Wątek: Pandemia Z
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2020, 01:26   #16
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ABQjT6gDKu0[/MEDIA]
Miasta nie miały oczu ani innych narządów zmysłów. Gładzone kamienie i stwardniały tynk, drewniane belki i ocienione gzymsami fasady, otoczone murami ogrody i spokojne sadzawki z szemrzącymi fontannami - wszystko to było niewrażliwe na niszczące poczynania istot żywych. Miasto nie znało głodu i bólu, nie mogło się obudzić ani nawet poruszać nerwowo w grobie… co innego jego obywatele. Chcąc nie chcąc Silvia chwilowo mogła się nazwać mieszkańcem Portland, praktycznie autochtonem, skoro przeżyła w okolicy całą dobę, dodatkowo całkiem nieźle sobie radząc dzięki pomocy otaczających ją ludzi. Prosta komórka społeczna zdawała egzamin celująco, czego wyniki znajdowały się w niedużej, plastikowej łodzi, płynącej ku dokom. Bowiem prócz elementu ludzkiego, zawierała ona jeden z najcenniejszych skarbów współczesności: jedzenie. Kilka pękatych, wypchanym po brzegi toreb obiecywało tydzień spokojnego życia, gdy żołądek przyjemnie się napełni, zaś widmo głodu zostanie przegonione daleko poza horyzont.

Woda, jedzenie, bezpieczny nocleg - grupa z wyspy zaspokoiła trzy podstawowe potrzeby, nie dziwota więc, że humory im dopisywały. Griffit mimo, że nie brała udziału w rozmowie, przysłuchiwała się jej z prawdziwą przyjemnością. Jak cudownie było mówić o czymś lekkim, frywolnym nawet, zamiast wiecznego przerabiania tych samych półtonowych schematów ciążących nie tylko na sercu, lecz i duszy. Tego popołudnia prawie dało się odetchnąć i gdyby nie dochodzący wraz z podmuchami ciepłego wiatru smród rozkładających się zwłok, zapomnieć że znaleźli się na świecie już po jego końcu.
Powaga, wraz z ciszą, wróciły na łódkę dopiero przy pomoście… na szczęście pełnym łódek, łodzi i żaglówek z rodzaju tak bananowych, że od samego patrzenia dostawało się kompleksu biedaka. Wszystkie krypy na złość apokalipsie delikatne fale kołysały w swych objęciach, liny trzeszczały, a fetor padliny jakby odrobinę zelżał, bądź była to jedynie autosugestia rudzielca.
- Dziwne… dużo ich - wskazała ruchem brody na molo, odruchowo zakładając kaptur na głowę. Wpatrywała się w poszczególne łódki, drapiąc po nosie co pomagało jej myśleć - U nas na początku wszyscy którzy mieli możliwość pakowali się na łodzie i motorówki, byle uciec jak najdalej z miasta. Nie wiem, chyba myśleli że to świetny pomysł dostać się Gilą do rzeki Kolorado i dalej prosto do zatoki… bezpieczniej już było próbować sił pustynią - westchnęła, spluwając do wody aby pozbyć się z ust posmaku żółci. Uciekając z Aaronem i Jasperem widziała całe zapory z powywracanych, pogiętych łódek, umazanych czymś co kiedyś prawdopodobnie miało krwistoczerwona barwę.
- Podpłyńmy do tej dużej - pokazała na luksusowy jacht gdzieś pośrodku stawki - wejdę od tyłu i się rozejrzę. Wy odpłyniecie kawałek i przygotujecie albo na szybką spierdolkę, albo podpłynięcie po fanty - popatrzyła na Latynosa zanim zdążył otworzyć usta do protestu - Pływam i grzebię w kłódkach. Poza tym całkiem nieźle skaczę, mimo że nie jestem czarna - uśmiechnęła się krzywo - Wy w tym czasie się rozejrzyjcie. Przyda się lina jeśli chcemy wejść na górę - ruchem ręki wskazała balkon za żywopłotem.

- Ona ma rację. W więcej osób będziemy sobie tylko przeszkadzać. - Lisa poparła swoją nową koleżankę w jej zamiarach zanim Latynos zdążył coś powiedzieć.

- No i masz największego gnata z nas wszystkich. Ale z dwóch kroków to nie będzie zbyt wygodna. - Tami dorzuciła swoje trzy grosze wskazując na karabin wyborowy kierowcy. Pod względem siły i zasięgu ognia to była najpotężniejsza broń jaką mieli ze sobą na łodzi. I chyba w ogóle na wyspie. Ale mało poręczna w ciasnocie.

- Mam jeszcze to! - zirytowany na ten spisek Aaron wyszarpnął zza pasa klamkę. Ta była w sam raz na krótkie zasięgi i ciasnotę.

- Nie hałasuj. Poza tym masz z nas najwięcej pary w łapach gdyby trzeba było szybko podpłynąć albo spływać. - kuszniczka nie wydawała się za bardzo przejęta argumentami wioślarza. Dalej mówiła nie tracąc spokoju.

- Dobra. Niech wam będzie. Ale mi wisicie przysługę. - odparł nadąsanym tonem by dać znać, że wcale go nie przekonały ale ostatecznie może im chwilowo pójść na rękę. Chwycił więc za wiosła i naparł na nie sprawnie kierując łódź na zacumowany jacht wybrany przez rudowłosą. Tami z dziobu po cichu kierowała nim gdy robota zrobiła się bardziej precyzyjna. Mówiła jak skręcić, zwolnić czy, że jeszcze kawałek. Lisa w napięciu obserwowała ten jacht i pomosty sprawdzając czy coś się nie zaczęło ruszać. Aż wreszcie łódź wolno dobiła do rufy większej jednostki. Tami pospołu z Aaronem trochę ją przeszurali by Silvia mogła znaleźć się przy rufie.

Rudowłosa złapała za barierkę, podciągnęła się i zaraz znalazła się na poziomie pokładu. Widziała kawałek pustej rufy. I wejście do wnętrza kabiny. Otwarte. A, że było skryte w cieniu to w środku letniego dnia zdawało się mroczne i niezbadane. Na słuch nic nie słyszała ponad plusk fal o obie jednostki i nabrzeże. Jacht chociaż większy od ich łodzi to też kołysał się na falach. Chociaż ciut słabiej niż mniejsza łódź. Na łydce Sil poczuła dotyk czyjejś ręki. Gdy się odwróciła zobaczyła, że Tami gestem proponuje jej zabranie swojej kuszy.

Przeczący ruch głowy stanowił niemą odpowiedź, podnoszenie głosu było niewskazane. Griffith poczekała aż kobieta wróci na łódź, a ta kawałek odpłynie, dając jej pasażerom realną szansę na ominięcie kontaktu z Dwudziestką, albo innym cholerstwem, które mogło się zagnieździć pod pokładem. Cokolwiek by to nie było, dziewczyna wolała mieć wolne ręce, a obsługę kuszy jakoś przegapiła w szkole, lub przespała akurat tę lekcję. Zapatrzona w ciemność poniżej wejścia, powoli sięgnęła do kieszeni po scyzoryk - niewielki kawałek składanego metalu. Zważyła go w dłoni, wąchając intensywnie za zapachem padliny, niestety smród mułu, wody i wiatr o zapachu rozkładającego się ciała w tym nie pomagał… do tego ta cisza: złudna, szarpiąca nerwy. Nikt nie gwarantował, że gdzieś w ładowni nie zamieszkały zdziczałe psy, bądź inne cholerstwo. Dało się to sprawdzić w jeden sposób. Zaciągając chustę na twarz, Silvia przekręciła nadgarstek i delikatnym łukiem wrzuciła nożyk na schody prowadzące w dół.

Gdzieś kątem oka widziała dryfującą na falach łódź. Z pozostałą trójką. Ale swoją uwagę koncentrowała na czym innym. Widziała i słyszała jak scyzoryk stuknął o pokład, potem ślizgiem poszorował po niej aż się ześlizgnął na schodki. Jeden, drugi i trzeci. Potem się zatrzymał. Albo schodki się skończyły. Tego stojąc przy samej rufie już nie widziała. Wzrok nie bardzo pomagał zbadać wnętrze kabiny. Nadal widziała tylko niewyraźne plamy półmroku. Słuch wydawał się bardziej pomocny. Słyszała ten stukający scyzoryk jak spadał po schodach. A potem ciszę. Jeśli nie liczyć szumu fal i ich pluskającego odgłosu rozbijania się o burty i pomosty. I nic więcej.

Cisza przedłużała się, nic nie zaczęło kotłowaniny by jak najszybciej dopaść hałasujący element i rozerwać na strzępy. Nic nie wyskoczyło na brzęczący metal podobnie jak kot łapie wyświetlane na ścianie czerwone światełko lasera. Czując jak po skroni spływa jej zimna kropla potu, Silvia ruszyła do przodu, wciąż w przykucu i delikatnie stawiając stopy na śliskim, chybotliwym pokładzie. Jeśli coś miało ją zabić, wolała śmierć ze starości, tylko wybór ten zabrano ocalałym kilka miesięcy temu. Pozostawało działanie i cień spokoju zalegający na plecach - w razie kłopotów pozostali powinni być bezpiecznie. Tyle musiało na razie wystarczyć.

Najpierw zobaczyła końcówkę schodów. Potem początek. Swój scyzoryk na trzecim schodku. Jeden ze środkowych. I kawałek podłogi poniżej, już w kabinie. I jakoś dalej nic nie było słychać. Ani nic się nie ruszało, nie reagowało na nie zaproszonego gościa na pokładzie. Ci z łódki też coś się nie darli ani nie machali rękami, że coś jest nie tak.

Nikt też nie strzelił w rudy łeb, zdejmując problem na miejscu. Okna kamienicy portowych nawet jeśli kryły żywych obserwatorów, ci nie postanowili ukrócić żywota padlinożercy żerującego na okolicznym truchle. Panował spokój, paradoksalnie jeszcze mocniej spinający i tak napięte niczym postronki nerwy. Przy ataku i awanturze przynajmniej dało się zorientować skąd nadejdzie zagrożenie. Teraz jednak największym wrogiem Griffith była ciemność. Zeszła jeszcze stopień niżej, po drodze zgarniając do kieszeni kurtki scyzoryk. Zamiast niego wyjęła latarkę.

Latarka pomogła. Na dole pojawiła się plama i promień światła. Nie tak wyraźny jak w ciemnościach ale nadal pomagał rozjaśnić półmrok. Dojrzała, że coś co wcześniej wydawało się podejrzaną plamą jest chyba jakimś ubraniem leżącym na podłodze. I kawałek nogi chyba krzesła. Ale musiałaby zejść niżej albo kucnąć. Dopiero jak się schyliła po scyzoryk dojrzała więcej. Wnętrze kabiny, ładne sofy po każdej stronie burty. Niski stolik przy jednej z nich. Jakaś zamknięta szafka. Prawie jak niewielki ale wygodny salon. W sam raz na spotkanie ze znajomymi czy choćby rodzinny posiłek. Tylko trochę bałagan. Rozpoznała bez problemy, że ktoś tu albo się w pośpiechu pakował. Albo szabrował. Ale nie widziała ciał. Ani tych żywych. Ani mniej żywych. Dalej jednak było przejście gdzieś dalej.

Zamknięta szafka przykuwała uwagę, ale ją należało zostawić na potem, gdy już będzie wiadomo czy ktoś bądź coś nie chowa się po kątach. Poza tym brak ciał poprawiał humor. Świecąc latarką przed siebie, dziewczyna zaczęła przechodzić dalej.

Właściwie jak już weszła do środka i wzrok jej się przyzwyczaił do półmroku to nawet zaczęła dostrzegać więcej detali. Zwłaszcza w pomieszczeniach gdzie do środka wpadało światło dnia przez okienka i bulaje. Za tym pierwszym pomieszczeniem było kolejne. Tym razem bardziej zaplecze. Bo kuchenka, łazienka i toalety. Oraz schody prowadzące na górę i na dół. Na górę to do tej kabiny sterującej z kołem sterowym i resztą. To widziała nawet z dolu jak zerkała w górę tej mini klatki schodowej.

A od dziobu były kabiny mieszkalne. Ciasne ale własne. Dwie większe sypialnie dla par, każda z podwójnym, pełnowymiarowym łóżkiem. I dwie nieco mniejsze, od samego dzioby ale i tak w każdej były dwa singlowate łóżka. Ale nikogo w tych łóżkach. Ani nigdzie indziej. Ani ciał ani nic. Ale tu też były ślady plądrowania czy pospiesznej ewakuacji. Ktoś tu czegoś szukał. I może nawet jakiś czas mieszkał bo widziała ślady otwartych opakowań po jedzeniu oraz zgaszone pety.

Z barku jednak nie wszystkie butelki zostały opróżnione. Znalazła ze dwie czy trzy w połowie pełne. Jedzenia rzeczywiście nie było. Nie działała lodówka. A raczej światło. Ale jak było to poważna awaria to na razie nie była w stanie stwierdzić. Właściwie został jej do sprawdzenia dolny pokład. Te schodki na śródokręciu prowadzące na dół. Ale tam już bez latarki mogło być ciężko bo widziała tylko niknące w mroku schody prowadzące na dół.

I latarka jej się przydała. Zeszła po tych schodach na dół. Znalazła tam przedział z silnikami na rufie. A na dziobie pewnie były te kabiny mieszkalne bo była tylko ściana. Ale tutaj też nie znalazła ani żadnej załogi ani pasażerów na gapę. Ani żywych ani mniej żywych.

- Kurwa - Griffith pozwoliła sobie na cichy szept ulgi i głęboki, uspokajający wydech. Żadnych tarapatów, a parę fantów do zgarnięcia. Zmęczona na krótką chwilę przysiadła na piętach, ściągając maskę i kaptur. Opierając potylicę o ścianę myślała jak nisko teraz upadli, ale przecież chcieli żyć. Zostało przetrwać, przynajmniej próbować. Wstała więc i szybko wróciła na górę, wychodząc na pokład znów przygarbiona, w kuckach. Dwa zejścia, trochę drobnicy do zebrania. Widząc łódź, dała dłonią znak, że jest bezpiecznie. Następnie zrobiła uniwersalny, przywołujący gest.

Załoga przywołanej łódki zareagowała sprawnie i po paru, raźnych machnięciach wiosłami mniejsza jednostka znów znalazła się burta w burtę z większą. - I co? - Aaron zapytał chyba w imieniu wszystkich. Skoro ich wzywała to widocznie było bezpiecznie ale nie wiedzieli co poza tym.

- Dajcie torby, jest trochę wódki i chemii - Griffith nachyliła się, szepcząc im pospiesznie - W zbiorniku zostało paliwo, poszukam węża i butli aby to ściągnąć. Maszynownia przetrwała, przetrząśniemy szafki, przydadzą się narzędzia. Tami pomożesz ? - poprosiła kuszniczkę - We dwie pójdzie szybciej, jeszcze sprawdzę szafkę - westchnęła, kręcąc głową - Lisa i Aaron zostańcie na czatach. Gdyby miało się pierdolić dacie znać.

- Dobra. - Lisa zgodziła się bez zastrzeżeń. Chyba nawet pasowała jej taka rola. Aaron tym razem też się zgodził. Wziął swój karabin i bez żalu zamienił mniejszą łódź na większą. Wspiął się zaraz do tej sterówki co królowała na jednostce i tam z nonszalancką pozą zajął się stróżowaniem okolicy. Zaś kuszniczka ruszyła za rudzielcem do trzewi jednostki.

- Niezła chata. - mruknęła z uznaniem gdy już ogarnęła wnętrze co jest co. Ale potem wzięła na siebie dół i to paliwo. Z dołu Sylvia słyszała jak tam coś przestawia i chyba próbuje swych sił w spuszczaniu paliwa z baku. Jej zostało sprawdzenie środkowego pokładu. Znalazła parę całkiem ciekawych rzeczy. W jednej szafce jedna szuflada robiła chyba za apteczkę bo znalazła sporo różnych tabletek w listkach i buteleczkach. Parę rolek bandaży i gazy. Gdzieś w ubraniach zawieszonych na wieszaku ledwo zaczętą paczkę fajek. I parę innych drobiazgów jakich do niedawna używano chyba w każdym domu na co dzień.

Każda użyteczna drobnostka lądowała w worku, padlinożerca nie był wybredny. Brał wszystko, co mogło się przydać. Trochę jak wyprzedaż w Wallmarcie - nieważne że obecnie nie miało się na coś pomysłu, ale i tak pakowało do koszyka, bo było tanie i kiedyś mogło uratować skórę. Nie darowano nawet kocom, które zrolowane Griffith ułożyła na schodach. Przy przetrząsaniu łóżek natrafiła na drobną brązową kulkę. W pierwszej chwili zignorowała znalezisko, ale rzut oka potem zamarła na poły zaskoczona, na poły zmieszana. Stała tak, ściskając wór fantów, aż wreszcie parsknęła krótkim śmiechem, kucając żeby z kąta między ścianą a nocną szafką podnieść niewielkiego pluszaka.
- Musisz kogoś poznać - szepnęła powstrzymując chichot, a zabawkę schowała do kieszeni bluzy. Raz jeszcze rozejrzała się po rozszabrowanym wnętrzu, lecz jeśli nie zamierzała wyrywać lampek ze ściany, niewiele więcej dało się wynieść. Obładowana jak wielbłąd zaczęła wspinaczkę na górny pokład.

- Co? Zwijamy się? - gdy wyszła na słoneczny pokład usłyszała z góry pytanie Aarona. Ale się zwijali. Sylvia podała tobołek ze zdobyczami Lisie a ta rzuciła g na dno łodzi. Zaraz wyszła z podziemi kajuty Tami dźwigająca dwie plastikowe kanki z wyraźnym trudem.

- Tam jest tego jeszcze trochę. Ale nie znalazłam nic by przelać. Najwyżej potem się wróci po resztę. - powiedziała zasapana stawiając plastik pełen ropy na pokładzie.

- Daj mi to. - zakomenderował kierowca łapiąc za ciężkie pojemniki i przeniósł je na dno łodzi. Jeden a potem drugi. Dziewczyny wyglądały na zadowolone, że ominęło je dźwiganie tego wszystkiego. No a jak znów cała czwórka znalazła się na swojej łodzi mogli odbijać. Zanim jednak Aaron na stałe usiadł za wiosłami, przyczepili do swojej łodzi pustą szalupę. Dobrze było mieć alternatywy.

- Coś się porypie, mamy alternatywną melinę - Silvia wyglądała na równie zadowoloną, co zmęczoną. Rozsiadła się na dziobie, kładąc koc pod tyłek dla wygody. Znów zaruzciła kaptur na głowę, uśmiechając się do reszty ekipy - Żarcia też nam starczy na trochę, a nie ma co robić wielkich zapasów, skoro w zamyśle i tak stąd spierdalamy... - parsknęła, wyłuskując z paczki Marlboro fajka i rzuciła resztę Aaronowi na kolana - Ale na razi moi mili państwo spierdalamy na obiad. Zeżarłabym coś.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline