Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2020, 20:21   #27
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZKEK5mVTOEo[/MEDIA]
Czas: 2051.03.02; czw; późny wieczór
Miejsce: Hotel 2018; kuchnia
Wybranie najbliższej knajpy miało ten plus, że wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i już było się z powrotem w hotelu. Odpadała konieczność włóczenia nocą po obcym mieście rozmawiającym w większości po hiszpańsku, którego para Tekasańczyków nie znała. Niby mieli czasem styczność z Hegemończykami, albo Latynosami pracującymi przy spędzie bydła lub na jednym z licznych farm, lecz wiedzeni dewizą prawdziwych południowców ranczerzy woleli zatrudniać do pracy ludzi o jasnej karnacji, Latynosi stanowili więc promil społeczeństwa, a o Murzynach w ogóle nie było co wspominać. Tym bardziej Miami podobało się Quirke - tutaj tygiel kulturowy aż wrzał, wylewając się ludzką, barwną pianą na ulice i nikt nikomu nie robił przykrości… oczywiście za dnia. Nocą bywało różnie, również w Teksasie, kwestia paru osobników nacechowanych brakiem poszanowania dla drugiego człowieka albo jego własności. Dochodziła również bariera językowa, oraz jutrzejsze ważne spotkanie, na jakie należało się odpowiednio wyszykować, wyspać. Poza tym Quirke i Toth byli umówieni…

Zanim jednak na stałe zamknęli za sobą drzwi wynajętego pokoju, lekarka przeprała ubrania swoje i Grima, korzystając z pogody i ciepłego klimatu w którym nawet noszenie lekko wilgotnych ciuchów nie będzie niczym nieprzyjemnym, albo wręcz niezdrowym. W międzyczasie zagoniła partnera do przeniesienia zakupów do kuchni, dlatego gdy wreszcie skończyła wieszać pranie zastała go w hotelowej kuchni, pijącego coś parującego z fajansowego, jasnożółtego kubka. Obok na stole czekały ich zakupy, które należało zabezpieczyć przed zepsuciem.
- Znajdzie się i łyk dla mnie? - spytała, podchodząc do stołu i podwijając rękawy flanelowej koszuli za dużej o kilka rozmiarów i ewidentnie męskiej.

- Raczej tak. - Grim pokiwał głową i sięgnął do szafki gdzie stały różne kubki do użytku gości. Wybrał jeden i nalał do niego parującej kawy. Po czym zaśmiał się.

- Zobacz, mają tu kawę dla gości, prawdziwa kawa. A nie zbożowa. - pokazał na puszkę a gdy ją otworzył rzeczywiście była tam zmielona kawa. Niby nie był to unikat w Teksasie ale jednak raczej nie rozdawało się jej za darmo jako dodatek do pokoju. A tu widocznie tak. W Teksasie to była oznaka jakiegoś tam statusu, przyjaźni czy gościnności tak poczęstować kogoś prawdziwą kawą. No a tu widocznie miała wartość jak sól czy cukier. Na tyle, że można było oddać ją gościom do dyspozycji. I to widocznie właśnie rozbawiło rodowitego Teksańczyka.

- Naprawdę? - lekarka uniosła brwi i zajrzała do środka, ale zapach nie zostawiał złudzeń. Prawdziwa kawa stojąca sobie ot tak.
- Pewnie gdybyśmy napakowali jej po kieszeniach, uznano by to za nietakt - parsknęła wesoło, podnosząc wzrok do góry i mrugnęła - Ale chyba Josh się nie obrazi jeśli nie będziemy się krępować przy częstowaniu… tylko - zmarszczyła czoło, czujnie obserwując rangera - Jest już późno, kofeina pobudza. Jesteś absolutnie pewny, że chcesz ją pić? - popukała palcem w kubek - Możesz mieć potem problemy z zaśnięciem.

- E tam. Nie pamiętam kiedy ostatni raz piłem prawdziwą kawę. To co? Chcesz? Nalać ci? - Danny machnął ręką na tą potencjalną niedogodność z zasypianiem skoro była okazja napić się prawdziwej kawy. I to za darmo! Chyba wprawiało go to w dobry humor.

- Myślałem czy by jej nie skitrać. Ale chyba wyszlibyśmy na wieśniackich złodziejaszków bez stylu. - przyznał się do swoich nie całkiem czystych myśli i zamiarów względem tej kawy. Nie było się co dziwić. Stała sobie ta puszka kawy, nikt jej nie pilnował, jakby ją zabrać do siebie do pokoju, włożyć we własne bagaże… No nawet dziecko by sobie z tym poradziło.

Artefakt kusił, ręce same się do niego wyciągały, a oczy już widziały jak ładnie leży między ciuchami na dnie torby w pokoju… lekarka westchnęła, kręcąc głową.
- To poczęstunek dla gości, nie nasza własność. Jeśli nie my to tu położyliśmy, nie będziemy tego zabierać. Nie łamie się piątego przykazania… zresztą nie jest z nami aż tak źle, byśmy musieli robić przypał za parę drobniaków - wzruszyła ramionami, wracając pod stół. Wzięła kurę i zaniosła do miski na szafce, aby porządnie ją wymyć - Pan Henry wspominał, że kawa tu tania. Jutro kupimy sobie cały worek… hm - zmitygowała się - Kupimy małą porcję i młynek. Póki tu jesteśmy nie ma co robić Bóg Jedyny wie jakich zapasów, wystarczy na bieżące potrzeby. Przed wyjazdem przyjdzie czas zakupów - rzuciła na kowboja kątem oka - Będę ci ją też przysyłać do domu, póki będę tu potrzebna - westchnęła - I poproszę, ale delikatną, bo obawiam się, że naprawdę nie zmrużymy oka w nocy jeśli wlejemy w siebie kofeiny pod kokardki.

- Dobra. - Danny zgodził się i zaczął nasypywać brązowego proszku do kubka i dał zerknąć blondynce czy w sam raz. Potem odłożył tą puszkę chociaż trochę z żalem. - No to pewnie byłby niezły biznes. Kupić tu a sprzedać u nas. Tylko trasa nie lekka ani bliska. - oparł się tyłkiem o krawędź szafki i zadumał się nad możliwościami jakie daje taka różnica kultur tam i tu. Nawet prosta kalkulacja dawała jasność, że przebitka musiałaby być spora. No ale właśnie trasa. Z Florydy do Teksasu to jednak nie było takie hop siup.

- I już ci mówiłem. Na razie nigdzie się nie wybieram. - odparł odrywając się na chwilę aby zalać ten czarny proszek wrzątkiem jaki się właśnie zagotował.

- Czyli nie ma problemu, będziemy pić tyle kawy aż dostaniemy migotania przedsionków - lekarka zaśmiała się cicho, kończąc czyszczenie kuraka. Otrząsnęła go z wody i wróciła na stół. Mięso wylądowało na desce, a ona sięgnęła po nóż.
- Skoro jesteś taki zgodny, możesz być moim wspólnikiem biznesowym. Tanio kupimy, drożej sprzedamy, a różnica wyląduje w słoiku, albo w coś się zainwestuje… dziękuję - uśmiechnęła się ciepło, kiedy obok deski ranger postawił kubek - Pomyślałam, że na śniadanie zjemy jajecznicę, kurczaka upieczemy i spakujemy. Kto wie co nas czeka jutro, więc w razie czego nie będziemy głodni. Wolisz ostrzejsze, czy łagodniejsze? - wskazała woreczki z przyprawami, na razie darując sobie, że zaoszczędzone gamble mogły iść na budowę farmy, albo kupno paru sztuk bydła tak na dobry początek - Właśnie Danny, masz już swoją farmę? - popatrzyła na niego ciekawie.

- Niby nie. Ale co za problem ogrodzić u nas jakiś kawał ziemi i powiedzieć, że to od teraz jest moje? - zapytał z lekkim uśmiechem. Trochę było w tym racji. Obecnie mieszkań, domów, sklepów i ziemi było więcej niż ludzi by z nich korzystać. Chociaż odwiecznym prawem rynku te najlepsze kawałki od dawna miały swoich właścicieli. A z resztą zwykle było jakieś “ale”. A to ziemia skażona, woda, a to mutki czy bestie w okolicy czy upierdliwe sąsiedztwo w postaci nadgorliwych banditos. Nie było tak łatwo znaleźć kawałek tego świata który byłby niczyj i był bez żadnego “ale”.

- Łagodniejsze. Po pikantnym pić się chce. A i tak w dzień tu jest wystarczająco ciepło. Zwłaszcza jak się kisimy w samochodzie. Dobrze, że chociaż teraz na wieczór się robi normalnie. - wskazał najpierw na ćwiartowanego kurczaka i przygotowane przyprawy a potem za okno za jakim panowała już ciemność. Wieczorem rzeczywiście robiło się chłodniej. Chociaż dalej ta tropikalna, duszna wilgoć w powietrzu nie znikała. Problemem była właśnie ta wilgoć. Bo podobny gorąc znali nawet z krainy równin w centrum kontynentu. Ale tam powietrze było suche. Nie dusiło wieczną sauną jak tutaj. Ale wieczorami i porankami i tak robiło się znośniej niż w pełni dnia.

- Mielibyśmy wymówkę żeby urwać się do baru gdy atmosfera zrobi się sztywna - blondynka łyknęła kawy, a potem wyjęła z szafki nad kuchnią solidny żeliwny garnek bo brytfanek nie mogła namierzyć. Ułożyła na spodzie całe figi i zmarszczyła czoło.
- A tam, może być - mruknęła, biorąc do rąk rozmaryn, oregano i suszony czosnek z solą. Dla niej dobre jedzenie piekło dwa razy, nie gotowała jednak tylko dla siebie. - Trzeba się przejść na plażę kiedyś wieczorem tak, aby tam zostać na całą noc i dopiero rano się zabrać, po wschodzie słońca. Myślałam czy nie iść dziś… ekhm - chrząknęła, przekładając mięso do garnka i unikając patrzenia na rangera - Niemniej niewywiązywanie się z danego słowa jest mało honorową zagrywką, tym bardziej gdy chodzi o sprawę do której poczyniono już odpowiednie przygotowania - parsknęła trochę nerwowo, ale z pewnością była mniej spięta niż przy poprzednich rozmowach na podobne tematy - Trzeba korzystać, że nie ma w okolicy żadnej kelnerki, nie?

- Mhm. Co najwyżej Josh. Ale on się chyba nie rusza ze swojej recepcji. - Danny uśmiechnął się na myśl o tej łysej i chuderlawej alternatywie dla sympatycznych kelnerek jakie mieli szczęście spotykać ostatnio. Potem spojrzał w okno i wpatrywał się chwilę w mrok za oknem.

- Dziś to już trochę późno. A nie znamy drogi. Moglibyśmy się wpakować w jakieś tarapaty. Może jutro się uda. Albo kiedy indziej. - chyba przemyślał sprawę, że widzi więcej minusów niż plusów by dzisiejszego wieczoru udać się na plażę i ocean o jakim mówiła Carmen. Jak mówiła to nie wydawało się to ani trudne ani daleko. No ale teraz, po ciemku trzeba by iść w dziewicze dla nich miasto.

- Chyba lubisz gotować co? - zapytał uśmiechając się półgębkiem widząc jak po kolei kroi, drobi, rozcina, naciera i wrzuca do gara.

- Uwielbiam - przyznała lekkim tonem, bo przecież wcale się nie starała wypaść jak najlepiej, a w myśl teksańskiej zasady kobieta która nie umie lub nie lubi pichcić nie warta jest uwagi. Bo jak wykarmić rodzinę, jeśli od garnków woli się książki na przykład? Wypadało wypracować kompromis.
- Od dziecka gotowałam, wuj nigdy nie miał czasu i żeby nie chodzić głodną, patrzyłam przez okno jak sąsiadki krzątają się po swoich kuchniach. - uśmiechnęła się pod nosem, krojąc kolejne gałązki przeróżnych ziół - W końcu stara pani O’Donnel się zlitowała i odtąd pomagałam jej robić obiad, a potem to samo robiłam u nas. Lubię gotować, szczególnie jak jest dla kogo. - popatrzyła na rangera - Gdzie twoja żyłka zawadiaki, Danny? Nie masz ochoty iść w ciemne miasto i szukać zajęć na wieczór? Kto wie, może trafimy na awanturę w barze. Wejdziesz między walczących, kopniesz ich z półobrotu, a potem w chwale glorii zaciągniesz omdlewającą z wrażenia, stereotypową blondynkę na plaże… ach nie, czekaj - udawanie się zawahała, jakby sobie uświadomiła ważną rzecz i przemiłym głosem dokończyła - Dziś słyszałam, że mamy w planach rodeo.Taki nostalgiczny uśmiech w stronę domowych stron. Współpraca i dobra wola przy wyborze łóżka na noc… i dobre serce, bo zajęłam te pod oknem, a przecież tak du duszno - ściągnęła usta, ukrywając uśmiech.

- Mhm. - usiadł sobie na krześle przy stole na jakim pracowała i obserwował ją z profilu. Albo profil jej sylwetki. Skinął mądrze głową po czym z wystudiowanym spokojem upił łyk ze swojego kubka.

- Tak, to rodeo to chyba lepszy pomysł. I nigdzie łazić nie trzeba. Może jutro pójdziemy na tą plażę. - powiedział jakby znów przemyślał kolejną porcję myśli i znów mu wyszło, że jego jest nadal na wierzchu. A jakoś tak nie wiadomo jak sięgnął dłonią po kibić stojącej obok kobiety i tak sobie niewinnie penetrował ten fragment jej anatomii.

- Danny - blondynka drgnęła, wzrok ze stołu zszedł na dotykającą ją dłoń, na policzki wypełzł rumieniec. Sprawdzał się stereotyp, że baba pracuje, a chłopu jedno w głowie.
- Chcesz mi pomóc możesz przenieść garnek do pieca - poprosiła, pochylając się i pocałowała go krótko aby się nie boczył - Chyba że jesteś wyjątkowo zmęczony po podróży, noszeniu zakupów… dziś ci daruję - parsknęła, wracając do przerwanej pracy - Słyszałeś… podobno złapałeś mnie na lasso, nie? A skoro jesteśmy z Teksasu rodeo to czynnik obowiązkowy. Ponoć - pokręciła głową, a humor jej dopisywał - O ile wierzchowiec nie okaże się narowisty i nie zrzuci niedoświadczonego jeźdźca - z równie wystudiowanym spokojem napiła się własnej kawy.
- Taa? - kowboj zaczął swoją wędrówkę dość kurtuazyjnie, od delikatnego dotyku na bliższym siebie biodrze okrytym przez jego własną koszulę. A w miarę jak sobie rozmawiali dłoń zjechała na dół, na bok uda i tam bez pośpiechu skierowała się w górę uda i jeszcze kawałek dalej. Sądząc po minie kowboja całkiem podobało mu się to zwiedzanie. Z niechęcią spojrzał na ten gar i piec co by oderwały go od tej ciekawej gry.Ale całus chyba go przekonał jako zaliczka przed tym rodeo i resztą. Więc jednak wstał i złapał za gar niosąc go w kierunku pieca.

- Nie bój się. To nic takiego. Jesteśmy z Teksasu. Rodeo mamy we krwi. - powiedział od pieca gdy wstawiał ten gar i przy okazji uklęknął by dorzucić nieco drewna do paleniska.

- A wiele razy ekhm, brałeś udział w hm… zawodach rodeo? - z trudem zachowując opanowanie, rzuciła uprzejme pytanie za plecy.

- No pewnie. Przecież jestem Texas Ranger z Teksasu. - Danny roześmiał się ciepło rozbawiony tym pytaniem i chyba odpowiedzią także. Zamknął piec, wstał i wrócił do stołu. Tylko tym razem stanął tuż za plecami blondynki i położył swoje dłonie na jej ramionach. A sam nachylił się ku niej i zapytał cichu.

- A powiesz ile razy spałaś z kelnerkami? - zapytał jak mały chłopiec pytający o istnienie św. Mikołaja.

- To zależy - odpowiedziała, zatrzymując nóż na desce, bo nie szło się skupić na krojeniu i szkoda było kaleczyć palce przez nieuwagę, albo rozkojarzenie. Odetchnęła za to, odchylając głowę do tyłu żeby móc widzieć przeciwnika - Czy pytasz o spanie w ubraniu czy bez.

- A to są dwie oddzielne kategorie? - zapytał przesuwając palcami po jej odchylonym gardle a przy okazji schylając głowę na dół. Więc powinien mieć świetny widok na jej twarz. A może nawet na jej dekolt zrobiony z koszuli.

- A jak wolisz? W ubraniu? Czy bez? - zapytał zniżając twarz jeszcze bliżej i próbując ją pocałować.

- Jest tak gorąco… nie, spanie w ubraniu w taką duchotę… zaraz się człowiek ugotuje, spoci… a potem od rana… i jeszcze nakryć się wypada - wątki lekarce się rwały, skupienie nie wychodziło w ogóle. Rozmawiali o czymś istotnym, słyszała Grima i widziała jak porusza wargami. Tak blisko, że wystarczyło się odrobinę wychylić. Blondynka zrobiła to, okręcając się jednocześnie w jego ramionach żeby stać frontem i zarzucić mu ramiona na szyję. Nóż upadł na podłogę, pęczek kolendry potoczył się jego śladem, zrzucony nerwowym ruchem dłoni. Nagle straciło na znaczeniu, że dłonie lekarki zostawiają na rangerze kawałki pokrojonych liści i drobne pestki krojonych przed momentem pomidorów. Liczyła się obecność której nie dało się zignorować.

Wyglądało na to, że ich zamiary i potrzeby są zbieżne. Ledwo się odwróciła by być frontem do jego frontu a on przyjął ją tak samo chętnie jak ona jego. Usta i dłonie zespoliły się, współtworząc ten gorący rytm. Dłonie z początku próbowały przycisnąć do siebie blond głowę. Ale gdy się upewniły, że ta nigdzie nie ucieka zaczęły błądzić niżej aby sprawdzić co jest pod tą kraciastą koszulą. Szybko przekonał się, że prócz jego flaneli i własnych butów, Quirke nie ma na sobie nic więcej. Reszta pewnie próbowała schnąć w ich pokoju, lub przynajmniej świetnie schnięcie imitowała.

Tymczasem sytuacja w kuchni się zagęszczała. W pierwszej chwili czując dłonie bezpośrednio na skórze blondynka znieruchomiała i chciała odepchnąć mężczyznę. Kilka uspokajających oddechów patrzyła na jego twarz nad swoją, dysząc ciężko i zaciskając dłonie na jego ramionach, ale kiedy uchylił usta żeby coś powiedzieć nie pozwoliła mu, znowu całując namiętnie póki starczyło oddechu. Ciągnąc go za sobą, wycofała krok, sadzając tyłek na blacie i szeroko rozstawiając uda aby śmiało mógł stanąć między nimi..
- Ja w… ale ty bez - wydyszała z wargami przy jego wargach, na wyścigi rozpinając koszulę na kowboju. Dla równowagi stopy oparła o blat obok pośladków.

Rzeczywiście ładnie wychodziła im ta współpraca w rozdziewaniu się nawzajem i kolejnych etapach zabawy. Jedna koszula zsunęła się na podłogę, druga została rozpięta, a oni coraz bardziej skracali odległość, oddechy przyspieszały, na twarzach pokazały się rumieńce, ale przede wszystkim panował dotyk. Chciwy dotyk łaknący tego drugiego ciała. Wreszcie widząc tak zachęcającą współpracę partnerki Danny uznał, że czas na główną część programu. Naparł biodrami na jej biodra i chwilę potem pochylał się nad leżącą na blacie blondynką wprawiając stół w skrzypiące, rytmiczne bujanie. Na które żadne z nich nie zwracało większej uwagi zajęte sobą i tą drugą połową.
Nie liczyło się, że są w miejscu publicznym. Nawet jakby ktoś wszedł do kuchni by tego nie zauważyli. Quirke widziała tylko twarz przed sobą, nie do końca wyraźną, jakby zamgloną i poruszającą w coraz szybszym rytmie, któremu towarzyszyło uderzenie o siebie ciał i coraz głośniejsze pojękiwanie w amoku. Ten niestety rozproszył lekarce jeden detal, ale nie miała serca przerywać, sama myśl o tym, że partner z niej wychodzi wywoływała irytację...

- Danny - złapała go za ramiona, przyciągając do siebie przez co zmienił się kąt pod jakim ranger ją brał i na długie kilkanaście pchnięć blondynka znów zapomniała o co miała spytać. On też jakoś nie zdradzał zainteresowania rozmową. Przynajmniej nie słowami. Za to jego ciało zdradzało wszelkie zainteresowanie partnerką jęczącą pod nim na tym kuchennym stole. Próbowała mu coś powiedzieć czy zapytać, bezskutecznie. Gdzieś kątem oka migała skacząca lampa, gdzieś trzaskało drewno w piecu, gdzieś trząsł się ten stół, a na nim splatały się dwa spocone ciała. Zapatrzone w siebie nawzajem, przenicowane, zespolone. Aż wreszcie doszli do szczytu wzajemnej przyjemności. Jeszcze trochę wszystko się trzęsło siłą rozpędu, aż w końcu jakby coś się skończyło. Oddech. Przyśpieszony. Swój i ten drugi. Gorący na równie gorącej skórze. Dotyk ust. Błoga bezwładność. Gdzieś ta wracająca świadomość, że są w kuchni. Drewno strzela w piecu, jakieś ćmy latają przy lampie... powróciła cała reszta hotelowej rzeczywistości. Wreszcie ranger pocałował lekarkę po raz ostatni w usta i zszedł z niej. Daleko nie zaszedł. Usiadł na to samo krzesło przy jakim wcześniej siedział.

Blondynka w rozpiętej, flanelowej koszuli milczała, wpatrując się w sufit niewidzącym wzrokiem. Przez parę minut trafiła do cudownej krainy po drugiej stronie tęczy. Powrót do rzeczywistości był trudny. Najpierw zorientowała się że leży plecami na stole, nogi ma rozrzucone na boki, a spomiędzy nich do reszty ciała dochodzą nieregularne impulsy elektryczne, uniemożliwiające podniesienie do pionu. Obok głowy miała ciężki, żeliwny garnek. Pod karkiem coś miękkiego i mokrego. W kuchni rozchodził się zapach ziół, pomidorów i seksu, a Quirke nie umiała się zebrać. Aż do chwili gdy podniosła z trudem roztrzęsione dłonie i nie ukryła w nich twarzy.

- Tami? Co się stało? - w głosie dało się słyszeć zaskoczenie. I zaniepokojenie. Stęknął cicho i podniósł się z krzesła siadając obok niej na krawędzi stołu. Objął ją jednym ramieniem jakby chciał ją pocieszyć nawet jeśli nie bardzo wiedział o co chodzi.

Mówienie przychodziło ciężko, lekarka poruszała ustami, ale żaden dźwięk nie chciał spomiędzy nich wyjść. Skapitulowała, robiąc gest podpatrzony na starych filmach, gdy trener koszykówki ustawiał jedną dłoń jak do modlitwy i uderzał w nią środkiem drugiej dłoni, ustawionej doń prostopadle. Gest oznaczał ponoć “czas dla drużyny”. Poprosiła więc o czas, kiwając się pod ramieniem chłopaka i obejmując ramionami. Rozjechane nogi podwinęła kolanami pod brodę, milcząc i uspokajając oddech. Skupiała uwagę na pozytywnych aspektach: Miami, wolność… Danny.
- Teraz rzeczywiście trochę pan tu zostanie, panie Toth - odpowiedziała cicho, parskając ni to zrezygnowanym, ni rozbawionym śmiechem - Przynajmniej póki drugi raz nie dostanę regularnie okresu. - podniosła twarz i pocałowała go czule, po czym dodała szeptem - Było cudownie, dziękuję Danny.

- A… No tak… Kupiliśmy te gumki… I w ogóle… - brwi i głowa kowboja powoli uniosły się i równie powoli opadły gdy chyba też mu się teraz przypomniało o czym rozmawiali przy stoliku w kawiarni dzisiaj w dzień. Podrapał się po policzku, potarł dłonią plecy wciąż okryte jego koszulą i wreszcie wzruszył ramionami.

- Samo jakoś tak wyszło. - przyznał chyba nie bardzo wiedzieć co tu powiedzieć innego w tej sytuacji.

Samo weszło, samo wyszło… i tak dość długo, intensywnie. Aż szło stracić rozsądek łącznie z całą głową. Oboje byli winni w równym stopniu, tak samo jak w równym stopniu oboje tego chcieli.
- To co… wstawiamy garnek do pieca, ogarniamy tu i idziemy do pokoju? - Quirke spytała przełamując zastój. Nie było co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, czasu nie cofną. Poza tym chyba nie chciałaby tego robić. Zamiast krzyczeć, fochać się i robić komukolwiek wyrzuty, westchnęła przeciągle.
- Skoro problem się rozwiązał i nie musimy niczego pilnować… - zaśmiała się, trochę nerwowo ale zawsze. Oparła się o rangera pewniej, kładąc mu wymownie dłoń na kroczu - Wisi mi pan lekcję rodeo, panie Toth i to niejedną. Dzisiaj. Dobrze, że nie trzeba rano wstawać i dobrze, że jest kawa. Bardzo się panu rano przyda.

- Taa? - zapytał patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. Ale zerknął i na te gary. W końcu ta kolacja jakoś się miała robić. No i chyba się robiła. Tak na słuch i zapach. - No jak tak mówisz. - wzruszył ramionami na znak, że nie ma nic przeciwko takim nocnym manewrom w ich pokoju.

- Jestem lekarzem, pamiętasz? Wszystko co robię, robię dla twojego dobra - rozbawiona blondynka wstała ze stołu, po drodze zapinając guziki koszuli. Dopiero teraz zorientowała się, że cała jest w plamach od soku i resztkach ziół czy kawałków warzyw. Strzepnęła symbolicznie zaczepioną o rękaw łupinkę cebuli. Zrobiła dwa kroki czując że ma mokre i lepkie uda.
- Rano przyda się kąpiel - parsknęła - Ale teraz pomóż mi tu posprzątać. Pójdzie szybciej i… - zacięła się, aby nagle zrobić zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, wpadając na Grima z impetem. W ciszy wylądowała na jego kolanach, obejmując mocno ramionami i udami, a twarz wtuliła w jego ramię.

Czas: 2051.03.02; czw; późny wieczór
Miejsce: Hotel 2018; pokój Grima i Tamiel

Nigdy nie należało myśleć, że udało się dopiąć wszystko na ostatni guzik, bez względu na to, jak bardzo się starało. Chaos ponoć zawsze pokonywał porządek, gdyż był lepiej zorganizowany i najwięcej dało się go znaleźć w pozornie uporządkowanych rejonach. Nie był czymś złym, przełamywał marazm i dzięki niemu zawsze szło się zaskoczyć - pozytywnie czy negatywnie. To dopiero miał pokazać czas. Na razie Quirke postanowiła nie roztrząsać detali, zamiast tego postawiła na doprowadzenie do porządku przynajmniej tych elementów, na które jeszcze miała wpływ. Parę minut i kuchnia wróciła do pierwotnego stanu, a ona odwiedziła łaźnię, by w misce zimnej wody na szybko doprowadzić się do porządku. Lekarz musiał dbać o higienę. Chodzenie z rozpaćkanym pomidorem we włosach i fragmentami przyszłego obiadu rozmazanymi na ubraniu nie stanowiło dobrej rekomendacji odnośnie czystości. Szybka kąpiel pozwoliła też zmyć z siebie nieodpowiedzialny wybryk, przynajmniej czysto symbolicznie, więc wracając do pokoju hotelowego lekarka miała całkiem niezły humor. Owinięta w ręcznik przetruchtała pod odpowiednie drzwi i szybko za nimi zniknęła, z ulgą zamykając je od drugiej strony. Kręcącemu się po pokoju kowbojowi rzuciła wesoły uśmiech.
- Masz zegarek? - spytała podchodząc do łóżka.

- Nie. A po co ci? - Danny odwrócił ku niej głowie obdarzając zaciekawionym spojrzeniem ale pytanie o zegarek chyba go zdziwiło.

- Żeby wiedzieć kiedy minie godzina - blondynka usiadła na materacu i pochyliła się, przenosząc torbę z bagażem z podłogi na wyższe piętro - Abyśmy nie zostali jutro z kawałkami węgla na obiad, bo wątpię… żeby chciało się nam co kwadrans chodzić i sprawdzać do kuchni czy to już.

- Ano tak. - kowboj pokiwał głową przyznając blondynce rację. Rozejrzał się po pokoju ale chyba nie znalazł żadnego czasomierza. - No się najwyżej tam zejdzie. Za jakiś czas. - wzruszył ramionami nie mając za bardzo pomysłu jak to ugryźć.

- Trzeba kupić zegarek… kiedyś, w przyszłości - Quirke nie traciła dobrego nastroju Grzebała w torbie i co chwila zerkała ukradkiem na rangera - Na razie będziesz taki miły i przyniesiesz jeszcze z dołu coś do picia? Wystarczy woda w dzbanku, na rano.

- Dobra. - Grim zgodził się, skinął głową, wstał i ruszył do drzwi. Jeszcze chwilę słychać było jego oddalające się kroki na korytarzu.

Lekarka zerwała się ledwo odgłosy umilkły. Nie tracąc czasu podeszła do łóżka obok i odsunęła przykrywający je koc. Popatrzyła krytycznie, ale nie było szans na zwlekanie. Położyła na łóżku prostokątną, cienką paczkę wielkości książki. Nakryła ją na powrót kocem, którego rogi wygładziła. Odruchowo strzepała też poduszkę, a słysząc powracające kroki, wróciła na swoje wyro. Torba wylądowała na ziemi, a ona jak gdyby nigdy nic podwinęła nogi i ze szczotką w dłoni rozpoczęła czesanie długich włosów.

Chyba za bardzo się spieszyła. Albo tak się to dłużyło. Zanim Grim wrócił z kuchni na parterze i znów słyszała jego wracające kroki a potem otworzył drzwi to wydawało się długo dla podekscytowanego umysłu.

- Przyniosłem cały dzbanek. - powiedział pokazując swoją zdobycz po czym przekręcił zamek w drzwiach i postawił dzbanek na szafce pomiędzy łóżkami. - Zajrzałem do tych garów. Na moje oko to jeszcze się nie przypala i trochę powinno tam posiedzieć. - dodał aby się nie martwiła o tego kuraka i resztę. Potem popatrzył na nią z góry no i w końcu usiadł na boku swojego łóżka. No i chyba wyczuł czy usłyszał ten szelest paczki pod pościelą bo zdziwiony spojrzał na to miejsce i pomacał dłonią.

- O, coś tu jest… - zdziwił się i odchylił pościel by zobaczyć co to takiego. - Oo… - zdziwił się jeszcze bardziej gdy dostrzegł cienki, kolorowy zeszycik. Taką małą książeczkę. Wciąż zdziwiony wziął ją do ręki oglądając przód. - Oo… X-Men… - popatrzył z niedowierzaniem na okładkę. Szybko przewrócił na tył okładki i jeszcze szybciej przeleciał wnętrze. - Oo… I zobacz, chyba wszystkie strony są… - uśmiechnął się z tym niedowierzaniem trochę nachylając ten komiks aby mogła zobaczyć, te śmigające, kolorowe kartki. - Ale numer… Skąd to się tu… - prychnął z rozbawienia zerkając na miejsce gdzie to znalazł gdy chyba wreszcie coś do niego dotarło. - To ty! - wskazał ją palcem. Po czym roześmiał się już całkiem beztrosko. - Oh, Tami, to było świetne! - zerwał się ze swojego łóżka, przeskoczył na jej i objął ją do tego całując szybko w policzek. - Gdzie to dorwałaś! I zobacz, jest w całkiem dobrym stanie. Chyba wszystkie strony są. Zobacz jakie kolory. - usiadł obok niej, otworzył na jakiejś przypadkowej stronie i z fascynacją przebiegał po niej oczami i palcami przeżywając ten prezent.

Utrzymanie zdziwionej miny kosztowało sporo i szybko spaliło na panewce, bo Quirke roześmiała się, przykładając dłoń do piersi.
- Ja? Nie, daj spokój… tak sobie leżało - powiedziała chyba równie zachwycona co kowboj, tyle że on wlepiał błyszczące oczy w książeczkę, a blondynka w niego. Usiedli obok siebie, więc objęła go ramieniem przez plecy, opierając głowe na jego ramieniu i razem przeglądali masę kolorowych obrazków.
- Mówiłeś że lubisz komiksy, cieszę się że ci pasuje - przyznała wreszcie - Szukałam czegoś o człowieku-nietoperzu i nawet był jeden… tylko brakowało ośmiu kartek w środku. Ten ma wszystkie, trochę go podkleiłam bo klej stary i górna krawędź ledwo trzymała strony. - tłumaczyła cicho, spoglądając na dziwnego człowieka w kolorowym kostiumie, który strzelał czerwonym promieniem z oczu - A to kto? Chyba nie Superman, nie? Superman był z DC, a Xman… - wzruszyła ramionami - Chyba Marvel, tak napisano na okładce.

- Ta. - Danny cieszył się jak dziecko i chłonął ten kolorowy prezent jakby znów miał 8 lat. Przewracał kartki już wolniej czasem chyba nawet rzucając okiem na literki w chmurkach nad postaciami. - Apocalypse to chyba jakiś bad guy. Tak czytałem kiedyś. Ale nigdy nie miałem komiksu z nim. - wreszcie po paru chwilach przeglądania coś się odpowietrzył na tyle by powiedzieć coś więcej. - Oj, Tami, jesteś niesamowita! - roześmiał się ponownie, objął ją ramieniem, przysunął do siebie i pocałował w policzek.

- Mówiłam ci, jestem lekarzem - pierś Quirke urosła z dumy i radości, bo nie szło się cieszyć widząc podobną reakcję. Odetchnęła dyskretnie, prezent się spodobał i to najważniejsze.
- Wszystko co robię, robię dla twojego dobra - dokończyła firmowy slogan, nadstawiając policzek i tylko szczerzyła się, tryskając wesołością widząc jak on się cieszy i tak się oboje ładowali, ściskając nad zeszytem X-manów.
- Musi pan uważać panie Toth - pogłaskała go po brodzie końcami palców, wylewając pokłady sympatii prosto na kowbojski kark - Kto wie co pan znajdzie w kolejnym łóżku i… kim by ten Apocalypse nie był, na pewno da się go kopnąć z półobrotu - dokończyła parskając, zanim sama go nie pocałowała, przerywając im konwersację i oglądanie historii sprzed wojny.

No ona zaczęła ale on skończył. Przy pocałunku złapał ją w ramiona, nachylił do siebie i pocałował mocniej i bardziej zdecydowanie. - Przyznaj się. Teraz wprost marzysz aby przeczytać ten komiks prawda? - zaśmiał się nieco ironicznie jakby żartując sobie z siebie samego i swojej pasji do kolorowych obrazków.

- Nie wiem… - z udawanym zamyśleniem medyczka zaczęła rozpinać rangerowi koszulę - Chyba tak, ale wypada zadbać o warunki. - stwierdziła, kończąc walkę z guzikami i rozpoczęła sekwencję ściągania ubrania z szerokich barków - Przede wszystkim zaraz ci przystawię bliżej lampę, abyś wszystko dokładnie widział. Zdejmij buty, połóż się na brzuchu… najlepiej jeśli zostaniesz w samych bokserkach - pokiwała mądrze głową - Więc zdejmij buty i spodnie, nic nie będzie ci się nigdzie wpijać, dasz radę w pełni się cieszyć lekturą. Chcesz to ci skoczę po piwo - cmoknęła go w czubek nosa - Odpocznij i ciesz chwilą. Zasłużyłeś jak nikt inny.

- Chcesz mnie spławić? - uniósł brew do góry jakby podejrzewał ją o jakiś podstęp. Chociaż tak na żarty. - I mam czytać w samych bokserkach? - upewnił się jakby ten detal też jakoś mu podpadł i się nie zgadzał z jego przemyśleniami jakie właśnie toczył.
- Wiesz co Tami? - zapytał przeciągając dłonią po jej policzku zastanawiając się chwilę nad czymś. - Chyba mam lepszy pomysł co możemy robić razem w bokserkach. Albo bez. - dodał rzucając komiks na podłogę przy łóżku, samemu wracając do jej obejmowania, całowania i rozbierania z tych zbędnych elementów garderoby.

Niewiele tego było, raptem ręcznik. Dłużej zabrało wyciągnięcie z ubrań jego, ale i z tym sobie poradzili. Szybko odnaleźli zagubiony na kuchennym stole rytm. Raz, drugi... za trzecim Quirke nie miała już siły się ruszać, leżała więc pozwalając rangerowi robić z nią na co miał ochotę. Śmiała się przez urywany oddech, gdy przewracał ją na brzuch, albo łapał za nogi, rozsuwając je jeszcze szerzej, a potem śmiech zmieniał się w systematyczny jęk. Pod sam koniec na wpół przytomna zarejestrowała jeszcze jak Grim kładzie się obok i przygarnia ją jednym ramieniem. Ostatnim co pamiętała była okładka komiksu który zaczął czytać. Potem przyszła ciemność. Ile trwała ciężko szło stwierdzić, ale lekarkę obudził ciężar leżący na plecach i wgniatający w łóżko, a także sapanie tuż przy uchu oraz wrzątek rozlewający się od lędźwi. Scenariusz się powtórzył i znów usnęła, słysząc jeszcze ciche zapewnienia, że Danny pamiętał o wyciągnięciu obiadu z pieca. Co i jak nie miała sił sprawdzić, zapadając z czarny sen poza czasem. Przerwany nieznośną suchością w gardle, na którą pomógł dzbanek wody postawiony na szafce obok łózka. Aby go sięgnąć Quirke musiała się wychylić na stronę zajmowaną przez chłopaka, a że nie dało się przejść nad nim obojętnie, wylądowała na nim, odbierając zaległe rodeo po którym lecącą przez ręce biedak położył obok siebie i nakrył kocem... poprzednio odklejonym od materaca, a potem własnym ramieniem. Wreszcie Teksańczycy zasnęli oboje kamiennym snem, resztkami świadomości ciesząc się faktem, że wstać muszą dopiero przed południem.
 
Umai jest offline