Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2020, 16:17   #25
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
dramaty przy kolacji - scena wspólna :)

Czas: 2051.03.02; czw; wieczór
Miejsce: bar Diego


Nie da się zrozumieć ludzi bez próbowania tego, co mają w garnkach i na talerzach. Od kuchni zawsze szło najprędzej poznać okolicę do której się przybyło, a przez to zdobyć rzut oka na mieszkających tam ludzi. Posiłki serwowane w knajpie Diego były równie kolorowe co poruszający się za oknami przechodnie. Świeże, aromatyczne i z masą przypraw przyprawiały ślinianki o szaleństwo już samym zapachem. Pewnie dlatego pierwsze minuty wspólnego posiłku Quirke spędziła w stanie dla niej nienaturalnym, mianowicie milczała zajęta zgarnianiem z talerza kolejnych kęsów, aż pierwszy głód odszedł w zapomnienie, pozwalając po prostu cieszyć się kolacją.
- Jak wam minęło popołudnie? - pełna pozytywnego nastawienia do świata, zagaiła resztę obsady Wranglera, zgromadzoną przy stole.

Siedząca sztywno po drugiej stronie stołu Lane zmrużyła prawe oko, zamierając w połowie krojenia jakiejś padliny w ostrym sosie. Coś w jej twarzy drgnęło, chociaż wciąż pozostawała poważna.
- Aktywnie - skwitowała krótko, wracając do krojenia. Nóż przeciął do końca włókna mięśniowe, a odcięty kawałek wylądował w ustach Federatki. Pożuła chwilę, przełknęła i dodała - Nie będzie mnie w nocy, chcecie to macie mój pokój już opłacony. Rano mamy sprawę do załatwienia, o ile dobrze pamiętam. - popatrzyła po reszcie biesiadników - Wiecie już coś?

- Cantano ma wieżowiec w Downton. Dziwię się, że jeszcze nas tam nie ma
- mruknął James znad talerza.

- Mieliśmy wpierw spotkać się z pośrednikiem w barze - Melody uniosła krytycznie brew, patrząc na kierowcę - Cantano jest zbyt grubą szychą, aby byle puch się do niego dostał… to jakbyśmy chcieli z marszu wejść Schultzowi do gabinetu. Albo mojemu Nestorowi - skrzywiła połowę ust w uśmiechu trwającym mgnienie oka - Wpierw ochrona, potem kasztelan, majordomus lub inny zarządca. Poza tym gdzie to całe Downtown?

- Tam gdzie wieżowce, widać je z ulicy
- lekarka odłożyła sztućce na talerz i pochyliła się, sięgając po torbę leżącą przy nogach krzesła - W połowie drogi jest bar Bailey'a, tam gdzie mamy spotkać naszego pośrednika - to mówiąc położyła wyciągnięty spomiędzy medycznego szpeju kawałek papieru i rozprostowała go. Jasną, choć pomiętą kartkę znaczyły kreski, linie, kółka i niepojęte dla blondyny znaczki. Mimo tego, że była przy rysowaniu mapy przez Carmen… teraz nie ogarniała czy w ogóle patrzy pod właściwym kątem.
- Pomożesz proszę? - zwróciła się więc do Grima, kładąc dłoń na jego dłoni. - Wiesz, że… to nie moja działka.

- Z tego co mówiła najłatwiej iść na zachód do wielopasmówki. -
Grim pokiwał głową, przesunął kartkę z bazgrołami kelnerki bardziej na środek stołu by pozostali też mogli rzucić okiem. Po czym machnął w stronę jednej ze ścian gdzie pewnie powinna w końcu być ta droga o jakiej mówił.
- No to będzie 441. - poszurał palcem po grubej kresce z góry na dół jaką Carmen przedzieliła kartkę. - Potem na południe. Mniej więcej w kierunku tych wieżowców. To chyba nie powinno być takie trudne by się nie zgubić. - powiedział teraz wskazując na inną ścianę gdzie chyba faktycznie gdzieś tam widać było te wieżowce. - I ten bar Baileya powinien być gdzieś tu. Przy zjeździe na kolejnej ekspresówce. Po prawej stronie ma być ten zjazd. I ten bar ma być niedaleko tego zjazdu. - kowboj wytłumaczył czym jest ta gruba krecha jaka krzyżowała się z tą pierwszą na tym schemacie. Przy niej było zaznaczone kółko z napisem “Bailey”.

Lane przyglądała się mapie, gdy Teksańczyk mówił. Kiwała powoli głową, przyjmując do wiadomości co widzi i słyszy.
- Bailey - powtórzyła ostatni napis, prostując plecy. Dobrze było widzieć, że gdy ona robiła sobie przerwę po podróży, inni zdobyli informacje, a nawet prowizoryczną mapę.
- Zaczniemy tam - powiodła spojrzenie po stole - Ruszamy stąd jutro w południe?

Quirke zerknęła na rangera i po krótkiej obserwacji, gdy nie dostrzegła przeczącego kręcenia głową, zwróciła się do Melody.
- Pasuje. Zjemy śniadanie, przygotujemy do drogi i możemy jechać. - wzruszyła - Nie ma co robić interesów na głodniaka, a jeśli rzeczywiście zaprowadzą nas do Cantano… warto wyglądać czysto i schludnie.

- Czemu nie od razu po śniadaniu? Mam wrażenie, że każemy czekać adresatowi. To nie w moim stylu
- powiedział James któremu kolejne godziny do południa wydawały się stracone.

- Południowcy wstają późno i późno się kładą - lekarka uśmiechnęła się pod nosem - Nie jesteśmy też umówieni na konkretną datę oraz godzinę, a pora obiadowa ściąga do barów ludzi. Mnie obojętne kiedy pojedziemy, lepiej brzmi jednak południe. Daje czas na przygotowania. Jeśli od razu stamtąd pojedziemy do Downtown - rozłożyła trochę bezradnie dłonie - To zawsze jeszcze chwila na przygotowania, spakowanie i zaciągnięcie języka.

- Przygotowania do czego? Znamy miejsce spotkania, gratów nie mamy aby pakować się godzinami. Nawet te śniadanie można zjeść już na miejscu. Flaki mi się przewracają. Robotę mogliśmy skończyć już dziś. Ruszymy w południe, dojazd, znalezienie kontaktu, zejdzie być może znów do wieczora. Kolejny dzień zmarnowany na siedzeniu po knajpach i hotelach
- James był już zirytowany, i zniesmaczony opieszałością teksańczykow i federatki.
- Po za tym rano jest chłodniej, a do wieczora nie zamierzam czekać - zastrzegł pociągając łyk z butelki

— A dla mnie spoko —
odezwała się Rita oglądająca dotychczas swój nowy nabytek z kradzieży, nieźle wykonany i wciąż działający zegarek — Wycierpiałam już tyle tej piekielnej pogody i florydzkich przaśnych fiest, że kilka godzin nie robi mi różnicy. I tak może mi się zejść w nocy, bo zamierzam się zakręcić w kwestii noclegu. A nie planuję wczesnej pobudki, bo Cantano się spieszy. Jakby mu się nie spieszyło, to by załatwił sprawę inaczej.

- Ludzie na poziomie nie rozmawiają ze sobą jeśli śmierdzą zgonionym bezdomnym i ledwo powłóczą nogami. Wiem że tego nie łapiesz, na szczęście Rita łapie bez problemu. Gołąbeczki o dziwo również -
Federatka popatrzyła z trupią uprzejmością na kierowcę. Istniało wiele różnic między plebsem a ludźmi cywilizowanymi. Ona nie była od uczenia tych pierwszych zasad panujących w świecie tych drugich.
- Jeden dzień przy tygodniach oczekiwania na dostawę nie robi im różnicy. Nam tak - ze spokojem upiła piwa, a dłoń w czarnej rękawicy sięgnęła za pazuchę. Po chwili wyjęła stamtąd klucz z breloczkiem oznaczonym “36”. Lane bez słowa położyła go przed łowczynią artefaktów. Jej i tak się nie przyda, skoro noc zamierzała spędzić nie tylko poza pokojem, ale w ogóle poza hotelem i dzielnicą.

- W hotelu jest parking podziemny, to lepsze niż nocowanie na ulicy i dla ciebie i dla auta - lekarka uśmiechnęła się ciepło do Jamesa, mówiąc łagodnym tonem, aż nagle coś w jej spojrzeniu drgnęło i pojawiła się troska - Dobrze czasem odpocząć w łóżku, wyspać się i umyć w wannie. Nie masz już forsy, wystarczy poprosić. Przecież to żaden problem wziąć jeden obiad czy kufel piwa więcej, domówić balię gorącej wody, albo dodatkowe łóżko.

- Nie mów mi, co jest lepsze dla mnie i dla mojego auta, dobra? Chwilowo mam już dosyć waszego towarzystwa, więc pójdę się przejechać. Mam nadzieje, że jutro będziecie bardziej ogarnięci
- odsunął talerz, zabrał niedopitego browca i wyszedł za nawołującym go, młodym mężczyzną, który najwyraźniej chciał się ścigać. Po pierwsze, nie mógłby mu odmówić, bo był z Detroit, a tam nie odmawia się wyścigu. Po drugie, miał wrażenie, że jeszcze kilka takich “argumentów” i kogoś by zbluzgał.

Lane odprowadziła go wzrokiem kawałek, zanim jej się nie znudziło, a nastąpiło to bardzo szybko. Upiła piwa i prawie się uśmiechnęła. Tyle dramatyzmu, aż serduszka pękały. O ile nie miało się ich schowanych w formalinie i głęboko w bagażach.
- Liczę że przynajmniej wy nie jesteście w ciąży, ani nie przytrzasnęliście rano warg sromowych przy zakładaniu spodni. - popatrzyła ze śmiertelną powagą na Dwighta i Grima, następnie popatrzyła na Ritę i Tamiel - Byłoby naprawdę szkoda, nieprawdaż? Na marginesie wrócę rano. Potrzeba wam czegoś z miasta?

-Daj spokój Melody
- Quirke uniosła ręce na wysokość piersi w pokojowym geście - Długa droga za nami, wszyscy jesteśmy rozdrażnieni i zmęczeni. Nie ma co drżeć kotów, cieszmy się lepiej odpoczynkiem w taki sposób, jaki nam najbardziej pasuje...i dziękuję. Mnie nic nie potrzeba. Byliśmy z Dannym na mieście - uśmiechnęła się nieznacznie - Do rana przeżyjemy.

Rita nie była kimś, kto gardził okazjami. Miała swoje plany na nocleg, ale kluczyki do pokoju Melody mogły przydać się jako zabezpieczenie. Zgarnęła je więc ze stołu, skinąwszy z wdzięcznością właścicielce. Podczas nieco pikantnej wymiany zdań w wykonaniu kompanów podróży dziewczyna nadal dumała nad tym, jak Tamiel uchowała się na tym świecie ze swoimi dobrotliwymi i naiwnymi poglądami. Paradoksalnie, mimo że Teksas był drugim pod względem ludności i powierzchni stanem z trzema pokaźnymi megalopolis, rozwiniętym przemysłem rakietowym i rozległymi polami roponośnymi, ucierpiał najmniej. Moloch na chwilę postradał rozum, albo miał w tym jakiś głębszy plan. W każdym razie stan nadal nękały gangi banditos z Południowej Hegemonii. A życie idylliczne w porównaniu do reszty pustkowi, wciąż nie było łatwe. Tymczasem Tamiel zachowywała się, jakby spod klosza wyciągnął ją jakiś mormoński pastor (a raczej protestancki, bo za mormonami tam nie przepadano). Bez wątpienia w życiu coś ją skrzywiło, albo nie zaznała prawdziwego życia na pustkowiach. Pewnie dlatego nie odstępował jej na krok ten przystojniaczek, Danny.
— Dzięki, ale nic nie chcę Melody. Wiesz, że jak czegoś potrzebuję, to sama sobie załatwiam — jakby dla zaakcentowania tych słów zakręciła z nudów zegarkiem na stoliku.

- Wiem - odpowiedź Federatki padła krótka i jak na nią mało ponura. Przepiła ją też niemym toastem do brunetki, patrząc jak bawi się gamblem którego wcześniej nie miała. Odstawiła kufek, a jej uwaga spoczęła na blondynce - Jeszcze nie widzieliście mnie... - zmrużyła trochę czarne oczy - Niespokojnej. Lepiej niech tak pozostanie.
 
Umai jest offline