli chcesz wiedzieć to w ogóle mi to nie przeszkadza. - Po raz kolejny uśmiechnął się do rozmówczyni.- Podtrzymuję poprzednią opinię. Nie dysponuję takimi zdolnościami i uważam, że Twoje doświadczenie, choć zapewne nieprzyjemne, może być dla nas bardzo cenne.
- Szlaki nauczyły mnie, że kradzież ma krótkie nogi i raczej można ją uprawiać tylko będąc skazanym na banicję. Wieści niosą się szybko między karawanami. A umiejętności z mojej przeszłości.. Cóż część osób zatrudnia mnie własnie dlatego. Bo nikt lepiej nie upilnuje twoich rzeczy niż inny złodziej.
- Mówiąc to zerknęła chyłkiem na Ritę. - No ale… zobaczymy na czym polega ten osąd i czy dane mi będzie wam pomóc.
- Nie martw się Ritą. Mogę z nią porozmawiać, jeśli poczujesz się dzięki temu swobodniej, ale nie sądzę, że może okazać wrogie zamiary.
- zaproponował.
Jane machnęła ręką. Rozmowa wyraźnie poprawiła jej nastrój bo teraz spod kaptura wyraźnie wystawał drobny podbródek i znajdujące się tuż powyżej uśmiechnięte usta.
- Nie trzeba… nie od takich rzeczy uciekałam. - Wzruszyła ramionami. - I też nie tylko po takich lasach przyszło mi błądzić.
- Ja za to nie bardzo miałem okazję błądzić po lasach. Okolicę nazwałbym dość… nieprzyjemną.
- przystał na zmianę tematu.
- Tak… jest tu wybitnie paskudnie. - Jane rozejrzała się. - Do tego ta mgła, jakby cały świat chciał ukryć coś, co tu się kryje.
- Myślę, że najwięcej dowiemy się u burmistrza. Nigdy nie słyszałem o Barovi i obawiam, się że ktoś nas tu ściągnął celowo, być może, żebyśmy za niego rozwiązali tutejsze problemy. Jakby nie można było zwyczajnie poprosić…
- westchnął.
- A nie niepokoi cię, że jeśli ktoś tu nas rzeczywiście sprowadził, to musiał być bardzo potężny, czyż nie? - Jane opuściła wzrok na swoją kuszę. - A jeśli to był ten wampir?
- To możliwe, tylko czego może od nas chcieć taki wampir?
- zapytał. Sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
- A czego wampiry potrzebują od żywych? - Jane odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Krwi oczywiście. Wbrew pozorom w bajkach i legendach można znaleźć sporo prawdy. Ot, chociażby to. Faktem jest, że wampir nie może wejść do cudzego domu bez zaproszenia. - ochoczo podzielił się wiedzą - Niektórzy uważają, że głód krwi to nie tyle potrzeba przeżycia, a swego rodzaju uzależnienie, ale ja osobiście w to nie wierzę.
- No to może miasto jest martwe i potrzebował jedzenia?
- Jane spoważniała mówiąc te słowa. Czuła niepokój i nie ukrywała tego. Tak jak i faktu, że to miejsce się jej nie podobało. - Nie ważne… trzeba być dobrej myśli. - Uśmiechnęła się ponownie do Nicodemusa.
- To raczej nie to. Poprzedni, którego spotkałem, zabijał jedną, góra dwie osoby na miesiąc. Nie wiem jak duża jest Barovia, ale pewnie nie byłby w stanie wybić wszystkich. Po czterystu latach pewnie wie, jak zarządzać swoim inwentarzem... - Nicodemus znów zmarkotniał.
Jane zakołysała się i szturchnęła ramieniem w bok rycerza. Szybko pożałowała.
- Aj… wy i te wasze pancerze. - Rozmasowała obolały bark. - Nie martw się przez tę płyty się do ciebie nie dobierze.
- Głupie Zombie dało radę to taki wampir też sobie poradzi, ale to nie zmartwienie na teraz. Teraz bardziej martwią mnie wilki. Wiedziałaś, że Wampiry potrafią z nimi rozmawiać?
- zapytał.
- Ja na oczy wampira jeszcze nie widziałam. - Jane zamyśliła się. - Kiedyś.. Jakiś bard opowiadał o wilkołakach... one chyba takie coś potrafiły.
- Owszem. One też to potrafią, ale chyba nadal wolałbym spotkać wilkołaka niż wampira, nie będąc odpowiednio przygotowanym. No cóż… Czas pokaże.
- Wzruszył ramionami i znów się uśmiechnął. - Teraz marzę o ciepłym posiłku. Zgłodniałem jak… wilk. - cicho zarechotał pod nosem.
- Ja też. - Jane zaśmiała się cicho. - To pospieszny się, zanim sami zostaniemy posiłkiem.
- Coś w tym jest. Chociaż pewnie już dawno by zaatakowały, gdyby miały taką ochotę. Jakby nas prowadziły.
- Nicodemus podzielił się przemyśleniami.
- Zaganiały? - Clapham spojrzała na idącego obok mężczyznę z zainteresowaniem, co zmusiło ja do uniesienia i ostatecznie zadarcia głowy. - Wybacz.. Słyszałam, że pasterze na polach mają psy, które zaganiają trzodę… owce.. I chyba krowy też.
- No w sumie chyba można nas porównać do zagubionych owieczek. Beee!
- ostatni dźwięk wydał nieco głośniej, po czy, wybuchł śmiechem - Wybacz. Musiałem nieco odreagować. - wyjaśnił.
- Nie ma tu czego wybaczać.
- Jane zaśmiała się ponownie i po raz pierwszy od dawna zsunęła z głowy kaptur, odsłaniając długie, czerwone włosy splecione w warkoczyki. Poczuła jak mgła oblepia je i przykleja do szyi, ale teraz przynajmniej nie musiała tak wysoko zadzierać głowy by spojrzeć na swojego rozmówcę. - Ja przyznaję się do nieodpartej chęci wypicia dużej ilości alkoholu, ale oceniając nastroje… chyba dobrze będzie nie tracić czujności.
- Czujność i ostrożność zarówno w czynach jak i w słowie. Taką chyba powinniśmy przyjąć dewizę.
- Paladyn spoważniał, ale kąciki ust nadal lekko unosiły się do góry, a w oczach tańczyły wesołe iskierki.
- No to chyba przepadłam z tym przyznawaniem się do bycia złodziejem? - Jane mrugnęła do Nicodemusa.
- Teraz chyba będę musiał mieć Cię non stop na oku. - również odpowiedział mrugnięciem.
- Hm… - Jane udała zamyślenie spoglądając to na mężczyznę to na drogę przed nimi. - Coś mi podpowiada, że mogę nie mieć nic przeciwko temu.
- To zapewne tak właśnie zrobię.
- Mora starał się ukryć wesołość, ale nie bardzo mu to wychodziło. - Nie odmówię też sobie szklaneczki wina na koniec tego dnia. Chyba nam się należy.
- Należy to nam się cała beczka.
- Jane zaśmiała się zakrywając usta. Obawiała się, że jej pozytywny nastrój nazbyt nie przystaje do sytuacji, w której się znaleźli. Ale czy miała też teraz płakać? - Ale tak.. Myślę że szklanka wina to coś na co na spokojnie możemy sobie pozwolić.
- Definitywnie. Mam nadzieję, że ta droga w końcu nas gdzieś zaprowadzi. Tęsknię za odrobiną cywilizacji. Nie chcę narzekać, ale… W mieście czuję się swobodniej.
- Starał się, żeby nie brzmiało to jak narzekanie. Chociaż nieźle radził sobie na szlaku to lubił wygodę i komfort, jaki dawało własne łóżko.
- Ja… bardzo polubiłam gościńce. - Jane zawahała się. - Choć wychowałam się w mieści i to tam… jakby to powiedzieć… czuje się jak ryba w wodzie.
- Ja pochodzę z niewielkiego miasteczka, a przynajmniej niewielkiego w porównaniu do Waterdeep, w którym spędziłem najwięcej czasu, od opuszczenia domu.
- Przez chwilę zastanawiał się, po czym dodał. - To chyba też nie jest najlepsze z miast. Nawet nie zdążyłem go dobrze poznać bo uganiałem się po kryptach zamożnych rodzin, rozwiązując problemy z nazbyt ruchliwymi przodkami.
Jane parsknęła ponownie zasłaniając dłonią usta.
- Ja jestem z Wrót Baldura… i spędziłam tam co nieco mojego żywota… ale raczej bliżej mi było do krypt niż do zamożnych. - Odetchnęła i uśmiechnęła się. - Ale… to dawne czasy.
- Mówisz, jakbyś miała więcej lat niż wyglądasz. Długo już na szlaku?
- zapytał, wiedziony ciekawością. Jane okazała się być dużo bardziej interesująca, niż wydawało się na pierwszy rzut oka.
- A na ile wyglądam? - Dziewczyna spojrzała zadziornie na Nico. - Po prostu dosyć wcześnie musiałam zw…. Opuścić miasto. A ile lat temu… - Zamyśliła się na dłuższą chwilę. - To już z dekada. A ciebie pchnęło do biegania po kryptach… i to akurat zamożnych ludzi?
- Biedni raczej nie miewają własnych krypt. Co mnie pchnęło? Głównie tym się zajmuję. Niszczę nieumarłych. Tego wymaga ode mnie mój bóg, a że przy okazji możni chętnie płacą, za takie usługi, to pozwalało mi się to jakoś utrzymać w mieście.
- wesoło wytłumaczył.
- Wybacz… przywykłam że mnie raczej możni trzymają z dala od swych własności… w tym też krypt. - Jane patrzyła przed siebie, była ciekawa ile takich istot kręciło się po Waterdeep i Wrotach Baldura. - Ja… nie byłam zbyt długo w Waterdeep.
- Spędziłem tam trochę czasu. Miasto jak miasto. Na pewno są gdzieś lepsze, ale podejrzewam, że są też gorsze.
- Mi się tam podobało… dużo bardziej niż w tych wszystkich małych miasteczkach. Człowiekowi dużo łatwiej tam zniknąć.
- To na pewno. Zwłaszcza pod stołem w karczmie.
- zaśmiał się - Nie żebym znał z doświadczenia własnego. Wyłącznie z obserwacji.
- Przyznaję, że pod stołem także nigdy nie dane mi się było ukrywać.
- Jane przyłączyła się do śmiechu. - Lecz w podcieniach… bramach… wolę to niż gąszcz lasu.
- Ja też. Mam nadzieję, że już niedaleko do cywilizacji.
- Ja też. Acz przyznaję, że ten spacer stał się bardzo przyjemny.
- Ciężko się nie zgodzić.



Dzięki rozmowie z Nicodemusem czuął się dużo lepiej. Jakby tak trochę… bardziej zaakceptowana? Jakby rzeczywiście stawała się członkiem grupy, choć gdy tylko mignęła jej w kącie oka Rita traciła tą pewność. Najważniejsze, że teraz czułą się lepiej, to ułatwiało jej skupienie się na okolicy. A ta… zaskoczyła ją. Nie przypominała sobie by kiedykolwiek widziała miasto takie jak te… no może jakieś zniszczone po najeździe wioski, w których niedobitki, kryły się w domach. To miasto jednak nie wyglądało jakby przeżyło najazd, a jednak czuło się, że ludzie się czego boją.

Skoro mógł tu być ten bardzo stary wampir… to nawet się im nie dziwiła. Z tego co mówił Nico to oni mogli sobie z nim nie poradzić, a co dopiero jakiś miejski szaraczek. Z zamyślenia wyrwały ją dziwne odgłosy. Zobaczyła jak część osób rusza w ich stronę i już była gotowa podążyć za nimi gdy zobaczyła jak Samwise rusza w innym kierunku. Nikt… nie powinien zostawać sam. Zerknęła na Nicodemusa, którego od momentu rozmowy się trzymała.
- Pójdę za bardem… nie wypij całego wina. - Uśmiechnęła się, nasunęła na głowę kaptur, po czym ruszyła szybkim krokiem za rudym mężczyzną. Gdy zrównała się z nim odezwała się cicho.

- Nie dobrze chodzić w pojedynkę… potowarzyszę ci. - Uśmiechnęła się do Samwisa i pod płaszczem, ułożyła dłoń na kuszy. Spodziewała się raczej, że ludzie będą się ich tutaj bać, jednak lepiej było mieć broń na podorędziu.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-10-2020, 20:58   #47
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Bard spojrzał przez ramię, kiedy Jane postąpiła za nim. Zwolnił, bowiem zwykle inni mieli trudności by go dogonić. Odwzajemnił jej uśmiech swoim uśmiechem, lekkim i uprzejmym. Wyglądał na zmęczonego, ale widać też było, że zastanawiał się usilnie nad odpowiedzią.
- Po dwakroć zaznam podróży, kiedy we wspólnym rytmie ruszymy razem i zgodnie. Bo kiedy jednostajność znuży, myśli twe grające w zgodnym rymie powiodą gdzie nie ma mnie...

Po tych słowach Sam przybrał na twarz samokrytyczny grymas, który mógł świadczyć o tym, że nie brał tych słów na poważnie.
- Szukam domu tutejszego burmistrza, lub czegoś co sugerowałoby że to Barovia... ta miejscowość z listu. - wyjaśnił - Na przykład tamten dom, o! Wygląda obiecująco.

Samwise wskazał jakiś kształt całkowicie skryty we mgle. Nie był to pierwszy raz kiedy z jakiegoś powodu dostrzegał rzeczy spowite w tej mlecznej gęstwinie prędzej niż inni. Dopiero po przebyciu kilku kroków Jane mogła rozpoznać, że ów kształt wskazany przez Samwise'a faktycznie wygląda nieco lepiej od reszty domostw.
- Sprawdźmy.
 
Rewik jest offline  
Stary 31-10-2020, 06:57   #48
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację

Z wrogiem poradzili sobie szybko i sprawnie. Część towarzyszy została ranna, więc Nicodemus pospieszy by uzdrowić ich z pomocą swojego boga. Na szczęście rany nie było groźne. Grzecznie odmówił, kiedy Rita zaproponowała, że zajmie się jego obrażeniami. Uważał, że warto zostawić część magicznego repertuaru drużyny w odwodzie. W czasie, kiedy bitewna zakonnica zajmowała się paleniem ciał pokonanych, sięgnął do plecaka i wyjął z niego małą, buteleczkę, a następnie wypił jej zawartość.

Opowieści barda wysłuchał w skupieniu, ale nie reagował na rzucane mu spojrzenia. Nie do końca był pewien, co Samwise chce mu w ten sposób przekazać, a nie chciał urazić go, czy może zrazić do siebie jeszcze bardziej, niepotrzebną uwagą, więc postanowił milczeć.

Wkrótce ruszyli, a w trakcie marszu, zaczepił go Jane. Paladyn chętnie wdał się w rozmowę. Okazało się, że dziewczyna jest bystra, sympatyczna i szczera, co sprawiło, że rozmowa była bardzo przyjemna. Zastanawiał się, czy nie powinien jednak zamienić kilku słów z Ritą, ale odłożył decyzję na później. W końcu musieli gdzieś dotrzeć.

"W końcu' nadeszło, a "gdzieś" okazało się być miastem tak pustym, że na pierwszy rzut oka wydawało się być opuszczone. Puste, smutne uliczki idealnie pasowały do klimatu okolicy. Nawet drzwi do miejscowej karczmy były zamknięte, i mimo prób odbicia się do środka, wydawało się, że nic z tego nie będzie. Samwise wraz z Jane, ruszyli na poszukiwanie burmistrza, kiedy pozostali usłyszeli szloch gdzieś w okolicy. Od razu znalazła się grupa chętnych, chcących sprawdzić co się stało. Nicodemus postanowił pójść z nimi.
 
shewa92 jest offline  
Stary 31-10-2020, 07:18   #49
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację



Reszta drużyny chciała sprawdzić źródło przejmującego szlochu, ale wy mieliście swoje plany. Gdy tylko ruszyli za dźwiękiem, udaliście się wspólnie ścieżką wiodącą w głąb wioski. Wszystkie domy zamknięte były na głucho, bez żadnej reakcji na pukanie. Mijając kilka kolejnych szczelnie zabarykadowanych domostw doszliście do wniosku, że szukanie burmistrza nie wiedząc, gdzie znajduje się jego dom, ani nie mając nawet kogo o to zapytać, mija się z celem. Zawróciliście więc na brukowanej ścieżce i wróciliście pod “Krew Winorośli”.

Sam uderzył kilka razy pięścią w drzwi, ale tak jak i Couryn nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Miał zamiar powtórzyć czynność, lub nawet uciec się do pewnej sztuczki, gdy nagle drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i ujrzeliście w nich wysokiego, barczystego mężczyznę o twarzy mordercy. Jego wzrok był zupełnie pozbawiony emocji i uczuć. Czuliście się tak, jakbyście patrzyli w oczy porcelanowej lalki.
- Wejdą już i się nie tłuką więcej - mruknął chrapliwie mężczyzna i wolną ręką wskazał wam oświetlone wnętrze za plecami.

Obserwując go, przekroczyliście próg w gotowości do ewentualnej obrony, gdyż jego postura i facjata nie zwiastowały niczego dobrego. On również patrzył na was bez wyrazu, a gdy znaleźliście się w środku, zamknął drzwi na zasuwę i wrócił za kontuar. Chwycił za stojące na ladzie kufle i począł je dokładnie pucować, nie zwracając już na was zupełnie uwagi. Jakby nie pamiętał, że jeszcze przed chwilą otworzył wam drzwi.

Wy za to zwróciliście uwagę na wystrój sali - wyglądała schludnie, zastawiona stołami i ławami. Po prawej stronie od szynku wiodły na górę schody niknące gdzieś w mroku piętra, na ścianie po lewo znajdował się spory, murowany kominek, w którym leniwie płonął ogień. Oprócz niego sala oświetlona była wiszącym pośrodku sufitu kandelabrem i kilkoma lampami.


Sala była niemal pusta. Przy jednym ze stolików napotkaliście wzrok trzech odzianych w dziwne, różnokolorowe stroje ładnych kobiet z czerwonymi chustami na głowach, które bacznie wam się przyglądały. Wszystkie były czarnowłose i śniade; miały w sobie coś nieuchwytnie tajemniczego, a ich delikatne uśmiechy były połączeniem nienazwanej namiętności i zuchwałości.

- Na Mgły Barovii! Nieznajomi? W naszej wiosce? - Usłyszeliście nagle energiczny, męski głos dochodzący z przeciwnej strony. Tam, w kącie sali siedział smukły, przystojny mężczyzna mogący mieć nie więcej, niż trzydzieści lat. Jego dopasowane, dobrej jakości odzienie zdradzało wyższe pochodzenie. Siedział sam, nad kieliszkiem i niemal pustą już butelką wina.


- Zapraszam do mnie, moi drodzy. Napijmy się wina! Śmiało, śmiało! - Wskazał wam krzesła naprzeciw siebie. - Nieczęsto zdarza nam się kogoś gościć w Barovii. Nazywam się Ismark Kolyanovich i jestem burmistrzem tej wioski. Miło mi was gościć w naszych skromnych progach. Skąd przybywacie? Czy podróż tutaj upłynęła… hmm… spokojnie? - zapytał i zawiesił na dłuższą chwilę wzrok na Jane. Po chwili spojrzał w stronę karczmarza i pstryknął kilka razy palcami. - Arik, kolejna butelka wina i dwa kieliszki. Albo nie, dawaj tu cały dzban! Na mój koszt! Zapraszam, mili nieznajomi, opowiadajcie!
Ismark wyszczerzył się do was w białym uśmiechu, a rumieńce na jego twarzy zdradzały, że trochę musiał już wypić.



Sam i Jane ruszyli w swoją stronę, wy natomiast udaliście się, by sprawdzić przejmujący, kobiecy szloch, który znów powtórzył się, gdy oddaliliście się od karczmy. Byliście przekonani, że dochodzi gdzieś z alejki znajdującej się za sklepem Bildratha. Minęliście kilka pogrążonych w ciemności domów po obu stronach błotnistej dróżki i niemal instynktownie skierowaliście się do piętrowej, wykonanej z czarnego kamienia kamienicy. Jej fasada błagała o renowację, tak samo jak otaczające ją ogrodzenie. Drzwi wejściowe były uchylone, wypuszczając na zewnątrz snop ciepłego światła, a w otwartym oknie na piętrze dostrzegliście migoczącą świecę. Gdy kobiecy jęk powtórzył się, nie mieliście wątpliwości, że dochodzi właśnie z tego budynku.


Weszliście przez uchylone drzwi do środka, trafiając do zaniedbanego salonu z kominkiem. Unosił się w nim zapach zepsutego jedzenia, a stół zastawiony był różnymi rzeczami domowego użytku. Widać było, że nikt od dawna tu nie sprzątał.

Kwilenie i płacz popłynęły nagle z piętra, więc właśnie tam się udaliście. Na górze przeszliście wąskim korytarzem pod przymknięte drzwi, spod których sączyło się światło. Nicodemus pchnął je delikatnie, a te otworzyły się z ponurym skrzypieniem. Mniej więcej pośrodku utrzymanej w ciemnych kolorach sypialni siedziała jakaś starsza kobieta. Głaskała trzymaną w dłoni starą, podniszczoną maskotkę, płacząc i mrucząc coś do siebie pod nosem. Kiwała się przy tym w przód i tył, zupełnie nie zauważając waszej obecności.
- Proszę pani, wszystko w porządku? - Zapytała Enola.
Dopiero po jej słowach kobieta odwróciła się w waszą stronę, a jej twarz ściągnięta była niewypowiedzianym smutkiem.


- Wiecie, że to kiedyś była moja maskotka? - Nieznajoma zupełnie zignorowała pytanie Dickens, pociągając nosem i wpatrując się w dość niepokojąco wyglądającego pluszaka. - Potem, gdy urodziłam Gertrudę, dostała ją ode mnie w prezencie i pokochała tak, jak ja kiedyś. Jest bardzo stara, a wykonał ją wspaniały twórca zabawek z Vallaki, Gadof Blinski. Bardzo utalentowany człowiek, bardzo! - Kobieta przytuliła maskotkę do piersi. - Wiem, że nie byłam najlepszą matką. Nie pozwalałam Gertrudzie nigdzie wychodzić. Może uważała, że ten dom to więzienie, ale przecież robiłam to dla jej dobra! Jest taka piękna i delikatna, a świat na zewnątrz taki zły i zepsuty. Na pewno by ją ktoś skrzywdził, jestem pewna! - Podniosła nagle głos, przeskakując wzrokiem po waszej czwórce. Jej spojrzenie zdradzało oznaki szaleństwa. - Ale tydzień temu Gertruda uciekła! Po prostu uciekła i zostawiła starą matkę martwiącą się na śmierć o swoje jedyne dziecko! - Zaszlochała. - Dzień wcześniej mamrotała coś we śnie o zamku Ravenloft, ale myślałam, że tylko miała koszmar. A potem uciekła. Oby tylko nie poszła do przeklętego zamku. Oby tylko on jej nie wezwał do siebie! Ale może… może wy ją widzieliście? Jest piękna, ma duże, niebieskie oczy i delikatną cerę. A jeśli nie, czy moglibyście ją dla mnie odnaleźć? Umrę z tęsknoty, jeśli nie wróci...


 
Ayoze jest offline  
Stary 31-10-2020, 09:24   #50
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Miasteczko wyglądało zdecydowanie dziwnie. Niepokojąco, można by rzec, a to, że po uliczkach nikt się nie kręcił, nie oznaczało wcale bezpieczeństwa, bo w każdej chwili z zamkniętej bramy mogli wyskoczyć jacyś napastnicy, być może ci co sprawili, że mieszkańcy bali się wychodzić na ulice i zamykali na głucho okna i drzwi.
Rozdzielanie się w takim przypadku zdało się Courynowi mało rozsądne, ale Sam i Jane byli dorośli i zaklinacz nie wiedział sensu w podejmowaniu prób powstrzymania tamtej dwójki.

Wędrówka w ślad za słyszanym ciągle płaczem doprowadziła czwórkę wędrowców do jedynego domu, którego drzwi stały otworem.
Wnętrze zdecydowanie nie zachęcało do spędzenie tutaj nocy, lub choćby zatrzymania się na godzinę, ale gdyby gospoda stale niegościnnie zamykała swe podwoje przed tymi, co chcieliby odpocząć, to pewnie trzeba by się tu wprowadzić, jeśli się nie chciało spędzać nocy pod gołym niebem.
Oczywiście za zgodą gospodarzy, gdyby dało się ją uzyskać...

Jak się okazało, źródłem płaczu była niemłoda kobieta, tuląca do siebie paskudnie wyglądającą maskotkę.
Dzieci co prawda Couryn nie miał (a przynajmniej o żadnym nie wiedział), ale powód rozpaczy był dla niego całkiem zrozumiały. Tylko wyrodni rodzice nie rozpaczaliby, gdyby ich dziecko zniknęło bez śladu, na dodatek na od tygodnia nie dawałoby znaku życia.
A dokoła nieumarli i wilki...

- O co chodzi z tym zamkiem? - spytał. - Dlaczego nazywasz go przeklętym? I kim jest ten on, o którym wspomniałaś?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-11-2020 o 19:37.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172