Inkwizytorzy zaczęli opuszczać salę, zapewne udając się do swoich zajęć, choć niejasne przeczucie mówiło mi, że niedługo lord Zerbe wyda odpowiednie dyspozycję i znaczna cześć z obecnych na sali ruszy wykonywać zbożne dzieło Inkwizycji. Święte Ordo działały zawsze dyskretnie, zakulisowo, ale niewiarygodnie sprawnie.
Czekałem aż wszyscy opuszczą salę, przypuszczając, że wyjdę razem z Flavionem, który przekaże mi dalsze instrukcje czy też uchyli rąbka tajemnicy mojego dalszego losu. Mężczyzna jedna wstał, rzucając szybkie pożegnanie i zaczął wychodzić. Gdy w sali ponownie pojawił się lord Zerbe, zrozumiałem dlaczego.
Wolałem myśleć i mówić o nim jako o Arksesie Solonie, tajemniczym Inkwizytorze, który sformował moją komórkę. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że należałem go grupy zauszników tak znamienitej persony calixiańskiego konklawe.
Ogromny zaszczyt mieszał się z jeszcze większą presją.
Głos Inkwizytora rozbrzmiał w całej sali, wyrywając mnie z miejsca. Wstałem i wyprostowany ruszyłem ku mojemu dobroczyńcy, stając w odpowiedniej dla regulaminów odległości od Inkwizytora. Stanąłem na baczność, tak jak staje się przed przełożonym.
- Arbitrator śledczy Graig Fenoff do usług, Lordzie Inkwizytorze. - krótki meldunek. Zwięzły, bez przyozdobników, taki jaki składałem wielokrotnie w swoim życiu. Zrozumiałem już, że mój pryncypał jest człowiekiem konkretnym i konkrety lubiącym, toteż nie miałem zamiaru marnować jego czasu. Nie śmiałbym nawet dokonać czegoś takiego.