Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2020, 02:39   #30
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Wieczór, okolice hotelu „2018”, Kawiarnia u Diego

Cytat:
Rita zaś po tym jak James zostawił samą idąc do tej piwnicy by zarobić na swoją kolację siedziała przez chwilę sama ciesząc się świętym spokojem. Od jednego ze stołów podszedł jakiś mężczyzna w kolorowej koszuli w jakich widocznie lubowali się tubylcy. Podszedł wprost do jej stolika i zatrzymał się przy niej.

- Hola ojos azules - Nachylił się i z przyjemnym uśmiechem powiedział coś do niej chyba po latynosku. Nie zrozumiała co mówił, ale brzmiało też całkiem przyjemnie i z szacunkiem. Natomiast ten kolorowy kwiat jaki trzymał w ręku i jej wręczał zrozumiała bez problemu.
Latynos ubrany był w znoszone kremowe spodnie o workowatych nogawkach i pomarańczową flanelową koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Szyję opatulała mu pomarańczowa bandana, zaś przy pasie miał sporą maczetę. Nie wyglądał na bardzo bogatego, ale też nie cuchnął biedą. Poza tym był całkiem przystojny i wydawał się sympatyczny.


Sprytna stalkerka dostrzegła w jego zainteresowaniu okazję. Nawet jeśli wyglądał niezgorzej, to i tak nic nie stało na przeszkodzie by wykorzystać jego zainteresowanie w bardziej pragmatyczny sposób. Na przykład od rana Rita nie miała nic w ustach. Głód z pewnością wymagał zaspokojenia, problem stanowiła jednak bariera komunikacyjna. Szczęściem dziewczyna przewędrowała prawie całą Amerykę, znała więc parę słów po hiszpańsku. Wzięła od adoratora kwiatek i uchyliwszy okularów, spojrzała na niego z przesadnym zainteresowaniem, przybierając taką pozę przy stole, by jej opięty dekolt zaprezentował się pod najbardziej optymalnym dla oczu mężczyzny kątem.
Gracias... ya soy… hambrienta — powiedziała z pewnym trudem, wzdychając ze smutkiem i spuszczając wzrok.
Facet chwycił przynętę. Podniósł jej twarz chwytając za brodę i powiedział coś w swoim narzeczu. Ton jego głosu był usłużny i porozumiewawczy. Ewidentnie uległ jej sugestii, bo zaraz samowolnie udał się by zamówić jej coś do jedzenia. Dziewczyna w duchu odbębniła pierwszy sukces.

W międzyczasie zdarzyła się krótka konsultacja z ekipą od paczki Cantano. Rita zbytnio nie udzielała się w dyskusji. Zadeklarowała tylko chęć poczekania z wizytą u zleceniodawcy, w końcu miała już plany na wieczór, więc nie spieszyło jej się. Wzięła tylko kluczyki od Melody, na wszelki wypadek. Jeszcze zanim wszystko ustalono urobiony przez nią mężczyzna wrócił z gotowym żarciem, zatrzymał się jednak parę metrów od stolika widząc, że siedzi ona w towarzystwie. Znaczny głód doskwierał łowczyni skarbów, więc tylko czekała aż to wszystko się zakończy. Gdy grupa obdarzała się prztyczkami złodziejka opuściła delikatnie okulary i mrugnęła porozumiewawczo do swego zbitego z tropu adoratora, sygnalizując mu tym samym, aby trochę poczekał. Ten raczej posłuchał, bo grzecznie usiadł przy innym stoliku. Po zakończeniu dyskusji natychmiast się zwinęła, dosiadając do swego nowego amigo.

Brunetka pałaszowała z takim zapałem, że aż jej towarzysz się nad nią rozczulił. Przynajmniej tak to wyglądało. Gdy skończyła, popiła wszystko szklanką schłodzonego soku z alkoholową wkładką. Odkładając już czyściusieńki talerz i opróżnione szkło została zapytana przez swego kompana:
Encantada de conocerte, mi nombre es Carlos López. Tienes un lugar para dormir?
Qué?
Ty... zatrzymać, gdzie ma?
Nie, ale chętnie przyjmę pomoc w tej materii — powiedziała przejżdżając powoli dłonią po jego nagim przedramieniu. Nie wiadomo, czy tamten zrozumiał, ale na pewno spodobał mu się ten gest. Uśmiechnął się bowiem drapieżnie i kiwnął głową, by za nim podążała. Poszli więc, znikając w mroku nocy.



Późny wieczór, peryferia Miami

Spacer trochę trwał, aż Rita zrobiła się podejrzliwa i instynktownie poprawiła położenie noża w pokrowcu. Podróż po zmroku miastem pełnym ponurych szkieletów budynków gęsto porośniętych podejrzaną zielenią nie należał do przyjemnych. Fauna i flora w nocy dawała się we znaki jeszcze bardziej, niż za dnia. Poza tym, hałasy owadów i zwierząt zyskały na sile. Jej przewodnik jednak nie zdradzał oznak niepokoju, uśmiechał się szeroko i łagodnym głosem zaręczał jej, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W pewnym momencie narzucił bandanę na twarz, zasłaniając swój wizerunek poniżej oczu. W końcu para dotarła do ruin jakichś przedwojennych slumsów. Z daleka można było dostrzec pojedyncze źródła światła i usłyszeć niosące się echem rozmowy po hiszpańsku.


Gdy złodziejka artefaktów wkroczyła w pierwszy krąg światła razem ze swoim zalotnikiem dostrzegła ponad tuzin postaci opartych o dwa postawione na cegłach lowridery. Wszyscy byli Latynosami o zadziornych twarzach, ciałach gęsto pokrytych tatuażami, uzbrojonymi w maczety oraz broń krótką. Palili oni jakieś blanty, popijali tanim alkoholem i gorączkowo dyskutowali. Gdy para przechodziła obok nich, wymienili porozumiewawcze spojrzenia z Carlosem. Dziewczyna zauważyła przy okazji, że byli ubrani bardzo podobnie do siebie i jej przewodnika. Musieli stanowić członków jakieś subkultury, najprawdopodobniej gangu. Szafirowooka westchnęła w myślach po tej konstatacji, zawsze miała pecha do facetów fatalnych, nawet jak z zewnątrz wydawali się porządni. Postanowiła jednak sprawdzić, dokąd to zaprowadzi ją Latynos, bo gdyby nagle zmieniła zdanie lub zaczęła uciekać wydałoby się to mocno podejrzane. Taki manewr tracił sens zwłaszcza w obliczu tego, że była na jego terenie i słabo pamiętała drogę powrotną. Jeśli już miała się wymknąć, musiała to zrobić inaczej, dyskretniej i w bardziej odpowiednim momencie. Zawsze też istniała szansa, że trafiła na poczciwszego z bandy, wszędzie zdarzały się czarne owce i wyjątki. Może nie będzie z nią tak źle? Carlos naprawdę wydawał się w porządku gościem, kimś kto raczej miałby problem ze skrzywdzeniem muchy. W każdym razie nawet jeśli się myliła, to na ten moment musiała kontynuować marsz, podtrzymywać pozory. Tak też dwójka spacerowiczów po prostu minęła rozemocjonowanych dyskutantów, bez problemu zanurzając się w głąb ich dzielni.

Obskurna okolica nie cieszyła oka, nie było tam nawet asfaltu, drogi pokrywała wyłącznie warstwa błota, kępy pnączy i płytkie kałuże. Wszędzie walały się też śmieci, a tu i ówdzie dostrzec można było zaschnięte ślady krwi i dziury po dawno wystrzelonych kulach. Mało które domostwo, czy to murowany pustostan czy prosta lepianka, było oświetlone, bądź choćby miało drzwi. Większość wejść i okien zakrywały zasłony, płachty, blacha falista albo deski. Odrapane ściany budynków sporadycznie pokryte były muralami. W końcu Rita i López wkroczyli na parking pokaźnego, obficie porośniętego zielenią skłotu. Miejsce oświetlały pochodnie osadzone na palach i strategicznie umiejscowione, energooszczędne lampy przypięte do małych akumulatorów. Od wejścia słychać było głośną muzykę z gramofonu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=N9l23a3setM[/MEDIA]

Roiło się tu od latynoskich mężczyzn w pomarańczowych ubraniach (tak jak u poprzedniej grupy, dominowały luźne spodnie, koszule flanelowe lub pomarańczowe sarape, do tego kominiarka lub bandana na twarzy) i wyuzdanie odzianych, smagłych kobiet. Większość z nich balowała i zażywała narkotyki obsiadywując ziemię lub zniesione skądś stare kanapy, materace i krzesła. Okoliczne ściany pokrywały graffiti w dość jednostajnym tonie, głownie wykonane pomarańczonym sprayem napisy „Varrios Los Aztecas”. Brunetka dostrzegła także dziwny ołtarzyk postawiony na uboczu, był on ozdobiony świeczkami i obstawiony ofiarami z jedzenia, kwiatów, papierosów oraz pieniędzy. Stała na nim dziwna figurka kobiety o głowie w kształcie trupiej czaszki. „Santa Muerte” w końcu zakołatało w głowie Rity. Znała to osobliwe bóstwo. Jego wizerunek wzbudzał w niej niepokój, tak samo jak całe podejrzane zbiorowisko.


W końcu Carlos podprowadził ją do wejścia do jednego z bardziej okazałych lokali. Przed drzwiami stało dwóch postawnych ochroniarzy bez podkoszulków, ich spocone, umięśnione sylwetki lśniły w słabym świetle niczym antyczne, naoliwione posągi z brązu. Maczety strażników były imponujących rozmiarów a ich srogie spojrzenia odbierały wszelką odwagę. Lecz nie to sprawiło, że serce podeszło łowczyni skarbów do gardła. Sprawiły to wbite w okoliczną ziemię liczne pale, dwa z nich wieńczyły płonące żagwie, lecz pozostałe… kończyły się ludzkimi głowami. Były one w różnym stanie rozkładu, wszystkie, bez wyjątku, mocno okaleczone. Twarz każdej z nich zastygła w wyrazie niemożliwej do wyrażenia agonii i grozy. Rita drgnęła i mimowolnie spojrzała za siebie, jednak przyjazne słowa i delikatne pchnięcie w plecy ze strony Carlosa skierowały ją do środka. Nie było już odwrotu.



Blisko północy, siedziba Varrios Los Aztecas

Złodziejka artefaktów przegryzła wargę myśląc w jakie gówno potencjalnie się wpierdoliła. Wnętrze składało się z ciągu ciasnych korytarzy i małych pomieszczeń, przypominających typowe ćpuńskie meliny. Duży bałagan, wszechobecne szczury i karaluchy. Ściany, poza brudem i dziurami, pokrywały walące po oczach graffiti, osobliwe ozdoby religijne albo wyblakłe plakaty zespołów muzycznych, jeden szczególnie zwrócił uwagę kobiety, przedstawiał okładkę albumu „Matando Güeros” zespołu o nazwie „Brujeria”, chociaż niektóre detale przedstawienia zatarł upływ czasu, wciąż nie był to przyjemny widok dla oczu. Szczególnie mroczną wymowę obraz nabierał, gdy rozumiało się znaczenie jego tytułu. Poza tym w wielu miejscach co i raz trzeba było omijać ślady krwi, a tu i ówdzie walały się znieczulone ciała naćpanych kobiet i „pomarańczowych”. Podłogi zasypane były niedopałkami, łuskami po nabojach i pustymi strzykawkami, skądś tam przez ściany dochodziły uszu odgłosy dogadzającej sobie parki, w innym miejscu ktoś krzyczał z bólu, zaś przy schodach na górę jakiś pijany Latynos o paskudnie pobliźnionej twarzy obijał się o ścianę mamrocząc coś pod nosem jak w transie. Ogólnie nie trzeba było zbytniej spostrzegawczości, by zauważyć, że nie było to zbyt ciekawe i bezpieczne miejsce do przebywania. Brunetka srogo pożałowała, że po prostu nie spławiła faceta po kolacji, udając się bezpiecznie do pokoju hotelowego Melody. Na wszelkie refleksje było jednak za późno, survivorka musiała sobie poradzić w nowej, dość niekorzystnej sytuacji. Była kilka razy w podobnych miejscach, ale nigdy do nich jakoś nie tęskniła. Uspokajający głos Lópeza stał się obecnie wręcz potwornie podejrzany. Z braku lepszej alternatywy dziewczyna oszukiwała się, że wszystko będzie dobrze.


Para w końcu wspięła się po stopniach i dotarła do większego pomieszczenia, prezentującego się najlepiej z dotychczas mijanych. Były w nim różne meble, w tym centralnie osadzony, stół ze szklanym blatem, zastawiony sprzętem, działkami narkotyków i bronią. Poza tym kilka lamp, gramofon postawiony na etażerce, a nawet telewizor wyświetlający biały szum z podłączonym do niego magnetowidem, przy którym jeden z gangusów próbował coś grzebać. Pośrodku na wybebeszonych kanapach rozwalona była grupa jeszcze w miarę trzeźwych aztecas i ich kochanek, czy też zwykłych ladacznic. Obściskiwali się, popijali alkohol, nawijali w swoim quasihiszpańskim narzeczu i brali dragi. Niektórzy z nich wyglądali na naprawdę srogich zabijaków, szczególnie jeden budził respekt. Dwumetrowy korpulentny osobnik, o posturze niedźwiedzia, wytatuowany od stóp do głów. Jego twarz pokrywały paskudne skaryfikacje i czarny wizerunek czaszki o białych oczodołach, które to znajdowały się na jego powiekach. Groźny mężczyzna wstawił sobie w szczękę srebrne zęby o spiczastych krawędziach, zapewne by wzbudzać większą trwogę i szacunek. Gdy tylko zobaczył Ritę i Carlosa wciągnął gwałtownie ścieżkę białego proszku i wstał, wypinając wielkie brzuszysko. Potem wskazał w ich kierunku i przemówił charczącym, basowym tonem. W tym momencie kobieta zobaczyła gwałtowną zmianę na twarzy jej towarzysza. Był on zaskoczony i jednocześnie śmiertelnie wystraszony.
Oh, mierda. Papá Muerte… — jęknął.
Zaczęła się gorąca wymiana zdań między oboma facetami, której to czujnie przysłuchiwała się reszta zgromadzonych, gładząc sugestywnie pistolety maszynowe lub maczety. Zbita z tropu łowczyni skarbów z pojedynczych słów i tonu głosu wywnioskowała, że Carlos tłumaczył się z czegoś, zaś ogromny azteca mówił do niego zaborczym i oskarżycielskim tonem. W końcu głos agresora zelżał, zaś jej towarzysza przepełnił się zrezygnowaniem. Nagle jej towarzysz wyszedł z jakąś propozycją i już po chwili wyglądało jakby oboje doszli do jakiegoś porozumienia. Grubas oblizał się drapieżnie i wskazał ją palcem z pytającym wyrazem twarzy. Z kolei López skinął nieśmiało głową, potem zaś spojrzał nań przepraszająco, rozkładając przy tym ramiona z bezsilności, potem odwrócił głowę. Jego oczy mówiły wszystko, sprzedał ją! Papá Muerte z upiornym uśmiechem rekiniej szczęki gwałtownie ruszył w jej kierunku. Nie potrzebowała dalszej zachęty do działania.
Skurwysyn! — krzyknęła rozjuszona Rita momentalnie doskakując do zdrajcy i przystawiając mu swój nóż do gardła. Carlos zbladł i zamarł w bezruchu, z kolei zgromadzeni gangsterzy wycelowali bronią w kobietę, która właśnie posłużyła się swoim niedoszłym kochankiem jak żywą tarczą. Natomiast gigant parsknął rubasznym śmiechem. Tylko momentalnie, bo po chwili wybuchł gwałtownie niczym wulkan. Taka nagła zmiana nastroju wskazywała, że był przynajmniej częściowo niezrównoważony.
Güera puta! Bądź grzeczna suka to nie skończysz jak — powiedział olbrzym wskazując sugestywnie głową w kierunku okna w głębi korytarza. Przez zadymioną szybę dziewczyna ledwo dostrzegła zwisające z gałęzi, powieszone ludzkie ciało z obdartą ze skóry głową i wyciągniętymi na wierzch internaliami, które szarpały padlinożerne ptaki — No chodź do papy!
Mężczyzna ponowił swoje natarcie.
Spierdalaj, bo go zarżnę! — powiedziała stalkerka dociskając ostrze noża do szyi Carlosa, aż nacięła jego skórę. Po stalowej głowni sugestywnie pociekła cienka strużka krwi. Siłacz zatrzymał się i przemówił ponownie wyciągając zza pasa ogromną maczetę.
Patético! Nie zależeć mi na nim, mam setkę aztecas, wielu lepszych niż on. Poddaj się albo potne cię na kawałki razem z tym maricón!
Perliste krople potu obficie wystąpiły na czoło złodziejki, nie miała żadnej karty przetargowej, aby wykpić się z tej beznadziejnej sytuacji. Jej sytuacja prezentowała się fatalnie. Z pewnością poddanie się nie wchodziło w grę, już prędzej samobójstwo. Dobrze wiedziała co by się stało jakby została dupą takiego patusa. Kiedy tylko by się nią znudził, to bez wahania by ją zabił. Ale zanim by to nastąpiło, naładowałby ją taką ilością narkotyków, że zamieniłaby się w bezwolne warzywo, mające problem z powtórzeniem własnego imienia…


Cień nadziei pojawił się, gdy kątem oka drugi raz dostrzegła jeden z elementów wystroju pomieszczenia. Postanowiła zaryzykować.
Panasonic! Naprawię! Repare! Znam elektronikę! Electrónica! — krzyknęła do gangstera i jego paczki wkazując urządzenie. Wiedziała, że na pustkowiach umiejętności speca były nieocenione i na taką osobę wręcz się dmuchało i chuchało. Jeśli tylko udowodni swoje umiejętności, będzie bezpieczna. Nawet takie patusy nie załatwiłyby żyły złota.
Experto! Montador? — facet zadumał się gładząc czubek swej maczety o gabarytach dwuręcznej szabli — Repare esto y seremos amigos!
Dziewczyna skinęła głową i podeszła bez wahania do odtwarzacza VHS. Mogła poczynić tego typu ryzykowny ruch, bo nie miała już i tak nic do stracenia. Bandziory miały ją w garści, nawet przez sekundę nie wątpiła w ich brak skrupułów. Dość się naoglądała po drodze, ich zakazane oblicza również nie kipiały miłosierdziem. Gdy tylko puściła swojego zakładnika, Carlos usunął się bezpiecznie z pola widzenia. Jego spodnie w okolicach krocza zdobiła wstydliwa plama, co wzbudziło wybuch radości u zgromadzonych gangsterów. Sama brunetka nie zaśmiała się, ale poczuła olbrzymią satysfakcję na ten widok.


Powszechny brak wykształcenia i upadek cywilizacji okazały się w danym momencie istnym błogosławieństwem sprytnej ekspertki od zabezpieczeń. Naprawa urządzenia była wręcz banalna, ale ewidentnie przekraczała możliwości ignoranckich Latynosów. Po szybkiej inspekcji okazało się, że jakiś zwierzak, pewnie szczur, przegryzł kabel EURO, nieco poniżej wtyku. Dziewczyna skróciła przewód o ten fragment, pozwijała pasujące kolorem osłonki miedziane druciki i nałożyła ponownie złącze. I było po zabiegu. Dla zgromadzonych jednak to co uczyniła było jak niewiarygodny akt magii, istny cud. Klasnęli z wrażenia w ręce i wydali przeciągły jęk, gdy na ekranie ukazał się widok z kasety wideo uprzednio umieszczonej w magnetowidzie. Człowiek postury niedźwiedzia klepnął Ritę delikatnie w plecy i zaprosił do stolika. Jednak nie jak zwykłą kurwę, ale szacowną osobę. Jej status wśród zgromadzonych wzrósł niepomiernie. Papá Muerte okazał się człowiekiem honorowym. Nikt z jego ludzi nie poważył się jej choćby tknąć w złym zamiarze. Gangsterzy za to podzielili się z nią narkotykami i alkoholem. Dziewczyna była tak roztrzęsiona, że skorzystała z ich hojnej oferty. Musiała się odprężyć.



Środek nocy, siedziba Varrios Los Aztecas

W trakcie dyskusji dziewczyna zasięgnęła delikatnie języka odnośnie sytuacji w okolicy, lokalnych szych, w tym Cantano. Usłyszała też co nieco o jej niedoszłym wybranku, Carlosie. Okazało się, że był niezłym kawałem chujka. Wyrywał naiwne cizie na tanie teksty i romantyczne gesty a potem zaciągał do swojej nory, gdzie podawał im podstępnie tabletkę gwałtu albo fentanyl. Taka niepomna lub sparaliżowana biedaczka potem kończyła różnie, raz obsługiwała odpłatnie gang, innym razem dostawała się w ręce kopniętych łapiduchów szukających anonimowych obiektów do wikisekcji. Na liście klientów Lópeza byli też kanibale i handlarze organami. Latynosik o uprzejmych manierach i przyjemnej twarzyczce był typem najbardziej wyrachowanego skurwiela. Na jego nieszczęście, był uzależniony hazardu i wisiał przez to sporo kasy Papie, co fortunnie dla włamywaczki sprawiło, iż ten danego dnia czekał przy jego hacjendzie razem z kolegami. Gdyby nie interwencja jednej bestii, druga bestia, załatwiła by ją na cacy. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o swoim losie i absurdalności całej sytuacji. Korzystając z toku rozmowy postanowiła jeszcze zapytać o starego znajomego.
Eee… escuchaste Tyrone Willis?
Potężny bandzior potrząsnął przecząco głową. Zmienił też temat.
Ty wolna, ja i tak cie znaleźć, gdy zechcieć. Naprawiaj nam elektronikę, to złoty interes, my w zamian ci dać wszystko co chcieć. Mów Papie, co byś chciała?
Dziewczyna po tej hojnej propozycji pozwoliła sobie na moment zastanowienia, po czym szepnęła na ucho olbrzymowi coś, po czym na twarzy tego urodzonego mordercy wykwitł wręcz rozbrajająco paskudny uśmiech. Skinął on jej głową i opuścił niepewnym krokiem pomieszczenie. Dziewczyna jeszcze jakiś czas została, balując dalej z pozostałymi zabijakami.



Ranek, siedziba Varrios Los Aztecas

Obudziła się rano skacowana, całkiem roznegliżowana, nakryta zwałą kocy i wtulona w jakiegoś Latynosa. Chyba nazywał się El Cynico, zresztą nie było to dla niej ważne. Co by nie było, lubiła tę zabawę, zresztą koleś wyglądał na kawał konkretnego faceta. Cnotliwa, to ostatnie co można było o niej powiedzieć. Z miałkich rozważań o życiu erotycznym nagle wybił ją położony na nocnej szafce przedmiot. Jej twarz wręcz rozpromieniała, gdy lepiej przyjrzała się leżącemu w zasięgu jej wzroku obiektowi. Był to słoik z przezroczystym płynem, w którego wnętrzu unosiły się dwie mięsne kuleczki, przypominające wyglądem i rozmiarem orzechy włoskie...

Gdy opuszczała skłot wszyscy aztecas kiwali jej z szacunkiem głową. Jej skromny pokaz musiał zrobić niezłe wrażenie na gangusach, że wieść aż tak szybko się rozniosła. Przy samym wyjściu ze skłotu Rita zapytała jednego ze strażników stojących na wylocie jak wrócić do hotelu „2018”. Ten ku jej zaskoczeniu powiedział, że Papá kazał ją zawieźć aż pod drzwi. Dziewczyna podziękowała i skorzystała z propozycji.

Ranek, Hotel „2018”

Odstawiona pod hotel pomachała zabijakom i udała się do pokoju Melody, w holu pokazując „staremu ghulowi” kluczyki federatki. Zamierzała skorzystać z hotelowego prysznica i przygotować się do wizyty u Cantano. To była noc pełna emocji...
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:01.
Alex Tyler jest offline